17. Kwiatek do kożucha, Rosjanin do yukaty

***

Zgodnie z obietnicą - i niezależnie od tego, co by mu napisał na czacie Yuuri, gdyby tylko spróbował - Viktor pojawił się następnego dnia w kwiaciarni, żeby pomóc Katsukim w przygotowaniach do nadchodzącego festiwalu. Jak się na miejscu okazało, pracy było naprawdę mnóstwo, począwszy od cięcia drutu, przez pozowanie jako model dla gotowych wianków oraz wykorzystywanie srebrzystej głowy jako wzór dla tych dopiero plecionych, na zbijaniu ścianek i wymalowywaniu szyldu stoiska skończywszy. Właśnie dlatego architekt nawet nie próbował pytać o zgodę, tylko od razu zdecydował się wpaść do Yu-topii również na drugi dzień. I na następny oczywiście też. I kolejny. I kolejny. I kolejny...

...i właściwie nie wiadomo kiedy kartka w kalendarzu zmieniła się na tą z trzecim maja, oznajmiając tym samym, że oto wreszcie nastał Wiosenny Festiwal Hasetsu.

Viktor, przebrany w czarne spodnie i matową, grafitową koszulę, zgasił światło w łazience i rozejrzał się po pokoju dziennym. Okej, rośliny wyglądały na zadbane, jedzenie było schowane, komórka leżała za to w kieszeni - czyli wszystkie znaki na niebie i ziemi jasno wskazywały, że mógł ruszać na miasto. Na odchodne architekt postawił jeszcze miskę ze świeżą wodą obok psiej poduchy, podrapał za uszami leżakującego na posłaniu Makkachina i po cichu wyszedł z mieszkania, by skierować swoje kroki w stronę kwiaciarni. Do ukochanego miejsca z nie mniej ukochanym, czekającym na niego kwiaciarzem.

Właściwie dopiero teraz do Viktora zaczęło w pełni docierać, że wszystko się naprawdę poukładało, a on nie musiał sobie pluć w brodę do końca życia, że zataił przed Yuurim prawdę o sobie. Na szczęście przez te minione dni architekt zdołał się zrehabilitować w oczach Japończyka i udowodnił, że dalej był z niego przede wszystkim poczciwy, normalny facet, który żadnej pracy się nie bał. Nawet takiej, w której mógł się nieopatrznie zaciąć nożycami w kciuk, kiedy próbował odciąć zwijający się w pętle drut. Ta, tak też się zdarzało. Ale podobne poświęcenie (oraz kropla dramatycznie upuszczonej krwi) okazało się niewygórowaną ceną, aby w Yuurim znów odezwała się czulsza nuta, a palec architekta został troskliwie potraktowany wodą utlenioną, plasterkiem w stokrotki oraz szybkim buziakiem, ot, tak w ramach kompresu.

Podziałało. I chociaż miało to miejsce kilka dobrych dni temu, to do dziś Viktor był tak odurzony leczniczym działaniem całusa, że chyba nie poczułby bólu nawet wtedy, gdyby uderzył się małym palcem u stopy w krawędź szafki. A to już coś znaczyło.

Viktor westchnął, ostatni raz uśmiechając się do wspomnień, po czym wrócił na ziemię i z zaciekawieniem rozejrzał się dookoła, widząc coraz liczniej wylegujących na ulice mieszkańców Hasetsu. W Japonii architekt bywał już przy okazji kilku biznesowych spotkań, ale dopiero dziś po raz pierwszy dane mu było uczestniczyć w święcie z prawdziwego zdarzenia. I tak architekt mógł podziwiać, jak roześmiane dziewczęta i skromne kobiety - wszystkie ubrane w długie, zdobione yukaty - spacerowały przy akompaniamencie stukania drewnianych obcasów, a panowie, którzy trochę mniej przywiązywali wagę do urody (albo wręcz przeciwnie, tylko byli gorącymi zwolennikami wygody), szli w spodniach oraz codziennych koszulkach. Łączyły ich jednak dwie rzeczy - dobry humor, wyczuwalny dzięki rozbrzmiewającym dookoła ożywionym rozmowom, oraz kierunek marszu.

I o ile Viktor podzielał nastrój uczestników festiwalu, tak w przypadku tego drugiego Rosjanin miał swój własny cel wędrówki. Na ostatnim skrzyżowaniu mężczyzna zignorował grupę przechodniów zmierzających w stronę świątyni Kagami, gdzie zaplanowano główną część obchodów święta wraz z paradą oraz pokazami sztucznych ogni, a sam skręcił w lewo i pokonał jakieś dwieście metrów, żeby dotrzeć do fasady znajomego sklepu.

- O, Viktor-san! - Burza blond włosów ozdobiona czerwonym kosmykiem podskoczyła zza kontuaru, a biały kiełek, wysuwający się delikatnie zza górnej wargi, wkomponował się w uprzejmy i bardzo szeroki uśmiech. - Dzień dobry!

- Dzień dobry, Minami - odpowiedział Viktor, zamykając za sobą drzwi, po czym rozejrzał się dookoła. Choć przychodził tu codziennie, codziennie było tu odrobinę inaczej, a to wszystko przez rośliny, które w ramach niezmiennych praw handlu przybywały i odchodziły z kwiaciarni. Ciekawe jednak, że potrafił już wskazać, co zmieniało się z wizyty na wizytę. Jakby zaczął być... domownikiem? - Wszystko w porządku?

- Tak, oczywiście! Ruch jest mały, więc bez problemu ze wszystkim nadążam - zreferował, dumnie wypinając pierś do przodu. Róża z loga Yu-topii, widniejącego na granatowym fartuchu, rozwinęła się jeszcze trochę bardziej.

Minami nie zdążył jednak przedstawić szczegółowego raportu zysków, bo z zaplecza wyszła Mari, przyciągnięta odgłosami angielskiej rozmowy. Musiała być na przerwie, bo akurat nie nosiła roboczych ubrań, a między zębami trzymała niezapalonego papierosa.

- Och, młody, młody... Musisz się jeszcze dużo nauczyć - rzuciła, gdy tylko wyciągnęła fajka z ust. - Kiedy Viktor pyta "czy wszystko w porządku?", ma na myśli czy wszystko jest w porządku u Yuuriego.

- Ahaaa, rozumiem. - Minami otworzył usta i skwapliwie przytaknął, jakby nie wyczuł w wypowiedzi żadnego przytyku. - To w takim razie niestety nie wiem, co i jak. Yuuri-senpai od jakiejś godziny jest już na stoisku.

- Zawieźliśmy wszystko dostawczakiem, póki ruch nie był wstrzymany. W sumie brakuje tam tylko ciebie - dodała Japonka, nonszalancko oparta bokiem o framugę przejścia.

- Więc dlaczego miałem przyjść tutaj? - zdziwił się Viktor, ale Mari zacmokała tylko i pokręciła głową.

- Bo mamy dla ciebie, bratku, zadanie specjalne - wyznała, mrugając w stronę kuzyna, a potem wyprostowała się i podeszła do architekta. - Chodź. Musisz się przygotować.

Mari i Minami chwycili Viktora pod pachy (mały Kenjirou miał zdecydowanie trudniejsze zadanie, więc nie było wiadomo, kto tak naprawdę kogo prowadził) i zaciągnęli obcokrajowca na zaplecze, gdzie rozłożona na kanapie czekała na niego... yukata. Ale inna niż ta, którą nosił przy okazji rodzinnego obiadu. Zdecydowanie inna i z pewnością również droższa, co dało się dostrzec już na pierwszy rzut oka. Zaprezentowana yukata w odcieniu jasnej zieleni była jednoczęściowa, a przez to wydawała się o wiele bardziej gustowna. Materiał okazał się niezwykle miły w dotyku, przewiewny, lekki, ale jednocześnie nie cienki. "Prosta bawełna" pomyślał z podziwem architekt "a tak świetnie zrobiona".

- Minami pomoże ci ją założyć, żebyś przez przypadek nie wepchnął nogi w rękaw albo coś. Ja za to zajmę się wiązaniem obi - zarządziła Mari, odwracając się do mężczyzn plecami. - No, ruchy, kluchy leniwe. Robota wciąż czeka.

Zgodnie z tymi zaleceniami Viktor rozebrał się do bielizny i dał się owinąć w przygotowaną szatę (choć niewiele brakowało, żeby to mały, energiczny Japończyk zaplątał się wokół łydek architekta). Dopiero na właściwym modelu okazało się, że materiał sięgał niemal do samych kostek, zupełnie jak w yukatach dla pań, a jasna, przypominająca oliwki zieleń idealnie współgrała z brązowym pasem, którym chwilę potem Mari pomogła mu się obwiązać nad biodrami. W sumie Viktor nie zawahałby się stwierdzić, że ten brąz przypominał mu barwę oczu Yuuriego, ale czy był to przypadek, nadinterpretacja, a może jednak przeznaczenie - tę kwestię pozostawił nierozstrzygniętą tak dla własnej przyjemności.

- A ten haft... - Viktor wskazał na delikatne, białe, wijące się linie, które układały się w ukośny wzór, biegnący przez całą długość i szerokość yukaty, od ramion po barwiony na błękitno kraniec u stóp. - Czy mi się wydaje, czy to jakieś kwiaty?

- Brawo, bystrzaku. Na coś się jednak te lekcje z moim bratem przydały. Tak, to róże. Jak przystało na kwiaciarnię - podpowiedziała Japonka, po czym wyprostowała się i wyszczerzyła z uznaniem. - No, gotowe. Teraz możesz nas godnie reprezentować. Gdybyś miał się po prostu bawić, to mama pewnie by się aż tak z nią nie starała, ale że będziesz głównie okupować nasze stoisko, to powinieneś chociaż wpasować się w klimat.

Mari zajrzała jeszcze pod stolik i wyciągnęła stamtąd parę drewnianych chodaków - geta, jeśli Viktor dobrze kojarzył nazwę - które postawiła tuż przed mężczyzną. Niesamowite. Wydawało mu się, że nikomu nie podał numeru buta, a i tak chodaki pasowały praktycznie idealnie, co w przypadku długich, rosyjskich kończyn nie było wcale takim prostym zadaniem. Czyżby wystarczył specjalistyczny rzut oka na jego bose nogi, którymi świecił podczas jednego, jedynego, niedzielnego obiadu? Ktoś z ciekawości przystawił stopę do pozostawionych w przedsionku butów i w ten sposób odgadł właściwą miarę? A może w akcję była zamieszana Minako, która podczas odwiedzin w trakcie przeprowadzki zmierzyła linijką jakiegoś stojącego w korytarzu laczka?

No bo we Wróżkę Chrzestną przecież nie wierzył... chyba...

- Tylko pamiętaj, żeby nie szarżować, bo potrafią być zdradliwe. Niejeden gaijin obtarł sobie przez nie stopy. Właściwie to ja też dostałam raz takich pęcherzy, że... - ostrzegła Mari, ale zawahała się i urwała wypowiedź, najwidoczniej nie chcąc się spowiadać z mało przyjemnych w opisach dolegliwości. - No, nieważne. Ty i tak nie masz wyboru.

Szorstkie słowa nie zdołały jednak ukryć uśmiechu zadowolenia, jaki pojawił się na twarzy kwiaciarki, a gębula stojącego obok Minamiego wprost promieniała dumą i tym rodzajem satysfakcji, który miał chyba oznaczać "proszę powiedzieć Yuuriemu-senpaiowi, jaki byłem przydatny!". Viktor nie mógł nie odpowiedzieć tym samym.

- Dziękuję - odpowiedział i delikatnie ukłonił się przed rozmówcami. - I podziękuj też mamie za jej życzliwość oraz ciężką pracę. Zrewanżuję się.

- Jasne, jasne, w porządku. Nie czaruj, bo Kopciuszka z tego i tak nie będzie - zbyła go Japonka, trąc koniuszek nosa, jakby chciała ukryć za dłonią swoją minę. - Leć już i miłej zabawy.

Mari wypchnęła Viktora z kwiaciarni i stojąc na progu sklepu razem z Minamim, pomachała mu krótko na do widzenia.

O osiemnastej wciąż było jeszcze całkiem widno, ale jednocześnie po gasnącym kolorze nieba dało się odczuć, że za jakąś godzinę zacznie zmierzchać, a za półtorej konieczne będzie rozświetlenie lampionów rozwieszonych wzdłuż i wszerz przyświątynnych uliczek. Rosjanin powiódł wzrokiem wzdłuż girlandy czerwonych lamp, zawieszonych między wysokimi latarniami, po czym rozejrzał się po powoli gęstniejącym wokół niego tłumie. On oraz widok pierwszych, obleganych stoisk był niezaprzeczalnym znakiem, że dotarł na właściwe miejsce oraz że również w tym roku festiwal cieszył się niesłabnącą popularnością. Dla sprzedawców był to powód oczywistej radości, choć pewnie nie każdy tu zgromadzonych cieszył się z aż takiej frekwencji, szczególnie ludzie ustawieni w wężyki do budek z jabłkami w karmelu, waty cukrowej czy do różnego rodzaju loterii. No nic - w końcu kolejki też stanowiły nieodzowną część takich zabaw.

Viktor z zaciekawieniem oglądał wszystko, co działo się na kramach (co bardzo ułatwiał mu wzrost plus bonus w postaci wysokich geta), aż wreszcie na zbiegnięciu się jednej z bocznych alejek z główną dostrzegł to, czego najbardziej szukał. Największą atrakcję wieczoru oraz swoje jedyne szczęście.

Tuż pod daszkiem, na którym rozpięto brezent z doczepionym od przodu transparentem głoszącym w kanji "Kwiaciarnia Yu-topia", pochylony nad wiankiem siedział Yuuri. Podobnie jak przy okazji ich nieudanej randki nie nosił okularów, a włosy miał zaczesane do tyłu i lekko utrwalone jakimś kosmetykiem. Mimo to kilka mniej chętnych do współpracy kosmyków wymknęło się z fryzury i unosiło się nad skupionym czołem, kiedy kwiaciarz systematycznie zaplatał kolejne bladoróżowe piwonie w przygotowywanym wianku. Takie kompozycje szły mu naprawdę sprawnie i dlatego już po chwili Japończyk wiązał ostatni kwiat, sięgał po lakier, spryskiwał całość mgiełką, po czym wręczał zadowolonej klientce. W tym przypadku była to mała, może dziesięcioletnia dziewczynka, która miała zbyt krótkie włosy na fantazyjne spinki, ale za to mogła od teraz pochwalić się ozdobą jedyną w swoim rodzaju.

No, albo prawie jedyną, o ile ktoś się nie zainspiruje i nie poprosi o coś podobnego.

- To będzie tysiąc dwieście jenów... Tak, tak, w tym stanie powinien wytrzymać dwa dni. Naprawdę? Bardzo mi miło... Oczywiście na śluby też przygotowuję zamówienia. Tak, rozumiem. Z przyjemnością. W takim razie dziękuję i zapraszam ponownie do Yu-topii. - Yuuri skłonił się przed kobietą, a potem podniósł nieco głowę i pomachał żegnającej się z nim dziewczynce. - Pa pa...

- Zdecydowanie powinieneś podwoić cenę wianków. Druga połowa należy ci się za czar, jaki roztaczasz wokół siebie - zagadnął Viktor, wsuwając się przez boczne przejście za ladę stoiska. - Działasz jak prawdziwy antydepresant. I na dodatek jesteś mniej kaloryczny od słodyczy.

- Wątpię, żeby znaleźli się ludzie, którzy byliby chętni na takie przepłacanie. A słodycze są przynajmniej smaczne - odparł Yuuri, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy z oglądającą się na niego dziewczynką. Mimo to kwiaciarz od razu się rozpromienił, gdy tylko usłyszał znajomy głos. - Cześć, Viktor. Dobrze, że jesteś.

Gdy Yuuri opuścił dłoń i obrócił się w stronę Viktora, Rosjanin wreszcie mógł go obejrzeć w pełnej krasie i... och, Boże moj, jak warto było dożyć tego dnia. Tak jak można było wywnioskować ze słów Mari, jej brat również przebrał się w yukatę, jednak architekt w żaden sposób nie był przygotowany na to, jak piękna ona będzie. Piękna w całym zestawieniu, oczywiście. Długa, ciemnoniebieska szata ze wzorem do złudzenia przypominającym kwiaty śnieżnika sprawiała, że Yuuri sam przypominał delikatny pąk - pojedynczy, może odrobinę skromny, ale przez to jeszcze bardziej przykuwający wzrok. Jednocześnie obi w kolorze błękitu, z mniej zauważalnym, falistym deseniem, podkreślało wąską talię mężczyzny niczym wstążka zawiązana na prostej róży. Skromny, ale zjawiskowy. Po prostu.

- Cudnie wyglądasz - szepnął Viktor, odgarniając kilka kosmyków za ucho wpatrującego się w niego Yuuriego.

- Dziękuję, ty też jesteś... - Przez chwilę szukał słowa, aż wreszcie zamrugał i skończył: - ...niezwykły. Znaczy, może to brzmi źle, ale to wszystko przez to, że prawie pomyliłem cię z jakimś... no wiesz. Z jakimś bóstwem. W końcu jesteśmy niedaleko świątyni i gdyby objawił się tu jakiś duch gwiazdy czy coś w tym stylu, to z pewnością wyglądałby tak jak ty - wyznał kwiaciarz, nieznacznie się zawstydzając. Tylko co w takim przypadku powinien zrobić przyrównany do bogów i ciał niebieskich Viktor? Eksplodować ze szczęścia niczym supernowa? - Wybacz, to głupie. Kompletnie się nie spodziewałem.

- Ani ja. Że obsypiesz mnie takimi komplementami i że w ogóle się tak ubiorę - przyznał pogodnie Rosjanin, przenosząc dłoń ze skroni na policzek Japończyka. - Chwała i sława należą się przede wszystkim Mari, bo to ona mnie we wszystko wkręciła, chociaż wcale się nie zdziwię, jeśli w spisku brała udział cała twoja rodzina. W końcu Minami pomógł mi się ubrać, mama uszyła yukatę... No i pewnie Makkachin też maczał w tym swój mokry nos, bo wczoraj obślinił mi moją najlepszą koszulę. Pewnie dlatego, żebym nie mógł jej dzisiaj założyć.

Yuuri uśmiechnął się uroczo, wyłączając dzięki temu jeszcze kilka ważniejszych ośrodków nerwowych Viktora (poza odczuwaniem bólu wysiadło centrum odpowiadające za mruganie, a ten fragment mózgu związany z oddychaniem był na skraju zapaści), po czym delikatnie pokręcił głową.

- Raczej nie sądzę, żeby wszyscy ode mnie się w to zaangażowali. Szanuję tatę, ale wydaje mi się, że całym jego wkładem w nasze spotkanie było przyniesienie tu dwóch krzesełek.

Architekt odpowiedział dźwięcznym śmiechem i przyznał kwiaciarzowi rację, jednocześnie nie mogąc oderwać wzroku od okrągłych, bursztynowych oczu. No tak. W sumie gdyby Toshiya też uczestniczył w operacji "wiosenny festiwal", to przygotowałby dla nich nie dwa, a jedno, odpowiednio ciasne siedzisko. Chociaż może nie zrobił tego w trosce o to, żeby zostało im coś do zaliczenia jutro, na właściwej randce? Ech, ci ojcowie. Ciężko było rozgryźć, w którym momencie ostrzyli na ciebie siekierę, w którym uchylali nieba, a kiedy kompletnie nie wiedzieli, jak się sprawy sercowe ich dzieci miały.

I szkoda tylko, że rozbawiony tymi spekulacjami Viktor zupełnie nie zauważył, że uśmiech Yuuriego na słowo "dwóch" jakoś tak dziwnie przygasł...


***

Przypisy-chan

Witajcie, moi kochani, na Wiosennym Festiwalu! Jak możecie zauważyć, to dopiero początek całego zamieszania, a chłopcy muszą się na siebie dobrze napatrzeć, zanim przejdziemy do dalszych wydarzeń. Coś jednak sugeruje, że Yuuriego znów coś gryzie. Czyżby martwił się, że tak przystojny facet jak Viktor mógł zostać przechwycony na imprezie przez tabun uroczych imprezowiczek? :O

Ale, ale, nie martwmy się na zapas. Czas na ciekawostki!

- Nazwa"Wiosenny Festiwal Hasetsu" została stworzona na bazie festiwalu "Spring Festival Hakata DONTAKU", który odbywa się tuż obok, w Fukuoce i odbywa się również na początku maja.

- Świątynia Kagami naprawdę istnieje w Karatsu/Hasetsu i znajduje się w odległości kilometra od onsenu, który był podstawą dla zaprojektowania Yu-topii. Oczywiście w tym AU jest w tym miejscu kwiaciarnia, ale fajnie wiedzieć, że to naprawdę leży tak blisko :)
Swoją drogą - Yu-topia w rzeczywistości nazywa się Kagamiyamaonsen i pochodzi najpewniej od nazwy położonego niedaleko na wzgórzu parku Kagamiyama.

- Od tego rozdziału znika problematyczne zapisywanie japońskich zdań. Oczywiście trudno zakładać, że Viktor umie się już płynnie posługiwać językiem, ale z pewnością jako zdolny geniusz lingwistyczny potrafi zrozumieć w mowie wiele kluczowych słów, więc i ogólny zarys wypowiedzi jest mu znany. Jest to też ułatwienie dla Was (oraz dla mnie) ^^"

- Yukaty, które noszą chłopcy, to nic innego jak stroje pochodzące z oficjalnych grafik przygotowanych na zeszłoroczną akcję "Yuri on Onsen".

Kwiaty na yukacie Viktora łatwo jest zidentyfikować, natomiast wzór widoczny u Yuuriego to już takie moje miłe założenie na potrzeby opisów. Żeby jednak nie było - kwiaty śnieżnika naprawdę pasują do koncepcji. Popatrzcie sami.

Ładne, prawda? A na dodatek nazwa "śnieżnik" (po angielsku znany jako "glory-of-the-snow") w odniesieniu do łyżwiarza wydaje się cokolwiek symboliczna.
PS. Jestem z tego porównania niesamowicie dumna, bo zupełnie sama z siebie znalazłam śnieżniki <3

- Tysiąc dwieście jenów, które Yuuri zgarnął za wianek z piwonii, to równowartość ok. czterdziestu złotych. Cena może Was nieco przerazić, ale tak po prawdzie i tak jest niska. Znajoma, o której wspominałam przy okazji poprzedniego rozdziału, robi wianki za 70-80 złotych, choć warto też zaznaczyć, że kiedy o to dopytywałam a) trwał akurat sezon na komunie, przez co zamawiane wianki były nieco bardziej skomplikowane i wypaśniejsze, b) no i musi załatwiać sobie materiały po cenach niekoniecznie hurtowych. Yuuri, który część kwiatów hoduje w szklarni oraz ma możliwość hurtowego ich skupu, na pewno wychodzi na tym korzystniej. Stąd właśnie mój kompromis jeśli chodzi o cenę.


Na tym kończy się dzisiejszy rozdział. Za tydzień będziemy się dalej bawić na festiwalu, zobaczymy, co takiego zrobią Viktor i Yuuri, żeby ocieplić nieco kontakty i miło spędzić czas oraz będziemy odliczać czas pozostały do powtórzonej pierwszej randki. Nie możecie się doczekać? Ja też :3

Nie zapomnijcie więc wpaść do Kwiaciarni!

Muah!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top