2. Jak poznałem najbardziej szalonego faceta na świecie

***

Yuuri raczej nie należał do ludzi przesadnie szczęśliwych, chociaż nigdy też uskarżał się na kłopoty zdrowotne ani nie uważał swojej sytuacji za szczególnie tragiczną... Ale jeśli ten jeden raz mógł się pełnoprawnie poskarżyć na życie, to pewnego kwietniowego dnia Los do spółki z Fatum i Przeznaczeniem jak nigdy wcześniej postanowił sobie z niego zakpić. Zaczęło się od tego, że Mari razem z tatą wyjechali dostawczakiem do Fukuoki, a mama, zawalona zleceniami na ikebanę, zamknęła się w pracowni, przez co najmłodszy członek rodziny Katsuki na praktycznie cały dzień utknął sam w kwiaciarni. Potem między obsługiwaniem jednego a drugiego klienta Yuuri zauważył, że w prognozie pogody zapowiedziano na popołudnie silny deszcz znad zatoki, przez co musiał w całym tym majdanie znaleźć również czas, aby wtaszczyć wszystkie rośliny do środka. Na dodatek jeszcze obiecał mamie, że wreszcie ustawi w witrynie swoje niebieskie róże, więc gdy po piętnastej w sklepie wreszcie się uluźniło, mężczyzna westchnął i czym prędzej poszedł do szklarni ulokowanej na tyłach posesji. Na sam koniec felernej serii Japończyk bez pomyślunku chwycił w ramiona ciężką skrzynię z kwiatami i siłował się z nią praktycznie do samych drzwi sklepu, co groziło nie tylko trwałym kalectwem dla człowieka, ale również śmiercią dla roślin. Właśnie dlatego ten dzień nie miał absolutnie prawa skończyć się dobrze.

A jednak wszystkie te niefortunne wypadki nagle przyblakły niczym przekwitająca poinsecja wobec zaskoczenia, jakie Yuuri przeżył, gdy wybawiciel, który niespodziewanie pojawił się na jego drodze i ze słyszalnym w miłym głosie zadowoleniem pomógł mu nieść te nieszczęsne róże, wreszcie postawił skrzynię z kwiatami na blacie i wyprostował się, ukazując swoją twarz.

Bo okazało się, że wybawicielem był młody mężczyzna, chyba niewiele od niego starszy, który miał piękne, lśniące, jakby srebrzyste włosy, hipnotyzująco niebieskie oczy, poniżej których delikatnie odznaczały się doliny łez, oraz nieco rozchylone, ładne usta. Całości niesamowitej prezentacji dopełniała dobrze zbudowana, ale wciąż smukła sylwetka oraz drogi, szykowny, ciemnoszary garnitur. Co tu dużo mówić - różany ratownik był przystojny. Nieziemsko przystojny. Tak bardzo przystojny, że to było aż absurdalne, że ktoś taki naprawdę istniał i w ogóle zaszczycał swoją obecnością jakąś pierwszą lepszą japońską kwiaciarnię...

Na to stwierdzenie w głowie rozmarzonego Yuuriego natychmiast pojawiła się lampka ostrzegawcza. Właśnie, przecież to był jakiś nie-Azjata. Przystojny, ale nie-Azjata. Nie-Azjata, który na dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć procent porozumiewał się po nie-azjatycku... A nawet gdyby wciąż pochodził z Azji, to Yuuri i tak był bezradny wobec Chińczyków, Koreańczyków czy Tybetańczyków. Nie rozwiązywało to jednak podstawowego problemu - kim był? Amerykaninem? Hiszpanem? Francuzem? I czy w ogóle przyjechał z kraju, którego nazwę umiał wymówić? W końcu ten niesamowity kolor włosów, błękit oczu oraz jasna jak pergamin karnacja nic mu nie mówiły, ale gdyby już miał strzelać, obstawiałby raczej, że nieznajomy pochodził z północy. Znaczy, takiej bardziej północy. Bardziej niż Tokio. I bardziej nawet niż Sapporo. I... i cholera, przecież to już nawet nie było w Japonii! Tylko po jakiemu się tam mówiło? Po północnemu? Biegunowemu? Czyli jak?

- Dzień dobry. Jak to miło, że możemy się w końcu przywitać - zagadnął nieznajomy po długiej chwili milczenia, zupełnie jakby słyszał wszystkie galopujące przez głowę Yuuriego wątpliwości i dlatego postanowił wyjść im naprzeciw. - A szczególnie mocno jestem zadowolony z tego, że możemy się zobaczyć.

- Tak, oczywiście, dzień dobry, ja... Ja również się cieszę, że róże nam już nie przeszkadzają i... I ten. I dziękuję. Bardzo, bardzo dziękuję - odpowiedział pospiesznie po angielsku, czując się przy tym jak ostatni lingwistyczny idiota. W sumie i tak nie znał żadnego innego języka poza angielskim, więc wybór miał trochę żaden, a przecież musiał czym prędzej odwdzięczyć się za... za...

...zaraz, zaraz. Czy oni już ze sobą nie rozmawiali? No tam, wcześniej, przed kwiaciarnią. Rozmawiali, prawda? I teraz też rozmawiali. Po angielsku właśnie. Och. Ojej. Czyli to było takie proste. Bezproblemowe. Naturalne. Jak to dobrze. Wiwat fakultety językowe na studiach. I wiwat szerokopasmowy Internet.

Tymczasem nieznajomy, którego chyba nieco zaskoczyła ta chaotyczna reakcja Yuuriego, uniósł brwi jeszcze odrobinę wyżej niż chwilę po odłożeniu róż, a potem jego usta powoli rozciągnęły się w uśmiechu. Uśmiechu tak uroczym i ciepłym, jakby ktoś podłączył jasnowłosego mężczyznę do prądu, przez co zaczął promieniować niczym lampa w szklarni. Japończyk za to, skoro już siedzieli w tematach ogrodniczych, na ten absolutnie fantastyczny widok prawdopodobnie zmienił się w pąsową różę. Bo spąsowiały był na pewno - od czubków uszu aż po ukryte w znoszonych trampkach pięty.

No dobrze, tylko co teraz? Po wymianie pozdrowień i grzeczności znów zapadła głucha cisza, która z każdą sekundą zaczęła się robić coraz bardziej niezręczna i napięta. A może jego wybawiciel czegoś oczekiwał? Jakiejś rekompensaty za pomoc? Może... Na Katsukiego spłynęło nagłe olśnienie. No tak, właśnie! Skoro pojawił się obok kwiaciarni, to oznaczało, że chciał tu coś kupić!

- Czy w takim razie mogę jakoś pomóc? Zaproponować jakieś kwiaty? - zagadnął Yuuri, starając się uśmiechnąć równie przyjaźnie co rozmówca, ale nie był pewien, czy ten grymas, który mu wyszedł, nie przypominał raczej symptomów rozstroju żołądka. - Oczywiście na koszt firmy, za pomoc przy dźwiganiu.

- Nie, nie musisz! Przecież mówiłem, że to była sama przyjemność! - zaprzeczył jednak obcokrajowiec, pospiesznie kręcąc głową. - Wcale nie oczekuję żadnej rekompensaty i... No chyba że dałbyś się... Albo raczej ja bym zaproponował...

Yuuri przechylił głowę, nie rozumiejąc, dlaczego mężczyzna zaczął się tak plątać - zabawnie potrząsał grzywką i zapalczywie tłumaczył, że "to wcale nie tak", raz po raz zerkając na kwiaciarza, jakby sprawdzał jego reakcję. Po kilku wydukanych w ten sposób zdaniach obcokrajowiec w końcu westchnął i zaśmiał się cicho, zakłopotany własnym, może troszkę bezładnym monologiem. Albo troszkę bardziej niż mniej bezładnym.

- No dobrze, masz mnie. Może faktycznie jest coś, w czym możesz mi doradzić - odparł wreszcie tajemniczo. - Tylko zdradź mi jedną rzecz. Czy jesteś... hm... czy jesteś może... zajęty? Znaczy, czy ty... Czy jest możliwość... - Mężczyzna zawahał się, rozejrzał po pomieszczeniu, po czym wskazał na bok lady, gdzie leżały pojedyncze kwiaty, które zostały tam po przygotowaniu wiązanki dla ostatniego klienta. - Czy przygotowujesz teraz jakiś bukiet? Na spotkanie? Albo raczej na randkę? - zapytał z dziwnym naciskiem na ostatnie słowo.

- Na randkę? - powtórzył Yuuri i zawiesił się, błądząc myślami gdzieś w przeszłości. Miał dzisiaj tyle spraw na głowie, że tak szczerze powiedziawszy to zupełnie nie pamiętał, co robił pięć minut wcześniej. Jako ostatni przygotowywał chyba bukiet dla jakiegoś nauczyciela... Albo nie, zaraz, potem przyszła kobieta, która chciała te lilie, ale w ostatniej chwili rozmyśliła się i...

Ale kiedy spojrzenie Katsukiego krążące po całej kwiaciarni mimowolnie padło na pewne niebieskie oczy, skupiony wzrok zagranicznego gościa uświadomił mu, że to nie tyle było pytanie, co sugestia, że Japończyk szykował coś dla samego siebie.

- Ach, randka! - wypalił Yuuri i zamachał gwałtownie rękami, broniąc się przed takimi podejrzeniami. - Nie, nie! Nie randka, żadna randka, jeszcze nie... Znaczy nie, wcale nie! Chyba nie. Na razie nie.

- Zostańmy może po prostu przy "nie" - przystał mężczyzna, a jeden z kącików jego ust uniósł się nieco wyżej. - W takim razie czy mógłbym wyjść z taką właśnie propozycją?

- W sensie, że pan... - rzucił niepewnie Yuuri - ...pan potrzebuje bukietu na randkę?

Na to pytanie rozmówca zamrugał, zamrugał jeszcze raz,  przestał mrugać w ogóle, bo kompletnie osłupiał, aż wreszcie zaśmiał się na cały głos, a (na Boga, czy to w ogóle było możliwe, aby wyglądał jeszcze lepiej?) jego usta ułożyły się w rozbrajający uśmiech o kształcie zbliżonym do serca.

- Och, no tak, chyba można tak powiedzieć. Bukiet na randkę. Tak. Perfekcyjnie - skwitował wesoło, po czym potrząsnął głową i wyciągnął przed siebie rękę. - I żadne "pan". Jestem Viktor.

Yuuri, nadal dość mocno oczarowany uśmiechem Viktora, odruchowo uniósł dłoń i uścisnął podsuniętą niemal pod sam nos kończynę. Zupełnie się nie spodziewał, że nawet tak prosty gest wywoła w nim tak wiele tak sprzecznych odczuć, a przede wszystkim, że podczas ściskania dłoń Viktora wyda mu się taka... taka zwyczajnie miła. Była większa, ale jednocześnie nieco szczuplejsza. Bledsza, a jednak cieplejsza. Dłuższa i gładsza. No i przede wszystkim była zadbana.

Na to ostatnie spostrzeżenie Yuuri poczuł ukłucie wstydu. Jego własna dłoń pewnie wydawała się nieprzyjemnie szorstka i brzydka. Cóż, podobno żadna praca nie hańbiła, ale jednak niektóre kosztowały nieco więcej niż inne.

- Yuuri. Miło mi - przedstawił się cicho kwiaciarz, w zamian mogąc kolejny raz cieszyć się widokiem ładnych zębów swojego wybawiciela. To znaczy: wybawiciela róż.

- Yuuri - powtórzył za nim Viktor, jakby smakował to imię na języku. Katsukiemu zrobiło się lekko nieswojo. Nikt nigdy nie mówił do niego w taki sposób, taki czuły i delikatny zarazem. Jakby znali się znacznie, znacznie dłużej. - No! Od razu zrobiło się przyjemniej. W takim razie co możesz mi polecić, Yuuri?

- Znaczy... To trochę zależy od okazji... - Japończyk wycofał rękę, gdy rozmowa znów wróciła na temat kwiatów. - Bo ciągle mówimy o randce? Czy może o czymś innym? Jakimś wyznaniu?

- Skoro już o tym wspomniałeś, to faktycznie, to chyba będzie nawet lepsze słowo. Wyznanie... Tak, podoba mi się to. Szczególnie, że osoba, której chcę wręczyć bukiet, jest przeurocza, ale trochę niedostępna i może się spłoszyć, jeśli powiem jej coś całkiem wprost - opisał Viktor, mrużąc nieco oczy i nie spuszczając wzroku z kwiaciarza. - No i można powiedzieć, że to była miłość od pierwszego wejrzenia. Przynajmniej z mojej strony.

Katsuki pokiwał głową, z każdym kolejnym słowem czując się nieco pewniej niż przed chwilą. Wreszcie był na swoim terenie, bezpiecznym i bliskim. Te kilkanaście lat podpatrywania mamy przy pracy i praktyk w rodzinnym biznesie sprawiło, że Yuuri stał się swego rodzaju kwiatowym psychologiem, który na bukietach i wiązankach znał się jak mało kto, i to nawet mimo ukończonych studiów ogrodniczych. Dlatego właśnie gdy przychodziło do przygotowywania kompozycji, tata lub Mari często wołali go na zastępstwo, wiedząc, że chłopak poradzi sobie z tym zadaniem najlepiej. I tak gdy klient przedstawiał sprawę, nierzadko opowiadając przy tym o wszystkich skumulowanych uczuciach, Yuuri obmyślał w głowie plan działania z pomocą jakich kwiatów i barw ułożyć odpowiednią, piękną wiadomość. Oczywiście większość ludzi nie rozumiała, co znaczyły dane rośliny i jaki miały zaszyfrowany przekaz, ale tak czy siak bukiety z "Yu-topii" cieszyły się niesłabnącą popularnością wśród mieszkańców Hasetsu. Z pewnością dlatego, że niezależnie od ludzkiej wiedzy kwiaty mówiły same za siebie. No i po to właśnie istniały - żeby przekazywać to, czego człowiek wyznać nie umiał.

- W takim razie... - Japończyk ucichł, przemiótł wzrokiem stojące wzdłuż bocznej ściany flakony i odnalazł interesujące go rośliny. - Okej, mam to. Czysta, niewinna miłość i zapytanie. Połączenie "True Love" z "Lilac Fairy" powinno być odpowiednie. Skoro tak to ja zaraz...

Bez dalszego wyjaśnienia Yuuri zdecydowanym krokiem ruszył do wazonu z wysokimi, białymi różami i wyciągnął stamtąd kilka odpowiadających jego wyobrażeniom kwiatów. Potem cofnął się o dwa kroki i uciął z grubej rolki kawałek szerokiej, beżowej wstążki oraz mały pęk plecionego sznurka. Na koniec wrócił do kontuaru i po odłożeniu elementów na blat, wziął nożyczki, przymierzając się do wycięcia kilku niebieskich...

- Zaczekaj. - Zaniepokojony Viktor nagle położył mu dłoń na nadgarstku, powstrzymując Yuuriego przed ścięciem znajdującej się w skrzyni róży. - Jesteś pewien? Nie są zbyt cenne? Przecież mówiłeś, że sam je wyhodowałeś. Jeśli to ma być tylko z powodu mojej zachcianki...

Yuuri zerknął na szczerze przejętego Viktora. Więc tak wyglądało to eleganckie oblicze, kiedy się niepokoił. To dziwne. To takie dziwne. To takie zastanawiające, jak przykro mu się robiło na ten widok i jak bardzo chciał, żeby uśmiech znów zagościł na tej przystojnej twarzy.

- Wszystko w porządku. To wcale nie jest jedyna sadzonka z kolekcji. Od początku były przygotowywane na sprzedaż - uspokoił więc kwiaciarz, uśmiechając się do towarzysza. - Poza tym wiesz... Kwiaty cierpią nie wtedy, kiedy są cięte, ale wtedy, gdy nie mogą spełniać swojego zadania: kiedy nie cieszą oczu. Właściwie najgorszy widok to taki, gdy roślina kwitnie dla nikogo i dla nikogo więdnie. Więc jeśli mogę układać bukiety, które kogoś uszczęśliwią, to jest to najlepsza nagroda z możliwych. Dla mnie i dla nich. - Yuuri, ignorując rękę Viktora, wsunął dłoń głębiej między liście i odciął kwiat najniżej jak tylko mógł, po czym wyciągnął różę i z zadowoleniem wręczył ją mężczyźnie. - Bo samotność to śmiertelna choroba dla każdego żywego stworzenia.

- Wow, Yuuri. Nie wiem jeszcze, jak wyglądają twoje bukiety, ale z pewnością umiesz oczarować samymi słowami - wyznał cicho Viktor, ukrywając usta za fioletowo-błękitnym pąkiem. Kwiaciarz skromnie spuścił oczy. - Ale jeśli tworzysz tak samo pięknie jak mówisz, to już nie mogę się doczekać. Pewnie masz niesamowite wzięcie wśród klientów?

- Nie, no co ty. Jestem zupełnie przeciętny. Po prostu lubię układać bukiety, to wszystko - odparł Yuuri, dobierając jeszcze sześć niebieskich róż do przygotowywanej wiązanki. - No a poza tymi wzniosłymi powodami kryje się jeszcze jeden, całkiem pragmatyczny. Gdybyś mi nie pomógł, cała skrzynka skończyłaby na chodniku, a kwiaty by się połamały. Czyli tak w sumie... jesteś za nie odpowiedzialny.

- No tak, masz rację. - Viktor uśmiechnął się, ostrożnie obracając trzymaną różę między palcami. - Muszę przyznać, że pragmatyzm nie wydaje się wcale taką złą rzeczą, kiedy ty o tym opowiadasz. I oczywiście kiedy jest podawany w rozsądnych ilościach. Tak, w rozsądnych ilościach...

Mężczyzna umilkł na chwilę, lecz Katsuki nie próbował go zagadywać. Może to przez konieczność skupienia się nad układanym bukietem, a może przez zmęczony grymas, który pojawił się na twarzy cudzoziemca, a na który zupełnie nie umiał zareagować.

- Ale! - rzucił niespodziewanie Viktor i uniósł wzrok; Yuuri zauważył, że jego oczy na powrót zajaśniały radością. - Skoro już przy racjonalizmie jesteśmy, to na wszelki wypadek powinienem zapytać o cenę twoich niebieskich róż. Bo opłata za tak niespotykane kwiaty nie jest liczona w sztabkach złota, co?

- A mówią, że dla prawdziwej miłości jest się w stanie zapłacić wszystko... - westchnął cicho Yuuri, uśmiechając się pod nosem, ale gdy tylko zorientował się, że powiedział to na głos, zaraz poderwał głowę i mocno się zaczerwienił - Ale to nie była żadna personalna uwaga! Tak się po prostu mówi i osobiście uważam, że to gruba przesada! Znaczy, owszem, każdy zasługuje na prezenty, a w przypadku jakichś ważnych, życiowych wydatków to już w ogóle nie warto oszczędzać, ale po prostu ja nie... nie uważam, żeby pieniądze miały znaczenie... w uczuciach...

- W porządku, w porządku, nic się nie stało - pospiesznie uspokoił Viktor. - Chociaż nie powiem, dało mi to do myślenia. Właściwie to im dłużej o tym rozmawiamy, tym bardziej dochodzę do wniosku, że osoba, o której myślę, jest wspanialsza niż jakiekolwiek bogactwo. Sztabki złota, co... - Obcokrajowiec zerknął przelotnie na różę, po czym oddał ją w ręce kończącego bukiet Yuuriego. - W takim razie chyba mogę stwierdzić, że jest moim złotem. Jedynym i prawdziwym.

- To miłe. Jestem pewien, że będzie szczęśliwa, kiedy jej to powiesz - odpowiedział Yuuri, z wdzięcznością przyjmując kwiat.

Ostatnia róża zajęła swoje miejsce w wąskim, wdzięcznym bukiecie, po czym przewiązana sznurkiem oraz owinięta wstążką wiązanka spoczęła na blacie kontuaru. Na ile mógł nieskromnie ocenić, wyglądała naprawdę ładnie - okazalszym, białym pąkom towarzyszyły nieco mniejsze, łagodnie fioletowe "Lilac Fairy", przez co cały bukiet wydawał się stonowany, elegancki, ale wciąż czarujący. No i naprawdę pasowała im ta nazwa, tym jego niebieskim różom. Były jak ta nieuchwytna liliowa wróżka z baletu Czajkowskiego, którym kiedyś tak bardzo się zachwycił...

- Proszę, już jest gotowy - oznajmił Yuuri, gładząc bukiet wzdłuż zabezpieczonych łodyg. - Póki co trzymaj je kwiatami do dołu, uważaj na kolce przy pąkach i ten... Właśnie! A to bilecik, gdybyś potrzebował dodać coś od siebie.

Katsuki podsunął długopis oraz lekko kremową, ozdobioną subtelnym zawijasem kartkę. Na ten widok Viktor uśmiechnął się, przyjął pisak i nie zastanawiając się długo, nabazgrał coś na bileciku, po czym wsunął go ostrożnie między kwiaty.

- No. To chyba tyle z mojej strony - stwierdził kwiaciarz, lekko kłaniając się Viktorowi. Trochę ciężko było mu się żegnać, ale nie wiedział, co jeszcze może dodać ani jak przedłużyć rozmowę. - Życzę powodzenia z wyznaniem.

- Na pewno się przyda - przyznał cudzoziemiec, po czym uśmiechnął się tak ciepło i tak szczerze, że serce Yuuriego na chwilę się zatrzymało, a potem niespodziewanie przyspieszyło, uderzając o klatkę piersiową niczym ptak zrywający się do lotu. Naprawdę był niezwykły. Tym uśmiechem Viktor musiał zjednywać sobie życzliwość wielu ludzi, a i o popularność na bank nie musiał się martwić. No cóż. Z pewnością ta osoba, której zamierzał zanieść kwiaty, była jakimś ogromnym, równie wspaniałym szczęścia... - W takim razie proszę. To dla ciebie.

Zadowolenie z powodu ukończonego zadania powoli spłynęło z twarzy Yuuriego, zostawiając go z wyrazem niemego zaskoczenia na widok Viktora, który zwrócił róże z powrotem ku kwiaciarzowi.

- Co? - wydukał Japończyk. Co się działo? Czemu? Były brzydkie? Źle je związał? Co?

- To dla ciebie - powtórzył Viktor, wsuwając bukiet w dłonie osłupiałego Yuuriego. - Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że cię poznałem. Nasza rozmowa była jedną z najwspanialszych rzeczy, jaka mi się przytrafiła w Japonii. Właściwie była najlepszą rzeczą od naprawdę długiego czasu i ja... No i ten... I wiesz, ja...

Dalsze słowa niespodziewanie przerwał krótki dzwonek telefonu, a zaraz potem przed kwiaciarnią rozległ się turkot wjeżdżającego na podjazd minivana. Białego minivana. Znajomego minivana.

- Mari... - szepnął na wpół zamroczony Yuuri. Wraz z imieniem siostry w głowie pojawiło się multum innych informacji. No tak, miał jeszcze wstawić kwiaty do środka, uprzątnąć bałagan z lady, zaraz trzeba będzie pomóc w wypakowywaniu towaru, trzeba będzie-

- ...ja już będę szedł - dokończył szybko Viktor, wycofując się o krok od Yuuriego. - Przepraszam, że przeszkodziłem ci w pracy. Jeszcze raz dziękuję ci za rozmowę, za poświęcony czas... za to, że istniejesz i... Do zobaczenia, Yuuri!

Japończyk stał jak zahipnotyzowany pośród całego tego chaosu, kiedy to Viktor posłał mu ostatnie mrugnięcie okiem i wybiegł z kwiaciarni, łapiąc za zostawioną na zewnątrz aktówkę, a jednocześnie od strony zaplecza dało się słyszeć hałas krzątających się domowników. Stał tak nawet wtedy, gdy do sklepu weszła Mari i, złorzecząc na te "cholerne korki w cholernej Fukuoce", odstawiła do kąta worek z ziemią.

- Już jesteśmy! - oznajmiła, jakby jej obecność nie była tego najlepszym dowodem. - No, kwiaciarnia stoi, więc chyba całkiem nieźle sobie poradziłeś. Widziałam, że się chmurzy, trzeba szybko zgarnąć donice z duperelami do środka i... - Mari zawahała się, dostrzegając, że jej brat nie ruszył się ani o jotę mimo litanii skarg oraz koniecznych do załatwienia zadań. - Yuuri, stało się coś? Bo jesteś bardziej czerwony niż te begonie, co je właśnie przywieźliśmy. Pewnie wypłoszyłeś jakiegoś klienta, co?

- Nie, oczywiście, że nie! - zaprzeczył, wreszcie nawiązując kontakt z rzeczywistością, ale gdy zamrugał i dostrzegł Mari, dodał znacznie mniej pewnym tonem. - Chyba nie. Mam nadzieję, że nie. Nie...?

- No to skąd to się wzięło? - wytknęła, wskazując na trzymane przy piersi brata kwiaty.

Yuuri przekrzywił głowę i niepewnie zerknął na bukiet.

- Bo chyba są dla mnie... - odpowiedział słabo.

Jakoś nie mógł być pewien, czy mu się to wszystko nie przyśniło. Tak, ostatnie minuty życia musiały być jakimś jednym, wielkim nieporozumieniem, bo przecież po przystojnym cudzoziemcu wraz z jego uśmiechem w kształcie serca nie było już ani śladu, odkąd po raz ostatni mignęli w przeszklonych drzwiach i zniknęli za węgłem kwiaciarni. Został mu w dłoniach tylko ten nieszczęsny, piękny bukiet oraz dołączony do niego bilecik, na którym Yuuri odczytał zapisane ładnym, prostym pismem:

"Viktor Nikiforov, +7 812 787 41 62".


***

Przypisy-chan

Witajcie w rozdziale drugim "Kwiaciarni dla dwojga"! Nie wiem jak to jest, że autorowi się wydaje, że z następnym rozdziałem na bank przedstawi czytelnikom coś fantastycznego, a potem, gdy przychodzi do publikacji, to i tak się stresuje jak nie wiadomo co. No i nie inaczej jest ze mną. Stresuję się jak nie wiem co. Nie napisałam tego rozdziału wczoraj ani nawet nie przedwczoraj, ale i tak mam wrażenie, że mogłam to dopracować lepiej, że mogło być zabawniej/krócej/dłużej/sympatyczniej/poprawniej gramatycznie/tu wstaw swoją reklamę. Powstrzymajcie mnie, inaczej nigdy nie przestanę się obwiniać ;___;

Mała garść informacji:

Poinsecja to stara, znana nam w Polsce gwiazda betlejemska (przy czym tej nazwy nie chciałam używać ze względy na oczywiste pochodzenie Yuuriego). Gdy przychodzi co do czego to czerwone liście bledną albo zielenieją. Begonii za to przedstawiać raczej nie trzeba.

Odmiana "True Love" w przypadku białych róż istnieje naprawdę (chociaż ciężko mi było ustalić, czy nadaje się do tworzenia bukietów) ;) "Lilac Fairy" to znów wymyślona nazwa, która pochodzi od nazwy piosenki programu, do którego w oryginale występował Viktor, gdy otrzymał pamiętny błękitny wianek z róż. Nazwa faktycznie pochodzi z baletu "Śpiąca królewna" Czajkowskiego.

Rosyjskie numery telefonów wyglądają właśnie w ten sposób. +7 oznacza dzwonienie do Rosji, petersburskie numery telefonu mają natomiast kierunkowy 812. Cała końcówka jest już natomiast zmyślona (nie polecam dzwonić, tam nie czeka żaden Viktor Nikiforov (niestety)).


A w kolejnym rozdziale - dylematy, dylematy! Jeden wie, że jest zakochany, a drugi wie, że nic nie wie. Do czego to doprowadzi i gdzie szukać pomocy, gdy serce nie sługa, ale za to puka w rytmie cha-chy? Dowiecie się z rozdziału trzeciego już w kolejną środę!

Do zobaczyska!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top