4. Nadzieja, co kwitnie dwa razy
***
W Yu-topii już od samego rana panował typowy dla kwiaciarni rozgardiasz, związany między innymi z przywiezieniem z hurtowni świeżej dostawy ciętych kwiatów oraz przygotowywaniem z tej okazji zleceń do odebrania w ciągu dnia. Równo o ósmej na posterunku za kontuarem kwiaciarni stanęła więc Mari, Toshiya poszedł zajrzeć do doniczkowych kwiatów rosnących w przydomowej szklarni, a Hiroko razem z Yuurim zajęli się najpilniejszą pracą w chłodni.
...a przynajmniej zajęli się, gdy najmłodszy członek rodziny w końcu zwlókł się z łóżka i poszedł do ulokowanej w piwnicy pracowni, gdzie od dobrej godziny w najlepsze urzędowała już jego mama. Yuuri z pewnym trudem przywitał się z rodzicielką, ziewnął, odetchnął, uderzył się rozłożonymi dłońmi w twarz, a potem założył na siebie roboczy fartuch oraz rękawiczki-wampirki i rzucił okiem na przyczepioną do korkowej tablicy listę zamówień. No dobra, na dziś mieli kilka małych zleceń związanych z typowo biznesowymi okolicznościami, dwie prośby o bukiety na wieczór i jeden, większy priorytet. A to ciekawe... Myśli Japończyka nieco się rozjaśniły, gdy zobaczył przedstawioną na kartce listę, a potem zerknął na rozstawione po pomieszczeniu wiadra oraz dostarczone wraz z nimi szklane wazony. Aha, czyli różowe tulipany i konwalie. Niezły wybór. Będą z nich ładne, proste, pękate bukiety.
Pierwszy pucharek stanął na roboczym stole, by po chwili zacząć wypełniać się przycinanymi z pomocą nożyc tulipanami. Chociaż Yuuri nie do końca dobrze znosił zimno, jednocześnie przekornie lubił siedzieć w chłodni, bo było tam cicho, spokojnie i mógł bez problemu operować kwiatami, nie bojąc się, że któreś z nich zaraz zaczną gubić płatki albo giąć się nie w tę stronę, którą potrzebował. Z drugiej strony praca była dość odtwórcza i podyktowana suchymi faktami zapisanymi na papierze, a przez to momentami trudniejsza niż rozmowa na żywo przy jednoczesnym tworzeniu kompozycji. Na przykład w dzisiejszym przypadku sprawa prezentowała się nad wyraz prosto, bo teoretycznie nie trzeba się było nawet trudzić z wiązaniem kwiatów. Ale przekornie motywowało to Yuuriego do zastanawiania się, czy powinien dodać coś od siebie. Coś, co spełni oczekiwania klienta, co go zaskoczy, jak to lubił pisać pewien mądry człowiek, a jednocześnie wciąż będzie zgodne z wytycznymi. Więc może lepiej by było, gdyby dołożył do tego jakąś białą wstążkę? Albo podmienił część tulipanów na jaśniejsze? A może...
- Synku? - zagadnęła Hiroko, zerkając na pociechę okrągłymi, brązowymi, identycznymi jak u Yuuriego, tylko o wiele bardziej przenikliwymi oczami. Kwiaciarz natychmiast drgnął i złapał się na tym, że turlał łodyżkę przyciętego pod wymiar tulipana tak długo, jakby co najmniej chciał ukręcić z niej eko-cygaro. - Stało się coś? Bo wydajesz się dziś nieco bardziej zamyślony niż zwykle.
- Tak? Nie zauważyłem. - Yuuri uniósł dłoń i pomacał się po policzku, jakby sprawdzał, czy naprawdę było po nim widać rozkojarzenie, ale z powodu grubej rękawiczki nie wyczuł niczego. - Wydaje mi się, że wszystko jest w porządku. Nic się nie stało, naprawdę. Zupełnie nic...
No, może takie prawie "zupełnie nic". Bo dziać to się działo każdego dnia, oczywiście. Codziennie do sklepu przychodzili klienci, codziennie musiał układać dla nich bukiety, codziennie starał się być miły i uprzejmy i robił, co do niego należało, codziennie musiał dźwigać donice z roślinami, codziennie dostawał kwiaty od sympatycznych obcokrajowców...
Takie rzeczy zdarzały się codziennie, prawda? Na pewno tak się działo. Nawet jeśli nie w Japonii, to przynajmniej na jakimś Madagaskarze albo innej Antarktydzie.
- Na pewno nic? - powtórzyła mama, ale kiedy Yuuri wzdrygnął się, mruknął coś pośpiesznie pod nosem i skupił się na przygotowywanej wiązance, uśmiechnęła się z wyrozumiałością. - No to nic. Ale gdyby jednak "coś' się stało, to wiesz. Zawsze cię wysłucham.
Yuuri pokiwał prawdziwą głową i potrząsnął tą mentalną. Nie, nie, nie, żadne wysłuchiwanie, to nie był materiał na jakiekolwiek opowiadanie, zdradzanie ani zwierzanie się. To brzmiało bardziej jak zwyczajne wariactwo. Jakiś przypadek. Sen. O, albo jeszcze lepiej - halucynacje. Tak, takie wyjaśnienie wydawało się całkiem rozsądnie. Przecież nieraz czytał na etykietach chemicznych nawozów, że wdychanie mogło powodować zawroty głowy, nudności, pocenie się, kołatanie serca i milion innych strasznych rzeczy, z których jakaś połowa pasowała do rysopisu jego dolegliwości. I pewnie tak właśnie się stało. Za dużo ślęczał nad różami, doszedł do tego stres i wysiłek spowodowany natłokiem zajęć i proszę - szalona wizja jak ta lala gotowa. A właściwie nie tyle jak ta lala, co jak ten przystojniak, i to w dodatku taki wysoki, miły, z ładnym akcentem, uśmiechem w kształcie serca oraz...
Nie! Stop! Prrr! Katsuki z rozmachem wrzucił do wiadra na odpadki kawałek obciętej łodyżki, jakby nie celował w pojemnik, ale w sedno swojego problemu. To przywidzenie było, przy-wi-dze-nie. Fatamorgana. Skomplikowany omam, ale tylko omam. To wcale nie tak, że mężczyzna zostawił po sobie całkiem fizyczny ślad oraz kilka miłych wspomnień. Jego już tu nie było, prawda? No właśnie. Jego tu wcale nie było.
Może to właśnie dlatego Yuuri, który wciąż nie za wiele rozumiał z zachowania obcokrajowca, a tym bardziej nie wiedział, co ma począć z trzymanym w pokoju bukietem oraz dołączonym do niej bilecikiem, postanowił zrobić to, co zawsze w stresujących sytuacjach - przeczekać najgorsze i stopniowo o sprawie zapomnieć.
Ta, zapomnieć... Gdyby to tylko od niego zależało. Ale nie zależało.
Na szczęście.
Prawie trzy godziny wytężonej pracy wystarczyły jednak na tyle, aby Yuuri nieco się wyciszył i zajął się tą normalną, przyziemną, wypełnioną kwiatami oraz zamówieniami codziennością. Dzięki temu dwadzieścia pucharów z tulipanami i konwaliami ozdobionych (jednak) śnieżnobiałymi, prosto zapiętymi wstążkami stanęło w gotowości jeszcze przed południem, czekając na odbiór. Pozostało je już tylko przenieść na górę, do kwiaciarni, gdzie po pracy miał się po nie zgłosić ojciec zlecającej. I chociaż zamówienie raczej nie należało do tych najmniejszych i na dobrą sprawę można je było schować na zaplecze, to i tak Hiroko wolała, by na kilka godzin wyeksponować je w sklepie. W ten sposób flakony miały robić za dodatkową reklamę, zachęcając klientów do polecenia Yu-topii na wypadek podobnych, uroczystych okazji.
- Mari, pomożesz mi? Czy jesteś zajęta? - zagadnął Yuuri, targając na górę pierwszy wazon. No tak, pomysł pomysłem, ale dodatkowa siła robocza i tak by się przydała.
- Spoko. Akurat skończyła się pora i od dłuższej chwili nikogo nie było, ale jakby co to nie zapomnij nadstawiać ucha - zgodziła się dziewczyna, zamykając zeszyt i zatykając sobie dla wygody ołówek za ucho. - Będziemy chodzić na zmianę.
Yuuri skinął głową. To nie tak, że bali się, że ktoś nagle zrobi napad na kwiaciarnię i w porywie zachłanności ukradnie kilka doniczek z orchideami, bo to był łup raczej mało atrakcyjny (w sensie... nie w ten sposób atrakcyjny), a poza tym w mieście naprawdę rzadko zdarzały się takie sytuacje. Cóż, przynajmniej raz fakt, że Hasetsu się wyludniało, się przydał - razem z normalnymi ludźmi zwiewali stąd też złodzieje. Najważniejsze było jednak to, żeby nie dać klientom czekać. Ciepłe, rodzinne traktowanie było mottem Yu-topii, którego młodsi starali się przestrzegać bardziej niż świętych godzin weekendowych kolacji.
Na szczęście we dwójkę całkiem szybko uporali się z przeniesieniem dziesięciu wazonów i właśnie nadchodziła kolej Yuuriego na postawienie na ziemi jedenastego z rzędu, kiedy nagle u drzwi rozległa się znajoma melodia wietrznych dzwoneczków, a z ulicy dobiegł szum samochodów i następująca po tym cisza, zwiastująca nadejście nowego klienta. O, dobrze się złożyło, że akurat zdążył wtaszczyć ten bukiet. Jeszcze tylko dosunie ostatnie trzy wazony jak najbliżej ściany, żeby Mari mogła bez przeszkód stawiać kolejne i zaraz będzie można-
- Dzień dobry, Yuuri! - rozbrzmiało wesoło od wejścia, zanim zdążył dokończyć swoją myśl.
- Dzień dobry, dzień do... - odpowiedział machinalnie i urwał, gdy w połowie wypowiedzi zorientował się, że nie tylko słyszy swoje imię, że słyszy je ze śpiewną nutą zaznaczoną na długim "U", ale że sam używa angielskiego. A kiedy używał angielskiego, to oznaczało to, że... Yuuri natychmiast poderwał się znad ustawionych w rzędzie pucharów z tulipanami i spojrzał wprost na stojącego w progu kwiaciarni mężczyznę. - Viktor!
Na to zduszone zawołanie obcokrajowiec rozpromienił się niczym polny słonecznik, potwierdzając tym samym, że sytuacja z dnia poprzedniego wcale nie była snem (albo jeśli była, to Katsuki miał kapitalny nawrót choroby). Viktor naprawdę tu stał i gdyby jakimś niewiarygodnym cudem Yuuri nie zapamiętałby go po wyglądzie, to i tak wszędzie rozpoznałby ten pogodny uśmiech w kształcie serca. Tym razem cudzoziemiec nie był jednak ubrany jak do pracy w wielkiej korporacji, ale wyglądał nieco mniej formalnie: nosił twarzową, podkreślającą kolor oczu, niebieską marynarkę, do tego gładką, czarną koszulkę, białe spodnie oraz gładkie mokasyny. "Codzienna elegancja" - Yuuri widział te frazesy rodem z portali o modzie, ale musiał przyznać, że w tym przypadku pasował on idealnie.
A najbardziej z tego wszystkiego pasował do Viktora oczywiście szczery uśmiech, który powiększał się do tego momentu, aż mężczyzna rozchylił usta i znów się odezwał.
- Zapamiętałeś - zauważył nie bez dumy w głosie, potrząsając delikatnie głową, na co jego grzywka zafalowała jak miniaturowa, srebrzysta kurtynka. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę.
Yuuriemu ciężko było powiedzieć, czy również się cieszył (nie mówiąc już o tym, że ciężko mu było powiedzieć w ogóle)... Znaczy, to oczywiście nie tak, że się zupełnie nie cieszył! Cieszył się, owszem, ale o wiele bardziej był chyba zdziwiony, zaskoczony, wstrząśnięty i zmieszany, normalnie jak drink z palemką. Jakby ten moment, kiedy Viktor zostawił go z bukietem w dłoni oraz pustką w głowie, właśnie do niego wrócił.
Dopiero stukot butów dochodzący z głębi sklepu sprawił, że patrzący na siebie mężczyźni wreszcie się ocknęli. I znów szybszy okazał się Viktor.
- A, właśnie! Przecież nie przyszedłem z pustymi rękami. Co prawda na początku chciałem ci kupić kawę, ale że nie wiem, jaką pijesz, więc... - zaczął obcokrajowiec, po czym podniósł trzymaną w dłoni papierową torbę. - Więc ostatecznie stanęło na tym. Wziąłem trochę onigiri na drugie śniadanie, ale muszę ze wstydem przyznać, że po drodze zupełnie zapomniałem, które są z czym. Przydałaby mi się pomoc jakiegoś eksperta, który umie przeczytać etykietki. No to co? Czy dasz się w takim razie porwać na mały lunch? Tak w ramach połączenia przyjemnego z pożytecznym?
- Ja... - zaczął kwiaciarz i urwał, słysząc, jak dobiegające od strony schodów kroki właśnie zatrzymują się w progu. Yuuri w pośpiechu obejrzał się na wchodzącą Mari, która najpierw zmrużyła oczy, następnie zrozumiała, że to wcale nie był żaden klient, otaksowała nieznajomego wzrokiem, szczególnie długo i wnikliwie zatrzymując się na jego pośladkach (siostra!), a potem bezgłośnie wskazała nosem na część przyniesionych wazonów i na Viktora, wycofując się z powrotem do chłodni. - Jasne. Oczywiście. W sumie to chętnie bym coś przekąsił. Umieram z głodu normalnie. Tak od dwóch dni... Godzin! Godzin. Jasne, że godzin. Tylko czy mógłbyś poczekać tak jeszcze z kwadrans? Musimy skończyć przygotowywać zamówienie.
- W porządku, mną się nie przejmuj - uspokoił Viktor i wygiął się w bok, starając się zajrzeć Yuuriemu przez ramię. - A zdradzisz mi jeszcze tak na szybko, co takiego ładnego szykujecie?
Katsuki przysiągłby, że czubki jego uszu właśnie okryły się czerwienią. A niech to licho porwie. Jeśli to wszystko nie była sprawka chemikaliów, to pewnie niechcący nawdychał się jakiejś pleśni z roślin, przez co miewał te nagłe skoki gorączki. I zawstydzenia też.
Tylko jakie drobnoustroje powodowały napady wstydu?
- To nic takiego - wydukał wreszcie, walcząc z samym sobą, aby nie barwa jego policzków nie pokonała stojących tuż obok tulipanów. - Tylko... kwiaty na ślub.
- O. - Dźwięczna, krótka, zaskoczona samogłoska wyleciała spomiędzy ułożonych w idealne kółko ust Viktora, po czym wzleciała w wyjątkowo niskie przestworza pogrążonego w ciszy sklepu. - No tak, rozumiem. Ślub. To naprawdę niezły awans w porównaniu z wczorajszym bukietem dla szalonego Rosjanina, prawda?
- To wcale nie jest awans! - zaprzeczył szybko Katsuki, nie wiedząc, czemu aż tak bardzo go to ruszyło. - To wcale nie tak, bo... bo zamówienia na śluby zdarzają się regularnie i to żaden zaszczyt ani nic w tym stylu, a bukiet dla ciebie był jedyny w swoim rodzaju. Więc jeśli miałbym powiedzieć, co jest dla mnie ważniejsze, to-
- Yuuri! - Głos wołającej go Mari wykazywał już wszelkie symptomy typowego pospieszania, co zdecydowanie nie pomagało Yuuriemu w skupieniu się i poprawnym przekazaniu swoich myśli. Słowa, na swoje nieszczęście, nie były jak kwiaty. Nie dało się ich wycofać i jeszcze raz włożyć w bukiet, tym razem pod ładniejszym kątem.
Viktor wykazał się jednak większym zrozumieniem dla tej palącej sytuacji i szybko wskazał na ulicę.
- W porządku, już nie będę stać wam nad głowami. Poczekam na zewnątrz - uprzedził i nie czekając na dalsze wyjaśnienia Japończyka, wyszedł ze sklepu, uśmiechając się i machając mu ręką w ramach tymczasowego pożegnania. - To do zobaczenia za chwilę!
W milczącej odpowiedzi Yuuri uniósł dłoń i odmachał Viktorowi, odprowadzając mężczyznę wzrokiem aż do zamknięcia półprzezroczystych drzwi. Lecz kiedy w końcu rozbrzmiało kliknięcie, a Katsuki pojął, co robi i jak musi to wyglądać z boku, z paniką złapał się za nieposłuszną rękę i ściągnął ją na dół, równocześnie pragnąc nią sobie palnąć w czoło. Co z niego za idiota! Przecież wciąż nie rozumiał, czemu zasłużył sobie na tamte kwiaty i czy w ogóle powinien się zadawać z obcym facetem, a mimo to szczerzył się jak głupi do sera, gdy ten zaproponował mu wspólny posiłek... Znaczy, no dobra, nie był aż tak obcy. W końcu wiedział, że ma na imię Viktor i że kupił na lunch onigiri, a to w sumie więcej informacji niż wiedział o większości kolegów ze studiów. Ale to wciąż nic nie znaczyło! Okej, był miły i zaproponował mu śniadanie, bo... bo... bo może chciał zawrzeć z kwiaciarnią jakąś umowę? O, i to by przy okazji doskonale tłumaczyło ten wczorajszy garnitur i aktówkę. Tak, to pewnie to. Sprzedawał jakieś polisy ubezpieczeniowe albo chciał namówić do wykupienia akcji jego spółki. Na pewno.
A jednak ten sam Yuuri, który w myślach łajał się za zbyt pozytywną reakcję i wyobrażanie sobie nie-wiadomo-czego (jednocześnie zastępując te myśli jeszcze większym nie-wiadomo-czym), w o wiele lepszym niż jeszcze dziesięć minut temu nastroju pobiegł do chłodni, by pomóc chrząkającej wymownie siostrze dźwigać pozostałe flakony z kwiatami. Nic sobie nie robił z jej dwuznacznych min, zupełnie pogrążony w rozmyślaniach o jeszcze jednej, arcyważniej informacji na temat nowego znajomego - bo okazało się, że Viktor był Rosjaninem. Gdy tylko Yuuri o tym usłyszał, musiał przyznać, że jego miękki akcent faktycznie do czegoś takiego pasował. A więc Rosja... Wysocy, przystojni ludzie, dużo śniegu, dużo zimna... Jakieś niedźwiedzie polarne na ulicach? No, może po prostu renifery. W sumie to całkiem ciekawe, jak Viktor znosił tamtejsze warunki klimatyczne i czy pogoda w Japonii mu sprzyjała. Ach, no i oczywiście o kwiaty. Jakie były popularne, jakie rzadkie, jakie sam lubił... Musiał go o to wszystko wypytać.
Tylko czy jedna, krótka przerwa na lunch wystarczy...?
- Ostatni - sapnął Katsuki, ocierając czoło z potu. Gdy tylko dwadzieścia wazonów stanęło w zwartym szyku, a siostra znów zajęła miejsce za ladą, Yuuri w tempie błyskawicznym odwiązał fartuch, zzuł rękawiczki i, łapiąc za swoją bluzę, skierował się w stronę wyjścia. Nawet jeśli pracował ze zdwojoną siłą i uwinął się o całe cztery minuty wcześniej, niż zakładał, nie chciał kazać czekać Viktorowi już ani sekundę dłużej. Żeby nie wyjść na gbura, oczywiście. Tylko dlatego. - Okej! To ja na chwilę wychodzę!
- Tak jakbym zdążyła zapomnieć o tym gościu, który na ciebie czeka! - odpowiedziała ironicznie Mari, kręcąc głową na widok brata pospiesznie zamykającego za sobą drzwi.
I może to i dobrze, że Yuuri zniknął tak szybko, że nie usłyszał zbyt wyraźnie ostatniego zdania, które Japonka wypowiedziała z takim dziwnym, typowo siostrzanym uśmieszkiem:
- Tylko mi tego nie schrzań!
***
Przypisy-chan
Dzień doberek (ufff, zdążyłam, ja pierdzielę, ale dzisiaj jestem zalatana...) :)
Tym razem znów wracamy do historii prezentowanej oczami Yuuriego (i na chwilę zatrzymamy się na nim dłużej). Biedaczek, dziś się mocno nakombinował, żeby jakoś sensownie wytłumaczyć działania Viktora. A to zatrucie chemikaliami, a to sprzedawca polis ubezpieczeniowych... Ostry przypadek stanu zaprzeczania. No ale czegóż można się spodziewać po osobie, która miłość zna z opowiadań klientów, a nie z własnego doświadczenia. Na szczęście nigdy nie jest za późno na naukę :3
Ciekawostki:
- Jakkolwiek określenie "chłodnia" nie jest zbyt delikatne i przywodzi na myśl raczej wielki, mięsny pokój na zapleczu masarni, to nie do końca o to tu chodzi. Tutaj chłodnia to zwyczajna piwnica (oczywiście w lepszym standardzie), gdzie przetrzymywane są kwiaty cięte, aby dłużej wytrzymywały. Świeże dostawy są ważne, ale oczywiście nie odbywają się codziennie w całości. W kwiaciarniach stosuje się też chłodnie w formie przeszklonych szaf lub całych komór, ale służą one tylko do trzymania w nich kwiatów. Tych ciętych, bo doniczkowe wolą zwykle sklepowe ciepełko.
- Gdybyście się zastanawiali - śluby i wesela w Japonii coraz częściej przypominają te zachodnie ze względu na... modę, oczywiście. Kto by nie chciał mieć na własnej uroczystości odświętnej sukni, balowej sali i mnóstwa dekoracji? Są oczywiście różnice jak wręczanie gościom wypaśnych prezentów czy przemieszanie się z zabawą od lokalu do lokalu (anegdotki osobiście zasłyszane od osoby, która była na weselu swojej sensei od japońskiego), ale w gruncie rzeczy wiele rzeczy wygląda jak u nas. Dlatego i kwiaciarnie mają z tego ładną kasę :3
- W Rosji nie ma na ulicach niedźwiedzi polarnych. Ani reniferów. Jakby co.
- Obrazek w mediach zawdzięczam szpiegowskim zdolnościom WielmoznaRivaille :*
W następnym rozdziale, jak możecie przewidywać, będziemy kontynuować naszą tyci-schadzkę. Czy Yuuri skuma bazę i ile odcieni uroczych rumieńców przy tym zaliczy (podpowiem - dużo), tego dowiedzie się w kolejną środę. Więęęc...
Do następnego! Muah!
😚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top