22. Nie ma róży bez kolców

***

Maj powoli chylił się ku końcowi, lecz w przeciwieństwie do większości dziko rosnących kwiatów, miłość Viktora i Yuuriego wraz ze zbliżaniem się letnich miesięcy zdawała się tym bardziej rozkwitać. Zupełnie jakby profesja kwiaciarza zapewniała właściwy rozrost uśmiechów i wzmacniała korzonki, gdy jeden pochylał się nad drugim, by go przytulić. Po pamiętnym wyznaniu na plaży mur nieśmiałości całkowicie się rozsypał, a na powstałym gruzowisku para zaczęła budować nową relację, piękną niczym ogrodowa rabata - mówili więcej, komplementowali częściej, stali bliżej siebie i dotykali się czulej. Kiedy w pobliżu akurat nie było Mari ani rodziców, mężczyźni witali się krótkim pocałunkiem, a gdy szli na wieczorne spacery z Makkachinem, coraz chętniej łapali się za ręce i szli za podskakującym raźno psiakiem. Nie było już dnia, żeby Viktor i Yuuri nie wysłali do siebie z samego rana jakiejś wesołej emotikonki, żeby nie zjedli wspólnie lunchu, żeby nie zamienili chociaż kilku (bądź kilku tysięcy) słów i żeby nie usłyszeli chociaż jednego, cichego, czasami wyszeptanego na ucho "kocham cię". Wydawało się nawet, że roztaczany przez zakochanych nastrój niebawem zmieni Hasetsu w wiecznie zieloną Arkadię, a jeśli coś mogło zagrozić tej sielance, to chyba tylko sam Sąd Ostateczny lub atak kosmitów.

Ewentualnie Yakov w kąpielówkach, ale tego Viktor nie życzył nawet najgorszemu wrogowi.

Lecz "wydawanie się" było zaledwie jedną stroną monety, na której niezmiennie widniał również rewers rzeczywistości. O sile związku nie decydowały wyłącznie radosne chwile, a każda miłość prędzej czy później borykała się z jakimiś zgrzytami - i jeśli nie chodziło akurat o zatajanie prawdy bądź męczące ograniczanie przestrzeni osobistej, to przynajmniej o stos brudnych naczyń zalegających w zlewie. Dlatego zgodnie z niezmiennym prawem sinusoidy szczęścia i pecha, również w Yu-topii musiał nadejść czas na pierwszy, mały kryzys.

Nie wiedzieć czemu wraz z początkiem czerwca Yuuri zaczął robić się jakby odrobinę bardziej zdystansowany, a chociaż wciąż całował cudnie i cudnie wyglądał w krótkich, bawełnianych koszulach i podwiniętych do trzech czwartych spodniach, Viktor czuł, że coś było mocno nie tak. Może dlatego, że kwiaciarz przestał go chwytać za rękę, gdy tylko wychodzili poza obręb kwiaciarni, a i sam Viktor natrafiał na coraz więcej przeszkód, gdy coś inicjował. I tak kiedy Rosjanin starał się ucałować dłoń swojego chłopaka lub w ogóle miał zamiar go objąć, Japończyk wykręcał się na różne sposoby: albo nadstawiał wtedy do całowania usta, albo żartował, że dopiero co pryskał kwiaty w szklarni, więc powinien raczej nalepić sobie na piersi plakietkę z trupią czaszką zamiast się obściskiwać. Owszem, widać było, że jego uczucia wcale się nie zmieniły, że wciąż troszczył się o architekta, że rozmawiał i słuchał z wielkim zaangażowaniem, jednak nie rozwiązywało to problemu, że Yuuri wyraźnie unikał bezpośredniego kontaktu. No a Viktor był przez to już na samym skraju uschnięcia z tęsknoty...

Gdy więc dzień wcześniej podczas przechadzki po parku Yuuri znów się od niego odsunął i wbił ręce w kieszenie, twierdząc, że zapomniał wyczyścić ziemię spod paznokci, architekt zrozumiał, że dłużej zwlekać już nie może. Musiał czym prędzej powstrzymać ten postępujący w ich związku marazm, a w tym celu potrzebował zasięgnąć rady kogoś bardziej obeznanego w obsłudze kwiaciarza. Szczęściem w nieszczęściu, w Hasetsu było takich speców nawet kilku.

- Słuchaj, Mari, mam taką małą sprawę - zagadnął Viktor, korzystając z tego, że męska część rodu Katsukich pojechała dostawczakiem do Fukuoki, a na posterunku w kwiaciarni została starsza z rodzeństwa. - Czy wiesz może, co się dzieje z Yuurim?

Japonka odwróciła się od zraszanych w przerwie między klientami gardenii.

- W sensie tak poza momentami, kiedy zachowuje się przy tobie jak wielka huba drzewna? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, ale zaraz wzruszyła też ramionami i spoważniała. - Nie, wydaje mi się, że nic. Zaczął o siebie trochę bardziej dbać, ale to chyba wszystko.

- Dbać? - Viktor uniósł brwi. Nie był pewien, czy powinien zacząć sobie wyrzucać, że niczego takiego nie dostrzegł, czy raczej uznać to za pomyślną oznakę uczuć, skoro dla niego Yuuri zawsze był piękny, czy to zakładał świeżą koszulę, czy wychodził ze szklarni w brudnych, znoszonych ogrodniczkach. Szczególnie w takich z opadającą z ramienia szelką... samo błogosławieństwo...

- Ta. Zauważyłam, że ustawił sobie pod prysznicem kilka nowych tubek i że spędza w łazience dwa razy więcej czasu niż zwykle, ale o co dokładnie chodzi, to nie mam zielonego pojęcia. A kiedy kwiaciarka ci mówi, że nie ma zielonego pojęcia, to jest ono naprawdę oczojebnie zielone... - wygłosiła Mari, po czym wycelowała w Viktora spryskiwaczem i potrząsnęła nim znacząco. - Okej, w sumie to pytał mnie raz, tak z tydzień temu, czy znam jakieś dobre kosmetyki dla mężczyzn, ale mu odpowiedziałam, że nie wiem, skąd niby miałabym posiąść taką wiedzę tajemną, skoro ostatniego faceta miałam na studiach i jako zapalony gitarzysta raczej nie był chodzącą perfumerią. No to się wziął i zawinął.

W porządku, to coś nowego. Czas, kiedy Yuuri zaczął się dziwnie zachowywać, pokrywał się z zeznaniami Mari, a to znów nieco rozjaśniało kierunek, w którym zmierzał trop. Tylko co też kosmetyki miały wspólnego z tym, że Yuuri przestał się do niego przytulać? Czyżby nagle zaczął cierpieć na zaawansowaną mizofobię? Dostał jakiejś zaraźliwej wysypki? A może na serio stosował coś trującego i musiał unikać kontaktu z innymi ludźmi, żeby nie zrobić im krzywdy? Rosjanin zamyślił się i ruszył na tyły Yu-topii. Ale nie no, bez przesady, tym ostatnim to akurat sam by sobie zaszkodził...

Dalsze śledztwo zaprowadziło Viktora do osoby, która jeśli nie znała Yuuriego najlepiej, to przynajmniej najdłużej. W końcu jeśli nie mama, to kto mógł wiedzieć, co mu dolegało?

- Hiroko-san? - Po zapukaniu i uzyskaniu pozytywnej odpowiedzi architekt wsunął głowę do ulokowanej na parterze pracowni, w której starsza Japonka szykowała popołudniami kompozycje ikebany. - Mogę?

- Tak, oczywiście, nie krępuj się. - Hiroko obróciła się w stronę klękającego na macie Nikiforova i dobrotliwie przechyliła głowę. - Co cię trapi, Vicchan? Coś z Yuurim?

- W pewnym sensie. - Niesamowite, że po zaledwie jednym spojrzeniu kobieta potrafiła bez pudła powiedzieć, że za nienagannym uśmiechem Viktora kryło się jakieś zatroskanie i że chodziło o jej syna. Chociaż w sumie o kogo, jeśli nie o niego. - Chciałem zapytać, czy Yuuri wydawał się ostatnio jakiś... chory?

- Nie, niczego nie zauważyłam. A co się dzieje? - zmartwiła się.

- Nic wielkiego, naprawdę. Po prostu zachowuje się tak, jakby był wstydem - powiedział i zaraz potrząsnął głową. Nie, nie, to nie tak się mówiło, jakkolwiek całkiem nieźle oddawało to obecny stan rzeczy. - Był zawstydzony.

- Ach, rozumiem... - Usta kobiety znów rozciągnęły się w przyjaznym uśmiechu, a jej drobna dłoń, poznaczona siateczką starości oraz niewielkich zadrapań, ujęła dłoń Viktora i uścisnęła ją serdecznie. - Może tak właśnie jest? Wydaje się, że młodzi ludzie są w tych czasach bardzo otwarci i swobodni, ale kiedy przychodzi do konfrontacji z osobami, na których bardzo im zależy, to potrafią być całkiem powściągliwi.

- Czyli że Yuuri się boi i dlatego nic mi nie mówi? - próbował odgadnąć, ale Hiroko tylko uśmiechnęła się nieco szerzej.

- Też - przyznała. - Ale sądzę, że to dotyczy również ciebie.

Po krótkiej wymianie zdań, podczas której Viktor prosił o podanie szczegółów, a Hiroko łagodnie odmawiała, mówiąc, że nie chce się wtrącać w cudze sprawy ani zdradzać niczyich planów, Rosjanin wreszcie się poddał i zrezygnowany udał się do Ice Castle. Chciał nieco przewietrzyć głowę, napić się dobrej kawy i może przy okazji skonsultować się z ostatnią osobą, która mogła coś wiedzieć na temat Zagadki Nietykalności Yuuriego.

- Rany boskie, Viktor... Wyglądasz jak galaretka z czerwonej fasoli, którą ktoś zapomniał wstawić do lodówki. - Po kilku minutach od złożenia zamówienia i zasiądnięcia razem z kawałkiem ciasta do wolnego stolika, do Viktora podeszła drobna szatynka, niosąca na tacy filiżankę espresso. - Nie wolisz może mięty albo coś w tym rodzaju?

- Yuuko. - Architekt, który do tej pory smętnie obserwował topiącą się na słońcu wuzetkę, uniósł głowę i wlepił wzrok w panią Nishigori. - Doradź. Coś dziwnego dzieje się z Yuurim.

Japonka zmarszczyła brwi, rozejrzała się po dość pustym jeszcze lokalu, po czym odsunęła sąsiednie krzesełko i przycupnęła obok Rosjanina.

- Opisz - poleciła krótko.

- Nawet nie wiem, od czego zacząć. Po prostu odniosłem wrażenie, że naruszyłem jakieś tutejsze tabu albo że dopadła nas specyficzna odmiana syndromu wypalenia małżeńskiego, bo Yuuri zachowuje się wobec mnie jakoś tak... powściągliwie - zdradził, po czym westchnął ciężko. Z szacunku do Yuuriego nie odważył się mówić o szczegółach problemu przy Mari ani mamie, ale Yuuko jako przyjaciółka z dzieciństwa wydawała się osobą, która z racji swojej rangi była znacznie bardziej wtajemniczona w życie uczuciowe kwiaciarza. - Kiedy próbuję złapać go za rękę, to mi umyka, kiedy się przytulam, poklepuje mnie po plecach jak Makkachina, a kiedy się całujemy, to czuję się tak, jakbym to robił z kłodą o ludzkiej głowie. I wcale nie mam na myśli jakichś nieobyczajnych gestów czy coś. Nawet po twarzy nie chce mnie dotykać.

- Ach, więc to dlatego. - Wraz z postępem opowieści wyraz twarzy Yuuko stopniowo łagodniał, aż wreszcie kobieta zachichotała i pokiwała ze zrozumieniem głową. - Spokojnie, Viktor. Z Yuurim jest wszystko w porządku i kocha cię tak samo jak zawsze. A może nawet bardziej.

- Bardziej? - nie uwierzył Viktor, na co Yuuko skwapliwie przytaknęła. - Tak bardzo bardziej, że aż mnie unika?

- Jestem tego pewna. Ale wiesz co? Jeśli zależy ci na tym, żeby wszystko wróciło do normy, a nie za bardzo wiesz, jak zacząć rozmowę, to spróbuj go złapać za dłoń. Wtedy zrozumiesz - poradziła tajemniczo Yuuko, kładąc głowę na opartych o stolik rękach.

Viktor był chyba jeszcze bardziej skonfundowany niż przed wizytą w kawiarni. Zaraz, chwila, moment. Miał dotknąć Yuuriego, chociaż to w tym tkwił cały problem? Przecież nie dość, że wskazówka brzmiała jak czysty absurd, to jeszcze na dodatek była mało wykonalna (w końcu nie raz i nie dziesięć próbował zachowywać się tak jak zwykle). Jednocześnie architekt musiał przyznać, że jeśli jakimś cudem jeden gest wystarczył, żeby wszystko między nimi wyjaśnić, to chyba niczego tak naprawdę nie ryzykował. No, ewentualnie to, że Yuuri się na niego rozzłości albo że znów w popisowy sposób ucieknie... chociaż w tej kwestii zaczynał mu kiełkować w głowie pewien sprytny plan...

Gdy wczesnym wieczorem Yuuri zajechał razem z tatą do Yu-topii, Viktor i Makkachin już na niego czekali. Wyciąganie kwiaciarza na spacer zaraz po pracy wydawało się dość ryzykownym zagraniem, szczególnie że musiał być zmęczony i głodny po tylu godzinach pobytu poza domem, ale uśmiech, jaki pojawił się na twarzy Japończyka na widok dwóch ulubionych chłopców oraz trzymanych przez Viktora słodkich bułek z dżemem sprawił, że wszelkie wątpliwości zostały w mig rozwiane. W końcu nikt nie mógł się oprzeć takiemu powiększonemu Happy Mealowi.

- To jak, złoto moje? Co powiesz na przechadzkę do parku? - zaproponował Viktor, wyciągając w stronę kwiaciarza torbę z wypiekami autorstwa Yuuko. Trzymał paczkę obiema rękami i liczył, że podczas przekazywania uda mu się chociaż delikatnie musnąć Yuuriego, ale kwiaciarz naturalnym gestem ujął pakunek za zapieczętowaną górę, odkleił tasiemkę i sięgnął po pojedynczą bułeczkę.

- Nawet nie wiesz, jak bardzo tego potrzebuję - przyznał, częstując się spóźnionym podwieczorkiem. - Strasznie się nasiedziałem w samochodzie i wprost marzę o tym, żeby rozprostować nogi. Podejrzewam nawet, że gdybyś sam niczego nie zaproponował, to ja wstąpiłbym do ciebie i zabrał Makkachina na spacer.

- No wiesz co? To już do tego doszło? - Viktor zaśmiał się i spojrzał w dół, na sapiącego u jego nogi czworonoga. - Mój ukochany chłopak i mój ukochany pies chcieli się umawiać beze mnie? Normalnie wbijasz mi pazur w plecy, ty kudłaty Brutusie...

Pudel oblizał nos językiem, chwilowo bardziej skupiony na paczce z bułeczkami niż na słowach pańcia, ale po kilku sekundach w końcu zerknął ciekawsko na twarz Rosjanina i ponownie otworzył pysk, ziejąc głośno i z nadzieją na jakiś smakołyk. Nie przeliczył się. Pokonany Viktor oderwał pół bułeczki i poczęstował nią Makkachina. Potem, przy wtórze śmiechu, gdy zwierzak wciągnął kąsek szybciej niż bohaterowie "Zakochanego Kundla" zjedli spaghetti, cała ich trójka ruszyła za kwiaciarnię, w kierunku morza i przyległego do niej parku.

Gdy dotarli do drzew, a pusta, papierowa paczka po bułeczkach skończyła w najbliższym koszu, mężczyźni przystanęli tuż obok zieleniącego się soczyście krzaka leszczyny i podziwiali, jak w Makkachinie znów budził się zew kangura. Pudel wyglądał bowiem na nieodrodnego psa architekta, bo z takim zapałem sprawdził każdy kąt (tudzież kępkę trawy), jakby szykował się do rearanżacji parku. Pewnie na taki, który posiadał większą ilość dołków wykopanych na przyszłe kości.

A skoro już byli w temacie aranżowania...

- No? A co się działo u was? - zagadnął Yuuri, gdy już skończył opowiadać o wyjeździe do Fukuoki, o odwiedzinach u wujostwa Kenjirou i o tym, jak bardzo musiał powstrzymywać tatę, żeby nie kupił całej palety ceramicznych doniczek, bo "Vicchanowi by się na pewno spodobały". - Jak ci idzie projekt willi tego kanadyjskiego rockmana? Skończyłeś go już?

- Ach, jeśli o to chodzi... - Viktor podrapał się po policzku. Cholera. Zupełnie zapomniał o tym ekscentrycznym JJu i jego wydumanym zleceniu. - Trochę nie miałem na to dziś głowy.

Uśmiech Yuuriego w jednej chwili przygasł, a brwi zmarszczyły się.

- Viktor, czy to przeze mnie? - spytał bez ogródek, patrząc z powagą na architekta. I gdyby Nikiforov nawet umiał kłamać (nie, unikanie odpowiedzi się do tego nie zaliczało), to przez te przenikliwe, bursztynowe oczy i tak stałby się prawdziwym świętym. - Zabieram ci czas, który wolałbyś przeznaczyć na pracę?

"Nie przez ciebie, tylko dla ciebie" pomyślał Viktor, mrugając na tyle niewinnie, na ile umiał. "A kanadyjski rockman z obsesją na punkcie wyklejenia każdego pokoju fototapetą ze swoją podobizną nie znajduje się nawet w tej samej galaktyce zainteresowania co moje kochanie".

- Czy jeśli odpowiem ci, że wcale tak nie jest i że zwyczajnie nie czułem dziś potrzeby się tym zajmować, to się rozchmurzysz? - powiedział za to na głos, po czym Rosjanin schylił się, żeby zerwać długie, nieco chropowate źdźbło trawy.

- Pytanie brzmi, czy jednocześnie przestanę się martwić - poprawił Yuuri, delikatnie kręcąc głową. - I szczerze? Może być z tym ciężko.

- W takim razie będę musiał użyć innego argumentu, żeby cię przekonać... - Viktor uśmiechnął się, naciągnął źdźbło między kciukami, przytknął je do ust i bez najmniejszego ostrzeżenia  zagwizdał wysoko, zwracając na siebie uwagę buszującego między drzewami pupila. - Makkachin! Tulimy!

Pudel na tę komendę postawił uszy, podążył ślepiami za wyciągniętą w bok ręką pańcia, a gdy zrozumiał, że jego celem miał być pachnący bułeczkami kwiaciarz, w jednej chwili podbiegł do mężczyzn, uniósł przednie łapy i zrobił sus życia, pakując się całym ciężarem na kolana stojącego Japończyka. Yuuri nie miał żadnych szans z zawodnikiem klasy futrzastej, dlatego padł tyłkiem na ziemię i zaczął się niekontrolowanie śmiać, gdy Makkachin obwąchiwał go mokrym nosem po praktycznie całej koszulce i szyi.

- Już! Stop! Pas! Poddaję się! Już nie będę się krzywił, obiecuję! - zawołał, próbując zakryć twarz przed liżącą inspekcją. - Przecież naprawdę się cieszę, że mogłem wyjść z wami na spacer!

- No, i to ja rozumiem. - Viktor wyszczerzył się z dumą i zaklaskał w ramach kolejnej komendy dla czworonoga. - Makkachin, wystarczy. Siad.

Pudel obejrzał się przelotnie na architekta, jeszcze jeden, ostatni raz trącił policzek kwiaciarza, oblizał językiem swój nos i zszedł z kolan Japończyka, by przycupnąć tuż obok. Yuuri mógł dzięki temu usiąść, zdjąć okulary i wytrzeć w kraniec koszulki jeden z zauszników, który nie zdołał uniknąć mokrego przywitania.

- Wytresowałeś go na prawdziwego asasyna - wyznał z westchnieniem ulgi, gdy czyste szkła wylądowały na nosie i Katsuki mógł wreszcie spojrzeć na zadowolonego Nikiforova.

- Raczej na przytulankę doskonałą - poprawił Viktor, jedną ręką głaskając Makkachina po puchatym łbie, a drugą wyciągając do wstającego Yuuriego. - No to co? Uznajemy, że jest remis?

Ucieszony Yuuri skinął głową, po czym podał dłoń, żeby móc podźwignąć się na nogi... lecz kiedy tylko się wyprostował, zrozumiał, że dał się wrobić. Viktor bowiem natychmiast przyciągnął Yuuriego do siebie, objął go w pasie, uniósł ujętą dłoń do ust i złożył na czubkach palców delikatny całus - czyli cały zestaw czułości, przed którymi kwiaciarz ostatnimi czasy tak bardzo się wzbraniał.

- A więc to o to chodziło... - szepnął Viktor, gładząc kciukiem grzbiet dłoni. Może gdyby dotykał jej codziennie, niczego by nie zauważył, ale po kilku dniach rozłąki doskonale wyczuł, że skóra była bardziej miękka i błyszcząca. - O takie kosmetyki...

- Nie, Viktor, przestań. To nieprzyjemne - odparł jednak Yuuri, unikając spojrzenia swojego chłopaka.

- Nieprzyjemne? Dla ciebie?

- Nie, nie dla mnie. Dla ciebie. Moje ręce są strasznie szorstkie - poprawił, jednocześnie zwijając dłoń w pięść. - Starałem się coś z nimi zrobić, codziennie wklepywałem krem i nawet naczynia myłem w rękawiczkach, ale...

- Och, Yuuri. - Viktor zaśmiał się pod nosem, a potem ten sam nos wpakował się w znajdującą się tuż obok czuprynę: czarną, miękką i pachnącą niewyczuwalnymi wcześniej cytrynami. Aż strach było pomyśleć, gdzie jeszcze na ciele Yuuriego mógłby odkryć takie miłe niespodzianki. - Jak w ogóle mogłeś tak pomyśleć? Przecież twoje dłonie są cudowne przez to, co robią, a nie jak wyglądają. To dzięki nim otaczasz kwiaty miłością, tworzysz piękne bukiety, zawiązujesz najbardziej pomysłowe kokardy, jakie widziałem... I szczerze? O niczym innym nie marzę, jak tylko o tym, żeby te piękne ręce chciały kiedyś z równą chęcią opiekować się także mną.

- Kiedyś? - Yuuri wyciągnął rękę do góry, po czym ostrożnie dotknął policzka Viktora. Dokładnie tak, jak gładził lśniące liście skrzydłokwiatu albo muskał pąki kwitnących róż. - A nie może być teraz?

Mogło być i teraz, o ile długi pocałunek z dłońmi obejmującymi ukochaną twarz właśnie to oznaczał.

Po ostatecznym pogodzeniu się, przyznaniu, że to wszystko wina głupich porównań, zapewnieniu, że przerwa w czułościach i tak miała potrwać maksymalnie tydzień, bo on też bardzo za tym wszystkim tęsknił oraz odprowadzeniu Yuuriego z powrotem do Yu-topii (tym razem szczęśliwie trzymając się za ręce), na Viktora czekała jeszcze jedna niespodzianka. Zanim architekt ruszył razem z wybieganym po czubki uszu Makkachinem do swojego mieszkania, kwiaciarz niespodziewanie poprosił ich o zaczekanie przy bramie. Sam natomiast na dwie minuty zniknął w szklarni, a gdy wrócił, trzymał w dłoniach skromną, niewielką wiązankę fioletowych hiacyntów.

- Yuuri? Ale za co to? - zdziwił się Viktor na widok wręczonych mu kwiatów, jednak Yuuri zaczerwienił się tylko i potrząsnął głową.

- Nic takiego! - rzucił, po czym wspiął się na palce, przycisnął usta do policzka Viktora, a potem wycofał się i delikatnie popchnął go w plecy. - Uciekaj już, mam dużo pracy!

Rosjanin nie miał więc innego wyboru jak tylko pomachać dłonią na do widzenia i wrócić do bezpiecznej przystani. No cóż... Jedno zagadkowe zachowanie szczęśliwie znalazło swoje logiczne wytłumaczenie, za to w jego rękach znalazła się kolejna niewiadoma. Miła, to prawda, i na dodatek ładnie pachnąca, jednak Viktor odniósł wrażenie, że przez niedouczenie w języku kwiatów coś go omija. Coś, nad czym zdecydowanie musiał popracować, żeby lepiej zrozumieć tego większego, najważniejszego kwiatuszka.

Mężczyzna puścił pudla przodem przez drzwi wejściowe, wkroczył do otwartej na pokój dzienny kuchni i zaczął sprawdzać szafki w poszukiwaniu jakiegoś odpowiednio filigranowego wazonu. Gdy nie znalazł niczego właściwego (no bo i skąd miałby mieć, skoro większość przestrzeni zajmowały doniczkowe rośliny), uśmiechnął się do siebie i wreszcie wyciągnął kubek z kwiatami wiśni, do którego wstawił uroczą wiązankę. W tej formie bukiecik spoczął na biurku tuż obok uruchomionego laptopa, a przed urządzeniem zasiadł sam Viktor, jakby wiedziony nieuchwytnym skojarzeniem o marsowej minie Yuuriego i jego słowach "jak ci idzie?". Lecz zanim architekt rozpoczął pracę nad jedną taką niewdzięczną willą, zajrzał jeszcze do Internetu w poszukiwaniu ostatniej rzeczy - znaczenia hiacyntów. Oczywiście znalazł je praktycznie od razu, przynajmniej tyle godności detektywa mógł w sobie ocalić, jednak gdy je zobaczył, odchylił się na obrotowym krześle i zasłonił oczy dłonią.

Ach, no tak, więc to to Yuuri cały czas sobie myślał, kiedy tak wstrzymywał się przed złapaniem ukochanego za rękę i kiedy wreszcie zaakceptował go w całości. Wiadomość ukryta w hiacyntach była słodko prosta, a zarazem tak bardzo potrzebna.

Znaczyły "przepraszam", "wybacz" i "kochaj mnie jeszcze bardziej".


***

Przypisy-chan

Hej-ho, słodkich fillerów ciąg dalszy! Pomysł na fabułę dzisiejszej historyjki miałam obmyślony już od baaaardzo dawna, właściwie już odkąd pojawiły się wzmianki, że dłonie Yuuriego są nieco bardziej szorstkie (czyli od... drugiego rozdziału?), więc bardzo się cieszę, że udało mi się to tak sprawnie zrealizować. Znaczy, sprawnie jak sprawnie, bo znów stuknęło 3k słów...

Dziś było dość kwieciście i symbolicznie, więc czas na trochę wyjaśnień!

- Pojawiło się parę roślinek, w tym:

huba drzewna

gardenia

skrzydłokwiat

i oczywiście hiacynty

Te ostatnie miałam już okazję wykorzystać w "Teorii bliskości", choć tam okoliczności ich wręczania były znacznie mniej wesołe. Tu na szczęście hiacynty odkupiły swoje winy i przysłużyły się w krzewieniu zdrowych uczuć między Viktorem i Yuurim :3

- Mizofobia jest lękiem przed bakteriami oraz ogólnie brudem. Przejawia się w nerwowym, kompulsywnym dbaniu o czystość (może ktoś oglądał Detektywa Monka?).

- Gwizdanie na trawie jest prawdziwym trikiem, który łatwo można wykonać samemu. Dlugie, najlepiej szorstkie źdźbło trawy rozpościera się na zewnętrznym boku jednego kciuka, dociska do niego drugi, a potem dmucha się w wąską przerwę między palcami 👍


Przez ostatni tydzień udało mi się dokończyć rozdział 24 i zacząć pisanie 25, więc publikacja Kwiaciarni przestała być jakkolwiek zagrożona. Miło mi więc zapowiedzieć, że jeszcze trochę zamierzam Was porozpieszczać takimi scenkami rodzajowymi z życia i miłości Viktuuri. Widzimy się w kolejną środę, a kto wybiera się na warszawskie Animatsuri 20-22 lipca, tego chętnie zobaczę też na żywo :) Z chęcią przygotuję coś drobniutkiego na tę okazję, dlatego nie wstydźcie się podchodzić na stoisko Bubonerii albo chwytać mnie przez Wattpada :)

Póki co jednak dziękuję za czytanie i dobrej reszty tygodnia!

Muah!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top