29. Przesadzanie i przeżywanie
***
Po zamknięciu drzwi, pozostawieniu walizki tuż za progiem i przejściu kilku metrów w stronę środka salonu, Viktor usiadł ciężko na kanapie, po czym odetchnął z prawdziwie męczeńską ulgą. Już. Nareszcie. Koniec. Dotarł. I chociaż nogi wchodziły mu w jestestwo, a żołądek nie miał nawet siły podnosić skarg, architekt zdołał jeszcze skopać mokasyny, wyciągnąć się na meblu i złożyć dłonie na brzuchu na podobieństwo odpoczywającego nieboszczka.
Po tych trzech miesiącach sielskiego, rodzinnego życia w Hasetsu mężczyzna zdążył zapomnieć, jak takie samotne, międzykontynentalne podróże potrafiły być nużące. Głównie psychicznie, oczywiście, bo fizycznie nie miał na co narzekać. Przecież nie musiał dźwigać na barkach samolotu ani nic, a jedyne, co mogło mu grozić, to całkiem realne odparzenie tyłka z powodu ciągłego siedzenia na fotelu klasy biznes przez bite dziewięć godzin... No, ale. Wszystko to byłoby zaledwie drobnostką do pominięcia, gdyby tylko jego szalona prośba, aby Yuuri poleciał razem z nim - teraz, zaraz, natychmiast, jak stali - mogła się spełnić. Niestety, Viktor był sam. Nie miał się do kogo uśmiechnąć, nie było mu dane popatrzeć na uroczą twarz kwiaciarza ani nawet zagadać do niego przez Internet. Przymusowy celibat trwał już od kilkunastu godzin, podczas których mógł jedynie przeglądać zdjęcia, czytać stare wiadomości i planować, co zrobią, gdy Yuuri wyląduje w Petersburgu. Gdy za dwa dni znów będą razem...
Ale żeby mogło to nastąpić, Viktor jeszcze przed odlotem z Fukuoki zadzwonił do Mili, żeby pospiesznie ją zapewnić, że nie, nie rozmyślił się, ale w zamian miałby prośbę, aby czym prędzej przygotować wizę oraz bilety na nazwisko Katsuki Yuuri... Tak, potrzebne już na środę, więc to całkiem pilna sprawa. Oczywiście wszystkie potrzebne dane ma na poczcie, więc zaraz je prześle. Tak, to Japończyk. Tak, zaufana osoba.
Tak - Viktor uśmiechnął się wtedy mimowolnie i wyprostował z dumą - to miała być podróż dla jego chłopaka.
Mila zachichotała dziwnie pod nosem, ale nie zakwestionowała prośby ani tym bardziej nie zadawała już więcej żadnych niezręcznych pytań. Obiecała za to, że skoro pan prezes był już na ostatniej prostej w drodze do domu, to może faktycznie poświęci te pół godziny napiętego jak żyłka na czole Yakova grafiku i pomoże w załatwieniu paru prywatnych spraw. Gdy więc kilka godzin później leżący na kanapie Viktor wreszcie wysupłał z kieszeni spodni telefon, odblokował go z trybu samolotowego i sprawdził oczekujące wiadomości, dostał od Mili potwierdzenie, że zrobiła wszystko, o co ją poprosił, a nawet jeszcze trochę. Zdołała bowiem wysłać zaproszenie do Yuuriego wraz z instrukcją dalszego postępowania, jak również dała znać konsulowi w Fukuoce, jaka jest sprawa i że pan Nikiforov będzie niezwykle wdzięczny za pomoc przy załatwianiu formalności dla honorowego gościa ich corocznego zebrania zarządu. W międzyczasie załatwiła jeszcze lot na 14:50 z lądowaniem o 21:30, przytomnie uwzględniając czas podróży (najkrótszy), ilość przesiadek (zaledwie jedna) i cenę (typowa). Perfecto. Zdecydowanie wisiał przyjaciółce obiad... Nie. Cały miesięczny karnet obiadów. A jeśli tylko ich zespół przetrwa kryzys, to nawet premię za specjalne zasługi.
Tymczasem przy okazji sprawdzania poczty, na pasku powiadomień smartfona pojawiła się wiadomość o dwóch nieodebranych połączeniach od Christophe'a. Obie próby dzieliły od siebie ponad trzy godziny różnicy, więc Viktor domyślił się, że raczej nie chodziło o nic pilnego, ale o byle plotki też niekoniecznie. W razie drugiego scenariusza Chris poddałby się już po pierwszym razie i zwyczajnie zagadał do kogoś bardziej dostępnego. Wynikało więc z tego, że miał jakąś konkretną sprawę właśnie do rosyjskiego przyjaciela. Coś nowego.
Z braku laku oraz przez męczącą, grobową ciszę panującą w apartamencie Viktor postanowił oddzwonić od razu.
- Allô? - Szwajcar odezwał się śpiewnie, choć jednocześnie nie bez pewnych trudności, zupełnie jakby musiał przytrzymywać telefon między uchem a ramieniem. W przypadku smartfonów sztuka ta była zdecydowanie bardziej brawurowa i niebezpieczna niż przy telefonach starego typu, więc szczególne chapeau bas dla Giacomettiego, że jeszcze go nie połknął. - Comment puis-je vous aider, chérie?
- Cześć, Chris. - Viktor zmusił się, żeby zmienić pozycję do siadu. Raczej nie chciał brzmieć jak umierający człowiek przygotowujący się do ostatniego namaszczenia, nawet jeśli w rzeczywistości trochę tak się czuł. - Stało się coś, że chciałeś ze mną rozmawiać?
- To zależy. A masz chwilę? - zagadnął, na co Viktor mruknął na znak potwierdzenia. Tuż po tym w tle zastukała drewniana szpatułka, uderzająca o jakieś metalowe naczynie, a potem rozległ się szelest, jakby wycieranie rąk w ręcznik bądź fartuch. Czyli Chris coś pichcił. No tak, przecież strefy czasowe praktycznie się wyrównały, więc dla nich obu nadeszła już pora kolacji. Sam architekt też chętnie wrzuciłby coś na ząb, ale petersburska lodówka świeciła pustkami i była nieprzyjazna niczym zimowa noc na Syberii, a na przysmaki kuchni mamy Hiroko raczej nie miał chwilowo co liczyć. - Głównie chodziło o to, że chciałem cię zapytać, jaki adres miała ta knajpka z pierogami, do której zaprosiłeś mnie rok temu, bo mam wielką ochotę przejść się tam przy okazji najbliższego zebrania.
- Wiesz, w sumie to niezbyt pamiętam, jaki miała numer i w ogóle - przyznał bez bicia - ale to akurat nie szkodzi. Znam do niej drogę, więc chętnie zabiorę cię tam znowu.
- Zabie... - Krótki szum i poprawa jakości dźwięku podpowiedziały, że Chris wreszcie zaprzestał komórkowych akrobacji i pewnie chwycił smartfon w dłoń. - Sacré bleu! Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że jednak wracasz do domu?!
- Skoro ci zależy, to mogę nic nie mówić, ale prawda jest taka, że od kwadransa jestem na miejscu - potwierdził beztrosko Viktor. - Wybacz, Chris, ale z tego wszystkiego zapomniałem cię uprzedzić. Przez ostatnie kilka dni sytuacja mocno mi się pokomplikowała i... Ach, właśnie. Słyszałeś może o Georgiju i Anyi?
- Coś, ktoś, piąte przez dziesiąte. Byłem tak zajęty spinaniem faktur za te pół roku, że cudem trafiałem do własnej sypialni, dlatego teraz w ramach przeprosin szykuję romantyczną kolację przed wyjazdem służbowym - wyjaśnił Szwajcar i zniżył głos do nieco bardziej konspiracyjnych rejestrów. - Co Popo zmalował tym razem? Bo rozumiem, że się pokłócili?
- Ha, to by chociaż dawało nadzieję na jakąś poprawę sytuacji... - westchnął Viktor. Tak. To by ułatwiało całą sprawę. Może dzięki temu wciąż siedziałby na ławeczce obok szklarni, po prostu, wygodnie, u boku Yuuriego... i wciąż uciekałby od obowiązków. - Nie. Zerwali ze sobą. A tak konkretnie to zerwała Anya, przy okazji odchodząc do konkurencji.
W głośniku na moment zapadła głucha cisza, po czym dało się usłyszeć odgłos kilku solidnych łyków. Czy Chris napił się niewinnej herbatki, czy może już pozwolił sobie na coś nieco mocniejszego, na przykład na degustację wina mającego uświetnić kolację z Masumim - nie miał w tym względzie jasności. Pewne było jednak to, że informacja nieźle wstrząsnęła Szwajcarem, bo wypuścił ze świstem powietrze, po czym obwieścił to, co dało się odczytać z jego wymownego milczenia:
- Normalnie nie mam słów. Przecież od zawsze gruchali jak te dwa zapatrzone w siebie gołąbki, usadzone na linii wysokiego napięcia, i każdy wierzył, że nawet projekty wykonywali wspólnie, bo nie mogli przestać trzymać się za ręce... Ale zaraz, właśnie. - Chris otrząsnął się z romantycznych wspomnień. - Jeśli Anya rzuciła robotę, a Georgij pewnie zapłakuje się w tej chwili w poduszkę... i jeszcze ty na drugim krańcu świata...
- No właśnie już nie na drugim, ale ogólnie rzecz biorąc tak, masz rację. To sytuacja bardzo awaryjna. Dlatego wróciłem - wyznał Viktor, uważnie studiując wzrokiem wiszące nad nim kinkiety. Wolał nie myśleć o tym, jak opis miłości Georgija i Anyi przypominał jego własny związek. Że może za bardzo się Yuuriemu narzucał, z tym przyjazdem tutaj i w ogóle... - A że przy okazji pojawię się na zebraniu, to tym lepiej. Dzięki temu będę miał spokój na kolejne kilka miesięcy.
- Przynajmniej tyle z dobrych wiadomości. - Chris odetchnął z wyraźną ulgą, choć nie na długo, bo zaraz wznowił słowotok wraz z nową porcją podejrzliwości. - Znaczy, ja mam nadzieję, że dobrych i że rozpady związków nie chodzą parami ani tym bardziej stadami, co, mon chéri? Bo wiem, że jeśli chodzi o głupoty i nadinterpretację, to ty jesteś prawdziwym mistrzem w swoim fachu, ale jak coś złego dzieje się na serio, to potrafisz przeraźliwie skutecznie milczeć...
- W porządku, Chris, w tym temacie wszystko jest po staremu - zapewnił pospiesznie architekt. - Yuuri mnie kocha, a ja kocham Yuuriego.
- Comment bien. Więc pozostaje mi tylko pocieszyć cię zgodnie ze starym, dobrym porzekadłem: jak kocha, to poczeka.
- To... nie do końca tak - przyznał z wahaniem. Zaraz się zacznie. Na pewno. - Hołduję raczej zasadzie "jak kocha, to zrobi co w jego mocy, żeby być razem".
Ciche, głuche pacnięcie. Aha. Czyli tym razem Chris aż usiadł z wrażenia. Oby tylko kolacja Masumiego przy tej okazji nie ucierpiała w żaden zauważalny sposób.
- Czyli że twój kwiatowy chłopiec przyjechał z tobą do Petersburga? - upewnił się Christophe, a gdy nie doczekał się żadnego wyraźnego zaprzeczenia (w sumie potwierdzenia też nie, ale jak powszechnie było wiadomo, brak wiadomości oznaczał dobrą wiadomość), zaczął o wiele szybciej dopytywać: - Jak? Kiedy? Czemu? U ciebie? W twoim domu? W twojej sypialni?!
- Chwila, Chris, wstrzymaj konie. Jesteś gorszy niż moja matka. A to już coś - powstrzymał Viktor, zapadając się mocniej w kanapę. - Jeszcze go nie ma. Przylatuje w środę wieczorem.
- To i tak praktycznie zaraz. No, no. Nie spodziewałem się, że w tym zimnym, rosyjskim piecu może zapłonąć taki nieujarzmiony ogień - zaśmiał się Szwajcar, a gdyby mógł, na pewno puściłby jeszcze oczko do przyjaciela. - W takim razie chyba nie mam wyjścia i muszę zabrać w podróż do Rosji mój szacowny, burgundowy garnitur. Tak na wszelki wypadek, rozumiesz.
- Chris... Przecież już ci mówiłem, że...
Że... Viktor zawahał się. Że do ślubu jeszcze daleka droga, czyż nie to chciał powiedzieć? Ale jakoś nie umiał z tego zażartować. Już nie. Początkowo oczywiście zachowywał się jak pijany szczęściem nastolatek, który bawił się w podchody i roztkliwiał się nad każdym przypadkowym uśmiechem, który ujrzał na twarzy najukochańszego kwiatuszka. Potem, kiedy zdołał przełamać z nim pierwsze lody, stopniowo zaczęli się coraz lepiej poznawać, dogadywać, rozumieć, odczytywać zamiary i wychodzić naprzeciw oczekiwaniom, aż wreszcie na końcu tej wyboistej drogi przyznali, jak bardzo im na sobie nawzajem zależy. Ale teraz... To już nie była żadna zabawa. Ani przypadek. Ani nawet marzenia. Strata Yuuriego nie spowodowałaby wcale, że Viktor rzuciłby się na łóżko i zaczął wypłakiwać sobie oczy w poduszkę. Sama myśl o tym sprawiała, że było mu przeraźliwie zimno, a myśli robiły się czarne i mętne. Oznaczało to więc tylko jedno.
- ...boję się - przyznał cicho architekt.
- Co? Czego?
- Że tu przyjedzie - wyjaśnił i ostrożnie odgarnął grzywkę znad lewego oka. - Wiem, jak dziwnie to brzmi. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to, co właśnie mówię, nie ma najmniejszego sensu. I jasne, że wciąż cieszę się jak głupi, że znów się z nim zobaczę, że będę mógł go zabrać w najważniejsze dla mnie miejsca, że pozna moich bliskich, ale jednocześnie... boję się. Bo to oznacza, że pokażę mu również inną część siebie. Tę najgorszą.
- Najgorszą nazywasz to, że założysz garnitur od Hugo Bossa, buty od Gucciego i będziesz przez parę godzin zachowywać się jak na dobrze wychowanego pana prezesa przystało? Och, daj spokój, mon ami. Widziałem dużo gorszych od ciebie. Właściwie to widziałem samych gorszych od ciebie.
- Nie, Chris, to ty nic nie rozumiesz. Nie pojmujesz, jak bardzo inny jest ten świat. W Hasetsu pozwalałem sobie co najwyżej na to, żeby szastać pieniędzmi na kawę i onigiri, ale tutaj, w Petersburgu, jedna moja kanapa jest więcej warta niż wszystkie meble z pokoju Yuuriego razem wzięte. Więc to jasne, że poczuje do mnie odrazę. Zresztą, już raz go to dotknęło. Kiedy dowiedział się o "Stammi".
- Uświadomię cię w czymś, mój drogi. To nie samo bogactwo go przytłoczyło, ale ilość nowych informacji, które tak całkiem przypadkiem przed nim ZATAIŁEŚ. - Chris westchnął głośno, dając upust swojemu niezadowoleniu. - Nie wierzę, że właśnie wcielam się w rolę twojego pocieszyciela. Przecież w takiej sytuacji powinienem robić raczej za głos rozsądku i przestrzegać cię, że ten Yuuri to tylko łowca posagów, który z pewnością dybie na twoje cenne miliony. No serio, no... Jesteście siebie warci.
Viktor nic na to nie odpowiedział. Może faktycznie przesadzał. Może to wina zbyt długiej podróży, zmęczenia, tęsknoty i złej interpretacji zachowania Yuuriego z chwili pożegnania, kiedy to początkowo nawet nie chciał słyszeć o podróży tutaj. Może nic złego się nie stanie, jeśli na wieść o jego szczęśliwym związkuwszyscy będą reagować tak jak Chris...
- Ale jakby co - rzucił jeszcze Giacometti, a po szwajcarskiej stronie znów rozbrzmiał kuchenny koncert; tym razem była to dumka na metalową łyżkę w garnku - rezerwuję sobie niedzielne popołudnie na spotkanie z wami. I żadnych ale! Przecież muszę dokładnie sobie obejrzeć tego twojego kwiatowego chłopca zanim się pobierzecie, inaczej nie będę wiedział, co takiego mam w nim zachwalać podczas mowy weselnej.
Kolejna cisza wydawała się nieco mniej napięta niż ta poprzednia - pewnie dlatego, bo w głowie Rosjanina zaczęła się wykluwać niewyraźna jeszcze koncepcja, która zakładała, że jeśli tylko nic się nie zmieni, to on... to Viktor... że jeśli tak bardzo zależało mu na Yuurim, że nie wyobrażał sobie bez niego przyszłości, to może najwyższy już czas na...
Minęły trzy miesiące, tak? Może to dość krótko patrząc na stare, typowe, rosyjskie tradycje, ale to akurat nic nie szkodzi. W zamian będą mogli przedłużyć nieco kolejny etap, szczególnie że nic im przecież nie ucieknie. To nie będzie jeszcze ostateczność. Chodzi tylko o to, żeby mu o wszystkim powiedzieć. Żeby przysiąc, że na zawsze.
- W porządku, Chris. Rób jak uważasz - rzucił bez kontekstu Viktor, zupełnie zapominając o tym, do czego jeszcze przed momentem zobowiązywał się przyjaciel. Wszystko dlatego, bo w tej chwili myśli architekta dryfowały po zupełnie przeciwległym kawałku Azji. - Już ci nie przeszkadzam w szykowaniu kolacji. Zresztą, ja też powinienem coś zjeść. W takim razie pozdrów ode mnie Masumiego i do zobaczenia na piątkowym zebraniu.
Po zakończeniu rozmowy Viktor podniósł się z kanapy i poszedł do kuchni, żeby dokładnie ją przeczesać - ale nie po to, żeby znaleźć cokolwiek do jedzenia, ale żeby sprawdzić, czy miał odpowiednią ilość kubków i sztućców niezbędnych do wspólnego życia.
Musiał się dobrze przygotować przed przyjazdem swojego najukochańszego chłopaka.
***
Przypisy-chan
Dzień dobry na nowo w środę! Ech, to jest jednak mój dzień tygodnia i nawet plany jakoś się tak od razu ładniej rozkładają (a ja rozkładam się w łóżeczku, bo ciągle bieda ze mną). Muszę przyznać, że tego rozdziału do praktycznie ostatniej chwili nie planowałam robić - ba, zaczęłam pisać kolejny bez rozpoczęcia tego tutaj - ale jakoś tak w trakcie uświadomiłam sobie, że trochę lipa z tym chwilowym rozstaniem, jeśli go nijak nie zaznaczę. W kontekście ponownego zjednoczenia przyda się jednak chociaż tydzień odsapnięcia dla czytelników. Dlatego też stara, szwajcarska mordeczka okazała się tutaj niezastąpioną pomocą, szczególnie że udało jej się naturalnie wyjść z dobrym tematem do pogawędki. Przy okazji zarysowałam kilka kolejnych wątków i możecie być pewni, że do spotkania z Chrisem czy rozmowami kwalifikacyjnymi w "Stammi" na łamach fanfika dojdzie ;)
Z ciekawostek, ciekawosteczek:
- Bilety lotnicze można załatwiać w czyimś imieniu (tak, sekretarki mogą to robić za panów prezesów), oczywiście jeśli tylko ma się tego kogoś dane z paszportu/dowodu. O przelocie i cenie tego załatwionego dla Yuuriego pogadamy sobie w kolejnym odcinku... ;)
- W kwestii wiz to już się trochę rozpisywałam w tej kwestii w poprzednim rozdziale, ale wspomnę jeszcze, że zaproszenia do Rosji należy przedstawić w konsulacie danego kraju, gdzie ostatecznie udziela się wiz. Najbliższy dla Yuuriego konsulat rosyjski znajduje się właśnie w Fukuoce (chociaż Hasetsu/Karatsu aż takim małym miastem przecież nie jest).
- Wracamy z nauką francuskiego w weekend! Kilka zwrotów już się pojawiło, ale że było to dawno temu, więc dla porządku przypomnę.
allô - halo
chapeau bas - czapki z głów
Comment puis-je vous aider, chérie? - Jak mogę ci pomóc, kochanie?
sacré bleu - cholera
mon chéri - moje kochanie
comment bien - jak dobrze
mon ami - mój przyjacielu
- Przydomek "Popo" nie jest taki zupełnie odczapowy - aktor głosowy grający Georgija nazywał go właśnie per "Popo" przy okazji jednego z eventu seiyuu, gdzie był jednym z ważniejszych prowadzących.
Jak już zapowiedziałam mimochodem - nie będziemy się bawić w kolejne "Dystanse" i w kolejną środę zobaczycie już to, jak Yuuri podróżuje do Petersburga. Ile nowych rzeczy na niego czeka i jak bardzo zmieni się klimat? Hmm, wydaje mi się, że będzie to ciekawe i wbrew pozorom fabuła stanie się nieco bardziej konkretna niż było to do tej pory. Jednocześnie jak tak patrzę na rozpiskę wydarzeń... to wychodzi na to, że na czterdziestu rozdziałach jednak się nie zatrzymamy. Będzie ciut więcej - a dla Was lepiej. Chyba :3
Dziękuję za odwiedzenie "Kwiaciarni" (która natenczas zmieni się bardziej w "Studio projektowe") i do zobaczenia w kolejnych rozdziałach!
Muah!
😚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top