3. Jak śliwka w kompost

***

Zamiast tańczących na wietrze płatków wiśni, o szyby małego, stojącego nieopodal zatoki hotelu delikatnie uderzały krople wiosennego deszczu. Zgodnie z zapowiedziami, o których żaden przypadkowo spacerujący po obcym mieście Rosjanin wiedzieć nie mógł, bo i skąd, nad Hasetsu nadciągnęła ulewa, która stopniowo zaczęła niszczyć cały wcześniejszy romantyczno-liryczny nastrój godny najwspanialszych sonetów Puszkina. Hm, w sumie może to i dobrze, że niszczyła. Lecące z nieba łzy o wiele bardziej korespondowały obecnie z podłym humorem Viktora, zasługującym wyłącznie na wygłoszenie żałobnego trenu. Albo dwóch. Czy tam ośmiu.

Zmęczony dniem Nikiforov zamknął drzwi wynajętego pokoju, odłożył aktówkę na fotel i padł jak długi na łóżko, nie przejmując się zupełnie, czy przy tak nagłym kontakcie z obcym materacem jego garnitur się przez przypadek nie pogniecie, grzywka potarga, a nos złamie. Ale nie, nic się nie stało. I to było właśnie najgorsze. Nic. Wielkie, ogromne, gargantuiczne nic. Nikt nic nie mówił, nie dźwigał skrzyń, nie uśmiechał się, nie opowiadał o różach i o ich samotności, nie układał pięknych bukietów ani nie patrzył tak słodko, trochę tak z niedowierzaniem, a trochę z nadzieją. Nikogo przy nim nie było, a już szczególnie żadnych uroczych Japończyków z licencją na oczarowywanie.

Rosjanin leżał bezwładnie może przez minutę, może nawet przez dwie, aż wreszcie konieczność zaczerpnięcia powietrza zmusiła go, by obrócić się na plecy i spojrzeć prawdzie w oczy... A przynajmniej spojrzeć prawdzie w sufit. Widok nie napawał go optymizmem. Jeszcze dobrą godzinę temu Viktor był w stanie góry w skrzyniach przenosić, ale teraz, gdy obraz Yuuriego wydawał się tylko jakimś odległym wspomnieniem, mężczyzna zaczął rozważać, czy aby na pewno dobrze to odczytał. No bo mógł się pomylić, prawda? Wcale nie widział przed sobą anioła w ludzkiej skórze, którego uśmiech obłaskawiał jednorożce, dłonie leczyły nawet najbardziej zaawansowanego Alzheimera, a pocałunki przywracały z martwych skuteczniej niż małe, piekielnie mocne, włoskie espresso. Viktorowi wystarczyło już samo istnienie Yuuriego, żeby kompletnie zwariować. Zresztą, co tam zwariować - jemu się cały świat wywrócił do góry nogami, jemu, architektowi i designerowi, normalnie jakby CAD odpowiedzialny za projektowanie życia nagle się wykrzaczył i zaczął rysować serduszka przy każdym naciśnięciu myszy. Dopóki Viktor nie trafił do kwiaciarni, szczytem jego marzeń było miłe spędzenie czasu i zrobienie masy pamiątkowych fotek, żeby mieć co opowiadać współpracownikom po powrocie do Petersburga. W tym momencie jednak temu samemu Nikiforovowi tak się przestawił cały światopogląd, że zastanawiał się, czy nie będzie potrzebować wizy, ile kosztuje wynajęcie mieszkania w Japonii i czy w tutejszych sklepach mieli odpowiednio duże rozmiary męskich, pasujących na rosyjskie pośladki slipów.

Cóż - jeśli to nie była miłość, to w grę wchodził już chyba tylko ciężki przypadek grypy żołądkowej.

Viktor westchnął, uniósł prawą rękę nad głowę i rozcapierzył palce, patrząc na nie jak urzeczony. I choć zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że spotkanie z drugim człowiekiem nie powinno wywoływać takich zaburzeń osobowości, coś innego jednocześnie mówiło, że tak się czasem zdarzało i że nie był to żaden sen ani tym bardziej wizja wywołana gorączką. Przecież go dotykał. Kiedy nieśli razem skrzynkę, dłoń Rosjanina stykała się z jego. Kiedy się przedstawiali, uścisnęli sobie ręce. Kiedy wręczał mu bukiet, musnął jego nadgarstek. I chociaż oddał kwiaty, chociaż oddał bilecik, a z powodu tempa dziejących się wydarzeń nie zdobył ani numeru telefonu, ani nawet nie zrobił zdjęcia kwiaciarni, to dotyk dłoni Japończyka dalej wydawał się Viktorowi żywy, jakby spotkał go zaledwie przed chwilą. To i słodkie imię "Yuuri", które rozpierało jego pierś niezrozumiałym szczęściem.

A jednak coś go równie mocno gryzło. Odkąd Viktor jak pijany odszedł spod kwiaciarni, ciesząc się ze zrobionej niespodzianki, z każdym pokonanym metrem humor zaczął słabnąć i słabnąć, gdy uświadomił sobie, że tak właściwie to mógł być koniec tej ledwie rozpoczętej znajomości. A co jeśli Yuuri nie zadzwoni lub uzna sprawę za zamkniętą? Przecież zrobił Viktorowi bukiet, więc czemu miałby się spodziewać, że Rosjanin chce czegoś więcej? Co jeśli od razu trzeba było umówić się z nim na kawę? Albo jeśli ktoś go ubiegnie? Przecież to niemożliwe, żeby równie cudowny facet mógł być samotny...

No cóż, na pewno cudem było to, że otępiały apokaliptycznymi przypuszczeniami Viktor w praktycznie ostatniej chwili trafił do suchego hotelu, ulokowanego nieopodal wznoszącego się na wzgórzu zamku. Gdyby nie to, chyba dalej błąkałby się na deszczu, aż ostatecznie nie poszedłby spać pod pierwszym lepszym drzewem wiśni, czując się przy tym jak jakiś wielki, samotny, przemoczony kurczak.

Specjalista. Jak mało kiedy potrzebował porady, a kto wie, czy nie jakiegoś zaawansowanego koła ratunkowego. Tylko nie żadnego pół na pół (bo chciał usłyszeć wyłącznie sakramentalne "tak") ani pytania do publiczności (resztki przytomności umysłu powstrzymywały Viktora przed zaczepianiem przypadkowych Japończyków, zagadując ich na wpół obłąkańczo "myślisz, że mu się podobam?"), ale telefonu do przyjaciela. I to najlepiej takiego, który znał się na miłości trochę lepiej niż Rosjanin z doświadczeniem tak samo ujemnym jak temperatura w rodzinnym kraju.

Viktor zmusił się więc resztkami woli, żeby wyciągnąć z kieszeni spodni smartfon, po czym odnalazł w spisie numer oznaczony specjalną gwiazdką i wybrał go, nie zastanawiając się ani przez chwilę nad różnicami w strefach czasowych ani tym bardziej nad opłatami roamingowymi. Dzięki firmie na brak pieniędzy absolutnie nie mógł narzekać, nie wspominając już o solidnym wyposażeniu delegacyjnym, a na dodatek - jak się po dwóch sygnałach okazało - szerokość geograficzna również była po jego stronie.

- Allô? Viktor? - rozbrzmiało pogodnie w głośniku. Sądząc po melodyjności zapytania oraz braku chrypki w głębokim głosie, Nikiforov trafił idealnie na porę między poranną kawą a późnopopołudniowymi drinkami. - Je suis heureux de vous entendre. Co tam słychać po drugiej stronie Ziemi?

- Salut, Chris. Słyszę, że wieści szybko się roznoszą. - Viktor przywitał się z przyjacielem, a zarazem szefem szwajcarskiego oddziału firmy w jednej osobie. - Powiedziałbym, że nic ciekawego poza tym, że mają tutaj kosmiczne toalety oraz nieziemskie sushi, ale przecież nie dzwoniłbym do ciebie z czymś takim. Po prostu wrzuciłbym to na Instagrama. Nie przeszkadzam?

- Też pytanie. Gdybyś przeszkadzał, miałbym dzięki tobie świetną wymówkę, żeby urwać się z roboty. Ale niestety, trafiłeś w najgorszy możliwy moment. Akurat jem lunch, przeglądam Internet i się opierdzielam - wyjaśnił Christophe, jakby dla potwierdzenia głośniej stukając w klawiaturę laptopa. - Więc? Co tam się dzieje na tych twoich japońskich targach? Coś wielkiego? Sprzedają jakiegoś Minga czy innego Qinga?

Och, gdyby Viktor mógł, chyba przeturlałby się przez całą długość łóżka z powodu nagłego zalewu frustracji. Jak on mógł zmarnować tyle czasu w Fukuoce? Przecież już trzy dni temu mógł poznać Yuuriego!

- Co mnie jakieś targi, nie chcę słyszeć nic o żadnych targach, od wczoraj na nich nie byłem i dzięki Bogu, że nie byłem, bo... cholera, Chris, ja chyba wreszcie go znalazłem - wyznał praktycznie na jednym wydechu.

- Co? - Znudzone klikanie w tle zamarło, a w głosie Giacomettiego pojawiła się nutka wyraźnego zainteresowania. - Ale co znalazłeś? Że tego dostawcę krzeseł?

- Jakiego znowu dostawcę? - odpowiedział pytaniem na pytanie Viktor. Ostatnią rzeczą, jaką miał ochotę się w tej chwili zajmować, to jacyś zagraniczni dostawcy mebli. I zapewne ich sprzedawcy. I producenci. I monterzy też. Oraz projektanci, bo czemu by nie. I Bóg jeden wie, kto jeszcze, ale to już było zwyczajnie nienormalne, żeby tylu ludzi pracowało przy robieniu jednego stołka. - Do diabła z krzesłami!

- No wiesz co? Może żaden ze mnie wybitny spec od mebli, ale jak sam dobrze wiesz, jednak trochę już w tym biznesie siedzę i uważam, że krzesła w życiu są całkiem przydatne - wyznał Szwajcar z delikatnym przekąsem, pokazując swoją solidarność z biznesem, ale zaraz przybrał pogodniejszy ton wypowiedzi i zagadnął. - Więc co takiego niby tam znalazłeś, mon chéri? Coś wartego twojej, a przy okazji mojej uwagi?

Viktor sapnął, westchnął, ugasił swoją rządzę nazwymyślania dostawcom krzeseł i zasłonił oczy dłonią. To chyba właśnie dlatego popularność rozmów głosowych wciąż nie malała mimo znacznego postępu technologicznego - bo gdyby istniały tylko wideokonferencje, architekt chyba nie umiałby wytłumaczyć tego pokrywającego policzki (a kto wie, czy również nie uszy) rumieńca.

- No? Żyjesz jeszcze czy jak? Co się dzieje? Masz jakieś kłopoty?

- Można tak powiedzieć - szepnął w końcu Viktor. - Chris, ja... Ja się chyba zakochałem.

W tym momencie Rosjanin usłyszał przy uchu przeciągły gwizd. Taki gwizd nie był częstym zjawiskiem, bo kiedy Chris gwizdał, to GWIZDAŁ. Właściwie mógłby równie dobrze zapytać przyjaciela "to ty tak umiesz?" i pytanie to byłoby całkowicie na miejscu.

- A już myślałem, że nigdy nie dożyję tego dnia - powiedział po dłuższej chwili milczenia Christophe, a gdzieś obok niego rozbrzmiał odgłos zamykanego laptopa. Problem Viktora niespodziewanie wskoczył na pierwsze miejsce listy priorytetów oraz najciekawszych zajęć dnia, pobijając tym samym oglądanie filmików z wyścigów corgi. - Mon Dieu... Gdyby nie to, że siedzę w biurze, chyba wzniósłbym na twoją cześć toast, a tak to wybacz, napiję się tylko macchiato. Brawo, mój drogi. W takim razie kim jest ten szczęśliwiec, który skradł twoje pracoholiczne serce, kiedy planujecie ślub i jaką marynarkę mam założyć jako twój świadek?

- Wolałbym coś stonowanego, chociaż jak cię znam, to i tak założysz coś różowego... I weź wstrzymaj konie. To zupełnie nie ten etap znajomości - westchnął Viktor, odgarniając włosy do tyłu. Ile by on dał, żeby to był TEN etap. Lub żeby w ogóle jakikolwiek był. - A na imię ma Yuuri.

- Hmm, słodko. Yuuri - powtórzył Chris. - Yuuri... kto?

- Yuuri. Po prostu Yuuri - wyjaśnił Viktor, ale zaraz zorientował się, że brzmiało to cokolwiek idiotycznie. Jak jakiś Dalajlama albo... albo Batman. - Wybacz, że nie zapytałem go o CV, ale wszystko działo się za szybko. W ogóle, Chris, ja nic z tego nie rozumiem. Nawet nie wiem, czy na serio coś do niego czuję, czy tak zwyczajnie ujął mnie swoją osobą. Po prostu... Cholera. Ten dzień był jak jakiś jeden, wielki film, tylko jeszcze nie wymyśliłem, czy to była komedia romantyczna, czy raczej coś z gatunku katastroficznych.

- Póki co brzmi to jak bardzo nieskładny scenariusz kina klasy B. Lepiej trochę przyhamuj i opowiedz wszystko od początku - zaproponował Szwajcar. Rosjanin uznał to za całkiem dobry punkt zaczepienia.

- Prosisz o trudne rzeczy, ale nich ci będzie. - Viktor wziął głęboki wdech, a zaraz potem wziął się również w garść. Przynajmniej taką miał nadzieję, co to, co brał, to byka za rogi, a nie panika. Nad nim. Górę. - Zaczęło się od tego, że znudziło mi się siedzenie na tych całych targach, więc na chybił trafił wsiadłem dziś do pociągu i tak przyjechałem przez całą trasę, aż do Hasetsu. Zauważyłem, że w mieście kwitną wiśnie, a mówię ci, to naprawdę niesamowity widok, dlatego wyszedłem z dworca i zacząłem iść przed siebie, tak bez zastanowienia. I tak sobie szedłem i szedłem, i szedłem, i szedłem jeszcze trochę, aż wreszcie przypadkiem natrafiłem na... - Viktor zawiesił głos.

- Naaa? - powtórzył Chris.

- Na skrzynkę z nogami! - oznajmił dumnie Rosjanin, ale zaraz poczuł, że coś było nie tak. - To znaczy, tak dokładnie to na Yuuriego ze skrzynką z nogami... Ale nie że pełną nóg, tylko z nogami u dołu... No bo nogi u góry to ręce... Trochę... W sensie, natknąłem się na Yuuriego z nogami...

- ...i skrzynką?... - podsunął ostrożnie Szwajcar.

- Tak, i skrzynką. Normalnie jakbyś tam był - przytaknął dość mocno już rozemocjonowany architekt. - I... Boże, Chris, on był absolutnie uroczy. On, jego oczy, uśmiech, to, jak mówił i jak mądre rzeczy mówił, i że prowadzi kwiaciarnię, i jak prowadzi kwiaciarnię, i... Naprawdę, jak ja się cieszę, że pomogłem mu wnieść tę skrzynkę z różami, bo inaczej chyba bym... - Viktor urwał i nagle poderwał się do siadu, przypominając sobie o jeszcze jednym ważnym elemencie całej romantycznej układanki. - Właśnie, różami! Słuchaj, stary, normalnie nie uwierzysz. Tym, co niósł, były niebieskie róże. Znaczy, one nie były tak do końca niebieskie, bardziej fioletowe, ale Chris, one były niebieskie! Rozumiesz? Jak moje "Blue Rose"! I jeszcze na dodatek nazywały się "Lilac Fairy", normalnie jak z baletu Czajkowskiego! W sensie... to musi być przeznaczenie!

Cisza, jaka zapadła w słuchawce, raczej nie świadczyła o głębokim podziwie Szwajcara do całej sprawy. Bardziej wahała się między "możesz powtórzyć?" a "chłopie, odstaw to sake, bo cię kopie mocniej niż rodzona wódka".

- Dobrze, mon chéri, udowodniłeś mi, że to nie pomyłka i naprawdę oszalałeś z miłości - przyznał ostatecznie Giacometti, cmokając z niezadowoleniem w mikrofon. - No a co on na to?

Viktor zaniemówił. No właśnie. Co on na to?

- W sumie to nie wiem. Nie powiedziałem mu. Nie dał mi szansy. Do kwiaciarni przyszła jakaś kobieta i pomyślałem, że ona... że może... no nieważne - wyznał w końcu, padając z powrotem na łóżko. Bo w tym cały był ambaras, żeby dwoje wiedziało naraz. - Ale za to dałem mu kwiaty. Na dobry początek znajomości.

- Zaraz, zaraz... Jakie kwiaty? Te, które dźwigaliście? - rzucił Christophe, desperacko próbując połapać się w sytuacji zmieniającej się niczym stopień zagrożenia lawinowego w Alpach.

- Nie, inne. Znaczy, trochę tak i trochę nie. Tak dokładnie to częściowo z tych, a częściowo z innych - wyjaśnił Viktor, z każdym słowem pogrążając się coraz bardziej i bardziej. - To był bukiet, który u niego kupiłem. Dostałem. Oddałem. Oddałem?

- Dałeś kwiaciarzowi bukiet, który SAM zrobił? Przecież musi ich mieć serdecznie dość na co dzień! - zawołał Chris, wbijając tym samym potężną szpilę w nieźle już podziurawioną pewność siebie Viktora. - To tak jakbyś dał rzeźnikowi sztukę mięsa albo zaprosił baristę na kawę.

- Ale... Dałem mu też swój numer... - dodał słabo Viktor, starając się ocalić swoją godność. Na próżno.

- Powiedz mi jeszcze, że komórkowy. A zresztą, jaki inny, jak nie komórkowy. Rosyjski, oczywiście. - Giacometti westchnął głośno i z wyraźnym ubolewaniem. - Viktor... Lubię cię, porządny z ciebie facet, talentu ci Bozia nie poskąpiła, ale czasami robisz takie towarzyskie wpadki, że zastanawiam się, kto ci właściwie dał to stanowisko. Niech zgadnę... A, no tak. Ty sam. - Mężczyzna nabrał powietrza i zdradził konspiracyjnym tonem - Chłopie, tam się porozumiewają mejlami albo komunikatorami. Rozmowa to ostateczność. Rozmowa z obcokrajowcem nie istnieje w ich pojęciu.

- No to co niby miałem zrobić? Podać mu firmowy e-mail? A może od razu sprezentować wizytówkę? - obruszył się Viktor, na co Chris zacmokał z naganą.

- Prywatny kontakt, mon chéri, prywatny. O ile taki masz, chociaż jeśli nawet do mnie dzwonisz z firmowego numeru, to zakładam, że ostatnim razem normalne życie w stanie wolnym widziałeś gdzieś na studiach - podsumował Szwajcar. - I tak oto palnąłeś dwie romantyczne głupoty pod rząd, przez co nie wiesz, co ten cały Yuuri o tobie myśli. Brawo. Nie ma dla ciebie ratunku.

- Dzięki, Kapitanie Oczywistość. Tyle to sam zauważyłem - powiedział z wyraźnym przekąsem Viktor.

- Ej, ty się chyba na mnie nie obrażasz? Och, Viktor... No dobra, dobra, wybacz, przesadziłem. Zapomniał wół jak cielęciem był - ukorzył się Chris, choć niespecjalnie uleczyło to chorego z miłości architekta. - Więc co zamierzasz teraz z tym zrobić, ma petite catastrophe naturelle ambulante?

- Pójdę do niego jeszcze raz? - zaproponował ostrożnie.

- To na pewno. Tylko co? Zamierzasz zrobić to samo co teraz?

- Nie wiem - przyznał zgodnie z prawdą Nikiforov. Gdyby wiedział, cała ta rozmowa nie byłaby w gruncie rzeczy potrzebna. - Na pewno chcę z nim porozmawiać. Usłyszeć jego głos. Zobaczyć go.

Właściwie to chciał pobiec już teraz, zaraz, natychmiast, ale nie miał parasola (do diabła z nim), był zmęczony (choć widok bursztynowych oczu z pewnością zadziałałby na niego bardzo pobudzająco), a o tej godzinie kwiaciarnia niemal na pewno była już zamknięta (tak jakby nie mógł poczekać pod jej drzwiami). A tak przede wszystkim musiał zachowywać się jak na porządnego, odpowiedzialnego faceta przystało. Nie chciał przecież przynieść nikomu wstydu, a przede wszystkim nie chciał sprawiać problemów... Yuuriemu...

- ...więc wzięło cię aż tak? - zapytał Chris, przerywając przeciągające się milczenie. Viktor przetarł oczy dłonią.

- Aż tak.

- No kto by pomyślał... Normalnie jakbym słyszał samego siebie, kiedy to Masumi trafił do mojego zespołu, a ja próbowałem go poderwać na wspólne testowanie kanapy i... A niech to - zaklął pod nosem Christophe. - Ruszyłeś mnie. Normalnie kupię jakieś dobre wino i przygotuję nam dziś kolację - odparł cicho, chyba bardziej do siebie niż do Viktora, ale zaraz znów rozbrzmiał pogodnie. - W takim razie nie waż mi się pokazywać na oczy, dopóki nie poślubisz tego swojego kwiatowego chłopca. Albo nie, zaraz, przecież musisz mi się pokazać, bo mam być twoim świadkiem.

- Jasne, oczywiście, świadkiem. Już rezerwuję dla ciebie miejsce przy stole. - Rosjanin mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Najbardziej z całej rozmowy pocieszył go chyba fakt, że Chris wydawał się mieć nie mniejszego fioła na punkcie swojego wybranka co Viktor na Yuuriego. A skoro w przypadku Szwajcara sprawy skończyły się happy endem, to czemu nie miało się tak stać również teraz? - Wiesz, w sumie to chyba już trochę uporządkowałem myśli. Na pewno chcę zostać w Hasetsu na nieco dłużej. Nie wiem, może tydzień, może dwa... Zobaczę. Poprojektuję trochę zdalnie tak dla odświeżenia warunków pracy i poszerzenia... no. Dla poszerzenia horyzontów.

- Poszerzenia horyzontów, mówisz? Cóż, na pewno brzmi to jak dobry początek, aby móc ten cały horyzont w ogóle... poznać - rzucił nie bez ironii Chris. - Tylko nie zapomnij się do tego horyzontu odzywać, jak już będziesz się w niego wpatrywać niczym w obrazek, a jestem przekonany, że ci się nie oprze. No bo ciebie miałby nie pokochać? Niemożliwe.

- Dzięki, Chris - odparł podniesiony na duchu Viktor. - Przede wszystkim za to, że wysłuchałeś mojego bełkotu. Przysięgam, że przy nim zachowywałem się całkiem normalnie, ale bez niego... Chyba cofam się w rozwoju.

- Zobaczysz, poprawi ci się z czasem. No. To w takim razie ja się zwijam do dalszego podbijania szwajcarskiego rynku szaf trzydrzwiowych. Je ne peux pas attendre... - rzucił Giacometti, wzdychając cokolwiek cierpiętniczo. - A, i pamiętaj, żeby na bieżąco zdawać mi relację z postępów podboju. Pomyślnych łowów życzę!

Chwilę potem Viktor pożegnał się z Chrisem i rozłączył się, chyba bardziej wymęczony zwykłą, przyjacielską pogawędką niż biznesową rozmową z wymagającym klientem. W ogóle z biznesem było prościej - jak nie powiodło się tu, to próbowało się tam, jak nie udało się podpisać umowy z tym, to w to miejsce zgłaszało się dwóch innych... Słowem: praca była taką nieco większą planszówką z mnóstwem pionków. A życie osobiste? O, tu było znacznie gorzej. Cokolwiek by nie zrobił, od prywatnych decyzji nie było odwrotu ani ucieczki, dlatego Nikiforov boleśnie wiedział, że jeśli spieprzy chociaż jedną rzecz związaną z uroczym Japończykiem, to pozostanie mu już tylko wstąpienie do zakonu.

Viktor westchnął ostatni raz, a potem podniósł się z łóżka i zaczął się pozbywać mocno już sfatygowanego garnituru. Rano z pewnością musi zadzwonić do hotelu w Fukuoce, żeby przysłali mu tutaj walizkę z pozostałymi ubraniami, a póki co architekt marzył już tylko o tym, żeby odświeżyć się po całym emocjonującym dniu. Rosjanin zdjął marynarkę, rozpiął koszulę i rzucił ubrania nonszalancko na fotel, kierując się w stronę łazienki. Przed progiem zdołał pozbyć się spodni, a za nim - skarpet oraz podtrzymujących je podwiązek. Jako ostatnie na podłodze spoczęły czarne slipy, a Viktor, w całej nagiej krasie, ruszył pod prysznic. W międzyczasie w lustrze mignęła sylwetka dobrze zbudowanego, wysportowanego mężczyzny, który mimo sercowych przeżyć dalej prezentował się nienagannie i powabnie. Racja. Chris miał absolutną rację. Nie miał się czego wstydzić i nawet mimo tych kilku drobnych potknięć nie zrobił nic, co całkowicie dyskredytowałoby go w czyichkolwiek oczach. A już szczególnie tych bursztynowych. I wcale nie musieli od razu wyznawać sobie miłości. Wystarczyło, że przy nim będzie, a wszystko samo się ułoży, dlatego miał zamiar pójść tam z samego rana i wszystko powoli wyja-

Viktor obejrzał się za siebie, przypominając sobie, że jedyne ubrania, jakie chwilowo miał, to ten zdjęty przed sekundą, sponiewierany garnitur. No dobrze, zmiana planów - najpierw musiał pójść na zakupy, żeby zaopatrzyć swoją szafę na cały pobyt, a dopiero potem mógł ruszyć za głosem serca. I tylko jedna, niespokojna kwestia zaprzątała głowę kąpiącego się Nikiforova...

...ciekawe, czy Yuuri lubił ludzi śpiących nago?


***

Przypisy-chan

Witajcie w rozdziale trzecim! Tym razem jestem z siebie naprawdę zadowolona, ale cóż - rozdział z Chrisem nie może wyjść źle (tak samo jak nie można napisać złego dialogu z Phichitem, ale o tym kiedy indziej). Ktoś tu przecież musi grać tego doświadczonego wujcia, który wytknie Viktorowi, że a) dawanie kwiatów kwiaciarzowi to dość słaby koncept, b) rosyjskie numery telefonów nie leżą w sferze marzeń żadnych japońskich przystojniaków, c) a tak w ogóle to kolorowe marynarki rządzą, o.

Tak, tak, Japończycy porozumiewają się przede wszystkim tekstowo. A skoro mamy reset uniwersum i Yuuri wcale nie jest łyżwiarzem o światowych horyzontach, to... Numer Viktora [*]

Jeden schemat złamał na mnie zęby XD Czekam na atak kolejnych.

A tak poza tym garść informacji i ciekawostek wszelakich.

- Skrót CAD oznacza "projektowanie wspomagane komputerowo". Jak sama nazwa wskazuje, ale bez wnikania w szczegóły (bo są niepotrzebne, a ja się na nich nie znam poza tym, co wiem od przyjaciółki po gospodarce przestrzennej), to technika projektowania rzeczy oraz przestrzeni, korzystając w możliwości generowania wizualizacji w komputerze. I jest jak najbardziej stosowana naprawdę.

- Tak samo jak w oryginale, Christophe i Viktor umieją mówić po angielsku i francusku, przy czym Chris, mówiąc po angielsku, i tak lubi czasami robić wstawki francuskie. Podrzucam przy tej okazji mały słowniczek rozumienia Śmieszkujących Szwajcarów (i nie tylko):
allô?
- halo?
salut
- cześć
Je suis heureux de vous entendre
. - Cieszę się, że cię słyszę.
mon chéri
- kochanie
Mon Dieu
- Mój Boże
ma petite catastrophe naturelle
ambulante - moja mała, chodząca katastrofo naturalna
Je ne peux pas attendre... - Nie mogę się doczekać...

- Ming i Qing to chińskie dynastie panujące odpowiednio w latach 1368–1644 i 1644–1911. Chris nawiązywał do tego, że porcelana z czasów dynastii Ming jest niezwykle cennym i poszukiwanym rarytasem.

- Masumi to oczywiście Mistery Man, który w kwiaciarnianym uniwersum jest w szczęśliwym związku z Chrisem i pracuje z nim w dziale zajmującym się zaopatrzeniem meblowym. Nikt jak tych dwoje nie zna się na wygodnych łóżkach i kanapach, zaręczam ;)

Dobrze, to tyle w tym tygodniu. Znów osiągnęłam założony górny limit na rozdział, ale mam nadzieję, że się podobało. Trzymajcie kciuki za rozwój wypadków w przyszłym tygodniu. Bo chociaż Viktor nie ma ani potwierdzenia, że Yuuri go lubi, ani czystych slipów, coby włożyć mógł je na seksowny tyłek, to i tak zna drogę do kwiaciarni. I obiecuje wam, że nie zawaha się jej użyć!

Do zobaczenia za tydzień (gdyby wam nie wyświetlało powiadomień, to pamiętajcie - rozdziały wrzucam między 16 a 17)!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top