25. Tajemniczy ogród

***

Spacer po ogrodach znajdujących się tuż obok zamku Hasetsu był punktem praktycznie obowiązkowym do zaliczenia o tej porze roku - raz, bo ścieżynki ciągnące się kilometrami między wielobarwną roślinnością wyglądały absolutnie przepiękne; dwa, bo z końcem czerwca sporo kwiatów zaczynało już przekwitać, więc należało chwytać okazję, póki się nadarzała; a trzy, bo szczycić się mianem kwiaciarza i nie zabrać tutaj ukochanej osoby było zwyczajnie zbrodnią. A już szczególnie gdy trafiło się takie słoneczne, wolne, sobotnie popołudnie. Nic więc dziwnego, że Viktor i Yuuri postanowili wyjść na nieco dłuższą niż zwykle przechadzkę, zamierzając przy tej okazji zebrać trochę materiału na kolejną, zachwalającą Hasetsu relację na "Blue Rose".

Makkachin oczywiście również towarzyszył im w tej wędrówce, choć pudel, jak to pudel, zgodnie ze swoim mało artystycznym instynktem był o wiele bardziej zafascynowany latającymi dookoła motylami i pszczołami niż zieloną częścią natury (i to bardziej dlatego, bo owady się ruszały, a nie, bo były ładne). Tak samo zresztą nie przejmował się ludzkimi rozmowami, które trwały już od dobrej godziny i sądząc po uradowanych minach oraz roziskrzonych spojrzeniach dwójki zakochanych, wydawało się wprost niemożliwe, żeby kiedyś mogły się skończyć.

- Nie wiedziałem, że masz tak liczną rodzinę - zauważył Yuuri, przystając na chwilę przed klombem z intensywnie żółtymi tulipanami, w które Makkachin wepchnął swój ciekawski nos. Viktor rzadko opowiadał o sobie, a już szczególnie mało zdradzał w kwestiach prywatnych, jednak po ostatniej wpadce z "Chihoko" najwyraźniej zdecydował się uchylić rąbka tajemnicy o swoich najbliższych. Tylko że zamiast małego skrawka wyszedł z tego cały wór zaskakujących historyjek. - Łatwo się w tym pogubić. Przyszywane babcie, zszywani na ostrym dyżurze dziadkowie, kuzyni piątej wody po kisielu, stryjeczne ciotki, cioteczni stryjowie...

- Pozostałość poprzedniego systemu. Kiedyś ludzie nie zwracali uwagi na ilość płodzonego potomstwa, bo albo liczyli na to, że któreś z dzieci odniesie w życiu sukces i przez to zapewni rodzicom dostatnią starość, albo zwyczajnie nie myśleli o zabezpieczaniu się - podsumował Viktor i schylił się, żeby potargać Makkachina za uszami. - Ale to raczej przeszłość. Od jakichś dwóch pokoleń w Rosji jest tak jak wszędzie na Zachodzie i modelowym przykładem rodziny stało się małżeństwo z jednym lub dwojgiem dzieci. Ta, a już szczególnie takich, na które i tak nie ma się czasu, bo trzeba robić karierę.

- Czy to przez to... twoja siostra...? - zapytał ostrożnie Yuuri, wyczuwając nietypowy sarkazm w słowach ukochanego. Katsukiemu wydawało się, że chyba wreszcie zdołał połączyć kropki między informacją o zdobywaniu przez panią Plisetsky sławy jako tancerka na Broadwayu oraz kwestią pozostawienia jednego syna w Rosji, choć jednocześnie wysnute wnioski nie były specjalnie optymistyczne.

I zupełnie jakby na potwierdzenie tych przypuszczeń Viktor zrobił trudną w zinterpretowaniu minę, coś pomiędzy niejednoznacznym uśmiechem i wzruszeniem ramion, po czym westchnął cicho pod nosem. Najwyraźniej trochę nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć, a trochę było mu to już obojętne.

- Poniekąd. Najpierw zostawiła dwuletniego Jurija, zasłaniając się koniecznością zarobienia na jego utrzymanie, a potem stwierdziła, że skoro dziadek doskonale sobie radzi z jego wychowywaniem, to nie ma potrzeby, żeby wracała - wyznał wreszcie, po czym wstał z kucek, przeciągnął się z błogością i otrzepał lekko zakurzone spodnie, na powrót promieniejąc przyjaznym uśmiechem. - No i trudno. Lepiej dla młodego, żeby miał w zestawie kochającego dziadka i głupawego wujka niż tylko głupawą matkę.

- Przepraszam, nie chciałem...

- W porządku, Yuuri, przecież ja się wcale nie gniewam. Po prostu jedni mają szczęście do plotkujących sióstr, a drudzy do plotek o siostrach - zauważył dowcipnie Viktor.

- Nie, to nie to. To nie o to mi chodziło - zaprzeczył jednak Yuuri i nieśmiało splótł za sobą dłonie. - Nie chciałem, żeby to zabrzmiało tak, jakbym wyciągał od ciebie rzeczy, o których wolałbyś nie wspominać.

- Znowu zaczynasz... - Viktor ściągnął usta w zabawny dzióbek i położył na nich palec wskazujący. - Przecież gdybym nie chciał ci o czymś powiedzieć, to bym tego nie zrobił. To raczej kwestia tego, że nie jestem przyzwyczajony, żeby opowiadać o sobie ot tak, bez zastanowienia, bo to trąci megalomanią. Ale z tobą, Yuuri, to co innego. Jeśli tylko uznasz, że pragniesz mnie o coś zapytać, to chętnie na to odpowiem - zapewnił z delikatnym uśmiechem, po czym przysunął się bliżej Katsukiego, owinął rękę wokół jego pasa i szepnął wprost do ucha: - Przed tobą nie mam żadnych tajemnic, więc mogę wyśpiewać ci wszystko... a kiedy mówię wszystko, mam na myśli wszystko, łącznie z moimi najbardziej skrzętnie skrywanymi sekretami.

Kwiaciarz przewrócił oczami. No na serio, no - to on tu drżał ze strachu, bo sądził, że naruszył prywatność Viktora albo że przypomniał mu o przykrych wydarzeniach z przeszłości, a ten nie dość, że wciąż trzymał głowę w chmurach, to jeszcze znów przeszedł w trzech zdaniach od normalnej rozmowy do typowego flirtu. Właściwie to nawet trudno było powiedzieć, czy wychodziło mu to zupełnie spontanicznie, czy architekt próbował w ten sposób zatuszować swoją niepewność, ale skoro tak chciał się bawić...

- Naprawdę? - zagadnął więc Yuuri, odważnie spoglądając Viktorowi prosto w oczy. - I byłbyś w stanie powiedzieć nawet to, jaką bieliznę masz teraz na-

- Czarne slipy.

Otwarte usta kwiaciarza zatrzymały się przed słowem "sobie", za to mózg umarł gdzieś po drodze, gdy okazało się, że Viktor wcale nie przestraszył się pytania. Gorzej. Odpowiedział. Tylko że to nie była wiedza, którą Yuuri naprawdę chciał posiąść - a na pewno nie w tej konkretnej, dość intymnej chwili. Bo gdy już to zrobił, twarz w praktycznie jednej sekundzie zrobiła się zupełnie gorąca, od krańca podbródka po same koniuszki uszu, natomiast wyobraźnia przeciążyła się od niechcianych wizji na temat Viktora ubranego tylko we wspomniane majtki. I to nie w jakieś krótkie szorty i nawet nie w kąpielówki plażowe, co też nie byłoby zbyt niewinnym rozwiązaniem. Od razu był to negliż tak wymowny, że nie dało się nie myśleć przy tej okazji o różnych, dziwnych rzeczach. O tym, czy było mu w nich wygodnie, czy taki właśnie krój zwykle preferował albo co mogło kryć się... dalej...

Na chichoczącego Phichita i wszystkie chomiki razem wzięte! To nie tylko było niewłaściwe. To było po prostu niebezpieczne.

Na szczęście (bądź też nie), nie trzeba było długo czekać na kontrreakcję Viktora - mężczyzna zaśmiał się serdecznie na cały głos, dumny ze swojego zwycięstwa w ostatnim pojedynku, po czym cmoknął ukochanego w rozpalone czoło i uwolnił go z niewygodnych objęć. Zamiast tego skupił się na Makkachinie, który właśnie łasił się do nogi pańcia, najwyraźniej dając mu w ten sposób znać, że jemu już wystarczy tego postoju i że najchętniej obwąchałby teraz coś nowego.

- I co? To już koniec wywiadu? - zapytał po chwili Viktor, a gdy odpowiednio wydrapał i wymiział pudla za uszami, w ramach przeprosin delikatnie ujął Yuuriego pod rękę i poprowadził go w dalszą drogę. - Nie jesteś mną więcej zainteresowany?

- Nie, nie, to nie tak, ja tylko... - Kwiaciarz potarł spąsowiały policzek i zawahał się. Nie chciał, żeby zabrzmiało to jak mało wyrafinowana zmiana tematu, ale razem z hasłem o bieliźnie do głowy wpadło mu jeszcze drugie, nieco bardziej przyziemne pytanie. - To może... zaprosisz go do nas na wakacje?

Brak imienia sprawił, że architekt przez chwilę marszczył brwi, próbując skojarzyć niezbędne do rozwikłania sprawy fakty, a kiedy wreszcie udało mu się odtworzyć przebieg wcześniejszej rozmowy, otworzył usta i wskazał dłonią gdzieś na linię horyzontu.

- Że Jurija? - upewnił się, a potem skierował palec na ziemię tuż pod swoimi stopami. - Tutaj? Do Japonii?

- No tak mi się jakoś przez dwadzieścia trzy lata wydawało, że mieszkam w Japonii, więc tak, tutaj. - Yuuri rozluźnił się, ucieszony, że jego propozycja spotkała się z tak żywym odbiorem, choć nie był do końca pewien, czy chodziło wyłącznie o entuzjazm. - Czy to za duży kłopot?

- Nie, w sumie to żaden. Zaraz zaczynają się wakacje, a kupno biletów to dla mnie normalny wydatek, tylko... - Viktor nachylił się, a jego usta w mig przeszły od zafrasowanego grymasu do pełnego uśmiechu w kształcie serca. - Nie spodziewałem się, że to już ten etap, kiedy powinienem cię przedstawić mojej rodzinie. Czuję się nieswojo.

Katsuki zmrużył oczy.

- Czyżbyś martwił się, że siostrzeniec okaże się fajniejszy od ciebie?

- Och, Yuuri! - Architekt zachichotał i przytulił się do boku zadowolonego kwiaciarza. - Jesteś niemożliwy!

- No popatrz, a ja miałem ochotę powiedzieć dokładnie to samo o tobie.

Jednocześnie roześmiana, przedrzeźniająca się nawzajem para skierowała się w stronę bocznej alejki, chcąc obejść jeszcze jedną, ciągnącą się na paręnaście metrów rabatę z hortensjami, zanim na dobre nie ruszą do wyjścia, ale jakoś tak wyszło, że po drodze natrafili na jeszcze jeden ładny klomb i jeszcze jeden, i dwa następne również były wyjątkowo niezwykłej urody... W ten sposób kolejna godzina upłynęła im jak z bicza trzasnął, a miejsce bystrego słońca wkrótce zajął zbawienny cień.

Właśnie ten cień sprawił, że w pewnym momencie Viktor odruchowo podniósł wzrok do góry, patrząc w gęstniejące hen, nad głowami chmury.

- Wracamy? - zaproponował architekt, wskazując na monumentalną wieżę piętrzącego się nad morzem cumulonimbusa. - Niebo się trochę obniosło.

To pozornie proste stwierdzenie przeraziło jednak Katsukiego. Zaraz, która była godzina? Dopiero co mu się wydawało, ze widział piętnastą, a teraz... Wyciągnął komórkę i podświetlił ekran.

- O Boże, już po siedemnastej. Zagapiłem się - szepnął Yuuri, po czym spojrzał z przestrachem na Viktora. - Tak, musimy czym prędzej wracać. W porannej prognozie przewidywali na dziś naprawdę wielką ulewę, a oni praktycznie nigdy się nie mylą.

Ale łatwiej było powiedzieć niż zrobić, bo odległość od zamku do Yu-topii czy nawet domu Minako była całkiem spora, a komunikacja miejska praktycznie żadna (nie licząc ważniejszych przystanków jak stacje kolejowe). Na dodatek podeszwy stóp wybrały sobie najgorszy możliwy moment, żeby przypomnieć swoim właścicielom, że to było trochę za dużo marszu jak na jeden dzień i że nawet najbardziej wygodne trampki nie były w stanie sprawić, żeby mężczyźni zbiegli ze wzgórza sprintem. Nic więc dziwnego, że gdy ledwie znaleźli się na dole, niebo pociemniało jeszcze bardziej, aż wreszcie po czterech, może pięciu minutach wszystko się zaczęło. Albo skończyło, bo ciężko było nie odnieść wrażenia, że to nadeszła jakaś lokalna apokalipsa.

Deszcz lunął praktycznie od razu niczym uruchomiony w szklarni zraszacz, a drogi w zaledwie kilka sekund przeobraziły się w płaskie, rozległe jeziorka lub spływające szerokim nurtem strumienie, które ciężko było pokonywać, żeby nie zmoknąć jeszcze bardziej. Yuuri odruchowo pochylił się do przodu i skulił się w ramionach, starając się iść na oślep przez padający na okulary deszcz, lecz praktycznie w tym samym momencie poczuł, że coś łapie go za rękę. To Viktor ujął kwiaciarza za dłoń, kierując ich do najbliższego drzewa, które nie było żadną niską, powykręcaną przez wiatr sosną i które w ogóle mogło im zapewnić schronienie. Dość szybko udało im się dotrzeć pod intensywnie zieloną wiśnię, szumiącą niczym grzechotka wypełniona piaskiem, lecz i tak zrobili to na tyle późno, że ulewa przemoczyła ich do reszty. Woda chlupotała Yuuriemu nawet w krótkich trampkach - bo niby dobrze, że podeszwa była szczelna, ale źle, że wierzch już niekoniecznie...

- A niech mnie... Matka Natura naprawdę nie żałuje nam dziś wrażeń. Najpierw pokazuje piękne widoki, a teraz atakuje żywiołem prosto w twarz - zauważył Viktor, odgarniając mokrą grzywkę znad lewego oka, po czym spojrzał troskliwie na Yuuriego. - A co z tobą? Wszystko w porządku?

- Bywało lepiej, ale jakoś wytrzymam - przyznał Katsuki i zerknął na biednego psiaka, który stał tuż przy nich i wyglądał bardziej jak mokry mop na rozkraczonych szeroko nóżkach niż jak żywe stworzenie. - Chociaż wydaje mi się, że o wiele bardziej ucierpiał-

- Makkachin, nie!

Niespodziewanemu okrzykowi towarzyszyło równie gwałtowne szarpnięcie, gdy architekt objął Yuuriego i zasłonił go przed kolejnym wodnym atakiem, pochodzącym o dziwo nie ze strony cumulonimbusów, a od otrząsającego się pudla. I chociaż Makkachin zawsze chętnie uczestniczył w sztuczkach Viktora i niezmiennie zwracał ku niemu łeb, gdy pańcio używał jego imienia, najnowszej komendy już nie posłuchał, bo wolał wywijać długim cielskiem na boki, jednocześnie pozbywając się absurdalnej wręcz ilości wody z futra. A im bardziej suchy był pies, tym bardziej mokrzy byli ludzie - przynajmniej tak im się w tej deszczowej teorii względności wydawało.

- O... kej... Może jednak nie wszystko jest takie w porządku... - poprawił Yuuri i zaraz się skrzywił, gdy usłyszał, jak gumowa podeszwa podtopionego buta pisnęła cienko. - Teraz nawet mózg mi pływa.

- Akurat on pływa dobrze i bez deszczu - zaśmiał się Viktor, spoglądając z niepoprawnym uśmiechem na trzymanego w ramionach kwiaciarza. - Ale faktycznie, chyba nie ma już dla nas żadnej nadziei.

Yuuri uniósł głowę, by bezradnie przytaknąć i zaproponować w zamian, że "skoro nie mamy już czego ratować, to może lepiej będzie od razu pobiec do domu?", ale...

...ale w tamtym momencie zupełnie nie mógł z siebie wydusić głosu. Nie umiał. Nie chciał.

Bo bliskość, która w niespodziewany sposób zrekompensowała słaby wzrok oraz zaparowane szkła okularów, spowodowała, że kwiaciarz nagle i bez najmniejszego uprzedzenia zatracił się w widoku obejmowanego mężczyzny. Delikatny uśmiech błąkał się bowiem na ciemnoróżowych ustach, a niebieskie oczy iskrzyły niczym powierzchnia morza, o którą nieustannie uderzał deszcz. Liczne krople wody skapywały znów z mokrych włosów i spływały po skroniach oraz wzdłuż linii szczęki przystojnego architekta, sprawiając, że Yuuri poczuł nieodparte i szalone pragnienie, aby ich spróbować. Gładka, jasnoszara koszula Viktora nie była już dłużej gładka ani jasnoszara, bo tak bardzo straciła kolor, że wydawała się już cielista i niematerialna - choć może to po prostu mokry materiał uwydatniał barwę kryjącej się pod nim skóry. Kwiaciarz przysiągłby również, że dostrzegł dwa ciemniejsze punkty, odznaczające się niewielkimi pagórkami na opinającej tors koszuli, a gdy tylko nieco się przesunął, niby pod pretekstem, aby wyjść z kałuży, poczuł, jak twarde od zimna sutki Viktora ocierają się o niego.

Serce przyspieszyło tak gwałtownie, że zaczęło targać całym ciałem w przód i w tył, o kilka milimetrów, a Yuuri odniósł wrażenie, że te uderzenia o żebra poczuł także sam Viktor, który milczał i z podobnym zaangażowaniem oddawał się obserwacji twarzy Japończyka. Nic więc dziwnego, że zdrowy rozsądek stwierdził, że ma już dość tej tonącej łajby i czym prędzej wyskoczył z głowy zarumienionego Katsukiego, kiedy ten zorientował się, że mówi szeptem:

- Nie, chyba nie ma... - Po czym wspiął się na palce, jednocześnie przymykając oczy.

Lecz zanim Yuuri pocałował Viktora, to Viktor żarliwie pocałował Yuuriego, szczelnie otulając ramionami mężczyznę, który zahipnotyzował go tym cichym, wieloznacznym stwierdzeniem. Obraz wilgotnych ubrań w jednej chwili zniknął, zastąpiony przez przejmującą sensację, gdy jedno mokre ciało przylgnęło do drugiego. Choć zdawało się, że pogoda powinna ostudzić ich zapał i zgasić chęć do robienia młodzieńczych głupot, uczucia płynęły coraz szerszą falą, a dwójka pragnących się ludzi tym bardziej zatapiała się w pocałunku. Beznadziejnie, bezpowrotnie, bez pamięci. Yuuri ujął w dłonie twarz Viktora, muskając kciukami jego zroszone deszczem policzki, natomiast Viktor pieścił rękami plecy kwiaciarza, jakby chciał wygładzić niepokorną koszulkę, lecz ta wciąż mu się wymykała. Och, Boże, jak dobrze, że padał deszcz... Jak dobrze, że było tak zimno, tak mokro... Bez tej prostej wymówki chyba zupełnie nie umiałby się na to odważyć. Nie wiedziałby, jak inaczej mogą smakować te zdolne do uśmiechu w kształcie serca usta i jak wszechogarniające potrafiło być uczucie, gdy czyjś język delikatnie zahaczał o jego własny.

Tymczasem ciepłe dłonie Viktora wsunęły się ostrożnie pod krawędź przemoczonej koszulki, opuszkami studiując linię kręgosłupa, kręg po kręgu, trochę wyżej, trochę niżej... Yuuri drgnął, ale nie wycofał się. Wręcz przeciwnie - nie wiedzieć czemu sam zaczął nieco śmielej gładzić palcami miękką szyję, masować nimi linie obojczyków, wsuwać dłonie za kołnierzyk z łatwością rozpinającej się koszuli. A przecież po pięciu sekundach powinien przestać. Po dziesięciu zaczerwienić się i przeprosić. Po piętnastu stracić dech w piersiach.

Po takiej wieczności jak ta wątpił, że kiedykolwiek będzie umiał całować się krócej.

Słodkie, zamglone myśli szybko zaburzyło jednak jakieś niespokojne wrażenie, kiedy w pewnym momencie coś nieznacznie otarło się o nogę Katsukiego. Yuuri pomyślał odruchowo, że może to Viktor naparł na niego kolanem, a może pień drzewa znalazł się nagle nie z tej strony, z której się spodziewał... tylko że kilka sekund później odczucie się powtórzyło, a potem blisko trzydzieści kilo czystego, choć wciąż niezbyt suchego szczęścia podskoczyło w miejscu i oparło się przednimi łapami o uda zatraconych w pieszczotach pańciów. Nie było szansy, żeby zignorować coś takiego i dalej wpijać się paznokciami w kształtne łopatki. Właściwie to nie było nawet możliwości, żeby nie oderwać się od pocałunku i nie zawołać:

- Makkachin! - Okrzyk tak nagle wyrwał się z gardła Yuuriego, że Viktor zamrugał, a potem zaśmiał się głośno, wycofując jedną z rąk z pasa kwiaciarza na łeb merdającego ogonem pudla.

- No masz. Chyba doszedł do wniosku, że świetnie się bawimy i dlatego chciał się do nas przyłączyć - stwierdził z lekkością architekt, poklepując psa po łbie. - Wybacz, mój drogi, ale to miejsce od dawna jest już zarezerwowane. Nie dla psa kiełbasa. Nie taka fajna.

- Jesteście siebie warci. - Yuuri nie mógł powstrzymać rozczulonego uśmiechu. Jednocześnie zauważył, że deszcz nieco się uspokoił, dlatego korzystając z okazji, że czar chwili definitywnie prysł, Katsuki wyswobodził się z objęć. - Wracajmy lepiej do domu. Przygotuję nam herbatę z imbirem, a dla Makkachina znajdę jakieś skrawki łososia z wczorajszego obiadu, dobrze?

- Za tobą wszędzie - przyznał radośnie Viktor i łapiąc go za ręce, z zapałem ruszył w drogę powrotną.

Nie zauważył jednak, że Yuuri co jakiś czas unosił wolną dłoń do twarzy, by dotknąć nią wciąż gorących ust. Coś się zmieniło. Kolejna warstwa skrywające płoche serce zniknęła, sprawiając, że Viktor stał mu się jeszcze bliższy niż wcześniej. Jak nie był nikt ani nic innego na całym świecie. Nawet kwiaty.

Jakie to było znamienne w kontekście tego, jaka burza dopiero nadchodziła...


***

Przypisy-chan

Cześć, spragnieni rozdziału jak kwiatki deszczu czytelnicy! Miło mi ogłosić, że to już koniec fillerów (które oczywiście pisało mi się przemiło) i że powoli kierujemy się w stronę The Akcji. Jednocześnie muszę ze wstydem przyznać, że jestem świadoma podobieństwa klimatu tego rozdziału do innego, całkiem niedawnego, deszczowego one-shota z ukrywaniem się przez ulewą w roli głównej. Na swoje usprawiedliwienie mam jedynie to, że tutaj chłopcy byli dwieście razy przystojniejsi i robili fajniejsze rzeczy. A gdyby nie cenzurujący Makkachin, to kto wie, kto wie...

Kilka drobnych spraw:

- O ogrodach przy zamku w Hasetsu pisałam już nieco przy okazji one-shota Wisteria w "Pozdrowieniach z Petersburga!", gdzie gorąco (haha) polecam zajrzeć. Ale tak, istnieją one naprawdę i naprawdę mogą się poszczycić nie tylko pięknymi, licznymi rabatami, ale także ogromem gatunków kwiatów.

- Zgodnie z japońskimi wierzeniami, hortensje są kwiatami mający silny związek z przeprosinami. Żółte tulipany to uśmiech, radość. W kontekście wygłupienia się przy sprawie z Chihoko ma to swój zabawny, choć niecelowy (nie ze strony Viktora) smaczek ;)

- Real-life trick: przód burzowych cumulonimbusów zwyczajowo nazywa się "wieżą" właśnie i po tym można łatwo rozpoznać zbliżający się deszcz.

- W Hasetsu/Karatsu, mimo że jest to całkiem spore miasto (niezależnie od tego, co twierdził w anime Yuuri), nie ma szczególnej infrastruktury komunikacji miejskiej. Owszem, jest kilka stacji kolejowych, ale wszędzie trzeba jednak chodzić z buta.


Dziś mam dość mało sił przez upał i użeranie się z niedziałającym Wattpadem, dlatego trzymam kciuki za to, że o niczym nie zapomniałam. Was natomiast zapraszam za tydzień, na nowy rozdział zakochanych kwiatków, jak również na Niucon, gdzie pojawię się z książkowym inwentarzem, a może i panelami (może, bo przez chaos organizacyjny jeszcze nie zostało to potwierdzone). I nie zapomnijcie dać znać, czy rozdział się podobał! Trzymajcie się i buziaki!

Muah!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top