23. Chomik ogrodnika

***

Siedzący na ławce Yuuri spojrzał na dach znajdującej się kilka metrów dalej altany, oblepionej późno kwitnącą wisterią, i głęboko się zamyślił. Jeszcze rok temu ten widok byłby dla niego tylko łagodnym przypomnieniem o pasji, czymś, czemu poświęcał każdą wolną chwilę, co kochał i traktował jako najważniejszy cel w życiu, choć jednocześnie stanowiło to głównie bezpieczną przystań i ucieczkę od niespodziewanych nieprzyjemności. Teraz ta sama wisteria wywoływała w nim całą masę innych skojarzeń: dziwnych, niecodziennych, zawstydzających, nostalgicznych, a przede wszystkim - romantycznych. Pobudzała wyobraźnię i zalewała nieznanymi dotąd uczuciami, czasami wręcz sprzecznymi, które prawdopodobnie nigdy by się nie pojawiły, gdyby nie napotkał tego jednego, wyjątkowego, srebrzystego kwiatu...

Ach, nie, nie, zaraz, przecież nie istniały żadne srebrne kwiaty. Hmm... No trudno. Słodki, szary dmuchawiec musiał na potrzeby tej metafory wystarczyć.

I tak oto minęło już dwa i pół miesiąca, odkąd Viktor wypełnił jego świat nowymi kolorami, głównie błękitem oczu, bielą uśmiechu i czerwienią ust. Nic więc dziwnego, że odrobinę zepchnięty na dalszy plan znajomości Phichit zaczął ostatnio wiercić Yuuriemu elektroniczną dziurę w brzuchu, nie mogąc wydobyć z niego tyle szczególików miłosnego życia, ile by chciał. A wypytywał praktycznie o wszystko - a to który z nich jako pierwszy przyznał, że kocha, a to jak całuje Viktor, a ile razy byli już na randce, a czy Yuuri odwiedził Viktora w jego mieszkaniu, a może na śniadaniu też został, a w jakiej bieliźnie spał przystojny szef "Stammi"... Katsuki milczał jak zaklęty (bo nawet gdyby coś zdradził, to i tak najczęściej powiedziałby to szalenie niesatysfakcjonujące "nie" lub "nie wiem"), dlatego Phichit w końcu nie wytrzymał i postawił ultimatum. Albo z dalszego kumplowania się nic nie wyjdzie, bo tyle to on się mógł z chomikami nagadać, albo...

- ...musimy porozmawiać... - westchnął Yuuri.

Leżący na kolanach kwiaciarza Viktor w jednej sekundzie otworzył oczy niczym przebudzony z klątwy faraon i tak gwałtownie zerwał się do siadu, że aż uderzył czołem w czoło pochylającego się nad nim Yuuriego. Podwójny jęk rozległ się zgodnym unisono, a potem zamarł, gdy dwaj mężczyźni chwycili się za głowy i zdusili przekleństwa, starając się wytrzymać najgorszy atak bólu. Jakoś się udało - o wiele gorzej było jednak z przetrawieniem niespodziewanego, lakonicznego i groźnie brzmiącego oznajmienia.

- Ale jak to porozmawiać? - zapytał nerwowo Viktor, najpierw próbując wymacać, czy na czole nie zrobił mu się jakiś guz, a potem ostrożnie przesunął dłoń Yuuriego, żeby sprawdzić, jak było z nim. - Dlaczego tak nagle? I tak ostatecznie?

- Jak to ostate...? - powtórzył Yuuri i syknął, gdy architekt dotknął wrażliwego miejsca. - O Phichita! Chodziło mi tylko o Phichita!

- Phi... zaraz, tego twojego tajskiego przyjaciela, który jest sławnym vlogerem? - Wydawało się, że Viktor odetchnął z ulgą, choć jednocześnie wciąż miał zaniepokojoną minę, gdy oglądał na różne strony obite czoło Yuuriego. - A to nie ma najmniejszego problemu. Możemy o nim rozmawiać, ile zechcesz.

Poprawna komunikacja z architektem nadal leżała i wierzgała nogami, zupełnie jakby to ona została przed sekundą znokautowana, dlatego Yuuri zmarszczył brwi, chwycił Viktora za obłapiające go dłonie i ściągnął je na dół, do swojej klatki piersiowej.

- Nie zależy mi na tym, żeby rozmawiać "o nim". Prosił mnie, żeby porozmawiać "z nim" - wyjaśnił wreszcie, patrząc Viktorowi prosto w oczy. - My. Razem. W ścisłej trójce. O tym, jak to między nami jest. Żeby cię poznał i tak dalej.

Viktor zamrugał i Yuuri musiał przyznać, że w tym mruganiu zawarł paradoksalnie wszystko - zarówno zaskoczenie, zadowolenie, jak i ciekawość, że mógłby oficjalnie poznać kolejnego, arcyważnego członka niewielkiego kółka akceptacji "jego kwiatuszka".

- Ach, że w taki sposób. Już rozumiem - powiedział w końcu i uśmiechnął się szeroko, praktycznie sercowato. - Dla mnie to wciąż praktycznie żaden problem, o ile oczywiście nie trzeba się będzie martwić o jakieś nieludzkie strefy czasowe. I właściwie to ja też od jakiegoś czasu chciałem się dowiedzieć czegoś więcej o tym tajemniczym panie przyjacielu, który jest zamieszany w większość twoich okrzyków. No, tych z rodzaju: "jakbym słyszał Phichita!", "Phichit mnie za to zatweetuje!" albo, moje ulubione, "niech to Phichita chomik kopnie!". - Viktor zaśmiał się. - Myślę, że mogłaby się z tego wywiązać ciekawa współpraca.

- Boże, współpraca? Chyba właśnie mam zamiar doprowadzić do wybuchu Instagrama... - jęknął Yuuri, na co Viktor zareagował tym większą radością.

- Jestem na to absolutnie przygotowany - potwierdził, delikatnie całując obite czoło kwiaciarza.

- Za to ja nie jestem - skrzywił się, choć raczej nie z bólu, tylko z powodu jakiegoś nieokreślonego, złego przeczucia. - Na Phichita nie można być przygotowanym.

Jakkolwiek sam Phichit zdawał się być gotowy na wszystko, a już na pewno na błyskawiczne przejęcie inicjatywy. Dlatego gdy tylko tego samego wieczoru dowiedział się, że Viktor wyraził swoje zainteresowanie wspólnym spotkaniem, Taj wymógł na przyjacielu, żeby kuł żelazo, póki gorące i zamiast czekać na tanie loty do Bangkoku, następnego dnia po pracy wyciągnął architekta na jakąś bezludną ławeczkę. Ale, jak Phichit zastrzegł sekundę później z wymownym uśmieszkiem, nie po to, żeby uskuteczniać na uboczu jakieś dwuznaczne figle, lecz by z odpalonym na kolanach laptopem zaprezentować mu wreszcie najważniejszą zdobycz całego dwudziestotrzyletniego życia.

Yuuri szczerze bał się tej rozmowy. Przecież już wieść o tym, że on i Viktor wyznali sobie uczucia, zadziałała na Phichita tak elektryzująco, że Taj w jednym momencie wytrzeszczył oczy, potem w niecałe dwie sekundy wyślurpał do dna swojego czekoladowo-bananowego shake'a, aż wreszcie zakrzyknął na całą kawiarnię "wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia!". Gdyby coś podobnego... nie, gdyby coś chociaż w ułamku tak kompromitującego wydarzyło się na oczach Viktora, Yuuri absolutnie nie umiałby się z tego wytłumaczyć. Ani z tego, dlatego Phichit pozwalał sobie na tak daleko idące wnioski, ani jak się w ogóle z tym człowiekiem zaprzyjaźnił.

- Halo, halo? No i jak tam, czekoladki moje nadziewane? Jak mnie widać? - Ledwie transmisja się rozpoczęła, a Yuuri już zrozumiał, jak wielki błąd popełnił i że nie do końca świadomie doprowadził do zderzenia światów, które nigdy, ale to przenigdy nie powinny znaleźć się na choćby sąsiednich orbitach. Phichit wił się bowiem na wszystkie strony niczym wąż pod wpływem fletu arabskiego zaklinacza, próbując przybrać jak najdogodniejszą pozycję do obserwacji, choć jednocześnie starał się w tym wszystkim wyglądać nonszalancko i dekadencko. Chyba nonszalancko i ten... i dekadencko. Czy coś w tym rodzaju. - Bo wy wyglądacie ostro jak pustynne kaktusy na oblanym słońcem skalniaku.

- Może gdybyś chociaż spróbował usiąść nieruchomo, to bylibyśmy w stanie powiedzieć, czy widzimy ciebie, czy tylko poświatę twojego kształtu - wytknął Yuuri i westchnął ciężko. - I w ogóle nie wolałbyś, żebyśmy przerzucili się na normalny czat zamiast bawić się w Skype'a? Wszystkim nam byłoby wygodniej i tak dalej...

- Nie, nie wolałbym, bo ja tu wcale nie mam gwarancji, że dopuścisz Viktora do klawiatury albo że nie zaczniecie wspólnie mataczyć w całej sprawie. Już ja widzę, jak ukrywacie przede mną wymieniane chyłkiem półuśmieszki i poufałe mrugnięcia okiem... A tak mam wszystko w kolorze i dolby digital - zwrócił uwagę Phichit, jednocześnie nurkując pod biurko. Kiedy tylko podniósł z podłogi kilka rozrzuconych przez chomiki ziaren słonecznika, wreszcie się uspokoił, rozsiadł się wygodniej przed laptopem i niczym prezydent w trakcie wygłaszania przemowy do narodu, wsparł się łokciami o blat i zaplótł przed sobą dłonie. - Także wybacz, ale jeśli chciałeś ze mną pogadać na golasa, ćwicząc na łóżku jogę, to może innym razem.

Yuuri zdusił w sobie chęć wygłoszenia długiego i karcącego "Phichit!", szczególnie że nie chciał robić z siebie głupka, gdy u boku siedział jeszcze jeden ważny uczestnik rozmowy - ten, który choć cierpliwie czekał na swoją kolej, to z uprzejmym zaciekawieniem wpatrywał się na ekran. Dlatego też kwiaciarz ostatecznie ograniczył się do wypuszczenia powietrza nosem i przesłaniu złej energii przez stopy do ziemi, obiecując sobie za to w duchu, że kiedy przyjdzie czas na wysyłanie do Tajlandii paczki ze słodyczami, specjalnie nie wrzuci do niej żadnych nowych smaków KitKatów.

- Naprawdę, bardzo śmieszne. W takim razie... - Yuuri odchrząknął i wskazał dłonią na laptop, gdzie niczym gotowy do ataku aligator szczerzył się Taj. - Viktor, to jest właśnie Phichit, mój osławiony najlepszy-najgorszy przyjaciel. Jest zapalonym vlogerem prowadzącym kanał "Imperial World", właścicielem trzech nie mniej popularnych co on chomików i okropnym gadułą. Co miałeś okazję przed chwilą usłyszeć - przedstawił, po czym zmienił dłoń oraz kierunek, jaki obrała. - A ty, Phichit, poznaj Viktora, wziętego architekta, samozwańczego wolontariusza regularnie pomagającego nam w Y-topii i mojego... mojego chłopaka - wygłosił, czując sporą gulę w gardle podczas wypowiadania ostatniego słowa. Ciężko się było przyzwyczaić do używania tak wielkich określeń, podczas gdy dla niego samego liczyło się po prostu to, co działo się w sercu. Na szczęście Yuuri zaraz potrząsnął głową i ponownie skupił się na Phichicie, który właśnie wymieniał z Rosjaninem uprzejme skinienia głowami. - Proszę. Zgodnie z wczorajszym życzeniem masz czas na trzy pytania do Viktora.

- No, nareszcie! Jak ja się doczekać nie mogłem! Już myślałem, że będę musiał ci zagrozić upublicznieniem zdjęć ze studiów, ale skoro tak... moim pierwszym pytaniem jest... - Phichit założył ręce na piersi, zmrużył oczy i trwał tak dopóty, dopóki nie uśmiechnął się pełnią jestestwa i nie zaproponował z triumfalnie uniesionym palcem - ... czy mogę mieć więcej pytań?

Po całym tym entuzjastycznym wstępie Viktor przysunął zaciśniętą pięść do ust i cicho w nią parsknął. Wyglądało na to, że panowie dość szybko znaleźli wspólny język.

- Śmiało - zgodził się Viktor, a Phichitowi aż zaświeciły się oczy.

- O rany, rany... Tyle wygrać... Czyli że naprawdę jesteś TYM Viktorem Nikiforovem? Szefem "Stammi", człowiekiem roku 2015 według "Forbesa", potentatem projektowym i przede wszystkim blogerem działającym na portalu "Blue Rose"? Robiłeś ostatnio willę dla JJa, współpracowałeś z młodym geniuszem Seung-gil Lee przy wystawie jego rzeźbionej ceramiki i odpowiadasz za aranżację wnętrz petersburskiej posiadłości Sary Crispino? Oraz jesteś uznawany za jednego z czołowej dziesiątki najbardziej seksownych, żyjących mężczyzn świata według najnowszej listy "People"? - wyliczał, zerkając kątem oka w bok, zupełnie jakby miał tam przygotowaną całą listę osiągnięć Rosjanina. Bo znając go... na pewno miał. Na szczęście Phichit szybko się zreflektował i puścił przepraszające oczko, jednocześnie wysuwając kraniec języka poza szeroki uśmiech. - Znaczy, wybacz, oczywiście ja to wszystko wiem i pytam cię tak kurtuazyjnie, żeby usłyszeć to na własne uszy, ale rozumiesz. Ciekawość zawodowa. A poza tym nawet najbardziej lakoniczne niusy ze źródła są nieporównywalnie lepsze od tych wszystkich niesprawdzonych clickbaitów i plotek z trzeciej ręki.

- W porządku, nic nie szkodzi, ludzie często reagują znacznie gorzej. Więc jeśli tak cię to interesuje... to tak, wszystko się zgadza. I nic dziwnego, że Yuuri bez problemu rozgryzł moją internetową tożsamość, skoro ma tak świetnie zorientowanego informatora - przyznał Viktor, po czym przyłożył palec wskazujący do ust i lekko przechylił głowę. - Ale naprawdę "People" napisało o mnie coś takiego ? Bez przesady, no... To chyba wyłącznie dlatego, bo nie widzieli Yuuriego w mokrej koszuli...

Speszony Katsuki umknął spojrzeniem w przeciwną stronę, natomiast Phichit zaśmiał się na głos i pogroził palcem w stronę kamery, zupełnie jakby doskonale zdawał sobie sprawę z tych zagrywek. Zaraz jednak otarł błąkającą się w kąciku oka łezkę i pokiwał głową na znak uznania dla odpowiedzi Viktora.

- Ładnie, ładnie... Nic dziwnego, że jesteś taki popularny. Nawet jamajscy biegacze nie zasuwają tak prędko jak ty kradniesz uwagę - zażartował, po czym odetchnął głębiej. - No ale skoro formalności mamy już za sobą, to pozwól, że przy tej okazji wytłumaczę się nieco ze swojego zachowania i dlaczego tak właściwie nalegałem na tę rozmowę. - Phichit oparł policzek na dłoni i uśmiechnął się dobrotliwie do kamery. - Więc przede wszystkim sorki za tę dziką ciekawość, ale Yuuri karmi mnie ostatnio jakimiś marnymi ochłapami wiadomości. A przecież ja się tak cieszę jego szczęściem! Kiedy tylko dowiedziałem się, że wreszcie oficjalnie ze sobą chodzicie, myślałem, że z rozpędu wycałuję i wyselfiakuję wszystkich ludzi z kawiarni, w której wtedy siedziałem, a przez dobry tydzień miałem tak szampański humor, jakbym co najmniej wygrał roczny zapas Toblerone. Ale niedługo potem zacząłem się coraz poważniej zastanawiać nad tym, czy ten nieogarnięty uczuciowo Yuuri poradzi sobie z podobnym brzemieniem i czy będzie odpowiednią partią dla tak znanego, szanowanego człowieka...

- Phichit, proszę - jęknął Yuuri, ale Phichit tylko pokręcił głową i dokończył.

- ...a może raczej czy to ty okażesz się odpowiednim partnerem dla mojego najwspanialszego przyjaciela. Bo nie zrozum mnie źle, ale raz, że znam i ufam Yuuriemu nieporównywalnie bardziej niż tobie, obcemu facetowi z ładną buźką, więc wiem, że jeśli oczekujesz od niego tylko przelotnej, fizycznej relacji, to niesamowicie go tym skrzywdzisz... A dwa, to siedzę w internetowym biznesie stanowczo zbyt długo, żeby nie wiedzieć, jakich dupków skończonych można spotkać wśród napuszonych celebrytów. W ogóle widziałem dużo za dużo młodych, napalonych jutuberów wyczyniających świństwa tylko dlatego, bo zdobyli sławę. Dlatego jeśli sądzisz, że zdołasz w podobny sposób wykorzystać Yuuriego, a potem jak gdyby nigdy nic porzucisz go i wrócisz do Rosji, to powiem ci jedno. - Taj nachylił się do ekranu, a jego zwykle przyjemna, chłopięca twarz stężała w wyrazie mściwej groźby. - Znajdę cię i zniszczę.

- Phichit, wystarczy. - Japończyk wepchnął się w kadr, zasłaniając barkiem zdziwionego tą tyradą architekta. - Przecież znasz "Blue Rose" prawie tak samo długo jak ja i wiesz, że to nie jest blog, który żeruje na tego typu popularności. I w ogóle nie żeruje. Jak więc możesz podejrzewać, że Viktor, który jest odpowiedzialny za tak wiele ludzi i spraw, mógłby chcieć narażać swój wizerunek dla kogoś takiego jak ja?

- Wybacz, Yuuri, ale to nie było do ciebie. Teraz rozmawiają dwaj mężczyźni Internetu. - Phichit wycofał się nieco, próbując nawiązać jakiś kontakt wzrokowy z Viktorem. - Więc? Co ty na to?

- Nie powiem, zaskoczyłeś mnie - przyznał spokojnie Viktor, a brwi, które podjechały na dobre pół czoła, teraz powoli wracały na swoje miejsce. - Na początku nie byłem pewien, dlaczego aż tak bardzo chcesz ze mną porozmawiać, ale teraz już widzę. I muszę przyznać, że wzbudziłeś mój szczery podziw.

Nikiforov delikatnie wysunął się zza Katsukiego, wyciągnął ręce do przodu i przejął laptop, żeby położyć go na swoich kolanach. A chociaż cały ten pojedynek miał charakter całkowicie słowny i obu mężczyzn dzieliły setki kilometrów, to wyglądali co najmniej tak, jakby szykowali się do walki na pięści. Oceniali przeciwnika i zastanawiali się, jakim argumentem powinni zaatakować w kolejnym ruchu...

- Doskonale rozumiem twój punkt widzenia, bo sam niejednokrotnie miałem do czynienia z takimi osobami - zaczął w końcu Viktor, rozluźniając spięte do tej pory ramiona - choć na moje nieszczęście na temat części z nich nie mogę się nawet wypowiedzieć, bo chroni ich nasza polityka prywatności. Wiem również, że znamy się krótko, a moja pozycja w firmie generuje pewne problemy, więc możemy podejrzewać się o wszystko, co najgorsze. I oczywiście zdaję sobie sprawę, że nawet jeśli zapewnię cię, że kocham Yuuriego z całego serca i że mam wobec niego absolutnie poważne plany, to wciąż nie masz żadnych podstaw, żeby mi uwierzyć. Ale nie zmienia to tego, że tak, kocham go. Uwielbiam go. Jest całym moim światem. Więc jeśli w jakikolwiek sposób cię to uspokoi, mogę przekazać ci wszystkie szczegółowe dane kontaktowe zarówno do mnie, jak i do moich prawników, żebyś w razie potrzeby mógł mnie skutecznie, jak to powiedziałeś, "znaleźć i zniszczyć" - obiecał i spojrzał w prawo, na przerażonego tą wymianą zdań Katsukiego. - Dziękuję, Yuuri, że mnie bronisz, ale Phichit ma akurat naprawdę dużo racji. No i nie mów, że nie narażałbym swojej pozycji dla ciebie. Tak naprawdę oddałbym wszystko bez mrugnięcia okiem, gdyby istniał chociaż cień szansy, że cię stracę.

Phichit nic na to nie odpowiedział, tylko przez chwilę mierzył Viktora wzrokiem, zupełnie jakby chciał go prześwietlić, przewiercić, przeskanować i na dodatek jeszcze zahipnotyzować... ale w końcu po kilkunastu długich sekundach milczenia chłopak rozpogodził się niczym niebo nad Bangkokiem i na powrót wyszczerzył się do kamery. Yuuri poczuł się tak, jakby pół tony nawozów paczkowanych w trzydziestokilogramowych workach nagle spadło mu z serca.

- No niech to w dzwonki polne! - podsumował Chulanont i pokręcił głową. - Zawsze chciałem zagrać ojca, który sprawdza potencjalnego zięcia, czy ten się nie cyka i czy nie planuje zbałamucić mu córki, ale widzę, że trafiłem na strasznego zawodnika. Jestem wobec ciebie kompletnie bezbronny! Jak ty to robisz?

- Wszystko dlatego, bo musiałem sprostać pewnemu nieustępliwemu obrońcy. Chylę czoła. - Viktor lekko się ukłonił, na co Phichit zaczął wiercić się na krześle i kołysać jedną dłonią na znak swoistego speszenia.

- Och, stahp you, bo się zaczerwienię - zaśpiewał, drugą ręką zasłaniając sobie usta. - Jeśli Yuuriemu słodzisz równie często i gęsto, to chyba mam wyobrażenie, dlaczego nie miał dla mnie ostatnio czasu.

- Staram się nie przesadzać, bo od nadmiaru cukru Yuuri potrafi bardzo szybko zamknąć się w sobie - wyznał Viktor, na co Phichit zatrzymał się i zaczął gwałtownie kiwać głową. Yuuri wciąż się dziwił, jak ludzki kark był w stanie znosić podobne przeciążenia.

- O, to, to, to! Cały on! Z niego to jest normalnie ten, no... parasolnik! - zawołał, a na widok zaskoczonej miny Viktora szarpnął ręką i zacmokał. - No taki kwiatek, co to jak deszcz pada, to się robi przeźroczysty. Yuuri tak samo. W sensie jak dostaje od życia za dużo szczęścia, to od razu mu się wydaje, że jest tego niegodny i znika.

- Tak, dokładnie coś w tym stylu - przyznał architekt, spoglądając z czułością na Yuuriego, po czym znów zwrócił się w stronę Phichita. - Nie wiedziałem, że też znasz się na florystyce.

- Ja? Ja się znam na kwiatach tyle, że umiem odróżnić od siebie róże i tulipany. O, i może słoneczniki też, a co się będę ograniczać. Ale takiej najprostszej sosny nie rozpoznałbym nawet wtedy, gdyby mnie trzasnęła gałęzią centralnie w twarz - podsumował i wzruszył ramionami. - Zresztą, nie mam takiego wykształcenia. Co prawda znamy się z Yuurim ze studiów, ale ja byłem na turystyce, a on na ogrodnictwie. Cała moja kwiatowa elokwencja pochodzi z National Geographic i Animal Planet.

Skończyło się na tym, że w takim właśnie niezobowiązującym tonie mężczyźni przegadali jeszcze dobre kilkadziesiąt minut, ze sporadycznymi wtrętami ze strony Yuuriego (głównie wtedy, gdy był o coś pytany albo chciał zawołać "Phichit!" albo "Viktor!"), aż wreszcie Taj zapowiedział, że umówił się na siedemnastą na mieście, więc musi już zmykać.

- A, i ten, żeby nie było... Jesteś naprawdę spoko facet, Viktor. Zawsze mówiłem Yuuriemu, żeby nie bał się wyznać ci swoich uczuć, bo to było widać jak na dłoni, że dawałeś mu wyraźne sygnały zainteresowania. Ten malkontent tutaj potwierdzi moje słowa - wyznał z uśmiechem Chulanont, tykając palcem ekranu, jakby chciał wskazać na przyjaciela, ale ledwie chwilę potem odrobinę spoważniał. - Co oczywiście wcale nie znaczy, że to, co dziś powiedziałem, było nieprawdą. Mówiłem poważnie.

- Ja też. - Viktor mrugnął porozumiewawczo do Phichita. - Odezwij się potem do mnie na Linie.

- Hahaha, i to ja rozumiem. Przecież muszę ci jakoś udostępnić te zdjęcia ze studiów - zaśmiał się Phichit i zanim Yuuri zdążył podnieść sprzeciw, Taj rozłączył się, pozostawiając po sobie tylko awatar z jedzącym ziarno słonecznika Złotkiem.

- Nie rozumiem was - podsumował Katsuki, odchylając głowę do tyłu. - A najbardziej nie wiem, co mnie ciągnie do takich wariatów, że się z wami zadaję.

- Jak to "co"? Nasz wrodzony urok osobisty. - Viktor zachichotał, po czym nachylił się nad kwiaciarzem i złożył na jednej z przymkniętych powiek delikatny całus. W odpowiedzi oko się otworzyło, a nad Yuurim zamigotał błękit uradowanego spojrzenia. - Naprawdę cieszę się, że masz takich wygadanych przyjaciół jak Phichit czy Yuuko. Za nic w świecie nie pozwolą cię skrzywdzić.

Yuuri też w głębi ducha to doceniał, bo znaczyło, że mógł liczyć na bliskich tam, gdzie sam miał niedostatek talentów. Jak mógł liczyć na ich rady, trzeźwą ocenę sytuacji, emocjonalne wybuchy, szczere, bezwarunkowe wsparcie i, przede wszystkim, na ich niesamowitą miłość. Jak ta Viktora, gdy wyznawał Phichitowi, że myśli o nim poważnie i że oddałby dla niego wszystko. Właśnie. Nie "przez niego", tylko "dla niego". Oczywiście tak naprawdę nie musiał niczego oddawać i Yuuri absolutnie tego nie chciał, bo wystarczyło mu to, czego mógł doświadczać, kiedy Viktor zabierał na przechadzki, kupował kawę lub gorącą czekoladę, szedł pod rękę, wyciągał na zakupy, gdzie stroił go w ubrania, o których kwiaciarz sam z siebie nigdy by nie pomyślał...

Ale jeśli - pomyślał Yuuri gdzieś na samiutkim dnie swojego wątpiącego wnętrza - jeśli kiedyś coś złego się wydarzy, bo wydarzyć mogło się zawsze, jak spaść mogła przypadkowa gałąź na ich szklarnię... to wiedział, że dadzą temu radę. Cokolwiek trzeba będzie oddać, Yuuri również zrobi to bez wahania.

W końcu nic cenniejszego niż należące do Viktora serce oddać już nie zdoła.


***

Przypisy-chan

Miał być Phichit, jest i Phichit! Tajska maszynka do robienia wiochy miała się dziś doskonale, choć w międzyczasie powalczyła jeszcze trochę o dobro naszego japońskiego kwiatuszka. Sama zainspirowałam się kilkoma rozmowami z przyjaciółkami odnoście youtuberów, którzy przekroczyli granice prawa i pomyślałam, że warto byłoby jakoś mądrze spożytkować ten problem i zainicjować jakąś Poważną Rozmowę między Viktorem i Phichitem. Ostatecznie skończyło się na śmieszkach, ale fajnie, że chłopcy tak wzajemnie się o siebie troszczą.

Dziś mam trochę do opowiadania w kwestii ciekawostek i ukrytych smaczków <3

- Różnica czasu między Karatsu a Bangkokiem to dwie godziny, więc ogólnie to wyszło tak, że kiedy chłopcy zaczęli rozmowę, było pi razy drzwi 18 w Japonii i 16 w Tajlandii.

- Myślę, że nie trzeba jakoś szczególnie mówić o tym, że Japonia jest niesamowitym potentatem jeśli chodzi o smaki Pocky i KitKatów. Te drugie można kupić w naprawdę niesamowitych wariantach: zielona herbata, prażona zielona herbata, złote cytrusy, chiński pudding migdałowy, sernik z polewą truskawkową, sernika z polewą jagodową, tosty ze słodką fasolą, wasabi, pasta miso, jabłek, słodki ziemniak, dynia, lody waniliowe... i nieskończenie wiele innych. Sporo z nich, jak wymienione początkowo, są dostępne tylko w pewnych rejonach kraju, a część to limitki, więc konia z rzędem temu, kto złapie je wszystkie.

- Nazwa kanału Phichita, Imperial World, to nic innego jak nazwa lodowiska, na którym trenował w Bangkoku w anime.

- Rankingi "Forbesa" i "People" są prawdziwe, choć niestety, nie znajdzie się na nich ani żadnych seksownych architektów, ani nawet łyżwiarzy.

- Z małych mrugnięć oczkiem, to zrobiłam z Seung-gila artystę rzeźbiącego w ceramice. Wszystko dlatego, bo coś takiego istnieje naprawdę i faktycznie zajmują się tym Koreańczycy. A wygląda to tak:

Więcej zdjęć w linku zewnętrznym :)

- Toblerone to znana, szwajcarska czekolada, kojarzona przez swój nietypowy, trójkątno-górzysty kształt. Ech, gdyby Phichit wiedział, że całkiem niedaleko ma dostęp do świetnego, szwajcarskiego źródła słodkości...

- No i creme de la creme całego rozdziału - parasolnik. Uwierzycie, że naprawdę istnieje tak niesamowity kwiatek, który - jak to już Phichit wspomniał - podczas deszczu staje się przeźroczysty? Wygląda to w ten sposób:

Po angielsku nazywany skeleton flower, po łacinie Diphylleia. Roślina obejmuje trzy gatunki, z czego jeden występuje w Japonii. Niestety, nie znalazłam wyjaśnienia, czemu ten kwiatek tak ma, ale jak nie wiadomo, o co chodzi w królestwie roślin, to najczęściej o samoobronę. Ewentualnie wabienie ;)


Wow, znowu się rozpisałam. Mam jednak nadzieję, że Phichit zapewnił Wam trochę radości, nawet jeśli tym razem musiał zrezygnować on z czatu na rzecz zwykłego dialogu (no trudno, pogada z gimnastykującym się nago Yuurim innym razem). Zaczęłam już przygotowania do kolejnego arcu, więc wiem, że czekają na Was jeszcze dwa bardziej swobodne rozdziały słodkich fillerów, a potem wrócimy do większej ciągłości chronologicznej. Na ten moment mamy około połowę czerwca - warto zapamiętać. Może ktoś odgadnie, co za nowa okazja będzie czekać niebawem na zakochanych...

A tymczasem - trzymajcie się i zajrzyjcie na Animatsuri na stoisko Bubonerii! Dla odważnych będę mieć nalepki (i książki do sprzedania) :3

Muah!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top