38. Postawiony pod żywopłotem

***

Nie wiedzieć czemu wśród ludzi panował dość mocno rozpowszechniony pogląd, że słowa "korporacja", "przedsiębiorstwo" czy nawet niepozorna "firma" niezmiennie i automatycznie przypisywane były do jakichś olbrzymich, parających się rachunkowością molochów, których przedstawiciele mieli w posiadaniu dwudziestopiętrowe wieżowce, spędzali na etacie po trzydzieści godzin na dobę i nieustannie pracowali przed komputerami nad ciągami cyferek niewiadomego pochodzenia ni przeznaczenia. Ot, taka trochę sztuka dla sztuki... czy może raczej ekonomia dla ekonomii.

Tymczasem Viktor zbliżył się podłużnego, przeszklonego, sześciopiętrowego (czyli dość wysokiego jak na standardy zabytkowego Petersburga) budynku na ulicy Speranskogo, gdzie wynajmowali na własność całe, hoho!, dwa piętra. A i tak chodziło tylko o segment prawej części mini-biurowca. Zaraz potem pan prezes wszedł do przestronnej recepcji, gdzie przywitał się z wąsatym, siedzącym za kontuarem ochroniarzem - Wasilyj, tak mu chyba było na imię - przytknął identyfikator do czytnika bramki i wszedł do windy, aby pojechać na czwarte piętro. I tyle. Nie minął żadnych potykających się o swoje nogi sekretarek, nie spotkał żadnych obładowanych teczkami, zahukanych nowicjuszy, nie czuł na plecach żadnych pogardliwych spojrzeń konkurentów, którzy wyszli na papierosa, by dopracować szczegóły planowanego zamachu na przełożonym z użyciem kabla od Internetu i zaostrzonego rysika ołówka automatycznego... Bo nie, to nie była żadna "Gra o tron" w klimatach biurowych. Tak wyglądała najnormalniejsza codzienność dwudziestego pierwszego wieku.

Tymczasem Viktor zdążył już dojechać na żądane piętro i wyszedł na obszerny hall, dość podobny zresztą do tego z parteru. Niemal od razu po opuszczeniu windy trafiało się na recepcję "Stammi", gdzie przy telefonie pracowała Natasza, nieco głębiej, za zakrętem z prawej strony ulokowany był open-space grupy Dimy, a w przeciwnym kierunku znajdowały się biura części zarządu oraz pokoje spotkań. Ach, no i jeszcze mieli tu wyjątkowo dobrze zaopatrzony pokój socjalny, z którego akurat wychynęła Mila.

- O, Viktor! W samą porę... - zaczęła Babicheva i niemal natychmiast zmarszczyła brwi, dostrzegając na dłoni Viktora wyraźny błysk złotej obrączki (nie polerował jej, jak Boga kochał... co najwyżej parę razy pocałował...), ale kiedy architekt mrugnął porozumiewawczo, dokończyła niewinnie i praktycznie bez zawahania - ...bo pan Altin już czeka.

Architekt odruchowo rzucił okiem na zegar za recepcją. Była za pięć dziewiąta, poniedziałek, początek lipca. Komu by się chciało? Przecież gdyby Yuuri nie wypędził go z domu, Viktor sam miałby spore opory, żeby przyjść do biura o czasie, a że prezesowi wiele rzeczy "było wolno", to jakoś by się z tego wytłumaczył... Z drugiej jednak strony obowiązki wciąż pozostawały obowiązkami, jedna z dwóch obiecujących rozmów kwalifikacyjnych dalej była aktualna, a podstawowa zasada regulaminu pracy nadal zakładała, że im szybciej zaczynało się pracę, tym szybciej się ją kończyło. Wiwat ruchomy ośmio-i-pół godzinny etat plus przerwa obiadowa.

- Już? - Viktor pokręcił delikatnie głowa. - Musi mu strasznie zależeć.

- A komu by nie zależało? - zapytała retorycznie Mila, mrugając do Nataszy, żeby podała jej zostawione na widoku dokumenty dla Viktora. Zaraz potem wręczyła kartki szefowi. - Masz, kopia CV, podanie i zdjęcia projektów. Bo pewnie zapomniałeś.

- Pewnie zapomniałem. Dzięki. Jak zwykle ratujecie mi życie. - Nikiforov uśmiechnął się do recepcjonistki, a potem przeniósł wzrok na koleżankę z teamu. - To gdzie teraz jest pan Altin?

- Czterysta dwa. Przyszedł kilka minut temu, dostał wodę i siedzi jak trusia - wyjaśniła tajemniczo Mila i machnęła dłonią w stronę odchodzącego Viktora. - Ech, gdybyś tylko się nie pojawił, to sama chętnie bym się tym zajęła...

- Że aż tak? - zdziwił się Nikiforov, obracając się w ostatnim, płynnym piruecie. - To ja może od razu go zatrudnię i podniosę nam morale w zespole...? Dobra! W takim razie wracam za kwadrans!

Viktor ruszył przez korytarz biurowy i dotarł do wspomnianego przez Milę pokoju spotkań. Zerknął jeszcze przelotnie na przygotowane dokumenty, pokiwał ze zrozumieniem głową, przypominając sobie ogólny zarys sytuacji oraz to, czemu właściwie zainteresowała go ta kandydatura, aż wreszcie wyprostował się i zastukał energicznie w drzwi. Od tego momentu miała się rozpocząć psychologiczna wojna na to, kto na kim wywrze korzystniejsze wrażenie.

- Mam nadzieję, że dobrze to... o. Więc już pan jest? Dzień dobry. - Viktor zaczął uprzejmie i niby trochę nieuważnie, po czym zamknął za sobą drzwi, zbliżył się i wyciągnął rękę w stronę wstającego z fotela mężczyzny. I już samo to wzmogło w nim ciekawość. Chociaż na podstawie załączonego do CV zdjęcia mniej więcej wiedział, jak miał wyglądać kandydat na członka ich zespołu (jakkolwiek ten Photoshop potrafił robić cuda z ludźmi), to jednak nie spodziewał się, że będzie od niego o dobrą głowę wyższy. - Jestem Viktor Nikiforov.

- Dzień dobry. Otabek Altin - powiedział zwięźle, witając się z pracodawcą. Uścisk dłoni był silny i treściwy, ale nie przytłaczający. Raczej bił od niego spokój i spora pewność siebie. Duży plus jak na początek. - Bardzo mi miło.

- No to jest nas dwóch - zażartował Nikiforov i wskazał na fotel, z którego Altin dopiero co się poderwał. - Ale proszę, niech pan usiądzie.

Sam Viktor zasiadł na miejscu naprzeciwko, za prostym, obłym, choć sporej długości stołem. Zwykle odbywały się tu spotkania teamów albo narady zarządu, ale w końcu i nowych pracowników trzeba było od czasu do czasu zatrudniać. Oczywiście niektórzy preferowali przeprowadzanie rozmów kwalifikacyjnych w swoich własnych gabinetach i nie mógł nikogo za to winić, jakkolwiek uważał, że wprowadzanie ubiegających się o posadę ludzi bezpośrednio do biura tego czy innego arcyważnego dyrektora wyglądało bardziej jak zastraszanie i raczej mijało się z celem.

- Naprawdę podziwiam, że był pan w stanie przyjść do nas na tak wczesną godzinę. I uprzedzając: nie, to nie był element testu. A przynajmniej nie dla pana. - Viktor uśmiechnął się, po czym wyrównał o blat przyniesione kartki, położył je na płasko i zaplótł nad nimi dłonie. - Póki co jednak... chyba wypadałoby mi na samym wstępie zapytać, czemu wybrał pan naszą firmę?

- "Stammi" jest jednym z najlepszych biur projektowych na rynku - odpowiedział Altin.

Ech, czyli jednak ta stała regułka...

- Nieskromnie przyznam, że jest w tym dużo prawdy, jakkolwiek nasłuchałem się o tym dość sporo na ostatnim zebraniu półrocznym - przyznał Viktor, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. - A coś więcej?

Altin nie wydawał się spłoszony tym dociekaniem, tylko namyślił się przez kilka sekund, aż wreszcie spojrzał na Viktora i skinął głową. Jego oczy wciąż pozostały tak samo spokojne i nieruchome jak przed chwilą.

- Poza tym dajecie dużo swobody architektom - wyznał prosto i bez ogródek.

O. To coś nowego. I odważnego. Interesujące, że wspominał akurat o tym... Normalnie na rozmowach kwalifikacyjnych ludzie ze wszystkich sił starali się udowodnić, jak bardzo byli pracowici i elastyczni (tylko bez przesady, żeby godziny pracy były stałe, a czwartkowe popołudnia wolne, bo dziecko musiało jeździć na lekcje pianina), jak uwielbiali działać w zespole (najlepiej jednoosobowym) oraz że byli w stanie podjąć się wszelkich rozwijających zadań (co często sprowadzało się do obsługi nowoczesnego ekspresu). A tak bardziej serio - świeżo zatrudniony pracownik najczęściej skupiał się na tym, aby dopasować do istniejących zasad i zdobyć doświadczenie poprzez obserwację innych osób. Jednak jeśli już na wstępie ktoś twierdził, że doceniał to, że firma pozwalała na pewną dowolność tworzenia... to znaczyło, że faktycznie wiedział, do kogo się zgłosił i o co mu chodziło.

Viktor schował ręce pod stół i ponownie spojrzał na dokumenty. Chyba intuicja go nie myliła. Znalazł bardzo obiecującego człowieka z silnym poczuciem wartości.

- Jeśli ktoś ma doświadczenie oraz odpowiedni warsztat w tym, co robi, to faktycznie, dajemy. Bardzo cenimy sobie znających się na swojej pracy ludzi... i widzę, że całkiem dobrze wpisuje się pan w ten schemat. Ma pan na koncie praktyki w "Samarkand", kilka wyjazdów szkoleniowych, ukończony pierwszy stopień architektury wnętrz na naszym ASP... i to dwa tygodnie temu? Trzeba przyznać, że kuje pan żelazo, póki gorące - przyznał z podziwem.

Viktor przebiegał wzrokiem przez CV, nie dając po sobie poznać, że większość faktów i tak już dobrze znał albo przynajmniej kojarzył w ogólnym zarysie. Nie chciał jednak wprost pokazać, że jakaś decyzja mogła już zapaść. I nie zapadła, rzecz jasna. Wszystko zależało jeszcze od ogólnego wrażenia oraz postawy samego zainteresowanego. Przecież mógłby mieć nie wiadomo jakie doświadczenie i umiejętności, ale gdyby okazał się gburem albo niezdolnym do współpracy egocentrykiem, to nawet najlepsze referencje od samego mera Petersburga by tu nie pomogły.

- Hmm... I widzę, że jak na tak młody wiek dużo pan podróżował... Mógłby mi pan powiedzieć, gdzie pan był? - zagadnął ponownie Nikiforov.

- Jako dziecko mieszkałem w Ałmatach, ale w wieku jedenastu lat przenieśliśmy się z mamą do Moskwy - wyjaśnił Altin. Oczywiście wszystko było pięknie rozpisane w CV, ale warto było sprawdzić, czy rozpiska była przygotowana bardziej na wyrost, z uwzględnieniem każdej wycieczki szkolnej, czy może Altin był emocjonalnie związany z jakimiś pozycjami. - Dwa lata studiów spędziłem w Toronto, potem wróciłem do Petersburga i kończyłem architekturę tutaj. W międzyczasie wyjeżdżałem na miesięczne wymiany do Londynu, Seulu i na chwilę do Soczi.

- Czyli zna pan sporo języków - zauważył Viktor.

- Kazachski, rosyjski, angielski na poziomie średniozaawansowanym i komunikatywny francuski.

- Vraiment? Mais comment connaissez-vous le français?

- L'un des professeurs de design de Toronto parlait français.

- Hm, nawet z akcentem... A czym jeszcze się pan interesuje? - zapytał niby mimochodem Viktor, patrząc z uwagą w dokumenty, choć kątem oka śledził reakcję rozmówcy. Nie zawiódł się.

- Motocykle - odparł Altin, nieznacznie rozluźniając ramiona. - I folklor.

Viktor uśmiechnął się znad kartek. I właśnie dlatego go tu zaprosił, mimo że normalnie zostałby odrzucony we wcześniejszym etapie rekrutacyjnym ze względu na młody wiek i brak konkretnego doświadczenia. No ale kiedy człowiek miał je nabywać, jeśli nie w swojej pierwszej pracy?

- Czemu akurat tym? - dopytał więc Viktor, będąc szczerze zaintrygowany odpowiedzią Altina.

- Jazdy na motocyklu nauczył mnie w dzieciństwie mój dziadek i tak mi zostało. Lubię jeździć po bezdrożach. To bardzo wycisza - wyznał. I rzeczywiście, Viktor mógł go sobie bez problemu wyobrazić w czarnej, skórzanej kurtce oraz starego typu kasku zamiast noszonego obecnie garnituru i niebieskiego krawata. - W kwestii tego drugiego to jest to związane z tym, że pochodzę z Kazachstanu. Tradycja jest tam bardzo ważną częścią życia, a ponieważ dość często zmieniałem miejsce zamieszkania, dlatego siłę daje mi poczucie przynależności. Dobrze jest wiedzieć, skąd się wywodzimy i co chcieli nam przekazać nasi przodkowie. Żeby o tym nie zapomnieć.

Gdyby Viktor był w stanie, pokręciłby z niedowierzaniem głową, a tak mógł sobie pozwolić jedynie na poruszenie tą wyimaginowaną. Taka duża świadomość w takim wieku! Wielu architektów przez lata opracowywało swój własny, unikalny styl, szukało motywów, w których czuliby się dobrze albo walczyło z klientami i gimnastykowało się, próbując spełnić wszystkie przedstawione zachcianki - tymczasem kluczem do sukcesu było to, aby człowiek robił rzeczy, w których czuł się dobrze i przekuł je na własną broń. I Otabek Altin to miał. Był wojownikiem na miarę swoich czasów, łączył niemodne (wydawałoby się) motywy folklorystyczne swojego kraju z tak nowoczesną dziedziną jak architektura wnętrz. W efekcie tworzył coś wyjątkowego i niesamowitego. Zresztą, wystarczyło spojrzeć na zdjęcia jego projektów: jak łączył błękit z czarnymi i złotymi detalami, jak kochał drewno i kwiatowe rzeźbienia czy jak nie bał się eksperymentować z bogatymi, umieszczanymi w odpowiednich miejscach deseniami, które zamiast przytłaczać, wypełniały pustkę niezamieszkanego, wirtualnego jeszcze mieszkania. Miał do tego dryg. Pytanie tylko, co mógł zaprezentować dalej.

- Jest pan młody i dopiero co ukończył pan studia - podsumował cicho Viktor i przesunął kartki z projektami na koniec, by w następnej kolejności spojrzeć na samego Altina - na dodatek dopiero pierwszego stopnia, a mimo to aplikuje pan na to stanowisko, które powinno być mocnym punktem i wsparciem dla naszego małego, trzyosobowego zespołu. Logicznie rzecz biorąc, więcej jest argumentów przeciw niż za pana przyjęciem...

Wypowiedź właśnie dążyła do finałowej konkluzji, kiedy naraz rozległo się pospieszne pukanie. I zanim któryś z mężczyzn zrobił coś więcej poza obejrzeniem się w stronę wejścia, zanim Nikiforov zdążył powiedzieć "proszę poczekać!", drzwi otworzyły się szeroko, a do pomieszczenia wpadła młodociana burza o blond włosach i nosem niemal wciśniętym w ekranie czytnika.

- Te, Viktor, bo jest sprawa odnośnie tego komputera dla nowego... - Yurio podniósł wzrok znad tabletu i w jednej chwili zbladł, kiedy zobaczył, że wparował w sam środek rozmowy kwalifikacyjnej. - A... sorry... znaczy, bardzo przepraszam... Nie było słychać żadnych głosów, więc myślałem, że już po wszystkim i...

- W sumie to się dobrze składa. - Viktor podniósł się, okrążył stół i nim Yurio zdołał równie szybko wyparować z pokoju, mężczyzna położył mu dłoń na ramieniu i obrócił w kierunku zaskoczonego Otabeka. - Panie Altin, niech pan pozna Jurija Plisetsky'ego, naszego stażystę od spraw IT. Młody, ale piekielnie zdolny. Jurij, to jest pan Otabek Altin. Będzie naszym nowym architektem wnętrz.

- Czy nie mówił pan wcześniej, że więcej jest argumentów przeciw niż za? - przypomniał przytomnie Kazach, jednocześnie ściskając rękę Jurijowi. Nastolatek wydawał się tym gestem tak szczerze urzeczony, że aż zapomniał spiorunować Viktora wzrokiem za spoufalanie się z nim na oczach obcych.

- Ach, no tak. Logika logiką, ale dobrze wiem, że młodzi ludzie potrafią być ogromnie rozwijający, jeśli pozwolić im się wykazać. Tym bardziej, że ogromnie przyda nam się taki stabilny filar o świeżym spojrzeniu. I dlatego... miło pana widzieć w naszym zespole. - Tym razem to Viktor uścisnął dłoń Otabekowi, po czym skinął głową w stronę wyjścia z pokoju. - Jurij, czy możesz oprowadzić pana Altina po naszym biurze? Tak wstępnie, żeby mógł się zorientować, co gdzie jest. Przy okazji możecie też pogadać o parametrach tego komputera, który przygotowujesz. Ile pamięci się przyda, jakie programy warto zainstalować, jak skonfigurować firmowy adres poczty i tak dalej.

- O-okej. Skoro tak chcesz... - przystał Plisetsky, z dumą wypinając pierś do przodu.

- I jeszcze jedno, panie Altin. Pracę może pan zacząć od kolejnego poniedziałku, dobrze? Albo nawet nieco wcześniej, żeby zaliczył pan szkolenia bhp i załatwił przepustkę do firmy - uprzedził Viktor, zgarniając papiery ze stołu. - Tylko niech pan pamięta o jak najszybszym wykonaniu badań kontrolnych, żeby Lilia... żeby nasza kadrowa, pani Baranowskaya, się nie wściekała.

- Dziękuję, panie Nikiforov.

- W porządku, zwykłe Viktor wystarczy. Było nie było, jesteśmy teraz w jednym zespole - stwierdził, na co w odpowiedzi młody Kazach skinął głową i wyznał lakoniczne "Otabek", zgadzając się na ekspresowe przeskoczenie formalności w kwestii zwracania się do siebie nawzajem. - W takim razie miłego zwiedzania i zaznajamiania się z miejscem pracy... a ja was na razie przeproszę. Muszę jeszcze zajrzeć do naszego ojca dyrektora.

Wtedy Viktor pożegnał się w przelocie i gdy Jurij z Otabekiem skręcili w lewo, żeby poznać się z Nataszą, Dimą i resztą ścisłego kółeczka designerskiego, Nikiforov podążył w prawo, w głąb gabinetów szefostwa - w tym także najważniejszego decyzyjnie człowieka w "Stammi".

Odszukał wzrokiem przekazywany w najstraszniejszych legendach numer czterysta dwanaście, po czym zastukał w drzwi oznaczone plakietką z imieniem i nazwiskiem Yakova. O, i jeszcze jedna sprawa. Nie wiedzieć czemu większość ludzi sądziło (szczególnie ci, którzy nie mieli jakiejkolwiek styczności z pracą biurową), że pokoje prezesów już na poziomie projektowania budynków były umieszczane w specjalnych, uświęconych segmentach pionu, że montowało im się w podłogach zapadnie prowadzące do klatek z lwami albo że obowiązkowo musiały posiadać ciężkie, mahoniowe, kute mosiądzem i zdobione złotem drzwi. Tak naprawdę jednak wejście było normalne, w standardzie, po prostu antywłamaniowe, takie jak do całej reszty biur, zamiast puszystej wykładziny na podłodze leżały zwykłe panele, no bo przepisy przeciwpożarowe tego wymagały, i tylko biurko oraz fotel faktycznie prezentowały się nieco powyżej przeciętnej... Tylko że było tak ze względu na kręgosłup starego szefa oraz setki przechowywanych w około teczek z dokumentami niż w myśl zasady "zastaw się, a postaw się".

Ach, ale miał ekspres do kawy na wyłączność. Na kapsułki, a co. Takie bogactwo.

- Proszę! - Zza drzwi dało się usłyszeć suchą, ale dość uprzejmą odpowiedź, dlatego Viktor nacisnął klamkę i na zachętę wsunął w przerwę między drzwiami samą głowę.

- Cześć, Yakov! - przywitał się. - Mogę zająć chwilkę?

Feltsman w jednej chwili z obojętnego zainteresowania przeszedł w tryb terminatora o chmurnym spojrzeniu.

- A, to nie. Dla ciebie nie mam czasu - burknął, wracając do spoglądania w ekran laptopa.

- No weeeź... - jęknął Viktor i wsunął we framugę dłoń z wciąż trzymanym w garści życiorysem Altina. - Przecież przyszedłem się pochwalić nowym pracownikiem. Widzisz, jaki jest ze mnie odpowiedzialny szef? Zapobiegam brakom kadrowym i dbam o właściwy rozwój firmy!

Yakov westchnął ciężko przez nos.

- ...nadaje się do czegokolwiek?

- Oczywiście! Nawet brał udział w twoim kursie z zasad projektowania - potwierdził Viktor i na chybił-trafił wskazał palcem na pierwszą stronę trzymanego pliku kartek. - Wiesz, tego z Moskwy, co go robiłeś dla dzieciaków ze szkół średnich.

- Niech ci będzie... - poddał się Yakov, po czym zamknął laptop i zwrócił się do Viktora, marszcząc wydatne czoło. - A tak naprawdę? O co chodzi?

Viktor zaśmiał się, ukrywając delikatne zdenerwowanie. Cholera. Przejrzał go. Stary wyjadacz był z tego Yakova - wystarczyło, że rzucił okiem na czającego się w drzwiach człowieka i od razu wiedział, czy miał do podpisania fakturę na plastikowe kubeczki, czy może próbował znaleźć odpowiedni moment, aby przedstawiać wstępny plan restrukturyzacji "Stammi", uwzględniający współpracę z rynkiem japońskim. Nic dziwnego, że trzymał pieczę nad tą firmą. I całe szczęście, że to robił.

No ale skoro Yakov nie chciał się bawić w kotka i myszkę, Viktor postanowił przyjąć na siebie rolę beztroskiego, nieprzejmującego się przeciwnościami losu pracownika i wszedł do biura, wyznając tuż przed zamknięciem drzwi:

- Mam pewien większy projekt do obgadania przed spotkaniem zarządu...


***

Przypisy-chan

Dzień dobry :) Miło mi Was znowu widzieć i jeszcze milej przedstawić długo oczekiwaną postać, która wreszcie zyskała swoje pięć minut (rozdziałów...?) sławy. Nie planowałam robić tego aż tak zgodnie jak w anime, ale wychodzi na to, że Otabek pojawi się akurat na coraz bardziej gęstniejący finał historii. Tylko co ten Viktor kombinuje, co? Czy już wiecie, jakie mogą być jego plany, wnioskując po wizycie u Yakova?

Parę ciekawostek wartych wyjaśnienia:

- Budynek na ulicy Speranskogo istnieje oczywiście naprawdę, ale nie jest to jakieś zupełnie przypadkowe miejsce. Kilkadziesiąt metrów dalej znajduje się bowiem Jubileuszowy Pałac, czyli lodowisko, które było wzorem dla animcowego Sportowego Klubu Mistrzów.

- Nazwa "Samarkand", czyli studia projektowego, w którym praktyki miał Otabek, pochodzi z tytułu piosenki z jego programu krótkiego.

- Życiorys Otabeka stworzyłam na podstawie biografii Denisa Tena, czyli kazachskiego łyżwiarza figurowego, który był bazą dla postaci Beki w anime. Ałmaty oraz wyjazd do Moskwy w wieku 11 lat zgadza się dokładnie z życiorysem, potem dokonałam zmiany, aby była bliższa anime (w końcu Otabek ćwiczył przez pewien czas w Kanadzie) i ostatecznie umieściłam go w Petersburgu na potrzeby akcji. Londyn, Seul i Soczi to znów miejsca, gdzie Denis Ten odnosił swoje największe sukcesy w karierze.

- Pojawiły się dwa zdanka tajemniczo zaawansowanego francuskiego, które należy wyjaśnić... choć raczej się zawiedziecie, bo to nie jest nic spektakularnego ^^"

Vraiment? Mais comment connaissez-vous le français? - Naprawdę? Ale skąd pan zna francuski?
L'un des professeurs de design de Toronto parlait français. - Jeden z profesorów designu w Toronto mówił po francusku.

- Mer oznacza w Rosji tyle, co nasz burmistrz/prezydent miasta.

- W linku zewnętrznym podrzucam materiał wideo związany ze sztuką zdobniczą Kazachstanu. Bardzo mnie to zainspirowało do tego, żeby dać Otabekowi takie, a nie inne powołanie :)


W kolejnym rozdziale dla równowagi zajrzymy do Yuuriego, by dowiedzieć się, co on wszystko na to - czy wciąż roztrząsa fragment niejasnej rozmowy, którą zasłyszał w pierogarni, czy może wspiera Viktora na swój własny sposób, czekając, aż ten się ujawni? A może jedno i drugie? I czy kwiaciarze aby na pewno są stworzeni do tego, aby milczeć niczym kwiaty? Zajrzyjcie już za tydzień!

Przypominam także o kończących się przedpłatach na "Miejsce nam przeznaczone". Śpieszcie się! Zostało tylko niecałe pięć dni!

Niech piękna pogoda będzie z Wami~

Muah!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top