35. Hiacynty po obiedzie
***
Zgrzyt... zgrzyt... zgrzyt... zgrz-
Yuuri westchnął cicho przez sen, ostrożnie ściągając kołdrę z głowy (którą kilka godzin wcześniej naciągnął na samo czoło niczym turban beduina chroniącego go przed burzą piaskową) i zamrugał kilkakrotnie w ciemności. Potrzebował dobrej chwili, żeby zorientować się, że obudził go jakiś długi, niepokojący chrobot, skoncentrowany gdzieś przy drzwiach wejściowych. Oczywiście Yuuri spodziewał się, czyja to była sprawka i nawet ta absurdalna druga czterdzieści w nocy widoczna na komórce nie wprawiła go w jakieś szczególne zdumienie, jednak podejrzane okazało się już to, że nawet po minięciu kilkunastu sekund chrobot wcale nie mijał, tylko trwał i trwał... i trwał... i... I w pewnym momencie rozległ się głośny brzęk upadających na podłogę kluczy, a potem jeszcze głuche łupnięcie oraz zduszony jęk, jakby ktoś pochylił się i przez przypadek uderzył głową w...
Kwiaciarz czym prędzej wyskoczył z łóżka, pospiesznie zapalił światło w sypialni, a potem również w korytarzu i w obszernym pokoju dziennym, aż wreszcie dopadł drzwi i z sercem bijącym jak młot zerknął przez wizjer. Ale nie, to nie był żaden mało zręczny włamywacz ani tym bardziej wracający z nocnej zmiany sąsiad, który przez nieuwagę pomylił piętra. Ta szara czupryna i ciemny garnitur mogły należeć tylko do jednej osoby - do kogoś, kogo znał i kogo wytrwale wypatrywał przez miniony wieczór. A kto wie, czy nie całe życie.
I właśnie dlatego nie czekając na dalszy chrobot nietrafiającego w dziurkę klucza, Yuuri przekręcił zamek w drzwiach i otworzył je na oścież.
- Viktor, co się...? - zaczął, ale wystarczył praktycznie jeden rzut oka na Rosjanina, żeby domyślić się, że to impreza firmowa się stała. Bardzo mocno i najwyraźniej bardzo do upadłego, skoro kołnierzyk markowej koszuli architekta niewiele miał już wspólnego z elegancką symetrią, a marynarka smętnie zwieszała się ze zgiętego łokcia, rękawami praktycznie szorując po ziemi. Mimo to Yuuri poczuł nieopisaną ulgę na widok zmęczonego, niezbyt dobrze wyglądającego ukochanego. Jak dobrze. Nie napadli go ani nie pobili. Po prostu był wcięty.
- Yuuuuri...! - W odpowiedzi Viktor zaśpiewał imię kwiaciarza, jednak nie dość, że zrobił to o jedną przedłużoną samogłoskę za dużo, to na dodatek próbował przy tym groźnie zmarszczyć brwi. Nie wyszło. Jego twarz przypominała raczej coś pomiędzy rozstrojeniem żołądkowym a miną kogoś, kto bardzo, ale to bardzo potrzebował nowych szkieł kontaktowych. - Pszesiesz móff-iłem si, szebyś nie otfierał opcym, po inaszej...
- Ej, zaraz... Viktor...! - Kiedy w połowie zdania architekt nagle zachwiał się, próbując oprzeć się o framugę, Yuuri odruchowo wyciągnął się do przodu i wsunął rękę za plecy Viktora, by podtrzymać ukochanego w pionie. - Już, spokojnie... Nie ma co się denerwować... Przecież nie otworzyłem nikomu obcemu. Jasne, może i nie znałem cię od tej strony, ale to jeszcze nie powód, żebym kazał ci spać na chodniku - próbował zażartować, gdy ostrożnie wprowadzał mężczyznę do środka, ale ten tylko westchnął przez nos i mocniej się na nim wsparł. - Chodź. Jesteś wykończony.
O wiele trafniej byłoby jednak powiedzieć, że pan prezes Nikiforov był nieprzytomny, a czy tylko ze zmęczenia - to już była sprawa znacznie bardziej dyskusyjna. Wyraźnie czuć było bowiem woń alkoholu płynącą od strony Viktora i chociaż nie wionęło od niego żadnym tanim piwem, a bardziej lekko słodkim winem czy czymś w tym rodzaju, nie ulegało wątpliwości, że Rosjanin dał się porwać zabawie znacznie mocniej niż było to rozsądne. I niż było to wygodne - szczególnie dla Yuuriego, który musiał podtrzymywać wiszącego mu na ramieniu Viktora i jednocześnie prowadzić go w linii nieszczególnie prostej od zaryglowanych drzwi wejściowych do samej łazienki. Tak, łazienka wydawała się w tym przypadku absolutnie niezbędnym do zaliczenia punktem nocnej wycieczki. Z jednej strony Yuuri chciał się pozbyć z ukochanego mało komfortowego bukietu potu, zwietrzałej wody kolońskiej oraz nieszczęsnego alkoholu, którym przesiąknęła praktycznie cała koszula (i chyba część spodni też), a z drugiej miał nadzieję, że kąpiel sprawi, że Viktor nieco otrzeźwieje. Przynajmniej na tyle, żeby już o własnych siłach trafić do łóżka.
Wreszcie udało się usadzić średnio kontaktującego Viktora na zamkniętej klapie sedesu, dlatego w następnej kolejności Yuuri zajął się żmudnym procesem zdejmowania ubrań. W sumie to raz czy dwa kwiaciarz miał przyjemność zobaczyć, jak przy okazji Nowego Roku czy czegoś takiego - ta, dokładnie wtedy, kiedy Katsuki senior pozwalał sobie na tak dużo swobody, że w efekcie urządzał publiczny pokaz tańca brzucha - mama z bezradnym, ale pełnym miłości uśmiechem rozplątywała nieprzytomnego tatę ze sfatygowanej yukaty. Yuuri nigdy by nawet nie przypuszczał, że kiedyś przyjdzie mu robić coś bardzo podobnego... ani że ta teoria okaże się całkiem przydatna w praktyce.
Najpierw kwiaciarz odłożył marynarkę na bok i pozbył się ledwo dyndającego u szyi krawata, potem guzik po guziku rozpiął szarą kamizelkę, po czym wyswobodził architekta z rękawów czarnej, lekko poplamionej przy mankietach koszuli, aż wreszcie zdjął koszulkę, zsunął buty i sięgnął do paska spodni. Tu Yuuri się zawahał. Oczywiście to nie tak, że miał jakieś nierozsądne myśli (zresztą, pora była już zbyt mało komfortowa jak na takie wyobrażenia), ale o wiele ważniejsza wydawała się kwestia tego, gdzie miałby potem wstawić takiego wstawionego, nagiego faceta, żeby wciąż było to bezpieczne? Powinien usadzić Viktora w wannie i liczyć na to, że w niej nie zaśnie? Czy może lepiej byłoby skorzystać z prysznica z nadzieją, że architekt nie przewróci się niczym nieudana wersja wieży w Pizie? Uch, gdyby miał do wyboru tylko jedną z tych dwóch rzeczy, to byłoby prościej, a tak? Tym jednym razem od przybytku głowa zdecydowanie bolała...
Ostatecznie stanęło na tym, że Yuuri wybrał drugą opcję (ale chyba tylko dlatego, bo nie miał siły przerzucać Viktora nad tak wysoką wanną), więc skoczył pospiesznie do sypialni po bieliznę na zmianę, po czym wrócił i kolejny raz podźwignął ukochanego na ramieniu. Chwilę później oraz kilka utyskiwań więcej Viktor, rozebrany do samych tylko slipów, wylądował w obszernej kabinie prysznicowej. Yuuri westchnął i spojrzał na wtulonego w kąt mężczyznę. W tej sytuacji stojący między opłytkowaną ścianą a szklaną szybą architekt wyglądał niczym zdjęty ze sklepowej witryny manekin. Bardzo przystojny i bardzo mile prezentujący się manekin, trzeba było przyznać, i to na dodatek taki, który mógł się poszczycić pełnym zestawem wyraźnie zarysowanych mięśni brzucha oraz silnymi, długimi nogami... ale przez to, że był nieszczególnie rozmowny i miał przymknięte oczy, wydawał się zdecydowanie bardziej martwy niż żywy. A to już nie był zbyt dobry znak. To był raczej moment, aby zacząć przeprowadzać poważną resuscytację kontaktowo-wytrzeźwieniową.
Oczywiście jako normalny, szary człowiek Katsuki nie miał zbyt dużego doświadczenia w tym, jak sprawić, żeby pijana osoba poczuła się lepiej, ale jako kwiaciarz wiedział, że nic tak nie poprawiało kondycji oklapniętej rośliny jak porządne, zrównoważone podlewanie. I dlatego idąc tym tropem myślenia Yuuri zdjął prysznicową słuchawkę, włączył przepływ i podstawił palec pod wodę, ostrożnie lejąc ją na drzwi kabiny. Kiedy już udało mu się znaleźć odpowiednio ciepły strumień, żeby nie zabił Viktora (nie tak od razu... przynajmniej taką miał nadzieję...), ale na tyle letni, żeby jednak nieco potrząsnął mężczyzną, kwiaciarz zakręcił kurek, wziął głęboki wdech, aż wreszcie skierował baterię prosto na klatkę piersiową architekta.
- Przepraszam... - szepnął, po czym odkręcił kran na całość.
Na reakcję nie trzeba było czekać nawet pełnej sekundy.
- Żesz cholera jasna! - wrzasnął Viktor i wyprężył się jak struna, kiedy woda zaczęła go oblewać silną, szeroką kaskadą. W tym samym czasie Rosjanin zaciekle wymachiwał dłonią, próbując osłonić się przed niespodziewanym atakiem, ale bezskutecznie. W takiej sytuacji mógłby mu pomóc chyba tylko olbrzymi parasol lub, ewentualnie, pełnowymiarowy kostium płetwonurka. - Co jest?! Co się dzieje?! Zostawcie mnie!
- Viktor, spokojnie. Przecież nikt ci nie robi krzywdy. To ja. Yuuri - przypomniał łagodnie kwiaciarz, zakręcając wodę. - Wróciłeś do domu.
- Wiem, że wróciłem! Przecież tak właśnie powiedziałem taksówkarzowi, żeby mnie tu...! - rzucił uniesionym głosem, ale już po chwili Viktor urwał, złapał się za skroń i wsparł się drugą ręką o ścianę. - Przepraszam, Yuuri, ja... daj mi chwilę... chyba przedobrzyłem...
Ciężko było powiedzieć, czy chodziło bardziej o niedyspozycję żołądkową, czy jednak zbyt mocno dokuczała mu głowa, ale Viktor nie mówił nic przez naprawdę długą, niepokojącą chwilę. Po niecałej minucie architekt wreszcie opanował targające nim dreszcze i nawet zdołał się wyprostować, a przynajmniej na tyle, że zerknął spod smętnie zwieszającej się grzywki na Yuuriego. Wciąż nie wyglądał jednak zbyt dobrze, bo w przygaszonych niebieskich oczach dało się dostrzec coś pustego i jakby nieco martwego. Jakby przede wszystkim chciał zapomnieć.
- Idź do łóżka - polecił cicho Rosjanin, a mętne spojrzenie zaraz odbiegło gdzieś w bok. - Poradzę sobie.
Yuuri prawie zachłysnął się tymi beznamiętnie wypowiedzianymi słowami. Bo nie - cisnęło mu się na usta - to tak nie działało. Żadne łóżko nie było ważniejsze od ukochanej osoby. A przede wszystkim chciał mu powiedzieć, że nigdzie się stąd nie wybierał, bo zwyczajnie się o niego martwił, że skoro zajął się nim aż do tej pory, to równie dobrze mógł mu też pomóc w umyciu się i przebraniu, żadna hańba, a gdyby tylko potrzebował, to nawet byłby mu w stanie potrzymać głowę nad ubikacją... bo chociaż nie wyglądał, to jednak był na tych paru studenckich imprezach... i w ogóle to co to było za zbywanie go teraz, kiedy już tyle zrobił - ale niestety, Viktor nie dał mu nawet tej szansy. Mężczyzna po prostu wyjął słuchawkę z rąk Yuuriego i odwrócił się do niego plecami. Jak ktoś, kto już zdał sobie sprawę z tego, że zawiódł i nie potrafił przez to spojrzeć najbliższej osobie prosto w oczy.
To było na tyle nieoczekiwane zachowanie ze strony zawsze otwartego i przymilającego się architekta, że Yuuri jeszcze raz otworzył usta, wahając się nad tym, co powiedzieć lub jak na to wszystko zareagować. Nie znalazł jednak żadnej sensownej odpowiedzi, ba, właściwie to poczuł tak silny ścisk w gardle, że nie wiedział już nawet, czy bardziej był smutny, mocno zaniepokojony, czy zwyczajnie niechciany. Dlatego ostatecznie Yuuri wypuścił wstrzymywane powietrze, rozluźnił spięte ramiona i posłusznie wyszedł z łazienki. Jedyne, co wydawało się w takiej sytuacji słuszne, to uszanować prośbę Viktora i uwierzyć, że zdoła poukładać myśli sam.
W tym czasie kwiaciarz najpierw poszedł do pokoju dziennego, żeby zgasić światło i upewnić się, że drzwi wejściowe były dobrze zamknięte, a potem wrócił do sypialni, gdzie zostawił jedynie palącą się przy łóżku lampkę nocną. Gdy pokój pogrążył się w łagodnym, ciepłym półmroku, kwiaciarz dla świętego spokoju obszedł jeszcze wszystkie kąty, sprawdził, czy aby na pewno nie zostawił bałaganu w szufladzie, z której wyciągnął dla Viktora ubrania na zmianę, wyjrzał na korytarz, żeby popatrzeć na wciąż rozświetloną szybę w drzwiach łazienki, aż wreszcie westchnął i przytomnie spostrzegł, że zachowywał się trochę jak przewrażliwiona matka czekająca na syna. Yuuri wycofał się więc z powrotem do łóżka, wsunął się pod kołdrę i przytulił głowę do poduszki, przez cały ten czas nasłuchując dobiegających z łazienki dźwięków. Jednostajny szum prysznica szybko przypomniał kwiaciarzowi o zmęczeniu oraz o tym, która była godzina, jednak za nic w świecie nie chciał zasnąć przed tym, aż Viktor bezpiecznie wróci do łóżka. I dlatego czuwał, kurczowo wczepiony w wychłodzoną już pościel.
Po kilku minutach prysznic w końcu ucichł i jedynie, co dobiegało zza ściany, to odgłos ciężkich, pojedynczych, ściekających wzdłuż baterii kropel wody, które coraz wolniej uderzały o pusty brodzik. Poza tym nie działo się nic. Dziwnie długie nic. Niepokojące nic. Takie nic, że nic by go nie zdziwiło, gdyby Viktor jednak znów przestał kontaktować albo może nawet przypadkiem... zasłabł...
Nie wytrzymał. Jeszcze szybciej niż przy okazji chrobotu klucza Yuuri poderwał się z łóżka, postawił obie stopy na podłodze, zrobił dwa długie kroki w stronę drzwi - i właśnie wtedy we framudze pojawił się Viktor.
- O, Yuuri... nie śpisz... - zaczął i urwał, przenosząc wzrok z kwiaciarza na opustoszałe łóżko. Architekt nie tyle się zdziwił, co chyba po prostu stwierdził suchy fakt. - Nie chciałem...
A chociaż Viktor wyglądał o wiele lepiej niż po powrocie z firmowego spotkania, wciąż dało się zauważyć, że to nie był jeszcze ten sam pogodny, zarażający dobrą energią mężczyzna co zwykle. Na pewno była to zasługa wyjątkowo późnej pory, choć oczywiście alkohol też zebrał już swoje małe-wielkie żniwo. A kto wie, może i jakieś wyrzuty sumienia...
- Nie dałbym rady znów bez ciebie zasnąć - wyjaśnił więc Yuuri i powoli zbliżył się do Viktora. - Martwiłem się. I tęskniłem.
Jednocześnie Japończyk wyciągnął dłoń i ostrożnie położył ją na policzku ukochanego, by pogładzić kciukiem lekko wilgotną skórę. I... wystarczyło. Coś w napiętej sylwetce Viktora wreszcie puściło, a rzucony przed balem czar prysł, dzięki czemu dumny Kopciuszek zmienił się z powrotem w znajomą, znużoną, rosyjską bułkę. Bułkę, która uśmiechnęła się na to wszystko ze smutkiem, musnęła przelotnie ustami wnętrze dłoni kwiaciarza i powoli poczłapała w stronę łóżka. W tym czasie Yuuri po raz ostatni wyjrzał na korytarz, upewniając się, że światło w łazience było zgaszone, po czym nieznacznie przymknął drzwi i wrócił do Viktora. Rosjanin zdążył się już położyć na swojej połówce materaca i właśnie zaczynał niemrawo poprawiać kołdrę wokół ramion, ale szło mu to tak opornie, że nie sposób się było nie uśmiechnąć - w końcu pół pleców wciąż miał odsłonięte, za to przód wyglądał tak, jakby architekt szykował tam co najmniej schron dla dwóch osób. Obserwujący go Yuuri poczuł niesamowite rozrzewnienie, dlatego czym prędzej zajął swoje miejsce i zanim Viktor zdołał na dobre przeobrazić się w pościelową mumię, sam zajął się troskliwym okrywaniem ukochanego.
- To nie tak miało wyglądać... - wyznał cicho Viktor, kiedy Yuuri wreszcie spoczął obok niego, z ustami na wysokości linii srebrzystych włosów i prawą ręką przerzuconą przez pas.
- Nie szkodzi - uspokoił Katsuki. - Mnie to zupełnie nie przeszkadza. Właściwie to nawet mi ulżyło, że potrafisz być trochę nieodpowiedzialny.
- ...naprawdę?
- Ano naprawdę. Dzięki temu wiem, że jesteś normalnym, porządnym, popełniającym błędy człowiekiem, a nie żadnym chodzącym ideałem, który spadł z kosmosu na jakimś meteorycie. A skoro tak, skoro miewasz problemy... to zawsze mogę ci się na coś przydać - szepnął Yuuri, powoli gładząc okryty kołdrą bark Viktora. - Inaczej ciągle bym się zadręczał, że tylko ci przeszkadzam albo wręcz odciągam cię od rzeczy, które naprawdę kochasz. Tego bym nie zniósł. I właściwie... właściwie jeśli taka pozorna sielanka potrwałaby jeszcze kilka miesięcy dłużej, to naprawdę mógłbym kiedyś pomyśleć, że może jednak lepiej by dla nas było, gdybyśmy to zakończyli.
Długa, napięta cisza, jaka zapadła po ostatnich słowach, trochę zaniepokoiła Yuuriego, dlatego odsunął się nieco od Viktora i na wszelki wypadek spojrzał na jego twarz. I to było to - piękne, niebieskie oczy trwały nieruchomo, wlepione w kwiaciarza, a łzy niczym błyszcząca rosa wisiały na delikatnych rzęsach i kapały wprost na znajdującą się pod Viktorem poduszkę. Yuuri nigdy nie widział czegoś tak pięknego i nieprawdopodobnego jednocześnie. Wzruszenia tak spokojnego, że wydawało się, jakby istniało gdzieś obok człowieka.
- Viktor, co ty... - zdziwił się, pragnąc odgarnąć zsuwającą się na oczy grzywkę, lecz wtedy powieki architekta zatrzepotały, deszcz pereł spadł na poduszkę, a ręce Viktora wyciągnęły się i wsunęły pod ramiona ukochanego.
- Yuuri... - jęknął i wtulił się w jego pierś. - Yuuri... najdroższy... Przecież ja za nic w świecie nie chcę cię zostawiać...
- Wiem, Viktor. Wiem - przyznał pospiesznie, pozwalając, by ciepły ciężar przylgnął do niego w całości. - To było tylko takie głupie gdybanie. Przepraszam.
- Serce mi omal nie pękło, jak wsiadałem wtedy do samolotu. Nie chciałem cię opuszczać nawet na te dwa dni.
- Ja ciebie też. Rozumiem to. Naprawdę.
- Bo gdybym tylko mógł, wziąłbym na plecy całą firmę i zaniósłbym ją do Hasetsu, żeby zawsze być przy tobie.
- Oczywiście. Tak pewnie byłoby lepiej.
- I zrobię to. Zobaczysz.
Na to Yuuri już nie odpowiedział, bo w zamian uśmiechnął się i po prostu ucałował Viktora w jego duże, niepoważne czoło. Tak, to też wiedział. Był absolutnie pewien, że Viktor byłby zdolny do tego, aby wmaszerować w poniedziałek rano do "Stammi" i oznajmić wszem i wobec, że wszyscy mają zacząć przyspieszony kurs japońskiego, bo przerzucają się w całości na rynek azjatycki. I szczerze? Nie mógł go za to winić. Jakkolwiek była to tylko szalona bajka, to Yuuri chyba nie miał nic przeciwko, żeby uwierzyć w nią na tę jedną noc.
- Hej, Viktor? - zagadnął Yuuri, kiedy ledwie słyszalny płacz na dobre ucichł, a oddech architekta wyraźnie się unormował, nawet jeśli on sam nie zdradził nawet najdrobniejszym półsłówkiem tego, jak się czuł. - A czy mogę powiedzieć ci coś nietypowego?
Przez chwilę wydawało się, że Viktor zdołał zasnąć, ale po dłuższej pauzie jego głowa jednak się poruszyła, a spomiędzy wciśniętych w poduszkę warg wydostało się mrukliwe:
- Uhum...
Wtedy Yuuri delikatnie zaczesał jasną grzywkę za ucho, z czułością pogładził płatek zaczerwienionego ucha, aż wreszcie przysunął się bliżej ukochanego i otoczył go rękami wokół ramion, tak dla bezpieczeństwa jego oraz swojego.
- To naprawdę nic takiego, że czasami miewasz gorsze dni - zdradził w końcu, przytulając się policzkiem do Rosjanina. - Bo ja zawsze, ale to zawsze będę przy tobie... Vitya.
- Kłamczuch... - szepnął Viktor, a jego głowa zaczęła jakoś tak mocniej przylegać do klatki piersiowej Yuuriego. - To wcale nie było nietypowe...To było zwyczajnie... piękne...
Wydawało się, że ta odpowiedź na dobre zakończy nocne zakochanych rozmowy, lecz zanim Viktor na dobre pogrążył się w letargu, Yuuri zdołał jeszcze wyciągnąć się i sięgnąć do przełącznika lampki nocnej. Kojąca ciemność znów zapadła w przytulnej sypialni, a zamiast jednego człowieka, opatulonego niczym beduin podczas burzy piaskowej, w ciepłym łóżku leżało już całych dwoje. Ciekawe tylko czy rano Viktor w ogóle będzie pamiętać o całej tej sprawie: o pijanym przywitaniu, sytuacji spod prysznica, obietnicy przeniesienia stolicy firmy do Japonii czy o tym wypowiedzianej bez zastanowienia przysiędze. Ciekawe, czy sam Yuuri nie zapomni, bo może uzna to za wstydliwy epizod i zakopie gdzieś w mrokach wspomnień.
Ciekawe, że jedno zdrobnienie potrafiło tak bardzo ucieszyć dwoje ludzi.
***
Przypisy-chan
Ahoj! Witam się z Wami przepięknie w ten przepiękny dzień (w którym chińskie biedronki przepięknie atakują mi okna, jakby to była jakiś spin-off filmu "Ptaki"). Niektórzy zwrócili uwagę przy okazji poprzedniego rozdziału, że ilość wypitego przez Viktora szampana raczej nie wydawała się jakoś mocno zdrowa, dlatego też doszło do takiej, a nie innej sytuacji. Pijany Viktor jest oczywiście wesołym kompanem, jakkolwiek na dłuższą metę (oraz po nagłym prysznicu) każdemu może się zwiesić humor.
Tymczasem:
- Nie do końca mam o czym opowiadać (od kiedy opuściliśmy Hasetsu często tak jest), więc wyjątkowo pozwolę sobie wytłumaczyć tytuł rozdziału. Jest parafrazą związku frazeologicznego "musztarda po obiedzie", czyli czegoś, co zrobiono za późno, z czym nie zdążono na czas. Hiacynty (te fioletowe dokładnie, co już widzieliście na łamach tego fanfika) oznaczają znów przeprosiny, zawstydzenie. No i wydaje się, że takie połączenie dość dobre koresponduje z głupiutkim Viktorem, który spił się i narobił Yuuriemu trochę nieprzyjemności. Oczywiście sam Yuuri nie uważa to za jakąś zbrodnię nie do wybaczenia, ale na pewno nie spodziewał się, że impreza skończy się tak mało ładnie ^^"
Nie wszystkie sceny z oryginału jestem w stanie przenieść do tego uniwersum - jak na przykład taniec na rurze, niestety - ale możecie uznać, że motyw "let's end this" został zaliczony i już definitywnie nie wróci :) Za to Vitya... no, z tego zdrobnienia zdecydowanie szkoda byłoby rezygnować, więc zobaczymy, co z tego wyniknie w kolejnych rozdziałach.
Póki co żegnam się z Wami, dziękuję za wszystko i do zobaczenia za tydzień!
Muah!
😚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top