20. Żniwa plotek rozsianych
***
- Yuuri? - Jedna z pyzatych córeczek Nishigorich (tak na oko strzelał, że Axel) właśnie stanęła na palcach, by wyjrzeć zza kontuaru, po czym wbiła ciekawskie spojrzenie w odwiedzającego ich w niedzielny poranek mężczyznę. - A od jak dawna bujasz się w Viktorze?
Jeśli Katsuki Yuuri, lat dwadzieścia trzy, kwiaciarz z zawodu i utytułowany singiel z wyboru (wyboru społeczeństwa, tak w większości) naprawdę sądził, że zdoła ukryć to, co w sferze uczuciowej działo się między nim a pewnym przystojnym architektem, to właśnie o mało co nie wylał na podłogę mrożonej kawy, którą zamówił w Ice Castle. I to na oczach Yuuko oraz jej trzech rezolutnych, szczerzących się niczym piranie na widok świeżego mięska pociech.
- Ja? W Viktorze? - spanikował Yuuri, praktycznie cudem łapiąc kubek w drżące ręce. Jeszcze przed wyjściem z domu myślał, że wszystko, co najgorsze i najbardziej wstydliwe, miał już definitywnie za sobą i że od teraz będzie umiał się zachowywać jak na dumnego, szczęśliwego chłopaka przystało. Tymczasem pierwsze lepsze dzieciaki robiły mu z uczuć istną bitą śmietanę, podczas gdy na tak zaczerwienionych policzkach mogły z powodzeniem smażyć plastry bekonu, o ile tylko miałyby na to ochotę. Może to wszystko przez to, że miał do czynienia z córkami naprawdę świetnej kucharki. - I dlaczego pytasz "od jak dawna"? Nie powinnaś raczej zacząć od "czy"? Albo w ogóle nie poruszać prywatnych spraw dorosłych?
- E tam, w porządku, nie ma się czego wstydzić - uspokoiła stojąca tuż obok Lutz, jakby to w tym szczególe leżał problem wzburzonego Katsukiego.
- Zresztą, my już wszystko wiemy - wyjaśniła wszystkowiedzącym tonem Loop.
- W końcu słyszałyśmy wczoraj koło plaży, jak Viktor z entuzjazmem wyznał ci mi-
- Miło się z wami gada, ale zaraz muszę biec na swoją zmianę! - zawołał Yuuri tak, aby słowa Axel nie zostały zrozumiane przez siedzących w kawiarni klientów, po czym porwał obie zamówione kawy i praktycznie uciekł sprzed kasy, zatrzymując się jeszcze na chwilę przy krzątającej się przy gablocie przyjaciółce. - Yuuko, jak...?! - syknął w panice.
- Viktor zostawił nam pod opieką Makkachina, a że trochę popiskiwał, to dziewczynki wzięły go na chwilę na spacer - wyjaśniła szeptem, nachylając się ku Katsukiemu. - Opowiadały, że wywęszył was, kiedy przypadkiem przechodziły między domkami dla turystów. Makkachin zaczął nawet szczekać z radości, ale ponoć kompletnie tego nie zauważyliście, bo byliście tak zajęci sobą, że... rozumiesz.
Kobieta nie skończyła zdania, tylko uśmiechnęła się szeroko i porozumiewawczo mrugnęła, burząc w ten sposób resztki nadziei Yuuriego. Cudownie. Czyli przez najbliższą wieczność każdą kawę i każde ciastko, które tu kupi, dostanie w pakiecie z wymownym spojrzeniem i pytaniem "no, to kiedy ślub?". A gdzie było jego prawo do zapoznania się z etykietą, że "ten wypiek zawiera śladowe ilości soi, orzechów arachidowych, pszenicy oraz podprogowych insynuacji"? No gdzie?
Skołowanemu kwiaciarzowi nie pozostało już nic innego jak tylko wyjść z Ice Castle i ruszyć z powrotem do Yu-topii, gdzie w niedzielę zaczynali nieco późniejszą zmianę. Lecz zanim pomyślał o obowiązkach oraz o Viktorze, który zadeklarował, że wpadnie na małą kawę gdzieś bliżej południa, niemal od razu natknął się przed kawiarnią na Takeshiego, który właśnie pakował do bagażnika skutera białe, kartonowe opakowania z logo sklepu.
- O, Yuuri. Dobrze, że cię widzę. Akurat chciałem do was... - przywitał się rosły, barczysty mężczyzna o misiowatej powierzchowności, ale gdy tylko wyprostował się i dojrzał nieszczególnie wesołą minę kolegi, zawahał się. - O kurde, chłopie. Dobrze się czujesz?
- Bywało lepiej - przyznał Yuuri, przystając obok Nishigoriego.
- Niech zgadnę. Małe dały ci do wiwatu? - spróbował i zaśmiał się, jednocześnie kręcąc głową, gdy grymas Yuuriego naturalnie się powiększył. - Rozumiem. Ja też czuję się czasami jak w zoo. Cztery dziewczyny i znikąd ratunku... Dobrze, że mogę chociaż pojeździć z dostawami. A tak przy okazji: może cię odprowadzić?
Katsuki wzruszył ramionami, ale nie miał nic przeciwko temu, aby Takeshi razem ze skuterem prowadzonym u boku ruszył z nim chodnikiem. A że starszy o rok kolega zaczął przy okazji opowiadać o wszystkim, co działo się na ich stoisku podczas festiwalu, to tylko urozmaicało to podróż. W międzyczasie Yuuri dowiedział się więc, że orzechowe precle, jak również ich premierowa odmiana - taka ze słonym karmelem, którą zachwalał im Viktor - stały się niekwestionowanym hitem sprzedaży. Yuuko wprost nie nadążała z ich pieczeniem i kiedy wydawało się, że popyt stanowczo przerośnie podaż, do akcji wkroczyło młodsze pokolenie Nishigorich. W kryzysowej sytuacji piekielne moce córek, które potrafiły być w kilku miejscach naraz (głównie przez to, że były trojaczkami), stały się prawdziwym wybawieniem, dzięki czemu głodni konsumenci nie zostali odprawieni z kwitkiem. No chyba że z tym paragonowym. I tak dzięki pracy zespołowej oraz interwencji preclowego bóstwa szczęścia udało im się dotrwać do końca festiwalu, a z uzbieranych w jedną noc zarobków zdołali nawet spłacić niżej prowadzony skuter.
- No a jak tam poszło z twoimi wiankami? Bo obiło mi się o uszy i oczy, że te z niebieskich róż szły wam pod koniec jak woda - zauważył Takeshi, na co Yuuri skromnie pokiwał głową. Bez żywej reklamy w postaci Viktora raczej nie byłoby mowy o takim sukcesie. - To świetnie, szczególnie w kontekście tego piekielnego tajfunu z kwietnia. Gdyby nie udało się wtedy ochronić róż, nie miałbyś z czego tak fajnych wianków robić.
- Ja też się cieszę, że wszystko dobrze się skończyło - przyznał Yuuri. - I jeszcze raz dziękuję ci za pomoc ze wstawianiem szyby.
- Żaden problem. W końcu siedzimy w jednym biznesie okolicznościowym, no nie? - zwrócił uwagę Takeshi. - Trzeba sobie pomagać!
Uśmiech rozświetlił twarz kwiaciarza. Cokolwiek by nie sądził o zbyt daleko rozwiniętej ciekawości pociech Nishigorich, całą ich rodzinę uważał za najcenniejszych przyjaciół, na jakich mógł sobie zasłużyć. Szczególnie, że nie miał ich zbyt wielu. Ciasny krąg najbliższych od wielu lat ograniczał się do osób możliwych do wyliczenia na palcach obu rąk: rodziców, Mari, Takeshiego i Yuuko, trojaczek, Phichita... a od niedawna także kogoś nowego. Kogoś, kto był jeden, ale od razu robił za cały wszechświat.
Tuż przed bramą Yu-topii Yuuri przywołał się jednak do porządku. Nie, nie, nie może pokazywać po sobie aż takiej radości. To by było niewłaściwe, nieeleganckie, niepoprawne, no i pewnie uśmiechał się tak beznadziejnie szeroko, że przypominał tym kuokę na widok łąki pełnej malw albo...
- Zaraz, chwila. - Wyrwany z rozmyślań Yuuri na sekundę przed złapaniem klamki obejrzał się za siebie, gdy zarejestrował, że Takeshi, który powinien raczej pożegnać się i pojechać w dalszą trasę, właśnie postawił skuter przy ogrodzeniu. Jakby tego było mało, po chwili wypakował z bagażnika jeden karton i razem z Katsukim wkroczył do powoli otwieranej kwiaciarni. - Ale że wpadasz też do nas? Mama coś zamówiła?
Nishigori ściągnął brwi i zrobił niepokojąco zafrasowaną minę.
- To trochę bardziej skomplikowana sprawa... - zaczął, ale nie skończył, bo razem z wietrznym dzwoneczkiem przerwało im coś jeszcze.
- O, Takeshi. Siema. - Ledwie stanęli w progu, a od razu przywitała ich Mari, siedząca nonszalancko za kontuarem. Zaraz jednak wyprostowała się i podeszła do ich zamykającej drzwi dwójki. - Dobrze, że wpadłeś. Pamiętasz jeszcze o naszym ostatnim zakładzie? Czy może powinnam tak na wszelki wypadek przypomnieć, że wygrałam?
- Tak, tak, wiem. Właśnie dlatego tu jestem - westchnął Takeshi i wręczył kobiecie karton z logiem kawiarni. - Proszę. Przyniosłem szarlotkę.
- Hohoho... Pysznie. Uwielbiam robić z tobą interesy. Szczególnie takie, za które nie muszę nic płacić.
- A o co się znowu zakładaliście? - wtrącił zaskoczony Yuuri. Nie dziwił się samemu zakładowi, ale bardziej temu, że Nishigoriemu nadal chciało się w to bawić, chociaż przez ostatnie pół roku proporcja wygranych Mari do jego wynosiła jakieś sześć do jednego. Nawet przyświątynne loterie miały większe szanse na powodzenie. Dobrze chociaż, że te karmelowe precle zapracowały na spłacenie kredytu, inaczej siostra puściłaby Ice Castle z niemałymi torbami.
- A o nic takiego, braciszku - zbyła go jednak Mari, stawiając karton z ciastem na ladzie, po czym wyciągnęła jedną z dołączonych do pudełka papierowych tacek. - Ale cieszę się, że dopomogłeś mi w zwycięstwie. Masz tu dwa kawałki. Podziel się z Viktorem.
Yuuri zamarł. Mari dawała mu coś ot tak, za darmo? Podwójną porcję? Bez słowa wyrzutu? Ani próby przehandlowania za coś innego? To nie brzmiało zbyt dobrze. Nie, to brzmiało źle. Wyjątkowo paskudnie. Praktycznie katastrofalnie. To brzmiało prawie tak, jakby...
- Takeshi - zwrócił się nieco poważniej do kolegi. - O co poszło?
- No wiesz, o nic strasznego... - Nishigori był nieco mniej odporny na wzrok Yuuriego, dlatego umknął w bok, woląc na wszelki wypadek patrzeć na wazon zielonkawych mieczyków zamiast bezpośrednio na kwiaciarza. - Po prostu ostatnio temat zszedł na możliwość twojego zejścia się z Viktorem. Obstawiałem, że zajmie wam to jeszcze co najmniej ze dwa tygodnie, a Mari twierdziła, że zdołacie jeszcze do końca tego.
- I udało mi się, rzutem na taśmę. Choć jestem święcie przekonana, że obie yukaty odegrały w tym kluczową rolę - pochwaliła się Japonka, nakładając sobie kawałek ciasta.
- Że yukaty...? - wydukał za to Yuuri, wciąż nie dowierzając, jak bardzo jego prywatność ulegała tego dnia dezintegracji. I to już drugi raz. - Że moje... zejście...?
- Tak, zejście. Chociaż patrząc na ciebie i twoje zorientowanie to zaczynam mieć wrażenie, że chodzi o zejście z tego świata - zauważyła Mari, a potem pomachała do wychodzącego z zaplecza kuzyna, którego najwyraźniej przyciągnęła ożywiona rozmowa w sklepie. - O, Minami, chcesz szarlotki? Ja stawiam.
- Naprawdę? Chętnie! - ucieszył się i podszedł do grupy, przystając między wyszczerzoną Mari i trupiobladym, milczącym Yuurim. - A z jakiej to okazji? To coś ważnego? Jakaś rocznica? - zagadywał, spoglądając to na jedno, to na drugie.
- A takie tam. Jeden Nikiforov niedługo przemianuje się na Katsukiego. Albo odwrotnie - zdradziła tajemniczo kwiaciarka, wgryzając się w kruche ciasto.
- Mari! - zawołał donośnie Yuuri. Od jakiejś minuty przypominał bardziej diodę niż żywego człowieka, na zmianę to zieleniejąc jak młoda leszczyna, to blednąc niczym przekwitająca poisencja, lecz gdy na jego krzywdzie wzniesiono sobie słodki toast, zrozumiał, że więcej wstydu nie zniesie.
- No co? Przecież wspieram rodzinę, nie? I nawet stawiałam na twoje zwycięstwo - podkreśliła Mari, jednocześnie kręcąc głową. - Ech, Yuuri, Yuuri. Myślałby kto, że będziesz się tak telepał, bo ktoś nazwie rzeczy po imieniu. Jak do tej pory Viktor codziennie przychodził do kwiaciarni, to nic ci nie przeszkadzało. Ba, właściwie to wyglądałeś na tak pełnego energii, jakby cię jakąś skoncentrowaną odżywką z witaminami poił. Ale jak sprawa przerodziła się w coś więcej, to od razu robisz z tego bór wie jaką hecę.
- Bo to jest mój i tylko mój... interes...
- Interes, ta? Już to widzę, jak ci się ten "interes" udaje. Krach po całości i totalne bankructwo - wytknęła, unosząc jedną brew. - A gdybyś wciąż chciał działać w tak ślimaczym tempie, to do emerytury byś nie dogonił swojego kapuścianego głąba, który dźga się nożyczkami nie dlatego, bo się zagapił, tylko dlatego, bo się zagapił na ciebie. Się dobraliście normalnie. Jak mączniak i begonia.
- Sprawa... Interes... Krach... Bankructwo... - mruczał w międzyczasie Minami, zagryzając usta kiełkiem, gdy próbował połączyć ze sobą dwojące i trojące się na bieżąco wątki, jednak po skumulowaniu zbyt dużej ilości haseł nie wytrzymał i odezwał się głośniej. - Czyli to coś mega poważnego, tak? Pan Viktor będzie wchodził w jakąś spółkę z Yu-topią?
Mari przerwała kłótnię z bratem, obejrzała się na kuzyna, a gdy dotarło do niej, jak poważnym tonem wypowiedział to niepasujące do sytuacji pytanie, parsknęła na cały głos.
- Ta, można tak powiedzieć - zdradziła wesoło i oparła się o przód kontuaru. - Zakładają warzywniak o nazwie "Katsuki i szwagrowie".
- Ahaaa... Nowa firma... Czyli to pewnie dlatego wczoraj wieczorem tak długo rozmawiali przy ogrodzeniu... - zwrócił uwagę nastolatek, marszcząc się niczym detektyw na tropie sprawy. - A kiedy Yuuri-senpai się nachylił, to pewnie chciał mu w ten sposób...
- Minami! - zawołał desperacko Yuuri, przekrzykując ostatnią część zdania, ale wtedy sprawa całkowicie wymknęła się spod jakiejkolwiek kontroli.
- Co? Czemu ja? To taka forma zabawy? - nie zrozumiał Kenjirou, jednak zaraz rozejrzał się po pozostałych i raźno wskazał palcem na stojącego naprzeciwko mężczyznę. - No to może pan Takeshi? Pan się jeszcze nie wypowiadał.
- W sumie to wolałem po prostu słuchać, ale jak już tak szczerze rozmawiamy, to chyba muszę się przyznać do jednego błędu - powiedział Nishigori i uśmiechnął się pod nosem. - Sorry, Yuuri. Nie sądziłem, że taki winniczek jak ty będzie w stanie owinąć sobie wokół nóżki najbardziej seksowną kapustę, jaka turlała się po Japonii, a kto wie, czy nie po całej Azji, ale skoro to już postanowione, że będziecie razem prowadzić warzywniak, to... Moje gratulacje. Życzę owocnej współpracy. Czy tam warzywnej - wyznał, po czym zaśmiał się jowialnie.
- Wy to robicie specjalnie! - uniósł się Yuuri, zgodnie z konwencją czerwieniąc się niczym dorodne jabłko, prawdopodobnie Cortland albo coś w tym stylu. Jednocześnie zgromadzona w kwiaciarni trójka na chwilę ucichła. - Uważacie, że to śmieszne albo że wszystko od początku było takie oczywiste, chociaż ja przez cały ten czas na serio nie wiedziałem, jak się zachować ani czy powinienem... Nie, nie czy powinienem. Do dziś nie wiem, jak to wszystko ma wyglądać. Jasne, czuję się przy Viktorze dobrze i lubię z nim spędzać czas, ale to mogło być za mało, żeby stworzyć coś... coś trwalszego. Rozumiecie? To dlatego do tej pory przede wszystkim starałem się, żeby dorównać mu poziomem zamiast przyznawać się do czegoś więcej. Bo, jak zauważyliście, Viktor jest kimś. A ja jestem przeciętnym, nudnym nikim i wiem o tym nawet bez wypominania.
- Yuuri... - Mari i Takeshi spojrzeli po sobie nawzajem, a ich dobry humor jakby się ulotnił. - Ale to nie tak, że my śmiejemy się z was personalnie...
- Szczerze? Tak to właśnie odbieram. Właściwie jeśli chcecie sobie sobie urządzać za naszymi plecami jakieś zabawy, to w porządku, niech będzie, to nie ma aż takiego znaczenia. Ale kiedy dajecie mi bezpośrednie sygnały, że zrobiłem coś niezgodnie z oczekiwaniami i że w ogóle jakieś oczekiwania były, to mi to wcale nie pomaga. Czuję się tak, jakbym kogoś zawiódł albo był jakiś przygłupi. Nie no, na pewno jestem przygłupi, skoro całe życie potrafiłem być tylko singlem. I trudno. Radzę sobie z tym, jak tylko mogę.
- Ale Yuuri...
- Tylko bez Yuuri - przerwał dość gwałtownie, nadymając policzki prawie jak rozdymka. - Teraz to Yuuri, a jak leciały kapuściane głąby, to śmiechom nie było-
- ...mama.
Mari zacisnęła usta i skinęła głową na coś - a raczej na kogoś, jak się po sekundzie okazało - stojącego za plecami Yuuriego. Wzburzony kwiaciarz obejrzał się przez ramię i wtedy zauważył, że tak jak wcześniej Minami, tak teraz od strony zaplecza wyjrzała mama, niosąc w rękach niewielką kompozycję ikebany.
- Wesoło tu dziś u nas - stwierdziła pogodnie pani Katsuki, po czym podeszła do witryny, ustawiła wazon na wystawie i wreszcie się obróciła, uśmiechając się do pozostałych. - Dzień dobry, Takeshi. Miło, że zajrzałeś. Napijesz się może jakiejś herbaty?
Nishigori drgnął, wyrwany do odpowiedzi.
- Bardzo bym chciał, pani Hiroko, tylko że mam jeszcze trochę zamówień do rozwiezienia. Ale jeśli to nie będzie problem, to spróbujemy wpaść wieczorem z dzieciakami. Yuuko wprost marzy o tym, żeby podzielić się wieściami z... - Takeshi rzucił okiem na Yuuriego i dokończył ostrożnie: - ...z festiwalu.
- Byłoby idealnie. Minako też się zapowiadała, więc gdyby udało się jeszcze zaprosić Vicchana, to moglibyśmy sobie porozmawiać w prawdziwie rodzinnym gronie. - Mama przeniosła wzrok na syna, najwyraźniej zamierzając poprosić go o drobne poselstwo w tej sprawie, ale wtedy zauważyła trupią bladość na jego twarzy. - Yuuri?
- Ja... chyba zapomniałem czegoś ważnego ze szklarni i... zaraz wracam - wydukał i pozostawiając niedopitą kawę, nietkniętą, obarczoną winą szarlotkę oraz pogrążoną w stuporze rodzinę, Katsuki wyszedł z kwiaciarni.
W pierwszym odruchu naprawdę pomyślał o tym, żeby zaszyć się wśród kwiatów i pomilczeć z godzinę albo dwie, ale obawiał się, że albo ktoś za nim pójdzie, albo natknie się na tatę, który dołożyłby do puli nieszczęść jeszcze swoją uwagę. Yuuri wyszedł więc na chodnik, skręcił w lewo i ruszył, gdzie go oczy poniosły - czy może raczej gdzie go nie poniosły, skoro wzrok miał wbity w dół. Szedł przed siebie jak w malignie, po prostu, czując, jak policzki płonęły czerwienią niczym polne maki na słonecznej łące, a zażenowanie huczało w uszach i mroziło krew w żyłach. Co on teraz zrobi? Jak się pokaże? Czy zrobi się niezręcznie? A może wręcz przeciwnie, bo dalej będą sobie żartować z jego dziecinnych reakcji? Nic nie wydawało się w tej sytuacji dobrym rozwiązaniem, tak samo zresztą jak Yuuri nie wiedział, czy w ogóle warto było to wszystko rozgrzebywać...
I nie wiadomo, dokąd by go to wszystko zaprowadziło, zarówno myślami, jak i całkiem fizycznie, gdyby nagle nie pojawił się przed nim cień, a czyjeś silne ręce nie owinęły się wokół ramion. W pierwszej chwili Yuuri piekielnie się wystraszył, ale w kolejnej rozpoznał delikatny zapach wody kolońskiej i zrozumiał, że oto natknął się na osobę, o której najczęściej dziś słyszał, choć nie w takim kontekście, jak by sobie tego życzył.
- Mam cię, złoto moje. - Viktor z czułością uściskał ukochanego i ucałował go w czubek głowy. - Nie spodziewałem się, że po mnie wyjdziesz. W sumie Minako zażartowała, że na tym poziomie znajomości ty też powinieneś od czasu do czasu wykazywać się inicjatywą, ale nie sądziłem, że zmieni się to aż tak... Yuuri?
Cisza zwróciła uwagę Viktora, dlatego wycofał się i zerknął nieco dokładniej na twarz kwiaciarza.
- Źle dziś wyglądasz - zauważył. - Stało się coś?
"My się staliśmy. I w tym jest cały problem" pomyślał, ale na głos powiedział coś innego. Coś, co wyszło trochę spontanicznie i trochę przez kompletny przypadek.
- Jak to się dzieje, że wszyscy wiedzieli wcześniej, że mnie kochasz? - palnął, unosząc głowę, by spojrzeć na Rosjanina.
Viktor zamrugał, a jego jasne rzęsy zatrzepotały jak skrzydełka motyla. W porządku, tego się nie spodziewał. Obaj się nie spodziewali: Yuuri, że architekt zareaguje w tak bezwzględnie uroczy sposób, a Viktor, że kwiaciarz zada równie dosadne pytanie.
- O masz. Jak zwykle atakujesz z najtęższych dział - przyznał Rosjanin, a potem przechylił głowę delikatnie na bok i przypatrzył się Katsukiemu, marszcząc cienkie, jasne brwi. - A to ty nie wiedziałeś?
Teraz to Yuuri na chwilę stracił język w gębie.
-...niby skąd?
- Myślałem, że od dawna dostrzegałeś moje końskie zaloty, tylko że nie umiałeś na nie odpowiedzieć. No i wcale się nie dziwiłem. Nie byłem w tym zbyt subtelny - wyznał Nikiforov.
- Zalecałeś się do mnie? - Zdziwieniu Japończyka wciąż nie było końca. - Jak? Kiedy?
- Och, Yuuri, no przecież, że nieustannie i od samego początku. Komplementowałem, przynosiłem kawę, nawet te pierwsze kwiaty, te, które mi dałeś za pomoc przy dźwiganiu, wręczyłem z nadzieją, że oddzwonisz... - szepnął Viktor, może nawet trochę nostalgicznie, ale zaraz potrząsnął głową i uśmiechnął się pokrzepiająco. - No nic, nie rozgrzebujmy tego w tym momencie. Ale wracając do twojego wcześniejszego pytania... Wiesz, czemu wszyscy o nas wiedzieli? Bo ogromnie się tobą przejmują i zauważają, gdy coś ważnego dzieje się w twoim życiu. Dlatego jestem przekonany, że bardzo się cieszą z tego, że znalazłeś sobie kogoś, kim możesz się opiekować nieco dłużej niż kilkuletnią roślinką.
- No właśnie nie jestem tego taki pewien, czy dobrze mi życzą. Mari z Takeshim urządzili sobie z naszej randki zakład o szarlotkę, okazało się, że trojaczki nas podglądały na plaży, a mama... chyba chce nas dziś wziąć na spytki przy całej rodzinie...
- Mój słodki, przekombinowujący kwiatuszek. - Viktor wcale się nie przejął liczebnością spraw ani nawet wizją spowiedzi z nowo powstałego związku. Zamiast tego przygarnął Yuuriego do swojej piersi, otoczył jego głowę ręką i westchnął jakoś tak współczująco. - W takim razie wolałbyś, żebyśmy musieli się przed wszystkimi ukrywać? Albo gdyby nam źle życzyli? Czułbyś się z tym lepiej?
- Nie no, oczywiście, że nie - zaprzeczył od razu Yuuri. - Po prostu chcę, żeby cię akceptowali i lubili tak samo mocno jak ja.
- Więc sam widzisz, że ne ma żadnego problemu. A im mniej będziemy się wstydzić, tym mniej będą mieli chęci do żartów. Mówi ci to sam Nikikopter, dumny posiadacz najbardziej obciachowego końskiego ogona w liceum. - Viktor zaśmiał się, a potem odsunął się i jeszcze raz ucałował Yuuriego, tym razem w nieco mniej niż przed chwilą różowy policzek. - Chodź. Wspominałeś coś o jakiejś szarlotce, prawda? Wygląda na to, że musimy zawalczyć o sowite wynagrodzenie za nasz udział w sprawie. Za krzywdy dziejowe i takie tam.
Viktor ujął Yuuriego pod rękę i razem z nim pomaszerował z powrotem do Yu-topii. Tym razem kwiaciarz był jednak o wiele spokojniejszy w kwestii konfrontacji z wymownymi uśmiechami i mrugnięciami oczkiem. Pewnie dlatego, że tuż obok siebie widział człowieka, o którego zdecydowanie warto było walczyć.
I z którego był dumny - jak na dumnego, szczęśliwego chłopaka przystało.
***
Przypisy-chan
Hej-ho! Jak widzicie, nie tylko czytelnicy z utęsknieniem czekali na to, aż Viktor i Yuuri wyznają sobie miłość. Mało tego - dzień po randce o całej sprawie wie już dobre pół Hasetsu! Wszystko przez to, że trojaczki razem z Makkachinem pojawiły się we właściwym czasie i na właściwym miejscu. Swoją drogą, czy wiecie, że w poprzednim rozdziale wspominałam w pewnym momencie o szczekaniu psa? ;) I właśnie dlatego piszę rozdziały z dwu-trzyczęściowym wyprzedzeniem, żeby móc sobie planować takie mrugnięcia oczkiem...
Dziś kwitła miłość i plotki, więc jedyne, o czym warto wspomnieć:
- Kuoki nie pierwszy raz pojawiają się w tutejszych fanfikach, ale dziś warto wspomnieć, że ulubionym ich przysmakiem jest roślinka o łacińskiej nazwie guichenotia ledifolia, która tak naprawdę malwą nie jest, ale pochodzi z tej samej rodziny co ona. Stąd na potrzeby opisu lekka niedokładność (chociaż może gdyby kuoki żyły poza Australią, to zasmakowałyby w malwach właśnie...).
Poprzedni rozdział był długi, ten też nie odstaje solidnymi rozmiarami, więc czuję się usprawiedliwiona, aby nie przeciągać tym razem przypisów. W kolejnym rozdziale dostaniecie za to mini-kontynuację tego, co zostało już dziś wspomniane, czyli... spęd rodzinny! Wszyscy bohaterowie z Hasetsu zgromadzą się w jednym miejscu i możecie być pewni, że śmiechu i pogaduszek będzie co niemiara.
Poza tym korzystając z okazji podpowiem jeszcze, że jest szansa, aby jutro internety wybuchnęły, bo ma się pojawić jakaś ważniejsza informacja o YoI. Na Twitterze wspominała na ten temat sama Kubo, więc jeśli nie będzie to coś o upragnionym filmie, to może chociaż zapowiedzą jakiś ważny event, na którym zostanie to ogłoszone.
W takim razie trzymajcie się i do zobaczenia w sobotnim challengu!
Muah!
😚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top