32. Drzewo genealogiczne

***

- Wiesz co, Yuuri? Bo tak sobie teraz myślę i myślę... i chyba powinienem cię uprzedzić przed jedną sprawą - Viktor, który szedł razem z Yuurim wąską uliczką Tuczkowa, zmierzając w odwiedziny do siostrzeńca, spojrzał nostalgicznie w niebo. W tym samym momencie po ramionach Katsukiego przebiegł zimny dreszcz. No tak. Chodnik w odległości może pięciu minut od rodowej posiadłości państwa Plisetskych był idealnym miejscem na to, żeby uświadamiać ukochanego (swoją drogą i tak już znerwicowanego niczym królik przed badaniem) w temacie jakiegoś ważnego zwyczaju, którego niedopełnienie okryje całą Japonię i okolice wieczystą hańbą. Ostatnio życie wprost uwielbiało sprawdzać na różne, wymyślne sposoby, jak bardzo Yuuri kochał Viktora, a sądząc po tym, że kwiaciarz wciąż jeszcze nie uciekł od niego z krzykiem: to tak, bardzo. - Jurij... trochę źle to wszystko zniósł.

- Ale że co? Twój przyjazd? - próbował odgadnąć, jednak Viktor zaraz się uśmiechnął i pokręcił głową.

- Raczej wyjazd - poprawił. - Pamiętasz, jak opowiadałem ci o jego matce, a mojej siostrze? No właśnie. Wygląda na to, że mój pobyt w Japonii nie został zbyt dobrze odebrany. Oczywiście gdybym tylko uprzedził go z zawczasu, że to potrwa jakieś trzy miesiące czy coś koło tego, to nie byłoby praktycznie żadnego problemu, ale w tej sytuacji...

- ...poczuł się tak, jakby zdradził go kolejny członek rodziny?

Architekt zmarszczył brwi.

- Nie no, nie używałbym aż tak wielkich słów. W końcu regularnie kontaktowałem się z dziadkiem i pytałem, jak sobie radzą, a i sam Jurij też czasami wysyłał mi mejle... Raz na dwa... albo na trzy... hm... tygodnie? - Viktor zawiesił głos, po czym wzruszył ramionami. - W każdym razie... Właśnie z tego powodu bardzo by mi zależało, żebyście się poznali i ze sobą zaprzyjaźnili. Jestem święcie przekonany, że kiedy Jurij zobaczy, jak miłym i wrażliwym człowiekiem jesteś, to zrozumie, dlaczego wyjazd do Japonii tak mi się przeciągnął.

Yuuri obrócił głowę i wstrzymał oddech, nie chcąc pokazać Viktorowi, że przez to z pozoru niewinne wyjaśnienie zaczął stresować się jakieś dziesięć razy bardziej niż przed chwilą. No bo musiał go do siebie przekonać, prawda? "Znienawidzi mnie. Mam to jak w banku."

Jedyne, co działało na korzyść kwiaciarza, to panująca w Rosji łagodna pogoda, choć musiał jednocześnie przyznać, że była dość nietypowa jak na wczesny lipiec - świeciło jasne słońce, któremu towarzyszyły duże, mlecznobiałe nimbusy, jakkolwiek powietrze wydawało się wyjątkowo rześkie. O wiele bardziej przypominało to wiosnę, która aż zachęcała do tego, żeby wyjść i pospacerować po jakimś parku bądź lesie, ewentualnie ogrodach... gdyby nie ten drobny szczegół, że w Petersburgu było przeraźliwie mało zieleni. W sensie w porównaniu z Hasetsu, oczywiście, bo przecież Yuuri starał się zestawić ze sobą wymierającą wioskę z miastem, które swego czasu piastowało zaszczytny tytuł stolicy państwa. Dodatkowo wszystko było tu ogromne i to właśnie w tym punkcie mogła się kryć największa różnica między Petersburgiem a choćby takim Kioto czy nawet Fukuoką. W rosyjskim mieście ulice były szerokie, budynki wysokie i wielopiętrowe, wszędzie krążyły setki samochodów, a o domach jednorodzinnych nie było nawet co marzyć. Rzecz kompletnie nie do pomyślenia w Japonii...

- O. I jesteśmy na miejscu.

Wewnętrzny wywód Yuuriego przerwało oznajmienie Viktora oraz położona na ramieniu dłoń, która zatrzymała go przed mijanym budynkiem. Wtedy oczom kwiaciarza ukazała się jedna w wielu znajdujących się na tej ulicy kamieniczek, na swój sposób podobnych do apartamentowca Viktora, tyle że ta tutaj była mniejsza, węższa, starsza i mniej biała, a bardziej beżowobura od miejsca zamieszkania architekta. No, w porządku, może nieco optymistyczniej - jasnobrązowa. Gmach wciąż miał jednak swój specyficzny urok, co zawdzięczał zadbanemu, ceglanemu frontowi oraz oknom okolonym jasnoszarymi, tynkowymi zdobieniami. Viktor zdradził w przelocie, że to chodziło o taki tani odpowiednik tradycyjnych, rosyjskich "nalichników", które można było zobaczyć na wokół wiejskich okien, ale tamte należały do prawdziwych dzieł sztuki, a to widoczne przed nimi było "Ee... takie sobie".

Na parterze kamieniczki, tak samo zresztą jak i w większości budynków na tej ulicy, znajdowały się sklepy, z czego w szyldzie "аптека" Yuuri rozpoznał aptekę (w rozwiązaniu zagadki pomógł mu plakat z kaszlącym dzieckiem i matką nalewającą na łyżeczkę porcję syropu), natomiast znak "нотариус", wskazujący strzałką na łukowatą bramę po prawej, pozostał dla niego niewiadomą. Właśnie w tym kierunku podążył również Viktor.

- Tędy wchodzi się do mieszkań - podpowiedział.

Viktor przeprowadził Yuuriego przez bramę, wyszli na coś w rodzaju małego podwórza, ulokowanego między zestawionymi ze sobą budynkami, i wreszcie wkroczyli do jednej z klatek schodowych, tej znajdującej się zaraz po lewej stronie. Kamienica była niska, bo trzypiętrowa (nie licząc parteru ze sklepami), więc windy tu nie uświadczyli, ale i tak nie było to jakieś szczególnie wyczerpujące przeżycie, bo wystarczyło dotrzeć na drugie piętro.

- Viktor? - zagadnął pospiesznie Yuuri, kiedy architekt przystanął przed białymi, prostymi drzwiami oznaczonymi numerem "5" i już sięgał do dzwonka ulokowanego na ścianie obok. - A czy powinienem zrobić coś specjalnego na powitanie? Pokłonić się? Może przyklęknąć?

- Szczerze? - Viktor posłał mu przez ramię uspokajający uśmiech i zanim kwiaciarz zdążył zareagować albo chociaż przygładzić sobie włosy, Rosjanin zbliżył palec do przycisku. - Zachowywać się naturalnie. Wtedy z pewnością wszystkich oczarujesz.

Minęło kilka sekund, zanim zza drzwi dało się usłyszeć powolne, przytłumione kroki, aż wreszcie zamek zachrobotał i w wejściu do mieszkania pojawił się jego główny pan i rezydent.

- Kolya! - zawołał radośnie Viktor na widok gospodarza.

- Vitya! - Sędziwy, przeszło sześćdziesięcioletni mężczyzna o przyprószonych siwizną włosach oraz wydatnym zaroście rozłożył szeroko ramiona, po czym przystąpił krok w stronę architekta i uściskał go ciepło. Viktor odwzajemnił przyjacielski gest, za to pan Nikolaj (jak to wydedukował Yuuri) poklepał mężczyznę po plecach, aż echo zadudniło w dwudziestosiedmioletnich płucach. - Praszlo mnoga wremeni! Rad snowa tiebia widziet... o, a eta kto?

Małe, przypominające ciemne paciorki oczy staruszka przeniosły się na stojącego za Viktorem Japończyka i zlustrowały go praktycznie od stóp do głów. Yuuri przełknął ślinę. Poczuł się jak na odpowiedzi ustnej z literatury, tyle że tutejszy egzaminator porozumiewał się w kompletnie nieznanym mu narzeczu.

- Mi-mienia zawód Yuuri. - Mimo to kwiaciarz podświadomie wyczuł, że mówią o nim, dlatego skłonił się i najmniej drżącym ze zdenerwowania głosem powiedział tak, jak nauczył go tego Viktor: - Pri... priwiet.

- Hahaha! Kak i moj wnuk! - wyznał wesoło gospodarz, po czym zerknął na architekta. - Vitya, a szto ty takoj tichij? Skażi szto-nibudz. Eta wasz drug?

- Nu znajesz, Kolya. - Viktor odsunął się od starego Rosjanina i uśmiechnął się do niego porozumiewawczo, kładąc dłoń na ramieniu lekko pochylonego Yuuriego. - On toże moj drug, no szto ważnieje... On dla mienia samyj ważnyj cieławiek w mirie.

- Aaa... panimaju... - mruknął tajemniczo, po czym wycofał się do środka mieszkania i skinął w swoją stronę. - Wchodźcie. Akurat kończę obiad, więc na razie zrobię wam herbaty.

- To pan zna angielski? - zdziwił się Yuuri, przepuszczony w progu przez Viktora.

- Wnuk się uczy, a ja od zawsze pomagam mu w lekcjach. Coś liznąłem. Wykładu może nie zrobię, ale jak będziemy wolno rozmawiać, to zrozumiem. - Gdy Yuuri mijał starszego mężczyznę, ten wyciągnął ku niemu dłoń. - Mów mi Nikolaj.

- Yuuri - odparł mechanicznie kwiaciarz, ściskając rękę, jednak zaraz czubki jego uszu zrobiły się purpurowe. - Ach, przecież pan już to wie...

Nikolaj i Viktor zaśmiali się serdecznie, zapewniając, że lepiej przedstawić się o jeden raz za dużo niż za mało, po czym cała trójka zaopatrzona w miękkie kapcie ruszyła w głąb mieszkania, aż do kuchni połączonej z jadalnią. Yuuri doceniał, że obaj Rosjanie starali się mówić w jego obecności po angielsku, ale że nie wszystkie wypowiedzi były z nim związane (jak chociażby pytania o zdrowie pana Nikolaja czy sprawa imprezy w "Stammi"), dlatego szedł dwa kroki z tyłu, nienachalnie podziwiając nowe miejsce. Oczywiście jeśli przyrównało się to do apartamentu Viktora czy nawet domu Katsukich, to mieszkanie Plisetskych miało wyraźnie mniejszy metraż, ale absolutnie nie można tu było mówić o ciasnocie. Z drugiej strony natłok bibelotów sprawiał takie wrażenie, jakby przestrzeni było znacznie mniej niż się początkowo zakładało. Tu stał wieszak zapełniony płaszczami i parasolami, tam wepchnięto szafkę na buty, gdzie indziej czekały regały zapchane książkami bądź masywne, ale przez to wygodne fotele... Całe to miejsce zdawało się żyć razem z ich właścicielami, nawet jeśli był to tylko starszy pan i jego wnuk.

Klapanie o parkiet zmieniło się w klapanie o płytki, dlatego Yuuri odwrócił wzrok od mijanego salonu (chociaż może to był tak naprawdę pokój seniora?) i zauważył, że weszli do jadalni. Pierwsze, co go uderzyło, to smakowity zapach piekącego się jedzenia, a drugie...

- Popatrz, Juraćka! - zaprezentował pan Nikolaj i przesunął się w bok, ukazując oczom siedzącego przy stole wnuka sylwetki dwóch gości. - Spójrz, kto nas odwiedził.

Obie strony były tym przywitaniem chyba na równi zaskoczone - młody Plisetsky, bo najwidoczniej nikt nie uprzedził go przed tym, że razem z Nikiforovem pojawi się również jakiś japoński kwiaciarz, a Yuuri otworzył szerzej oczy, bo do tej pory myślał, że siostrzeniec Viktora był dzieckiem, a nie nastolatkiem. W końcu architekt wspominał, że mama zostawiła go, gdy miał dwa lata, więc... więc chyba...

Ach, no tak. Więc nikt nie mówił, ile czasu minęło od tamtego zdarzenia.

- Cześć, Jurij. - Jako pierwszy ciszę przerwał Yuuri, który mając w pamięci prośbę Viktora, wyciągnął rękę do chłopaka w przyjaznym geście powitania. W końcu to nie była wina Jurija, że miał tyle lat, ile miał. I w ogóle to nie był żaden problem. Przecież Yuuri miał doświadczenie z Minamim, więc tak właściwie to powinni o wiele łatwiej znaleźć wspólny język. - Jestem...

- ...świnia.

Yuuri przechylił głowę na bok.

- Proszę?

- Wynocha stąd. - Jurij wstał sprzed stołu i posłał Japończykowi tak ostre spojrzenie spod byka, że z pewnością byłoby zdolne zatrzymać całą szarżującą nań korridę. - Spieprzajcie! Ale już!

Po ostatnim okrzyku nastolatek odepchnął kolanami krzesło, w mgnieniu oka wyminął stół, przecisnął się barkiem między stojącymi wokół przejścia mężczyznami i niczym tornado zniknął w korytarzu. Po może dwóch sekundach nerwowego truchtu rozbrzmiał trzask zamykanych drzwi, a potem nastała cisza, jeśli nie liczyć bulgotu gotującej się wody.

- On cziasto... Znaczy, od kiedy tak ma? - zapytał wreszcie Viktor, spokojnie siadając na najbliższym krześle. Yuuri poszedł za jego przykładem i przycupnął obok. Niby nie stało się nic wielkiego, ot, typowy bunt wieku nastoletniego, ale i tak kolana dość mocno mu zmiękły.

W tym czasie Nikolaj, który przed pokazem możliwości głosowych Jurija zdążył włączyć czajnik z wodą, teraz odetchnął ciężko, podszedł do szafki z naczyniami i wyjął stamtąd potrzebne rzeczy.

- Od miesiąca? - odpowiedział wreszcie, po czym postawił na stole dwa kubki z herbatą: jeden biały w czerwone kropki przed Viktorem, a drugi z matrioszką przed Yuurim. - Im bardziej przeciągał się twój wyjazd, tym bardziej Jurij był niespokojny, a kiedy usłyszał podczas praktyk w "Stammi", że to prawdopodobnie żadna delegacja i że chodzą plotki, że wyjechałeś w pogoni za miłością, kompletnie przestał o ciebie wypytywać. Zupełnie jak o matkę.

- A tak się właśnie zastanawiałem, czemu ostatnio nic nie pisał. Myślałem, że to przez wakacje. - Viktor objął dłońmi groszkowy kubek i wbił spojrzenie w unoszącą się nad nim smużkę pary. - Czyli znowu wszystko spaprałem. Dlaczego przestało mnie to dziwić...?

Yuuri sądził trochę podobnie, choć przecież nie był kompletnie bez serca, żeby mówić takie rzeczy na głos, na dodatek przy dziadku "porzuconego" nastolatka. Zresztą, jakie miał prawo pouczać kogoś w sprawie, o której sam tak naprawdę mało co wiedział? Oczywiście był pewien, że Viktor nie chciał zrobić niczego złego i że niesamowicie zależało mu na dobrych kontaktach z siostrzeńcem, ale jednocześnie nie dało się ukryć, że architekt bywał tak krótkowzroczny w swoim zachowaniu, że mógłby regularnie konkurować z wadą wzroku kwiaciarza.

...co jednak wcale nie znaczyło, że Viktor zasługiwał na taki los albo że Yuuri chciał widzieć jego smutną twarz...

- Przepraszam, gdzie jest toaleta? - zagadnął Japończyk, przerywając niezręczną ciszę.

- Toaleta? A, tak. Jak wyjdziesz na korytarz i pójdziesz do przodu, to znajdziesz takie drzwi z szybką na wysokości oczu - podpowiedział Nikolaj, przysiadając naprzeciwko Viktora. - To te.

Yuuri podziękował i ruszył we wskazanym kierunku, zostawiając obu Rosjan na osobności. Nie poszedł jednak do łazienki (zresztą - pytał o drogę, a nie zapowiadał, że z niej skorzysta), ale zbliżył się na palcach do zamkniętych drzwi, za którymi, jeśli dobrze zauważył, skrył się wcześniej nastolatek.

- Jurij? - zagadnął szeptem, po czym delikatnie zastukał we framugę. - Hej, Jurij, to ja. Yuuri - powtórzył, po czym wziął głęboki wdech i dodał: - Chłopak Viktora.

Coś za drzwiami poruszyło się i jakby nieco zachrobotało, ale nic poza tym. Brak wyraźnego sprzeciwu Yuuri uznał jednak za zgodę na podjęcie negocjacji.

- Posłuchaj, czy mogę... Czy moglibyśmy na spokojnie... - próbował sformułować myśl, ale uparte milczenie było na tyle deprymujące, że zaraz potrząsnął głową i odetchnął. - Czy mnie rozumiesz?

Odpowiedziały mu szybkie kroki, a potem usłyszał nieco przytłumiony przez drewno głos.

- Czego tutaj szukasz? - burknął Jurij.

- Chciałbym porozmawiać.

- Po co? - Z pokoju dobiegło gniewne prychnięcie. - Żeby dostać jakieś pieprzone błogosławieństwo?

- Żeby wyjaśnić parę rzeczy, bo zdaję sobie sprawę z tego, jak może dla ciebie wyglądać cała ta sytuacja - poprawił i zbliżył usta do framugi. - Że jest ci przykro, bo Viktor wyjechał bez uprzedzenia i że cię zostawił. Że mogłeś poczuć się tak, jakby to była powtórka z przeszłości albo że to wszystko moja wina. I powiem więcej... tak, masz do tego pełne prawo.

Znów odpowiedziała mu cisza, jednak teraz aura wrogości wydawała się jakby znacznie mniejsza. Yuuri postanowił wykorzystać sprzyjającą sposobność i zaatakować od razu.

- Ale to zupełnie nie zmienia faktu, że przyszliśmy tu, bo chcieliśmy się z tobą zobaczyć - zaznaczył kwiaciarz, mówiąc nieco pewniej niż przed chwilą. - Viktor często mi o tobie opowiadał. O tym, że lubisz nabijać się z jego czoła, że świetnie znasz się na komputerach albo że jak chcesz, to potrafisz powalić człowieka jednym kopniakiem.

- No, może raz się zdarzyło... - mruknął niewyraźnie. - Typek przystawiał się do znajomych z klasy, więc nauczyłem go porządku...

Yuuri poczuł jeżące się na karku włoski. "Ta, tylko że ja do tej pory myślałem, że wujcio Viktor ma na myśli siebie po przypadkowym uderzeniu w kostkę przez przedszkolaka, a nie prawdziwego chuligana obezwładnionego przez nastolatka postury jakieś metr sześćdziesiąt."

- Czyli sam widzisz. A teraz zastanów się... skąd bym o tym wszystkim wiedział, gdyby Viktor sam mi tego nie opowiedział? Jeśli nie myślałby o tobie każdego dnia? - zwrócił uwagę Yuuri. - To proste. Bo nigdy, ale to przenigdy o tobie nie zapomniał. W końcu jesteś jego najlepszym siostrzeńcem.

Nie wiedział, jakiej reakcji się spodziewał, ale efekt przerósł jego oczekiwania - nagle drzwi się otworzyły, a w przerwie między nimi a framugą błysnęło intensywnie zielone oko.

- Bo jedynym - zgasił go Jurij, po czym nieoczekiwanie rozchylił skrzydło szerzej i rzucił: - Właź.

Yuuri obejrzał się przez ramię, w kierunku jadalni, zastanawiając się, czy ta "przedłużająca się wizyta w toalecie" nie wywoła jakichś podejrzeń, ale w końcu obrócił się i zrobił kilka kroków do przodu. Kiedy stanął na środku pokoju Jurija, drzwi bezgłośnie się za nim zamknęły... Znaczy, chyba bezgłośnie, bo Yuuri tak bardzo skupił się na otaczającym go widoku, że chyba nie usłyszałby nawet gwizdania czajnika tuż przy uchu. Wszystko z powodu dziesiątek, a kto wie, czy już nie setek obserwujących go oczu. Kocich oczu. Patrzyły na niego badawczo i śledziły go z praktycznie każdej strony: wiele z plakatów na ścianach, część ze zdjęć w ramkach, kilka w formie paciorków maskotek, a jedne całkiem żywe, należące do białego kocurka o czarnym pyszczku, leżakującego na wąskim, rozesłanym łóżku.

- Łał. Naprawdę lubisz koty - przyznał Yuuri, przestępując z nogi na nogę, gdy obracał się dookoła własnej osi.

- No niemożliwe - zakpił Plisetsky, ale widząc szczery podziw na twarzy Japończyka, potarł nos, po czym wskazał na tygrysa syberyjskiego zajmującego honorowe miejsce na plakacie nad biurkiem. - Ten jest mój ulubiony.

Kwiaciarz pokiwał ze zrozumieniem głową. Dostojny, mrużący ślepia drapieżnik faktycznie wzbudzał niemały respekt, jakkolwiek uwagę kwiaciarza przykuwały bardziej znajdujące się między łapami zwierzęcia kwiaty, przypominające jaskry albo coś w tym rodzaju. Wyglądało to tak, jakby tygrys bronił ich albo pilnował w ramach jakiegoś paktu z Matką Naturą. Niesamowite połączenie.

W międzyczasie Jurij przysiadł na łóżku, dumny z wrażenia, jakie wywarł jego pokój na zagranicznym przybyszu, jednak zadowolenie nie trwało długo. Śledzący go kątem oka Yuuri zauważył, że uśmiech chłopaka stopniowo gasł, aż wreszcie Plisetsky pochylił się i prychnął cicho pod nosem.

- Ja wiem - wyznał wreszcie zdawkowo. Yuuriemu trudno było odczytać cokolwiek z jego miny, bo nastolatek patrzył w ziemię, a policzki zasłaniały długie blond włosy, jednak słowa, czy raczej emocje za nimi stojące, zdradziły praktycznie wszystko. - Wiem, że Viktor jest inny. Odkąd pamiętam zawsze był przy mnie. Odwiedzał mnie, zabierał na wycieczki, nawet obiecał, że kiedyś będę odpowiadał za szatę graficzną bloga i w ogóle będziemy działać w jednym zespole. Dlatego tak ciężko pracowałem, żeby osiągnąć jego poziom.

Wąskie, blade dłonie zacisnęły się w pięści, kiedy Jurij doszedł do kulminacyjnej części wyznania.

- Ale jednego nie umiem mu wybaczyć - powiedział z zawziętością, którą dało się już słyszeć w jadalni. To była uraza głębsza niż cokolwiek. To był żal, na który nawet Yuuri nie umiał do końca zaradzić. - Zawiódł mnie tak bardzo, że nie chcę go widzieć na oczy...

***

- ...więc sam widzisz, Kolya - zakończył Viktor i upił łyk ciepłej herbaty. - Mam świadomość, że dla innych zachowuję się teraz skrajnie niepoważnie, ale to przez to, że ciągle próbuję zrozumieć, jak ma wyglądać przyszłość. I póki co wiem tylko jedno: nie chcę z niczego tak po prostu rezygnować.

- Niedobrze, żeby człowiek przesadzał w którąkolwiek stronę. Jak chwycisz naraz za dużo srok, to tylko cię podziobią - zawyrokował Nikolaj. - No i nie bierz wszystkiego na siebie. Wybierz to, co będziecie w stanie podźwignąć razem.

- Tak, tylko pamiętaj, że te dwie rzeczy kompletnie się nie... - zwrócił uwagę Viktor, lecz urwał, bo w drzwiach jadalni wreszcie pojawił się kwiaciarz. - O, Yuuri. Długo cię nie było. Miałeś może z czymś...?

"Problem" utknął między językiem a ustami zaskoczonego architekta, kiedy zza pleców Yuuriego wychynął również Jurij. Tego się nie spodziewał - a na pewno nie tak dosadnej materializacji niewypowiedzianego słowa i to na dodatek w ciągu niecałego kwadransa od ucieczki siostrzeńca z pokoju.

- W samą porę, chłopcy. - Gdy Nikolaj dojrzał wnuka, wstał i zbliżył się do piekarnika, jednocześnie sięgając po rękawice kuchenne. - Właśnie miałem was wołać na pirożki... Juraćka, rozłóż talerze, dobrze? I jeszcze wyciągnij sztućce z szuflady.

Żaden z nich nie ruszył się jednak z miejsca, bo przez cały ten czas bardzo intensywnie mierzyli architekta wzrokiem, aż wreszcie Yuuri otworzył usta i powiedział krótkie, niskie:

- Viktor.

Tylko tyle, nic więcej. A jednak struchlały Nikiforov wiedział, do czego kwiaciarz się odnosił, dlatego czym prędzej zwrócił się w stronę Jurija i wyznał to, co powinien zrobić już od dawien dawna.

- Przepraszam, że wyjechałem na tak długo - oznajmił, patrząc siostrzeńcowi w oczy. - Może przez pierwsze dwa tygodnie sam nie byłem do końca pewien, co z tego wszystkiego wyniknie, ale potem nie powinienem owijać w bawełnę, że nie wiem, kiedy wrócę. Przepraszam, Jurij. Bardzo, bardzo przepraszam.

- Hmpf, chociaż tyle... Jasne, początkowo trochę mnie to dobiło, że nie wracasz, ale przecież ogarniam, że nie jesteś moim ojcem i że masz prawo do własnego życia. I tak, mogłeś to lepiej przedstawić, ale kontakt się z tobą nie urwał, więc spoko, nie jestem zły - przyznał Jurij, zakładając ręce na piersi. - Natomiast zjebałeś po całości w innej sprawie.

Viktor uniósł brwi. Coś innego? Istniało w ogóle coś poważniejszego od porzucenia rodziny?

- To znaczy? - zagadnął ostrożnie.

- Projekt semestralny z modelowania komputerowego. - Jurij zgrzytnął zębami. - Pamiętasz w ogóle taką sytuację, ty Łysolu ty? Obiecałeś pomóc. Miałeś mi udostępnić swojego kompa z CADem.

- Tak? - Architekt zrobił sobie w myślach szybki rachunek sumienia, a potem równie błyskawiczny przegląd rejestru pamięci, ale dane sprzed wyjazdu do Fukuoki wydawały się zbyt mocno zakurzone, by je odczytać. - Faktycznie, mogłem o tym zapomnieć, ale chyba da się to jeszcze jakoś naprawić, co? Mam akurat sporo czasu po sobocie, więc przyjdę i...

- ...był na czerwca. Ponad miesiąc temu - padł wyrok.

Viktor poczuł się tak, jakby był tylko małym gryzoniem struchlałym pod naporem spojrzenia nie jednej kobry, ale dwóch. Oraz sędziwego pytona, obsługującego w tej chwili piekarnik.

- O. Oj - wyrwało mu się, na co Jurij zareagował przeciągłym, gardłowym westchnieniem.

- Właśnie, ty chodzący Alzheimerze... Na szczęście od natychmiastowej amputacji tyłka uratowało cię to, że dałeś dziadkowi namiary na praktyki w "Stammi". A tam pomogła mi Mila - podsumował Jurij i wreszcie wszedł do jadalni, kierując się w stronę szafek. - A, i ten tutaj też się za tobą wstawił. Jak na taki sierocy wygląd to ogólnie niezły jest z niego koleś. Szanuj go.

- Dokładnie. I szanuj swoje obietnice - dodał wymownie Yuuri, wracając na krzesło obok Viktora.

Rosjanin z zapałem pokiwał głową. To prawda, że zależało mu na tym, żeby Yuuri i rodzina Plisetskych szybko znalazła wspólny język, jednak nie spodziewał się, że w efekcie dojdzie do natychmiastowego zawarcia sojuszu przeciwko jego sklerozie. No, ale... Spojrzał na siostrzeńca, który właśnie pokazywał język uśmiechającemu się kwiaciarzowi.

W końcu taki cel uświęcał środki, czyż nie?


***

Przypisy-chan

Dzień dobry, kochani :) Wizyta u Plisetskych była długa i obfitująca w emocje, a to przecież i tak to była zaledwie jej część (swoją drogą całkiem długa, bo wyskoczyłam ponad zakładane ramy że hoho). Bezpośredniej kontynuacji wątku raczej nie planuję, ale możecie być pewni, że z czasem winy zostały przebaczone, szczególnie gdy na czoło Viktora posypało się odpowiednio dużo żartów o łysinie i lusterkach.

Nie zabrakło również garści ciekawostek

- Lipiec w Petersburgu w tym roku zaczął się całkiem spokojnie i termometry nie wskazywały na więcej niż dwadzieścia stopni (częściej było to od siedemnastu do dziewiętnastu).

- Budynek, w którym mieszkają Nikolaj i Jurij, wzorowałam na tym znalezionym pod adresem 23 9-Ya Liniya B.o. w Petersburgu. Google Maps naprawdę przydaje się w takich momentach... ciekawe, czy znajdziecie, o który to budynek mi chodziło? Przy tej okazji dowiedziałam się również o istnieniu "nalichników", czyli zdobionych ram okiennych. O, takie to coś.

W mieście takich raczej nie uświadczy, a jeśli coś, to prędzej są to tanie, dość nieudolne próby odtworzenia tradycji ^^"

- Słowo "нотариус", którego Yuuri nie odgadł, oznacza notariusza :)

- A jak już przy kwestiach językowych, to Nikolaj i Viktor też trochę pogaworzyli sobie pa ruski, dlatego przyda się mały słowniczek rozmówek:

Praszlo mnoga wremieni! Rad snowa tiebia widziet... o, a eta kto?  - Kopę lat! Jak dobrze  znowu cię widzieć... o, a to kto?
Mienia zawód Yuuri.
- Mam na imię Yuuri.
priwiet
- dzień dobry
Kak i moj wnuk!
- To tak jak mój wnuk!
Szto ty takoj tichij? Skażi szto-nibudz. Eta wasz drug? - Czemu jesteś taki małomówny? Powiedz coś. To twój przyjaciel?
Nu znajesz, Kolya. - No wiesz, Kolya.
On toże moj drug, no szto ważnieje... On dla mienia samyj ważnyj cieławiek w mirie. - To też mój przyjaciel, ale co ważniejsze... jest dla mnie najważniejszym człowiekiem na świecie.
panimaju - rozumiem


Doszły mnie słuchy, że ostatnio znikają komentarze - nie jestem pewna, jaka jest zależność ani jak na to zaradzić, ale rozumiem, że błąd występuje głównie na komórkach. Ponadto mam do Was jeszcze takie pytanie - jak tym razem było z dialogami? Dostałam informację, że robią się jakieś sztywne i formalne D: Mam nadzieję, że dziś udało się to trochę ugładzić, ale jak się za dużo razy coś poprawia, to już niczego nie można być pewnym...

Za tydzień... a, tym razem pozostawię Was w lekkiej niepewności. Co wydarzy się za tydzień, bo coś nowego nadejść musi? Wyjazd do Petersburga jest wszak naładowany sprawami do załatwienia, a jak widać po cichej rozmowie z Nikolajem, głowę Viktora zaprzątają coraz poważniejsze myśli. Co przyjdzie mu wybrać? Jak pogodzić miłość i pracę? I czy to w ogóle możliwe? Kwiaciarnia postara się odpowiedzieć na to wszystko już niebawem ;)

Muah!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top