31. Ranne (nie)zapominajki

***

Yuuri, wiedziony sennym odruchem, poruszył palcami prawej stopy, po czym powoli otworzył oczy, dochodząc do prostego, acz niezaprzeczalnego wniosku, że wciąż było ciemno. Tylko czy ciemno z powodu nocy, czy też dlatego, bo tak dobrze zaciągnął rolety, że słońce nie umiało się przez nie przedostać? Że już nie wspominał nawet o tym, że z tego powodu stanął przed prawdziwie filozoficznym wyborem - spać albo nie spać? Oto jest pytanie... Rozwiać te wątpliwości mógł jednak zwykły zegar w komórce, dlatego Yuuri ziewnął przeciągle, przewrócił się na lewy bok i zmusił się, by odszukać pozostawiony gdzieś obok poduszki telefon. Dłoń kwiaciarza niczym Rąsia z rodziny Addamsów zaczęła pełznąć przez materac, dokładnie przeczesując otoczony kołdrą teren. Mac, mac, mac, mac. Mac, mac. Mac. Mac? Ilość klepnięć, która zwykle w zupełności wystarczała, aby zlokalizować nawet najbardziej uparty smartfon, tym razem okazała się zbyt mała, dlatego nieco rozbudzony Yuuri zmarszczył brwi i zaczął wyciągać się nieco dalej w bok. Swoją drogą czy to łóżko zawsze było takie duże? A może przez przypadek położył się wszerz zamiast wzdłuż? Nie, nie, to niemożliwe, przecież nogi by mu dyndały albo głowa wbiła się w ścianę. Już prędzej obstawiałby, że komórka wpadła mu za zagłówek i dlatego...

Pat, pat, pat. Yuuri drgnął, gdy jego ręka natrafił na coś ciepłego i gładkiego. Wrażenie było na tyle niespodziewane, że w pierwszym odruchu szybko wycofał dłoń, ale po kilku sekundach, w ciągu których nic się na niego nie rzuciło ani nie zjadło mu kończyny, ostrożnie przysunął rękę i położył ją z powrotem na nieznanym obiekcie, powoli gładząc jego powierzchnię. To na pewno nie była komórka. Ani poduszka. Ani ściana. Ani nawet oparcie krzesła, gdyby nagle okazało się, że pomylił kierunki świata i położył się do swojego łóżka odwrotnie, głową w miejsce nóg. Spoczywająca na materacu rzecz o wiele bardziej przypominała... skórę...?

Wtedy dwie rzeczy stały się praktycznie jednocześnie - skóropodobne coś poruszyło się i zbliżyło się do Yuuriego, zarzucając mu rękę wokół pasa, natomiast kwiaciarz w końcu przypomniał sobie, że wcale nie spał w Hasetsu na swoim półtoraosobowym łóżku, a przeszło siedem tysięcy kilometrów dalej.

W Petersburgu.

- Vi-Viktor?! - jęknął, rozpoznając w tajemniczym obiekcie swojego chłopaka, który w niewytłumaczalny sposób pojawił się w tym samym łóżku co on, chociaż wcześniej zapowiadał, że będzie biwakować w pokoju dziennym. Jednocześnie na dźwięk własnego imienia architekt przeciągnął się i jeszcze mocniej przywarł do zdrętwiałego Japończyka.

- Mmm... mm? Yuuri? - zauważył Viktor, po czym nachylił się i pocałował go na ślepo w miejsce nad prawą brwią. - Dzień dobry, zolotsye. Jak miło, że tutaj wpadłeś.

- Ja wpadłem? - powtórzył, próbując odsunąć od siebie Viktora, ale z przerażeniem skonstatował, że nie miał nawet gdzie położyć dłoni, bo wszystko było całkowicie odsłonięte: ramiona, tors, brzuch... Boże drogi, czy oni robili w nocy coś... coś niewłaściwego?! - Przecież miałeś spać na kanapie!

- Taaak? A co to jest to tutaj pode mną? - zapytał bezwiednie Viktor.

- No raczej nie kanapa!

Po tej dramatycznie rzuconej uwadze Viktor wyraźnie się zreflektował, bo poruszył się nieco przytomniej, wycofał się znad Yuuriego, aż wreszcie sięgnął do lampki nocnej i włączył łagodne, nastrojowe, pomarańczowe światło. No tak, tylko że to wcale nie była taka dobra decyzja... Znaczy, prawie nie była, ponieważ okazało się, że zegar stojący na stoliku nocnym wskazywał całkiem sensowną jak na wstawanie ósmą czterdzieści rano, jednak to by było na tyle jeśli chodzi o pozytywy. Bo jakby ostatnich niespodzianek było mało, kwiaciarza powitał widok siedzącego, półnagiego, rosyjskiego architekta, którego górna połowa ciała wysuwała się nonszalancko spod kołdry, zupełnie jakby był modelem pozującym przed studentami akademii sztuk pięknych. A chociaż pan prezes Nikiforov nie był żadnym zapalonym sportowcem, to i tak nie dało się ukryć, że jego apetyczna klatka piersiowa prezentowała się nader korzystnie (co Yuuri miał już okazję sprawdzić - także organoleptycznie - w czasie jednego, deszczowego spaceru), a nieco niżej można się było doliczyć co najmniej dwóch żeberek wyrobionych mięśni brzucha. Właśnie - co najmniej dwóch, bo kto wie, co kryło się dalej. Podsumowując: rozebrany Viktor był tak atrakcyjny, że aż dech zapierało, więc nic dziwnego, że niebezpieczne wydawało się już samo to, że ktoś taki siedział kilkadziesiąt centymetrów dalej. Wspominanie przy tej okazji o dzikich domysłach rodzących się w głowie kwiaciarza na temat tego, co też mogło wydarzyć się w nocy, skoro mężczyzna wyglądał tak, jak wyglądał, lepiej już było pominąć...

- Ach, no faktycznie - przyznał na głos Viktor, rozglądając się dookoła, jakby to nie obecność Yuuriego była tutaj ostatecznym dowodem na pomyłkę, ale dopiero widok komody, ścian ozdobionych ładnymi szkicami roślin oraz szafki nocnej. - Pamiętam, że wychodziłem w nocy do toalety i... i wygląda na to, że odruchowo wróciłem tutaj zamiast do salonu.

- No tak, rozumiem. - Yuuri uciekł spojrzeniem w przeciwną stronę, żeby zamiast na usta Viktora nie zacząć przypadkiem patrzeć na inne, nie mniej ciekawe elementy architektury... ten... ludzkiego ciała. - Chociaż to zdecydowanie nie jest widok, jakiego spodziewałem się zaraz po pobudce. W sensie... bo to oczywiście nie tak, że się ciebie wstydzę, ale...

- Ach, że o to chodzi? - spostrzegł Viktor, po czym Katsuki usłyszał szelest materiału oraz delikatne skrzypienie uginającego się materaca. Nie wiedział jednak, do czego architekt odnosił się w swoich lakonicznych słowach, dlatego zaryzykował i ostrożnie zerknął w lewo. Okazało się, że Viktor zrozumiał aluzję i tak bardzo wpełzł pod kołdrę, że spod niej wystawała obecnie jedynie głowa oraz dłonie trzymające krawędź poszewki. W takiej pozycji ucieleśnienie seksapilu wyglądało niewinnie niczym dziecko, które oczekiwało obiecanej bajki na dobranoc. - Wybacz, tak mi się po prostu najwygodniej śpi. No i to wcale nie tak, że jestem jakimś domowym ekshibicjonistą. Przecież mam na sobie majtki. Żeby nie było.

Yuuri rozluźnił spięte ramiona i uśmiechnął się polubownie. Wariat... Ale wariat w całkiem miłym tego określenia znaczeniu. Jak dobrze było go mieć znów przy sobie - czy to w pidżamie, czy już nawet bez niej.

- W porządku, w porządku. W końcu to twój dom i możesz w nim robić co ci się podoba. Ja tu jestem tylko gościem - przyznał Yuuri, przechylając głowę na bok. Zdążył zapomnieć, jak łatwo i niezobowiązująco rozmawiało się z Viktorem. - Tylko trochę boję się pomyśleć, co by było, gdybym spał na drugiej połowie. Przecież mógłbyś się na mnie niechcący położyć.

Na ustach Rosjanina zakwitło znajome, niewidziane od dwóch dni serce.

- W sumie... ten scenariusz możemy przećwiczyć choćby zaraz.

Kwiaciarz nie zdążył pisnąć nawet jednej sylaby, kiedy architekt niczym pantera wysunął się spod pościeli, otoczył go rękami wokół piersi i przygarnął do siebie, ni to turlając się po materacu, ni to udając dziwną odmianę łóżkowych zapasów. Przez dobrą chwilę para śmiała się bądź wymachiwała bez ładu i składu wszystkimi kończynami, podczas gdy Yuuri starał się wyswobodzić z sideł miłości, ale kiedy zorientował się, że Viktor tylko się z nim droczył i że tak naprawdę był to tylko pretekst, aby na nowo oswoić się z bliskością, Katsuki poddał się i zrewanżował się uściskiem wokół pasa. Wtedy Viktor przestał wierzgać z zawziętością nowo narodzonego źrebięcia, a zamiast tego zatrzymał się na prawym boku i spojrzał z niemym zainteresowaniem na trzymanego chłopaka. Swojego chłopaka.

- Wiesz, Viktor... Przepraszam, że... - zaczął niespodziewanie Yuuri, jednak palec położony na ustach równie szybko zatrzymał kolejne słowa.

- O, nie, nie, nie. W tym mieszkaniu panują inne zasady, a jedna z najważniejszych głosi, że zabrania się kwiatuszkom nadużywania słowa "przepraszam" - zakomenderował Viktor, po czym przeniósł rękę sprzed twarzy na głowę ukochanego, by pogładzić go po rozczochranych włosach. - Wymyśl coś innego. Na pewno potrafisz.

- Znaczy... ja... - Yuuri zawahał się nad nową odpowiedzią. Niby dobrze znał to słowo, niby było jednym z pierwszych, od jakich każde dziecko rozpoczynało naukę angielskiego, jednak nie zawsze z łatwością przychodziło mu na język. - ...dziękuję.

- Widzisz? Od razu lepiej. - Viktor uśmiechnął się i musnął nosem nos Yuuriego na podobieństwo okazującego uczucia Eskimosa. - A czy zdołam się dowiedzieć, słońce ty moje, za co tak konkretnie mi dziękujesz? Najlepsze atrakcje wciąż mamy jeszcze przed sobą, więc jestem tym bardziej ciekaw, czym mogłem u ciebie zaplusować.

- Tym, że pozwoliłeś mi tutaj spać - wyjaśnił Yuuri. Niewinne pieszczoty okazały się prawdziwym syropem klonowym kojącym wszelki niepokój nieśmiałego Japończyka, dlatego zdecydował się on pójść odrobinę dalej w swoich wyznaniach. - I jak tak sobie o tym myślę... to w sumie nie jest mi tutaj źle. W sensie że razem. Z tobą. Jednocześnie. Więc jeśli ci to nie przeszkadza, bo mnie chyba nie przeszkadza jakoś mocno, to kolejnej nocy też możemy-

- Yuuri! - Gdyby Viktor już nie trzymał kwiaciarza, to z pewnością natychmiast porwałby go w objęcia, a tak mógł jedynie przycisnąć policzek do czarnej grzywki i zawołać uradowanym głosem: - Jak miałoby mi przeszkadzać? Przecież właśnie uczyniłeś mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi!

Serce Yuuriego zaczęło pospiesznie uderzać o klatkę piersiową niczym skrzydełka uwięzionego kolibra, co zważywszy na dość intymną sytuację wcale nie było aż takie niespodziewane, ale co dziwniejsze... w tym samym momencie poczuł również bicie serca Viktora. Tak, poczuł je. Mocne, szybkie - o ile nie szybsze niż to kwiaciarza - i bardzo, bardzo bliskie. Do tej pory Yuuriemu wydawało się, że tylko on tu panikował na każdy nowy gest czy deklarację, ale wychodziło na to, że równie mocno przeżywał to sam Viktor. Więc chyba nie mieli się czego obawiać w kwestii tego, że nieopatrznie przekroczą jakąś granicę, jeśli sama myśl wzbudzała podobne emocje.

Kiedy Viktor wyściskał Yuuriego chyba z każdej możliwej strony, mężczyźni podjęli zgodną decyzję, że równie dobrze mogą przenieść się z czułościami do dalszej części apartamentu, a konkretnie do kuchni, gdzie mieli się zająć przygotowywaniem śniadania. W międzyczasie Viktor skoczył jeszcze do garderoby, żeby, jak to tajemniczo określił: "nie kusić losu i nie namawiać Yuuriego do pożerania czegokolwiek innego niż jedzenie", po czym ubrani oraz umyci zakochani ruszyli szukać szczęścia w okolicach piekarnika oraz chlebaka.

Właściwie to Katsuki bywał już w mieszkaniu Nikiforova, które ten drugi wynajmował od Minako - regularnie wpadał tam na herbatę, gdy wracali zmęczeni po spacerach, ewentualnie zaglądał do architekta, gdy mama dawała nadwyżkę obiadu pod pretekstem, że "Vicchan pewnie nie ma czasu sobie gotować, więc leć, zanieś mu". Zawsze jednak odwiedzał go na co najwyżej godzinę bądź dwie... może z raz na prawie cztery, kiedy zasiedzieli się przy filmie. Nigdy jednak na cały dzień, a poranek nie istniał nawet w strefie marzeń. Nietrudno było więc odgadnąć, że Yuuri nie miał nigdy okazji zobaczyć, jak Viktor tak po prostu krząta się po mieszkaniu, jak sprawdza, co ma w lodówce i ile z tych rzeczy jest już przeterminowanych, jak wyskakuje na kwadrans do sklepu po przeciwnej stronie ulicy i wreszcie jak wraca z pełną reklamówką, jakby co najmniej chciał zadowolić posiłkiem samego cara (znaczy prezydenta, pamiętaj o prezydencie!), a nie tylko mało wymagającego Japończyka. Na szczęście to, co Yuuri widział i czego doświadczał teraz, wynagradzało mu wcześniejsze braki z nawiązką. No, pomijając mały rozgardiasz, który wytworzył się, gdy architekt chciał jednocześnie parzyć kawę, rozbijać jajka do miseczki i flirtować z usadzonym przy stole kwiaciarzem.

- To jak? Wiesz już, co zjadłbyś na śniadanie? Chcesz owsiankę? Kanapki? Jajecznicę? - pytał Viktor, siłując się z wieczkiem nowego opakowania kawy. - Onigiri? - dorzucił nieco bardziej nerwowo.

- Wystarczy po prostu sok i jakieś tosty, ale... - Yuuri zerwał się z krzesła i podszedł do zasapanego mężczyzny. - Poczekaj, pomogę ci.

Yuuri przejął od Viktora słoik, zdjął wiszącą na drzwiczkach piekarnika ścierkę, po czym w niecałe dwie sekundy otworzył z jej pomocą problematyczne opakowanie, pobijając tym samym swój nieoficjalny rekord w siłowaniu się z zakrętkami na czas. No ale z drugiej strony korki od preparatów do roślin to była jednak zupełnie inna liga, miały ochronę przeciwko dzieciom i tak dalej...

Tymczasem kwiaciarz delikatnie, acz wyraźnie zepchnął architekta biodrem na bok i zajął się przygotowywaniem kawy w ekspresie, okazjonalnie pytając Viktora o to, co znaczyły cyrylicowe hieroglify umieszczone przy przyciskach. Kiedy już rozszyfrował odpowiednie funkcje, Katsuki zajął się wlewaniem mleka i podstawianiem filiżanek pod dozownik, przez co Nikiforov musiał skapitulować i w całości zająć się smarowaniem chleba tostowego, który potem lądował w opiekaczu. W ten sposób w jakieś dziesięć minut zdołali wspólnymi siłami przyrządzić śniadanie dla dwojga... choć mało brakowało, a Viktor sięgnąłby jeszcze pod zlew po saszetkę karmy dla Makkachina, gdyby Yuuri go nie powstrzymał i nie pokręcił głową, że przecież pudel zajmował się innymi smakołykami w zupełnie innej części świata.

- Masz bardzo ładną kuchnię - przyznał Yuuri, kiedy już zasiedli przy stole, a wszystkie talerze, słoiki z dżemem oraz kubki z kawą wylądowały na odpowiednich, bezkolizyjnych dla siebie pozycjach. - Lubisz gotować?

- Właściwie chyba nie do końca - wyznał Viktor, z prawdziwie artystyczną pasją nakładając sobie warstwę dżemu porzeczkowego na przypieczonego tosta. Po maźnięciu łyżeczką owocowa masa wyglądała niczym ciemna, zastygła w ruchu fala, która obmywała zbrązowiały brzeg plaży. - Do tej pory robiłem sobie tylko śniadania i ewentualnie małe kolacje, ale to głównie dlatego, bo Makkachin był zdezorientowany i nie jadł, jeśli ja nie jadłem.

- A. Aha. Rozumiem.

Yuuri dyplomatycznie zamilkł i upił łyk kawy z intensywnie zielonego kubka, dość mocno rozmyślając nad ostatnimi słowami Viktora. Chyba tak właśnie żyli bogaci ludzie. Mogli pozwolić sobie na posiadanie dużych kuchni oraz wszelkiego, nawet najbardziej fikuśnego sprzętu i jednocześnie z niego nie korzystali, bo jedli w drogich restauracjach na mieście. W sumie to było na swój sposób smutne - mieć, ale tak naprawdę nie mieć...

- Tylko żebyś sobie nie pomyślał, że o siebie nie dbałem! Po prostu dużo przesiadywałem w biurze, więc głównie jadłem w tamtejszym bufecie. Obiady mają palce lizać - niespodziewanie dopowiedział Viktor, a gdy Yuuri zwrócił oczy ku architektowi, na głowie kwiaciarza wylądowała ciepła dłoń. - Ale jak tak sobie o tym teraz myślę, to wydaje mi się, że jeśli tylko mógłbym gotować dla kogoś, to z pewnością pokochałbym to całym sercem.

- Jesteś zmienny jak słonecznik w pogodny dzień - odparł Yuuri, rozpogadzając się odrobinę.

- No wiesz co? Ja się tylko dostosowuję!

Zabawnie wydęte policzki Viktora, przypominające Phichitowego Brązika, opchanego marchewką do granic przepustowości małego pyszczka sprawiły, że kąciki ust Yuuriego najpierw nerwowo drgnęły, po czym zniknęły za dłonią, gdy kwiaciarz próbował okiełznać wesołość. Nie udało się, ale za to wkrótce do zduszonego, japońskiego śmiechu dołączył również rosyjski chichot, podszyty bardziej dumą niż zniechęceniem, że poprzednie słowa zostały obrócone w zgrabny żart.

- A co udało ci się zrobić przez te dwa dni? - dopytał Yuuri, kiedy atmosfera już nieco się uspokoiła, za to z talerza zniknęły kolejne trzy tosty. - Byłeś już w firmie?

- Ta. Dawno nie widziałem tak purpurowego staruszka jak wtedy, kiedy stanąłem w drzwiach jego gabinetu i zawołałem "Ohayo, Yakov-san! Hisashiburi!". Przypominał dojrzałego Cortlanda... W sensie taką odmianę jabłek - wyjaśnił architekt, spokojnie popijając latte.

- I... jak wyszło?

Viktor odstawił kubek, spojrzał w stronę okna i wzruszył ramionami.

- W sumie nie było tak źle jak się spodziewałem. Na pewno warto było zobaczyć miny co poniektórych kierowników. Wyglądali jakby ducha zobaczyli. A co do poważnych rzeczy... Razem z Milą udało mi się ustawić parę rozmów kwalifikacyjnych na przyszły tydzień, bo akurat mieliśmy w bazie kilka całkiem obiecujących CV, natomiast co do Georgija to mam plan, żeby rozmiękczyć go jutro bruderszaftem i zapoznać z jakimiś miłymi szefowymi innych filii - zreferował, po czym uniósł lekko brwi i spojrzał z uwagą na Katsukiego. - A, właśnie, Yuuri. Jutro wieczorem mam ważną imprezę firmową w kwestii podsumowaniem półrocza, więc wrócę późno w nocy. Przepraszam, że wyskakuję z tym tak nagle, bo w ogóle to chętnie bym cię ze sobą zabrał, tyle że to dość zamknięte spotkanie, więc...

- W porządku, rozumiem - wciął się Yuuri, machając pojednawczo rękami. - Zresztą i tak bym ci odmówił. Raczej nie czułbym się pewnie w tak ekskluzywnym towarzystwie, dlatego nie przeszkadza mi, jeśli pobędę w domu sam.

- Według mnie to raczej oni nie dorastaliby do pięt tobie. - Viktor mrugnął porozumiewawczo i uśmiechnął się praktycznie całym sobą. - Ale nic straconego. W ramach rekompensaty za to, że jutro będę zajęty, cały dzisiejszy dzień spędzimy razem. O, i jeszcze wybierzemy się do Nikolaja i Jurija. Co ty na to?

- Juri... - Rosyjski akcent położony na imieniu Katsukiego przez dobrą chwilę brzmiał dziwnie obco, aż wreszcie odpowiednia szufladka pamięci odsłoniła swoje zasoby przed kwiaciarzem. - Że twojego siostrzeńca?! I że ja?

- Jak najbardziej. To chyba sprawiedliwe, że skoro ja poznałem twoją rodzinę, to teraz czas na to, żebyś ty spotkał się z moją?

Yuuri miał ochotę tak mocno potrząsnąć głową, że kto wie, czy nie zakręciłaby się niczym bączek na równym asfalcie, ale zdołał się jakoś powstrzymać przed zbyt nerwową reakcją. W zamian wysilił się, by spokojnie wyjaśnić:

- Rozumiem twój punkt widzenia, naprawdę. Właściwie to nie mam nic przeciwko temu w dłuższej perspektywie... Tylko że ja tu dopiero co przyjechałem! A przecież jest jakaś różnica między oficjalnym poznaniem rodziny po trzech tygodniach regularnych odwiedzin w kwiaciarni, a spotkaniem ich z marszu po... zaraz, zapowiedziałeś się chociaż?

- Właściwie to jeszcze nie, ale dobrze, że przypominasz. - Viktor wyciągnął komórkę, zabierając się do przeszukiwania spisu kontaktów. - Co ty na to, żeby wpaść do nich na obiad? Mówię ci, pirożki Nikolaja są grzechu warte. Nie zawiedziesz się.

Może to było tylko takie wrażenie, może coś źle zapamiętał, ale Yuuriemu wydawało się, że mówienie do Viktora nie było nawet jak rzucanie grochem o ścianę - to było bardziej jak rzucanie kwiatów pod stopy orszaku na jakiejś paradzie lub jak woda na młyn. Kwiaciarz ne miał więc praktycznie żadnego wpływu na to, że architekt praktycznie zaraz wysłał sms z zapowiedzią wizyty czy że kilka minut później dostali wiadomość zwrotną, że rodzina Plisetskych serdecznie zaprasza w swoje skromne progi. Pozostało mu już tylko jedno.

Musiał zaufać Viktorowi - musiał wierzyć, że trzecia wojna światowa nie rozpęta się w Rosji z jego powodu.


***

Przypisy-chan

Dzień dobry po raz trzydziesty pierwszy w Kwiaciarni! Jak wielu z Was mogło życzyć sobie oraz chłopakom, pierwsza noc w Petersburgu miała swój nieoczekiwany finał z rana, dzięki czemu Viktor i Yuuri poczuli się trochę jak stare, dobre małżeństwo. A to jeszcze nie koniec perypetii, bo teraz czeka ich wizyta u teścio... znaczy, u siostrzeńca, który na pewno nie zawaha się wygłosić swojej opinii na temat wuja oraz jego życiowych wyborów.

A póki co...

- W Petersburgu panują właśnie (według akcji, oczywiście) petersburskie noce, dlatego wskazane było, żeby zaopatrzyć okna mieszkania w super-szczelne rolety. Stąd właśnie ciemność w sypialni o siódmej czterdzieści rano.

- Językowych zawiłości nie było praktycznie wcale poza jednym, Viktorowym:
hisashiburi
- dawno się nie widzieliśmy/kopę lat


Jak można się spodziewać, w kolejną środę odwiedzimy Nikolaja i Jurija, którzy wiedzą co prawda o wizycie, ale czy aby na pewno zdają sobie sprawę z tego, że razem z marnotrawnym Viktorem wpadnie do nich również jego chłopak? Czy dojdzie do szoku kulturowego? Czy zupa okaże się za słona, a pirożki zbyt gorące? Dowiecie się w kolejnym rozdziale :)

Muah!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top