26. Powrót do korzeni

***

W szklarni panował spory jak na tamto miejsce oraz godzinę ruch, co zwykle oznaczało jedno, dość znaczące hasło - porządki. Słowo, które spędzało sen z powiek zapracowanych matek i wywoływało wewnętrzny sprzeciw u zabunkrowanych w swoich pokojach nastolatków, dla rodziny zorganizowanych kwiaciarzy było praktycznie chlebem powszednim. A może raczej onigiri powszednim...? No, w każdym razie nawet na przestrzeni tak specyficznej jak szklarnia, gdzie rośliny po prostu stały i sobie rosły, okazjonalnie trzęsąc liśćmi, gdy ktoś je podlewał, trzeba było od czasu do czasu uporządkować parę spraw. Na przykład przeliczyć stan zapasów, wyrzucić przeterminowane odżywki lub sprawdzić, czy żadna ze szczepionych róż nie dostała przypadkiem nóg.

Najświeższe porządki przypadły na ostatni piątek czerwca, a obowiązek sprzątania żelaznym prawem kolejki przeszedł na najmłodszego z rodu Katsukich. I właśnie dlatego w czasie, gdy Viktor sortował paczki z nasionami (oczywiście po uprzednim zdaniu relacji, że tak, zrobił już przydziałową partię projektu na dziś i nie, wcale nie zmuszał się do pomagania w Yu-topii, tylko zażywał tu ruchowego relaksu), Yuuri zajmował się kreśleniem czegoś w podręcznym, podniszczonym zeszycie, jednocześnie analizując opasły katalog firmy zajmującej się hurtem roślin.

- Hachiku czy Madake, Hachiku czy Madake... - zaczął szeptać do siebie, co Viktor przyjął z uprzejmym, acz wyraźnym niezrozumieniem. - Lepsze będą Hachiku czy Madake...

- Yuuri, czy mogę ci jakoś pomóc? - zagadnął więc szybko, ale Katsuki potrząsnął głową w niezidentyfikowany sposób.

- Nie, ja tylko...

Lecz chociaż zaprzeczenie ledwie co opuściło usta Yuuriego, kwiaciarz praktycznie sekundę później wyprostował się, podszedł sprężystym krokiem do architekta i zatrzymał się może pół metra od niego, mierząc mężczyznę przenikliwym wzrokiem. Viktor aż zamrugał. Wow, czyżby aż tak szałowo wyglądał w tym roboczym, poplamionym ziemią fartuszku i zielonych kaloszach?

- Viktor? Ile masz wzrostu? - zapytał Yuuri, obrzucając bacznym spojrzeniem przestrzeń powyżej oczu Viktora. Może obserwował tylko brwi, a może już oddalającą się linię włosów...

- J-ja? - Boże drogi, co też mógł mieć na myśli? Czyżby Yuuri oceniał, jak będą się razem prezentować na ślubnym kobiercu? Może chciał zdejmować miarę na garnitur? Albo wyobrażał sobie, jak Viktor wyglądałby w cylindrze? - Metr osiemdziesiąt. Przynajmniej tak mi wyszło na badaniach kontrolnych rok temu.

- Rozumiem - szepnął z wyrozumiałością Yuuri, po czym zdjął rękawicę i uniósł dłoń do twarzy Viktora, żeby musnąć go... z czułością...

...jeszcze wyżej. Po przedziałku.

- W porządku, czyli Hachiku - zakomenderował Yuuri i jak gdyby nigdy nic wrócił do stołu, żeby zapisać wynik niecodziennego badania w brudnopisie.

- Ale co Hachiku? - jęknął Viktor, trzymając się za bezwstydnie wykorzystany przedziałek. - Yuuri!

- Nie mówiłem ci? - Kwiaciarz uniósł wzrok znad zeszytu i spojrzał z zaskoczeniem na architekta. - Zbliża się tanabata.

- No dobrze, tylko dalej nie wiem, co ma mój biedny czerep do całej sprawy.

- To... - Yuuri zawahał się, po czym sięgnął po komórkę i podświetlił ekran, żeby sprawdzić godzinę. Viktor darował sobie ten manewr, ale sądząc po tym, kiedy zaczęli sprzątanie i jak do tej pory szła im cała praca, chyba była jakaś szesnasta, plus minus. - To trochę długa historia. Może zrobimy sobie przerwę?

Nie czekając na odpowiedź Viktora (ba, przecież wiadomo było, że jeśli chodziło o robienie sobie przerw w tak uroczym towarzystwie, to ta mogła być tylko jedna), Yuuri zdjął fartuch, odwiesił go na haczyk obok drzwi, po czym wyszedł z parnej szklarni na nie mniej parne, późnoczerwcowe powietrze, by poprowadzić zmieniającego przebranie ukochanego na ich ulubioną ławkę. Pierwszy na niej przysiadł naturalnie kwiaciarz, po czym zaraz klepnął zachęcająco w miejsce obok, przywołując architekta do siebie. Oho. Tego nie trzeba mu było dwa razy powtarzać. Viktor z prawdziwą radością zignorował gest swojego chłopaka i niemal natychmiast ułożył się tak, że długie nogi rozciągnęły się wzdłuż ławki, a głowa spoczęła na kolanach Yuuriego. W odpowiedzi Rosjanin usłyszał ciężkie westchnienie, więc obrócił się i spojrzał ponad siebie, żeby dojrzeć krzywy, wymowny uśmieszek na twarzy zrezygnowanego kwiatuszka. Oj no... Przecież obaj to uwielbiali...

- Więc? - zagadnął szybko Viktor, zanim Yuuri się rozmyślił i stwierdził, że nie chce ryzykować spotkania z rodzicami w tak niejednoznacznej sytuacji. - Czym jest ta tanabata, o której wcześniej wspomniałeś?

Yuuri uniósł nieznacznie brwi, a potem z niezwykłą jak na niego nostalgią spojrzał w niebo.

- Hm... Trochę ciężko określić to jednym zdaniem, ale chyba można powiedzieć, że jest to dzień, w którym spełniają się życzenia...

Takiego stwierdzenia zdecydowanie się nie spodziewał, a dodając do tego fakt, że wyznał to sam Yuuri, który był raczej twardo stąpającym po ziemi człowiekiem, Viktor mógł być pewien, że na to święto zdecydowanie warto było czekać. I to wcale nie dlatego, że miał na podorędziu jakieś niespełnione pragnienia, które warto byłoby zrealizować z delikatną pomocą sił nadprzyrodzonych (większość z nich wymagała bowiem tylko czasu, odrobiny cierpliwości lub sakramentalnego "tak" ze strony kwiatuszka). Zależało mu przede wszystkim na tym, aby ujrzeć radość jego najdroższego kochanie, gdy to prośby Yuuriego zostaną wysłuchane.

- Nie powiem, szalenie mi się podoba ta koncepcja hurtowo spełniających się marzeń - przyznał Viktor i uśmiechnął się do pochylającego się nad nim kwiaciarza. - Chociaż moje to chyba spełniło się już jakiś czas temu i tak się składa, że właśnie na mnie patrzy.

- Za to moje okropnie się dziś wierci. - Yuuri zrewanżował się równie promienną miną, na widok której Viktor zapragnął zmienić ostatnie zeznanie i powiedzieć, że to nie było żadne "chyba się spełniło", a raczej "co sekunda się spełnia". - To co? Chcesz poznać szersze wyjaśnienie?

- Oczywiście. Zamieniam się w słuch.

- No dobrze, w takim razie... Z tanabatą związana jest pewna legenda - zaczął, a Viktor wygodniej rozparł się na kolanach Yuuriego, z nabożną czcią słuchając cichych, łagodnych słów opowieści. - Orihime była córką Tenteia, samego boga niebios, która całe dnie spędzała na tkaniu wspaniałych szat dla swojego ojca. Oczywiście sprawiało jej to ogromną radość, jednak po pewnym czasie księżniczce zaczęła doskwierać również pewnego rodzaju samotność i tęsknota. Tentei widząc, w czym rzecz, bo przecież młode dziewczęta w tym wieku myślały głównie o jednej rzeczy, zaaranżował dla córki spotkanie z przystojnym pasterzem, Hikoboshim. Jak można się było spodziewać, dwójka młodych ludzi od razu zakochała się w sobie, jednak sprawiło to także, że Orihime zapomniała o swoich obowiązkach wobec ojca, a Hikoboshi pozwolił rozpierzchnąć się swojemu stadu po okolicznych ziemiach. Wtedy zdenerwowany tym stanem rzeczy Tentei rozdzielił zakochanych rzeką Amanogawa, czyli naszą Drogą Mleczną, aby zagonić ich do pracy. Nie miał jednak serca z kamienia, dlatego łzy córki oraz jej gorące zapewnienia, że znów będzie tkać ojcu wspaniałe szaty sprawiły, że pozwolił parze spotykać się jeden raz w roku, dokładnie siódmego dnia siódmego miesiąca. Stąd właśnie wzięła się tanabata, podczas której Altair i Wega, czyli gwiazdy symbolizujące Hikoboshiego i Orihime, spotykają się na niebie.

- No, no... Nie przypuszczałem, że z Japończyków jest taki romantyczny naród. Przecież ta historia brzmi o wiele piękniej niż jakiekolwiek tłumaczenia odnośnie Walentynek - zauważył Viktor, wyciągając rękę nad siebie, by dotknąć policzka Yuuriego. - Ale wciąż nie wiem, jak rozdzieleni zakochani mają się do spełniania życzeń...

"...i mojego przedziałka" przemknęło mu przez głowę, ale wiedział, że to nie była najlepsza uwaga do wtrącania w tak wzniosłą opowieść. Na szczęście milczenie się opłaciło.

- Mówi się, że właśnie podczas tanabaty uszczęśliwione spotkaniem gwiazdy przysłuchują się marzeniom ludzi i chętniej je spełniają. Z tej okazji na paskach papieru zwanych tanzaku zapisuje się wierszowane życzenia, a następnie wiesza na młodych drzewkach bambusa, które około północy są uroczyście palone, żeby prośby ludzi razem z dymem mogły wzlecieć do samego nieba - dodał Katsuki, po czym podrapał się niepewnie po policzku. - Stąd właśnie wziął się mój problem. Świątynia zleciła nam sprowadzenie trzydziestu bambusów w donicach, a ja nie wiedziałem, który gatunek zamówić.

- I tylko dlatego patrzyłeś na mnie z takim pożądaniem, bo oceniałeś wysokość drzewek? Och, Yuuri... Czuję się tak strasznie oszukany i wykorzystany - jęknął teatralnie Viktor, odwracając głowę w stronę podwórza, po czym odczekał chwilę i zerknął ukradkiem na speszonego Yuuriego. - W takim razie byłoby miło, gdybyś w ramach zadośćuczynienia opowiedział mi coś jeszcze o tanabacie - zaproponował niby mimochodem, ale błąkający się na ustach cień uśmiechu mógł zdradzić jego niecne zamiary. A zresztą... - Może być coś długiego, żebym mógł cię słuchać godzinami.

- To może... bo jest taka piosenka... trochę mało wyszukana, ale...

Rosjanin zrobił szybki zwrot o dobre dziewięćdziesiąt stopni i złapał kontakt wzrokowy z Yuurim, zanim ten zupełnie się spłoszył. Bursztynowe oczy wyglądały jeszcze piękniej niż zwykle, kiedy tak skrywały się za bezpieczną barierą okularów i jednocześnie próbowały wypatrzyć w błękicie Viktora oznak kpiny. Ale nie. Jakkolwiek przytyki o drzewkach i zranionej dumie były tylko żartami, tak ostatnie zdanie było jak najbardziej prawdziwe.

- Proszę.

Wystarczyło jedno słowo. Tylko to jedno, jedyne słowo, wypowiedziane ciepłym, zachęcającym tonem, żeby Yuuri przymknął oczy, odetchnął przez nos, aż wreszcie położył dłoń na głowie Viktora i zaczął nucić po japońsku, delikatnie gładząc cienkie, jasne włosy:

- Liście bambusa już słychać
Jak trzęsą się w ciepłym blasku
Gwiazd, co zaczynają mrugać
Niczym złote, srebrne ziarna piasku.

Wielobarwnych kartek aż pięć
Zapisałem w całości dla ciebie
I gwiazd, co zaczynają mrugać
Bacznie obserwując nas w niebie.

Yuuri miał rację. To była naprawdę prosta piosenka - tak bardzo, że nawet niezbyt jeszcze biegły w japońskim Viktor zrozumiał praktycznie wszystkie jej wersy, a dość prymitywne rymy przywodziły na myśl stare, przaśne, ludowe przyśpiewki. To prawda, nie była jakaś szczególnie ambitna ani nic... a jednak pierwsze, co przyszło Rosjaninowi na myśl to to, że to wprost niedopuszczalne, że składała się tylko z dwóch zwrotek.

- Yuuri. Popełniłeś niewybaczalny błąd - oznajmił poważnie architekt, gdy tylko śpiew przycichł i umilkł zupełnie.

- Ale jaki? - nie zrozumiał kwiaciarz.

Viktor podniósł się z kolan Yuuriego, obrócił się do niego twarzą i spojrzał z bliska w rozszerzone z zaskoczenia oczy.

- Jak to możliwe, że nigdy wcześniej przy mnie nie śpiewałeś? - zapytał, uśmiechając się tkliwie na widok tak uroczo niepewnej miny. - Przecież brzmisz niczym najprawdziwszy anioł.

A kiedy Yuuri to usłyszał, powoli rozluźnił spięte ramiona, wypuścił nieświadomie wstrzymywane powietrze, aż wreszcie i jego usta ułożyły się w piękny, skierowany kącikami ku górze łuk.

- Może to dlatego, bo u nas dominuje shintoizm i nie mamy żadnych aniołów? - wyznał nieśmiało.

A niech to! Viktor przegrał z kretesem bitwę na słówka, dlatego roześmiał się na cały głos i od razu porwał Yuuriego w ramiona, szykując się do tego, aby obcałować jego cudowne wargi w podziękowaniu za każdy wers uroczej piosenki i za każdą ripostę, którymi codziennie zbijał go z tropu... Lecz chociaż Rosjanin miał wyjątkowo niewinne zamiary, to jednak siły wyższe postanowiły zainterweniować i z kieszeni spodni niespodziewanie odezwała się komórka. I nie chodziło, niestety, o sygnał wiadomości, którą można byłoby na kwadrans zwyczajnie zignorować. Ktoś wyraźnie dzwonił, oczekując rozmowy.

- Nie odbieram - zapowiedział Viktor, próbując mimo wszystko zbliżyć się do kwiaciarza, żeby skraść całus, lecz ten odruchowo zasłonił usta dłonią. - Nie odbieram, dopóki to nie będzie prezydent - poprawił, jakby to miało zadecydować, czy telefon da sobie spokój, jednak dzwonek wciąż uparcie grał. - Och, na serio, co się dzieje...

Melodia włoskiej arii rozległa się nieco głośniej, gdy postawiony pod ścianą Rosjanin wyciągnął komórkę z kieszeni, a potem urwała się, kiedy zaskoczony imieniem wyświetlonego rozmówcy Viktor jednak odebrał połączenie.

- Halo? - zaczął, słysząc w głośniku niezrozumiały szum, jakby czyjeś... chlipanie? - Georgij? Nie żeby coś, ale czy przypadkiem nie pomyliłeś numeru, na który chciałeś-

- Viktor! To już koniec! Absolutny koniec! - Popovich odezwał się tak dramatycznie, że aż ciarki przeszły Nikiforovowi po plecach. - Wszystko zniszczone!

- Georgij, opanuj się! - rzucił odruchowo Viktor, starając się przebić przez lament rosyjskiego kolegi, ale kiedy to nie poskutkowało, architekt odsunął się od Yuuriego i usiadł pewniej na ławce. Nie lubił korzystać z władczych metod Yakova, jakkolwiek musiał przyznać, że były piekielnie skuteczne. - Ścisz głos o jakieś cztery tony i na spokojnie opowiedz, co się dzieje. Coś nie tak z firmą?

- Firmą? Jaką firmą? - powtórzył z jękiem Georgij. Viktor przysiągłby, że praktycznie widział, jak Popovich przyciska sobie dłoń do piersi i wznosi oczy ku górze. - To moje serce teraz krwawi, a poszarpana dusza wyje wniebogłosy! Anya! Och, Anya! Zostawiła nas!

- Ja się z nią nie umawiałem, więc to raczej ciebie zostawiła... - stwierdził dość oschle, ale Georgij niemal natychmiast wszedł mu w słowo.

- Nas! - zawył ponownie. - Nas zostawiła! Najpierw odeszła z mojego życia, a potem uciekła ze "Stammi"!

To już do reszty zmroziło Viktora. Z prawdziwym trudem słuchał dalszego lamentu zdesperowanego Popovicha (który najwyraźniej zamierzał przekuć swoje obecne cierpienie w wenę do pracy nad najbliższymi projektami), jednocześnie myśląc o niezbyt ciekawie rysującej się sytuacji w zespole. Oczywiście już sam pobyt Nikiforova w Japonii był zauważalną niedogodnością w kwestii szybkiego przepływu zleceń czy decydowaniu, kto miał się czym zajmować, ale to odejście Anyi, która poza normalną pracą odpowiadała również za finalizację umów oraz zbieranie wytycznych od klientów, mogło okazać się ostatecznym gwoździem do trumny ich funkcjonowania. Pytanie tylko, na ile była to prawda, a na ile przesadzona reakcja żalącego się przez telefon mężczyzny.

- Nie, Georgij, nie możesz przemalować domu klientki na czarno. - Viktor potarł zmarszczone brwi, próbując odeprzeć ataki zdesperowanego projektanta. - Jej nie obchodzi stan twojej "poszarpanej duszy", jak to ładnie wcześniej określiłeś. Nie, tapeta w czaszki też odpada. I penta... Georgij! Nie jesteś wiedźmą, żeby klątwy rzucać! Daj mi Milę. Natychmiast.

Chwila nerwowej ciszy, w trakcie której Viktor zagryzał usta i uderzał obcasem mokasyna w żwir pod ławką. Wreszcie po kilkunastu sekundach łkanie ucichło na rzecz krótkiego, ale zmęczonego westchnienia.

- Hej, szeryfie. - W telefonie odezwał się głos młodej, rezolutnej kobiety, na brzmienie którego Viktor poczuł się o wiele bezpieczniej. - Ponoć mam powiedzieć, co jest nie tak z naszą sytuacją w teamie, więc uprzejmie donoszę co następuje: mamy tutaj totalny rozpiździel. Czy tak właściwie to ja mam, bo reszta normalnych ludzi już dawno się stąd zmyła.

- Wiem, słyszałem na własne uszy - potwierdził Viktor i otarł spierzchnięte usta. Ten dzień nie powinien się kończyć w ten sposób. Żaden nie powinien. - A teraz zdaj mi pełen raport w ludzkich zdaniach.

- Właściwie to dzieje się dokładnie to, o czym wcześniej chlipał Georgij. Dwa dni temu Anya rzuciła pracę i przeszła do konkurencji, bo ponoć umizgi sam-wiesz-kogo-kto-właśnie-moczy-mi-krawędź-spódnicy zaczynały doprowadzać ją do szaleństwa. No a teraz nasz poczciwy Popo zmienił się w żądnego krwi demona, który chce nakłuwać laleczki voodoo i fundować klientom mieszkania rodem z horrorów klasy D. Czyli "do dupy" - przedstawiła Mila, po czym zeszła z tonu i dodała mniej żartobliwym tonem: - A ja na serio nie wyrabiam w tej atmosferze. Viktor, błagam, zrób coś. Inaczej zacznę regularne polowanie na czarownice i na jednym płonącym stosie to się sprawa nie skończy.

- Ja... - Viktor zawahał się. Normalnie bez problemu podjąłby się nawet tak niewdzięcznego wyzwania, ale to było dawno temu. Wtedy, kiedy żył w Petersburgu i nie miał żadnego innego wyobrażenia o tym, jak wyglądało szczęśliwe życie przy przesadzaniu niebieskich róż. - Dobrze, zobaczę. Jeszcze dziś postaram się przejrzeć listę kontaktów i zadzwonię do kilku znajomych osób z pytaniem, czy nie zechcą dla nas pracować. Ale nie obiecuję, że to będzie stała współpraca. Bardziej doraźna pomoc.

- Szczerze? W takiej skopanej sytuacji będę dozgonnie wdzięczna nawet za stado krasnoludków. Tylko się pospiesz, inaczej Yakov wszystkich nas stąd zmiecie i odda dowodzenie zespołowi Dimy. Zresztą, i tak jest na ciebie nieustannie wściekły...

Po zakończonej rozmowie Viktor odsunął telefon od ucha i mocniej pochylił się do przodu. Głowa niemal zrównała się z kolanami, a wzrok padł na ziemię, po której gdzieniegdzie dreptały mrówki. Nie. Nie chciał do tego wracać. Nie chciał znów dać się wciągnąć w ten świat wydawania poleceń, odbywania miliona nic-nie-znaczących spotkań i słuchania, jaki był świetny, bo to, bo tamto... Powinien to zignorować. Wyłączyć komórkę i wrzucić ją do morza. Zapomnieć. Niech sobie Dimitrij zostanie głównym projektantem firmy. On miał Yuuriego, słodkiego, dobrego Yuuriego, który miał okropnie zaniepokojoną minę, zupełnie jakby nic nie rozumiał z jego... ach, no tak. Przecież rozmawiali po rosyjsku. To jasne, że nic nie rozumiał.

Powinien czym prędzej mu wyjaśnić, że nie ma się czym martwić. Przecież Viktor miał znajomości i na pewno znajdzie jakieś świetne zastępstwo na miejsce Anyi. A może przy okazji zatrudni też kogoś za siebie. O, tak. Dzięki temu będzie mieć jeszcze więcej czasu dla siebie i swojego kwiatuszka.

Aż wreszcie Viktor się przemógł - zaczerpnął powietrza, otworzył usta i wypowiedział dwa słowa, których brzmienia od miesięcy obawiał się najbardziej.

- Muszę wracać.


***

Przypisy-chan

Witajcie - i nie bijcie.

Tak, to właśnie w taki sposób zaczynamy kolejną ważną część opowieści, w której firma Viktora będzie miała całkiem dużo do powiedzenia. Nagła ucieczka od problemów nigdy nie jest dobrym rozwiązaniem, a niedokończone sprawy prędzej czy później odbiją się czkawką. Tak właśnie stało się i tutaj. Viktor stanie przed ważnymi decyzjami jak choćby to, czy nadal chce być prezesem firmy czy zrzec się i zacząć robić... no właśnie? Co?

Kilka miłych ciekawostek na otarcie łez:

- Hachiku i Madake to istniejące odmiany bambusowych drzewek. Czy faktycznie używa się takich podczas tanabaty, to już pozostaje zagadką godną najniższego kręgu wiedzy tajemnej o bambusowych drzewkach... ale sądzę, że czemu nie?

- Geneza oraz zwyczaje z tanabaty, o których opowiedział dziś Yuuriego, są jak najbardziej prawdziwe, choć potrzeba tu kilku uwag.
Po pierwsze, widziałam dwie wersje zapisu imienia boga niebios: Tenko i Tentei. Tenko znalazłam na polskiej wikipedii, Tentei na wiki angielskiej oraz różnych stronach poświeconych zwyczajom japońskim. Stąd moja decyzja - możliwe, że niesłuszna.
Po drugie, palenie drzewek o północy nie jest stałym obyczajem - czasami dzieje się to następnego dnia, czasami drzewka wrzuca się do rzeki, a czasami nic nie robi, tylko zasadza się ku chwale Matki Natury. Po prostu stwierdziłam, że wersja z paleniem jest najbardziej obrazowa w odniesieniu do przekazywania życzeń dalej, do bogów.
Po trzecie, piosenka. Ale miałam z nią problemów... To również jest prawdziwa rzecz śpiewana podczas tanabaty, tylko zarówno po angielsku, jak i po japońsku brzmi ona trochę mniej składnie. Dlatego też zrobiłam własną polską wersję (bo tak, istnieje już polskie tłumaczenie, które jednak zupełnie mi nie leżało), żeby było ciut ładniej. I częstochowsko. I niedokładnie .3.

- Shintoizm jest tradycyjną religią w Japonii, opierającą się na politeistycznej wierze w licznych kami, czyli bogów i bóstwa zamieszkujących miejsca bądź przedmioty ważne dla ludzi. Nie ma jednak żadnego porządku ani dogmatów.


Tutaj pozwolę sobie skończyć dzisiejszą opowieść. Liczę, że będziecie tym mocniej wyglądać rozdziału za tydzień, bo zechcecie wiedzieć, jak na to wszystko zareaguje Yuuri i co ostatecznie zrobi Viktor. Bo jeśli mówi, że musi wracać... to czy szykuje się rozstanie? Jedno stammi zostanie poświęcone za drugie? I czy Phichit na to pozwoli? Zobaczymy~

Jednocześnie ostatni raz chciałabym przypomnieć, że na zbliżającym się Niuconie (10-12 sierpnia) poprowadzę w sobotę o 11:00 panel "Jak (nie) pisać fanfików". Przy tej okazji na pewno zdradzę kilka ciekawostek pracy nad fanfikami i wspomnę, jakie mam sposoby na nieokiełznaną wenę. Zajrzyjcie też na stoisko Bubonerii, gdzie będzie można porozmawiać ze mną oraz z Daryą i przy okazji kupić sobie coś małego a ładnego ;)

Dziękuję Wam ogromnie za czytanie i do ponownego zobaczenia!

Muah!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top