18. Kto nad kim wianki plecie

***

Po wymienieniu się komplementami odnośnie yukat, czemu towarzyszyło wyjątkowo długie jak na warunki publiczne spoglądanie sobie w oczy (choć według Viktora "długie" oznaczało w tym przypadku "niewystarczające"), mężczyźni w końcu przysiedli na przygotowanych krzesełkach i korzystając z chwili spokoju, zaczęli wymieniać się nowinkami z ostatnich godzin. A to że Makkachin wyjątkowo mocno szalał dziś na spacerze, przez co biedak tak strasznie się zasapał, że musiał aż uciąć sobie wcześniejszą drzemkę; co się stało, że rodzina Katsukich niespodziewanie stanęła oko w oko z groźbą całkowitego braku goździków na festiwalu (i gdzie ostatecznie odnalazły się brakujące flakony) oraz jak tak w ogóle minął im dzień. Rozmowę sporadycznie przerywali im spacerowicze, którzy jakoś tak chętniej podchodzili do rozbrzmiewającego wesołymi rozmowami stoiska, przeglądali mini-katalog z wiankami, przymierzali te gotowe i ostatecznie zamieniali się w szczęśliwych, lżejszych o kilka setek jenów klientów.

I zanim Viktor i Yuuri się obejrzeli, w takiej atmosferze minęła im praktycznie cała godzina. Niebo stopniowo zaczęło robić się ciepłoróżowe, z intensywną, żółtą linią tam, gdzie jaśniał zachód, a chmury przypominały teraz coś w rodzaju strzępków waty cukrowej, która poszybowała hen, wysoko, byleby dalej od lepkich łapek dzieci. Słońce zatapiało się w horyzont niczym olbrzymie jabłko w kosmicznej misie lukru, podczas gdy drzewa otaczające świątynie pociemniały i stały praktycznie nieruchomo, zwarte, ale dumne jak rząd upieczonych na chrupko kałamarnic...

Rosjanin przełknął gromadzącą się w ustach ślinę. Właściwie to trochę bał się obrócić głowę w bok, przeczuwając, że lada chwila oczy Yuuriego zaczną mu się kojarzyć nie z bursztynami, lecz z dwoma słodkimi karmelkami. Wolał już patrzeć w smakowite niebo i nie wyobrażać sobie, dlatego z taką chęcią schrupałby tego mężczyznę w całości.

- Viktor? - zagadnął tymczasem Yuuri tuż po obsłużeniu ostatniej klientki, drobnej babuleńki, która z pewną nieśmiałością poprosiła o zrobienie jej kwiatowej szpilki do koka. Gdy pięć minut później fioletowa eustoma ozdobiła przyprószone siwizną włosy Japonki, kwiaciarz zwrócił się do architekta i praktycznie czytając w myślach, poprosił: - Czy mógłbyś pójść po ramune? To woda sodowa. Poznasz ją po takiej specyficznej, lekko niebieskiej butelce. O, o tym kształcie. - Yuuri poruszył dłońmi, jakby zaznaczał wydatne, damskie kształty, na co Viktor parsknął krotkim śmiechem. - No co?

- Nie, nic. - Rosjanin uśmiechnął się, wziął kilka wręczonych drobnych i wydostał się zza kontuaru. - Jasne, pójdę. Ramune dwa razy. Schłodzone, nie zmieszane.

Viktor mrugnął przelotnie do Yuuriego, po czym ruszył w stronę głównych, delikatnie rozświetlonych już alejek, gdzie, jak podejrzewał, skupione były budki z jedzeniem i napojami.

Nie pomylił się, tak samo jak bez pudła odgadł, że wraz z obecnością przekąsek można się było spodziewać również tłumów zajadających się nimi ludzi. Przechodnie niczym żywe reklamy prezentowali smakowitości skrywane w cieniu brezentowych bądź drewnianych dachów: oblane syropem jabłka i pokryte czekoladą banany, ikayaki, stanowiące tutejszy rarytas, nabite na patyczki takoyaki oraz dango, które tym szybciej znikały, im mniejsze i smaczniejsze były kulki, czy też wata cukrowa wielkości dzieci (a może to dzieci były dopasowane do wielkości kłębów waty?). Wszystko to stanowiło razem specyficzną, prawdziwie festiwalową atmosferę, kiedy to każdy pozwalał sobie na nieco więcej swobody niż zwykle i nawet rosyjski pracoholik nie mógł się powstrzymać, żeby nie zwolnić kroku i nie poprzyglądać się stoiskom z większą uwagą.

- Mamo, a gdzie teraz idziemy? Na złote rybki? Wracamy do rybek? - W pewnym momencie Viktor usłyszał obok siebie nieco głośniejsze niż gwarne tło zapytanie. Gdy się rozejrzał, dostrzegł, że autorką wypowiedzi była mała, na oko pięcioletnia dziewczynka, maszerująca razem z mamą tuż obok architekta.

- Spodobały ci się, co, Kanako? - zagadnęła trzymająca ją za rękę kobieta. - Nie, na razie tam nie pójdziemy, bo zaraz zacznie się parada, ale... Co ty na to, żeby zobaczyć tańczącego smoka?

Dziewczynka otworzyła szeroko usta, a potem szybko przytaknęła, potrząsając brązowym kucykiem.

- Chcę! Bardzo chcę!

Wielu przypadkowych przechodniów z pewnością dokumentalnie by się rozczuliło po takiej rozmowie, ale Viktor po słowach matki przystanął, zmarszczył brwi i... I wtedy wszystko zrozumiał.

A potem zrozumiał jeszcze to, że powinien być gdzieś indziej.

Viktor pospiesznie rozejrzał się ponad głowami ludźmi, niemal od razu odnajdując stoisko z lodami, gdzie spodziewał się dostać schłodzone napoje. Praktycznie w locie zapłacił za dwie butelki ramune, wziął jeszcze tackę sprzedawanych tuż obok taiyaki z pastą z czerwonej fasoli i maszerując na tyle sprawnie, na ile tylko pozwalały mu to niewygodne sandały (niech to Makkachin kopnie, ale Mari miała z nimi rację), wrócił do znajomej alejki. Gdy dotarł na róg, z odległości wypatrzył stoisko Yu-topii.

Yuuri oczywiście siedział sam i powoli rolował w palcach błękitną różę, spoglądając bez szczególnego zainteresowania gdzieś przed siebie. Może na sąsiednie stoisko z loterią, a może gdzieś poza nie? Ciężko powiedzieć. Lecz chociaż jego mina nie mówiła postronnemu obserwatorowi praktycznie nic, Viktor od razu wiedział, że sylwetka wyrażała tylko jedno - samotność. Lekko przygarbione plecy, zwieszone ramiona, złożone dłonie, w których obracał się pojedynczy kwiat. Smutny widok. Smutny Yuuri.

Rosjanin nigdy go takim nie widział i zdecydowanie nie chciał widzieć już nigdy więcej.

- Viktor...? - Zaskoczony Yuuri uniósł głowę, kiedy obok niego niespodziewanie przysiadł architekt, jednocześnie podając mu zimną butelkę z napojem. - Co ty... Już wróciłeś? Ale... nic cię po drodze nie zainteresowało?

- A tak, było coś takiego. Taki zatroskany, przykuty do krzesełka kwiaciarz - wygłosił Nikiforov i zerknął na zmieszanego Katsukiego. - Yuuri? Powiedz, czy ty próbujesz się mnie pozbyć? Specjalnie wybrałeś moment, kiedy zaczyna się parada, żeby odciągnąć mnie od stoiska, prawda?

Yuuri już chciał ułożyć usta do zaprzeczenia, już niemal słyszał to wygłaszane pospiesznie "nie, nie, to przypadek, nawet nie zerkałem do rozpiski", ale jedno spojrzenie na Viktora i jedna sekunda zwłoki wystarczyła, aby się z tego wycofał.

- No bo to twój pierwszy festiwal - przyznał bez bicia, gładząc kciukiem szyjkę butelki. - Ja tu siedzę w ramach pracy, ale ty... chociaż ty powinieneś się dziś dobrze bawić. Zanudzisz się, jeśli będziesz tu ze mną siedział.

- Zanudzić się? Z tobą? Złoto moje, przecież to absolutnie niemożliwe. - Viktor odstawił nieotworzony napój na ziemię, a zamiast tego wziął odłożoną na blat różę i podsunął ją Yuuriemu. - Szczególnie jeśli pozwolisz mi popatrzeć, jak robisz mi mój pierwszy w życiu wianek.

I chociaż przez te ostatnie dni architekt miał naprawdę wiele okazji podpatrzeć kwiaciarza przy pracy, to wciąż nie mógł oderwać wzroku od Yuuriego, który ujął różę w dłoń i uśmiechnął się, ni to do niej, ni to do niego. Potem z taką samą ciekawością obserwował, jak Katsuki wykłada na stół odliczony pęk kwiatów, wspiera o kolana łuk grubego drutu z owiniętą na początku żyłką, aż wreszcie sięga po pierwszą różę i zaczyna przymocowywać ją do wianka. Palce lewej dłoni trzymały roślinę na miejscu, a prawa wodziła dookoła, ciasno otaczając łodyżkę zielonym, lekko połyskliwym drucikiem. Potem przychodziła kolej na drugi kwiat, na trzeci, na czwarty... coś, co przypominało w pierwszym momencie mini-bukiecik, zaczęło przeobrażać się w grono, a grono we wstęgę. Róża za różą i liść za liściem, żywa korona tkana przez zdolne dłonie nabierała coraz piękniejszych, wyraźniejszych kształtów. Tym wspanialszych, im łagodniej dotykał ich ten milczący, przypominający leśnego duszka Japończyk.

Viktor nie wiedział już, którą odmianę Yuuriego podziwiał bardziej. Skromnego kwiaciarza, który opowiadał o roślinach prosto, lecz niesamowicie od serca, czy może milczącego, jakby natchnionego artystę, co przemawiał nie słowami, a czułymi gestami? Jak wiele jeszcze miał barw do pokazania? Ile z nich będzie mu dane odkryć? Co znaczyły? Jak wiele skrywał cierni? I przede wszystkim...

...czy o istotę tak kruchą i delikatną jak kwiat będzie umiał właściwie zadbać?

Wzniosłe pytania pozostały bez odpowiedzi, jednak w zamian usta Viktora same się otworzyły, a spomiędzy nich popłynął miękki, rosyjski wiersz:

- Kwiat zasuszony i bezwonny
Znalazłem w książce z dawnych lat,
I głos marzenia nieuchronny
Już się do mej duszy wkradł.
Gdzie kwitnął? Jakiej wiosny zaznał?
Czy długo kwitnął? Kto go rwał?
Czy go zerwała dłoń przyjazna?
I po co w książce leżeć miał?
Czy na pamiątkę czułej schadzki,
Czy znaczyć miał rozłąki ból,
Czy był to tylko ślad przechadzki
W cienistym lesie, w ciszy pól?
Czy żyje ów? Czy żyje owa?
Gdzie mają swój zaciszny kąt?
A może zwiędli już bez słowa,
Tak jak ten kwiat nieznany zwiądł?

Deklamujący wiersz Viktor oraz pracujący nad wiankiem Yuuri zaczęli przyciągać uwagę kolejnych, przechodzących aleją spacerowiczów - starszą panią, która jak to starsza pani potrafiła wyczuć swoim szóstym zmysłem ciekawe rzeczy, młodego ojca z pociechą niesioną na ramionach, co niczym majtek na bocianim gnieździe wskazywała kierunek rejsu, trzy młode dziewczyny, które nie wiadomo, czy bardziej były zachwycone kwiatami, czy może przystojnym, skupionym kwiaciarzem... Tłumek powoli gęstniał, cicho wymieniając między sobą komentarze na temat obserwowanego występu, a Yuuri jakby piękniał w oczach, pewniejszy swoich ruchów oraz wyglądu wianka. W końcu ostatnia róża trafiła na swoje miejsce, obwiązana wtapiającym się w tło, zielonym drucikiem. Gdy tylko okrąg zamknął się i spoczął na głowie Rosjanina niczym korona, widzowie zabili brawo, po czym zaczęli kolejno prosić o gotowe wianki bądź zamawiali nowe. Yuuriego na chwilę speszył ten tłumny odzew, ale zaraz do akcji włączył się nieco przytomniejszy Viktor, który powolną, lecz całkiem niezłą jak na gaijina japońszczyzną zajął się klientami, zapisując ich prośby na kartce.

Wreszcie po sprzedaniu pięciu wianków z zapasów i powiększeniem się kolejki o trzy świeże zlecenia tłumek przerzedził się i ostatecznie rozpłynął w morzu przechodniów, najprawdopodobniej przyciągnięty coraz głośniejszymi nawołaniami do zabawy. Mężczyźni na powrót zostali sami.

- Co to był za wiersz? - zapytał po chwili Yuuri, kiedy zaczął przygotować pęk pachnącej lawendy do pierwszego zamówienia.

- Miło by było powiedzieć, że mój, ale niestety. To Puszkina. Takiego znanego, rosyjskiego poety - odparł Viktor i westchnął, deczko żartobliwie, a trochę z prawdziwym zawodem, że nie mógł zachwycić Yuuriego czymś prawdziwie swoim. W końcu Bozia dała talent do rysowania i niezłą pamięć do głupot, ale nic do pisania. Zaraz jednak obrócił się i posłał kwiaciarzowi delikatny uśmiech. - Opowiadał o znalezionym w książce kwiecie, który miał być symbolem dawnej, zapomnianej już miłości.

- Ach. Aha. No tak. - Katsuki umknął spojrzeniem w bok, odkładając lawendę na stół. - Wiesz, może to okropne zabrzmi, bo przecież nic z niego nie zrozumiałem, ale... pięknie recytujesz. Naprawdę. Twój głos brzmiał tak, jakbyś to ty tęsknił za tym kwiatem.

Yuuri umilkł, a że nie wiedział już, co ma dalej począć z rękami, oczami, policzkami i w ogóle całym sobą, dlatego złapał jedną z przyniesionych rybek taiyaki i zaczął ją stopniowo podgryzać. W ten sposób pozbawił Viktora szansy na obserwowanie słodko niepewnej miny, ale architekt szybko mu to wybaczył. Takie wspólne, zgodne milczenie i nastrojowy półmrok też miały w sobie coś urokliwego...

O. O wilku mowa, a wilk tuż tuż. Dwie minuty później wiszące nad ich głowami lampiony zapaliły się, zalewając okolicę łagodnym, czerwonawym światłem, a z oddali rozbrzmiały bębny świadczące o rozpoczynającej się paradzie. Ci ludzie, którzy zapomnieli o zabawie lub wydawali się nią mniej zainteresowani, po kilku taktach muzyki zwrócili głowy ku centrum parku, po czym stopniowo ruszyli w stronę świątyni Kagami, skąd rozpoczynał się przemarsz. Na swoich miejscach pozostali tylko zapaleni zakupowicze, którzy postanowili skorzystać z okazji, że tłumy się przerzedziły, oraz, oczywiście, sami sklepikarze.

Miejsce zjedzonej rybki z ciasta wkrótce zajął drut z doczepioną do niego lawendą, gdy znacznie spokojniejszy i pewniejszy siebie Yuuri zaczął skręcać pierwsze opłacone zlecenie. Wciąż podtrzymywał milczenie, chociaż może to bardziej dlatego, bo wsłuchiwał się w niezrozumiałe przez odległość okrzyki i przytłumione klaskanie, towarzyszące bębnowej muzyce. W sumie Viktor też nieco nadstawiał ucha, pomrukując w rytm podczas jedzenia, jednak jemu o wiele bardziej marzyło się, żeby zagłuszyć paradę komplementami, którymi pragnął obsypać siedzącego przy nim mężczyznę. Tylko czy dzięki nim choć trochę by się rozpogodził? Czy może jeszcze bardziej zamknąłby się w sobie niczym wrażliwa na dotyk mimoza?

- Na O-bon zamienię się z Mari - powiedział nagle i trochę bez kontekstu Yuuri, choć zjadający taiyaki Viktor praktycznie od razu odgadł, co leżało kwiaciarzowi na sercu. - Wezmę dzień wolny i wtedy pokażę ci wszystko tak jak trzeba. Odwiedzimy świątynię, pójdziemy na strzelnicę, obejrzymy fajerwerki i będziemy bawić się do rana - obiecał, ale zaraz nieco posmutniał. - Tylko że to dopiero za trzy miesiące...

- Jakoś sobie poradzimy - odparł Viktor, pospiesznie kończąc drugą rybkę. - Wystarczy, że będziesz ze mną. Jak jutro. Na naszej randce.

Yuuri wyprostował się jak struna, ale nie przerwał pracy. Chociaż... czy mu się zdawało, czy uszy Japończyka wydawały się takie jakby nieco ciemniejsze?

Rosjanin uśmiechnął się więc, kontynuując wywód.

- A potem zobaczę cię pojutrze. Odwiedzę cię w niedzielę. Zajrzę do sklepu w poniedziałek. Przywitam się we wtorek. Zjemy coś razem w środę. Wpadnę za tydzień. W każdym tygodniu. Za miesiąc. Za dwa. A nawet za trzy. - Viktor nachylił się w stronę Yuuriego i delikatnie oparł głowę o jego ramię. Mocniej nie próbował, bo nie chciał mu przeszkadzać w pleceniu wianka. - Widzisz? I już zleciało. A to wszystko dlatego, bo każdy moment, który z tobą spędzam, jest jedyny i najlepszy.

- Viktor - szepnął niespodziewanie Yuuri, a dłonie trzymające pęczek lawendy opadły z powrotem na kolana. - Czy ty...?

Enigmatyczne pytanie zawisło jednak gdzieś między odgłosami bębnów, które z każdą sekundą robiły się coraz głośniejsze, jakby... zbliżały się coraz bardziej do alei i zaraz miały... się...

- Yuuri, czy to możliwe? - Viktor uniósł głowę i obejrzał się na towarzysza, ale Katsuki tylko bezradnie wzruszył ramionami.

- Nie wiem! Nie widziałem planu trasy!

Po kilku uderzeniach serca, które wydawały się mgnieniem oka i wiecznością jednocześnie, Viktor zerwał się z miejsca i chwytając Yuuriego za dłoń, wyciągając go z budki wprost na alejkę. W tym samym momencie okazało się, że wzdłuż prostopadle ulokowanej do nich uliczki zaczęła kroczyć kolumna przebranych w krótkie, barwne hapi bębniarzy, za którymi sunął potężny, czarno-czerwony, materiałowy smok. Cały handel na ten jeden moment kompletnie zamarł, a wszyscy skupili się na przemykającym korowodzie. Większość dzieci reagowała zgodnym jękiem zachwytu, natomiast co żywsze maluchy podskakiwały bądź biegły za stworem, chcąc go jak najdokładniej obejrzeć. A kto wie - może nawet zajrzeć do paszczy? Tyle dobrego, że smok był porządnie nakarmiony i tylko łypał na boki żółtymi ślepiami, potrząsając kosmatym łbem. Dorośli za to nieco bardziej powściągliwie podziwiali paradę z odległości, co wcale nie znaczyło, że nie uśmiechali się i nie wznosili dziękczynnych okrzyków. Czasami byli w tym nie mniej entuzjastyczni co dzieci.

- Widzisz? Mówiłem ci, że z tobą nie można się nudzić! - wyznał spontanicznie Viktor, nawet nie licząc, że cokolwiek zostanie usłyszane w tym radosnym hałasie. - Więc nie dziw się, że pragnę spędzić z tobą każdy dzień życia...!

Ale stał się cud - a może to była boska interwencja, zważywszy na okoliczności oraz bliską obecność świątyni? - i architekt poczuł, że mniejsza dłoń mocniej zaciska się w jego dłoni.

- ...ja z tobą też... - usłyszał cicho tuż obok siebie.

A gdy obrócił głowę i zobaczył błyski lampionów odbijające się w najpiękniejszych znanych mu oczach, Viktor wiedział, że chyba całkiem zwariuje, jeśli zaraz czegoś nie zrobi. Więc zwariował - tak mocno, że zdjął z siebie wianek z niebieskich róż, wsunął go na głowę zdezorientowanego Yuuriego, objął go w pasie i w końcu pocałował przy wszystkich ludziach prosto z zarumieniony policzek.


***

Przypisy-chan

Witajcie w Kwiaciarni już po raz osiemnasty! :3 Aż miło popatrzeć, że fabuła dociągnęła do tylu części, a ukwieceni chłopcy coraz chętniej się całują. Można więc chyba przypuszczać, że za tydzień nie będzie gorzej, prawda? ;)

Zanim przejdę do reszty przypisów, chciałabym jeszcze niezmiernie podziękować Ayakiko, która jest autorką dzisiejszego obrazka w mediach. Jestem nim absolutnie oczarowana i nie spodziewałam się, że uśmiech kwiaciarnianego Yuuriego może zostać oddany tak pięknie i niewinnie ;u; Cudo, nie człowiek. Nie można się dziwić Viktorowi (który również wyszedł wspaniale jak na gwieździste bóstwo przystało), że całkiem oniemiał na widok takiej piękności, co nie? Także wielkie brawa dla wspaniałej artystki i jej pięknych prac! <3

A teraz ciekawostki tajmu:

- Pojawiło się trochę nazw rozmaitych smakowitości, które szczególnie łatwo można dostać na japońskich festiwalach. Ikayaki to właśnie pieczone kałamarnice, podawane na patyku, takoyaki to znów kuleczki z ciasta oraz kawałkami ośmiornicy. Taiyaki to rybka z ciasta przypominająca gofry, która jest nadziewana na słodko bądź słono, a dango - zbliżone do mochi kluski, również robione z mochiko (ryżowej mąki). Do popularnych smakołyków należą również banany w czekoladzie (i posypką), jabłka w karmelu czy wata cukrowa. No i jest jeszcze ramune, popularne nie tylko od święta, czyli woda sodowa sprzedawana w specjalnych butelkach, które otwiera się poprzez wepchnięcie kulki (szklanej, marmurowej, różnie bywa) do wewnątrz, inicjując w ten sposób bąbelkowanie. A to zaledwie ułamek istniejących dań - nie można wszak zapominać o yakisobie, karaage, naleśnikach, kruszonym lodzie z syropem... 🤤

- Przytoczony przez Viktora wiersz jest autorstwa niejednokrotnie wspominanego w Dziabowersum Aleksandra Puszkina i ma troszkę mało oryginalny tytuł "Kwiat". W pewnym momencie chciałam przytoczyć go tutaj razem z oryginalną pisownią, ale gdybym potem musiała wkleić go raz jeszcze jako tłumaczenie, to byłoby z tym więcej zachodu niż pożytku. Ale tak, kursywa oznacza, że Viktor mówił to po rosyjsku, dlatego też Yuuri go nie zrozumiał. I gdyby jeszcze kiedyś w tekście pojawiała się kursywa, to można założyć, że ten tekst jest w innym języku niż reszta (np. gdyby rozdział był z perspektywy Viktora i normą był angielski, ale w pewnym momencie zagadałby np. po japońsku, który większość bohaterów i tak rozumie). Tak samo wyszło to więc w przypadku rozmowy w tłumie.
Po skończeniu fanfika będę musiała to rozsądnie ujednolicić...

- A skoro przy tym jesteśmy - imię Kanako może wam się wydawać absolutnie przypadkowe, ale absolutnie przypadkowe nie jest, bo właśnie młoda trenerka Minamiego nazywa się Kanako Odagaki (choć tu uznajcie to za jedynie mrugnięcie oczkiem, a nie objawienie samej odmłodnionej postaci). Przy okazji pani Kanako to również prawdziwa łyżwiarka, która pomagała przy tworzeniu choreografii do YoI.

- Parada ze smokiem również została zaczerpnięta z Hakata Dontaku Festival, czyli wiosennego festiwalu odbywającego się w Fukuoce.

Choć na zdjęciu się nie znaleźli, to w prawdziwej paradzie uczestniczą również bębniarze oraz osoby grające na shamisenach.

- Wspomniany przez Yuuriego O-bon to ważne, sierpniowe święto ku czci zmarłych. Nie tylko odwiedza się wtedy groby zmarłych, ale można się także pobawić na letnich festiwalach, które częściej kojarzymy z anime.


Więc! Co z tego wszystkiego wyniknie i czy Viktor przypadkiem nie zaliczy plaskacza prosto we własny policzek - tego dowiecie się oczywiście już w kolejnym odcinku naszej kwiatowej serii. Nie ukrywam też, że rozdział 19 będzie jednym z ważniejszych, więc przemocno trzymam kciuki, żeby wszystko w nim wyszło jak trzeba i żebyście byli z niego zadowoleni. Ale powinniście być. Tak mi coś w głębi serca podpowiada :3

A póki co żegnam się i do zobaczyska w przyszłym tygodniu! A, no i w Archiwum, oczywiście!

Muah!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top