16. Pierwsze kwiaty za płoty
***
Pierwszego dnia wszystko wydawało się całkiem w porządku. Wypady do miasta na giełdę, szczególnie jeśli trzeba było jechać na nie z samego rana, rządziły się swoimi prawami i nic dziwnego, że Yuuri mógł nie mieć siły na jakiekolwiek spotkania. Czekał.
Drugiego dnia Viktor był nieco smutny, ale jakoś dawał radę. Przecież pracowite okresy się zdarzały, prawda? A z opowieści Yuuriego wynikało, festiwal w czasie Golden Weeku był naprawdę sporym wydarzeniem i musieli się do niego odpowiednio przygotować, a nie... romansować. Dlatego czekał.
Trzeciego dnia ukradkowego zerkania w komórkę architekt lotem błyskawicy ukończył ostatnie dwa przydzielone mu projekty, przez co stracił wymówkę, aby nie myśleć o Yu-topii. Wciąż niesamowicie podziwiał skupienie Yuuriego i jego determinację, aby nie rozpraszać się wizytami, ale przecież nic by się nie stało, gdyby Viktor przyszedł na ten jeden, malutki, pięciominutowy lunch. Niestety, musiał czekać.
Czwartego dnia do rozmyślań o miłości i życiu zaczęły wkradać się pierwsze poważne wątpliwości w kwestii uczuć Yuuriego, a fiołek o mało co nie skończył jako tester dla dziecięcej wyliczanki "kocha, lubi, szanuje". Na szczęście z ratunkiem przyszedł Makkachin i jego skręcone futro, które po kilku godzinach nieustannego głaskania, muskania i czesania zaczęło przypominać sierść wyjątkowo dużego i wyjątkowo gładkiego yorka. Ale dzięki temu jakoś udało mu się przeczekać.
Piątego dnia braku wiadomości od Yuuriego Viktor zrozumiał, że dłużej czekania już nie wytrzyma. Więc nie czekał.
Ruszył do Yu-topii.
***
Z chłodni dochodziły dźwięki cichej pracy - delikatny szelest kwiatów, ostrzejsze kłapanie nożyc i okazjonalne pomruki kwiaciarza. Yuuri, siedzący na stołku w rogu pustej pracowni, właśnie szykował na festiwal kolejny próbny wianek, tym razem z goździków. Doszedł w tym do takiej wprawy, że prostsze kompozycje potrafił zrobić w praktycznie kwadrans, ale znów te bardziej złożone, a przez to piękniejsze, zajmowały nawet godzinę. Zresztą, praca na żywych kwiatach wymagała w tym przypadku wyjątkowo wielu kompromisów - nie wszystkie rośliny wyglądały ładnie jako wianki, a te, które były dobre, musiały być jeszcze trwałe. Z tego też względu Yuuri zdecydował się na kilka typów: gipsówkę, lawendę, margerytki, piwonie, eustomy, goździki właśnie i, oczywiście, róże. Postanowił również, że na dwa dni przed festiwalem przygotuje tyle trudniejszych wianków, ile zdoła, a na samym stoisku, żeby usprawnić sprzedaż, będzie wykonywał na zamówienie tylko te z jednego rodzaju kwiatów. Ach, no tak, ale przed tym wszystkim trzeba było jeszcze zrobić zapasy odpowiednio skróconych, jak najświeższych roślin, naciąć sznurka i drutu, pozbawić róże kolców... Huk roboty, a przecież musiał jeszcze zajmować się sklepem.
Kwiaciarz spojrzał smutno na stworzony wianek. Przydałby mu się pomocnik. Bardzo.
Ostatecznie Yuuri potrząsnął tylko głową, odganiając od siebie zbędne myśli, po czym odłożył wianek na uprzątnięty stół, ustawił oświetlenie i zrobił zdjęcie, żeby móc je potem sprezentować w katalogu na stoisku. Po obfotografowaniu wiązanki mężczyzna wrócił z powrotem na miejsce i zajął się pleceniem okręgów z drutu florystycznego. Przynajmniej to mógł zrobić dużo wcześniej.
- Yuuri-senpai! - rozległo się nagle od wejścia.
Katsuki uniósł głowę i spojrzał w stronę uchylonych drzwi, gdzie już po chwili pojawiła się żółta czupryna z czerwonym pasemkiem. Wyglądało to trochę tak, jakby wyjątkowo duża i wyjątkowo żywotna frytka upstrzona keczupem dostała nóg. Na dodatek ta frytka - która oczywiście nie była frytką, tylko synem wujostwa Kenjirou - przyjechała tu zaraz po szkole i od razu wpakowała się Mari do sklepu jako pomocnik, jakby chciała za wszelką cenę udowodnić swoją wartość. No, i na pewno sprawdzała się jako posłaniec. Bo nie dało się jej przegapić.
- Yuuri-senpai! - zawołał jeszcze raz Minami, który chyba cieszył się samym faktem, że mógł się zwrócić z szacunkiem do starszego kuzyna. - Ktoś do ciebie!
- Do mnie? Na pewno? - zdziwił się Yuuri, ale mimo to odłożył pleciony okręg i ruszył w stronę schodów. - Nie do taty?
Minami najpierw energicznie pokiwał głową, a zaraz potem gwałtownie nią pokręcił. Ludzki kark był naprawdę wytrzymały, skoro wytrzymywał takie przeciążenia.
- Jestem pewien, że chodzi o ciebie. Używał imienia - wyjaśnił z dumą. - Poza tym Mari-nee wspomniała, że dobrze go znasz. Mówi po angielsku i ma całkiem siwe włosy.
Yuuri zatrzymał się wpół kroku niczym rażony piorunem.
- O nie - szepnął, odruchowo rozglądając się za jak najkrótszą drogą ucieczki, a gdy już znalazł sensowne wyjście z sytuacji, wyminął Minamiego i rzucił do niego przez ramię: - Powiedz mu, że mnie nie ma.
- Ale ja już...
- Więc powiedz, że byłem, ale wyszedłem po... po utrwalacz do kwiatów - zmienił szybko. Właśnie, o tym też trzeba było pamiętać na stoisku. Utrwalacz i może jakieś wstążki. - Niestety nie wiesz, do którego sklepu poszedłem ani kiedy wrócę. Zaczekaj kilka minut i idź.
Yuuri ostrożnie wdrapał się na szczyt schodów, zostawiając za sobą niedyskretnego kuzyna. Potem na palcach minął zamknięte drzwi prowadzące do sklepu i wreszcie ruszył do tylnej części domu, chcąc ukryć się w swoim pokoju. Gdyby miał natknąć się na kogoś z domowników, zamierzał mówić, że szuka swoich kombinerek do drutu albo czegoś takiego. Zresztą, powód tłumaczeń był nieistotny. Wystarczyło, że znajdzie się za drzwiami sypialni, a wszystko samo się ułoży.
Nie przewidział tylko jednego - że osoba, z którą spotkania obawiał się najbardziej na świecie, właśnie wychynie z mijanej kanciapy.
- O. - Krótka, zaskoczona samogłoska wydostała się spomiędzy ust wysokiego, przystojnego obcokrajowca, ubranego w czarną bluzę z kapturem i szare spodnie. - Yuuri. Więc jednak przyszedłeś.
- Vi-Viktor?! - wydukał oszołomiony kwiaciarz. Chociaż codziennie przed snem wpatrywał się we wspólną fotografię, jednocześnie bijąc się z myślami, czy dalej utrzymywać ciszę radiową, zapomniał już, jaką Rosjanin roztaczał wokół siebie aurę. Przyjazną, a zarazem onieśmielającą.
- No tak, ja. Mari powiedziała, że mogę tutaj przyjść i zaczekać, bo zaraz powinieneś zrobić sobie przerwę i... - Viktor przerwał wywód i spojrzał z uwagą na cofniętego o dwa kroki Yuuriego. - ...czy ty mnie unikasz?
Zimny dreszcz przebiegł wzdłuż kręgosłupa Japończyka, od karku po sam kraniec kości ogonowej.
- Nie, nie, oczywiście, że nie - zapewnił pospiesznie i zdrętwiał, gdy zadowolony z tej odpowiedzi Viktor wsunął mu dłoń za plecy i zaprosił go do wnętrza kanciapy. O Boże... Nie umiał się przygotować na planowaną rozmowę, a co dopiero mówić o tej nieplanowanej. I niechcianej. - Pisałem ci, że mam urwanie głowy i że jak tylko znajdę okazję, żeby spotkać się na więcej niż kilka minut, to dam ci znać.
- To bardzo ciekawe, co mówisz. Bo jednocześnie Mari zdradziła mi, że bardzo ją to dziwiło, dlaczego tak długo nie przychodzę, a przecież "mógłbym ci pomóc z różnymi duperelami, bo taka obsługa nożyc i cięcie drutu to akurat żadna wiedza tajemna dla architekta" - zacytował Viktor, troskliwie sadzając kwiaciarza na krótkiej kanapie. - No ale ponoć powiedziałeś jej, że jestem zajęty jakimś strasznie trudnym zleceniem na pałac dla cara Rosji.
- A ten... - Yuuri przełknął ślinę. - ...coś pomyliłem?
Viktor powoli zamknął drzwi kanciapy.
- Ta, takich kilka drobnych detali. Nie zajmuję się pałacami. W ogóle nad niczym aktualnie nie pracuję. A, i nie mamy cara, tylko prezydenta - podpowiedział.
- Ach, widzisz, musiało mi się pomylić z taką jedną książką, którą ostatnio czytałem - skłamał naprędce, uśmiechając się na tyle, na ile pozwalały mu to rozedrgane usta i pot występujący na czoło. - Wszystko przez to, że pracujesz w takiej wielkiej firmie i jakoś tak po prostu automatycznie założyłem, że musisz mieć całe mnóstwo rzeczy do robo... ty...
Yuuri przycichł i uświadomił sobie, że chyba właśnie powiedział za dużo. Powoli uniósł głowę, a rzut oka na bladego Viktora wystarczył, żeby te przypuszczenia potwierdzić.
- Dowiedziałeś się.
To nie było pytanie, tylko oczywiste stwierdzenie, które w głowie Yuuriego rozbrzmiało nieco groźniej. "Wydało się". Kwestia tego, czy wydało się to, co chciał ukryć Rosjanin, czy raczej to, czemu Japończyk zaczął go unikać, pozostała jednak nierozstrzygnięta.
Tymczasem Viktor siadł na kanapie tuż obok Yuuriego, pochylił się i potarł swoją skroń.
- Jak dużo wiesz? - zapytał po chwili, patrząc gdzieś pod nogi.
Nawet nie próbował się wykręcać. Owszem, był kompletnie zaskoczony, może nawet trochę przytłoczony, zupełnie tak jak Katsuki, gdy się o tym dowiedział, ale jednocześnie ze spokojem przyjął to na siebie. Yuuri zacisnął usta. Jeszcze chwilę temu myślał, że przyznanie się Viktora do winy sprawi chociaż, że będzie mógł się na niego pozłościć albo powie mu, jak bardzo go to wszystko dotknęło, jednak gdy przyszło co do czego, Katsuki poczuł się jedynie zawstydzony.
- Jesteś właścicielem "Stammi". Międzynarodowa firma. Kilkanaście filii. Status legendy - przyznał cicho kwiaciarz, również w stronę drewnianych paneli, po czym uniósł nieco głowę i spojrzał na prawy profil Viktora. - I ten... I jeszcze... Czy prowadzisz może bloga o designie? "Blue Rose"?
- Czyli znalazłeś nawet to - powiedział z dziwną, ledwie wyczuwalną dumą w głosie, ale zaraz potem westchnął ciężko. - W sumie to nie jest jakaś wielka tajemnica, ale... tak, prowadzę. Wszystko to, co powiedziałeś, to całkowita prawda i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.
Wtedy stało się coś jeszcze bardziej niespodziewanego niż całe to pokorne przyznanie się - bo Viktor, który jeszcze przed sekundą taksował wzrokiem podłogę, nagle obrócił się w stronę Yuuriego i tak po prostu się przed nim pokłonił.
- To moja wina. Niby chciałem, żebyś był wobec mnie bardziej otwarty i mówił, co cię trapi, ale ja sam okazałem się zwyczajnym hipokrytą. Chyba bałem się, jak na to wszystko zareagujesz i czy nie będziesz wolał moich pieniędzy ode mnie. Ostatecznie wyszło jednak na to, że po prostu zachowałem się wobec ciebie nie fair. - Viktor nie szczędził sobie słów krytyki, nie odważając się spojrzeć kwiaciarzowi w oczy. - I chociaż wiem, że to już nic nie zmieni, ale... przepraszam. Przepraszam cię, Yuuri. Za to, że cię zawiodłem i za to, że nie umiem nawet znaleźć odpowiednich słów, które zdołałyby przywrócić twój uśmiech.
Te słowa do głębi wstrząsnęły Yuurim, bo były tak strasznie, potwornie... słuszne. Viktor miał całkowitą rację, że nie chciał go przytłoczyć takimi informacjami i że miał wątpliwości, czy Japończyk po dowiedzeniu się prawdy nie będzie patrzył na niego przez pryzmat pieniędzy. Oczywiście one same nie miały aż takiego znaczenia, nie w tym sensie, o jakim myślał Rosjanin, ale kiedy Yuuri przypomniał sobie o swoich obawach, które wzbudził sam elegancki wygląd Viktora - proszę, dokąd zabrnęli i przez jakie problemy przez to mieli. A Yuuri udowodnił to swoim własnym, niedojrzałym zachowaniem.
Jakby kompletnie zapomniał, że ten mężczyzna o srebrzystych włosach i delikatnie odznaczającym się przedziałku był najmilszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkał. I jakiego z pewnością już nigdy nie spotka. O, za karę. Bo był idiotą. Osłem. Pacanem. Oraz kretynem. I kretem też. Wszystkim co najpodlejsze. Tępą sadzonką. Pustym badylem. Granulatem przeterminowanym.
- Y-Yuuri? - wyjąkał Viktor, gdy kwiaciarz raz po raz zaczął szturchać go w czubek głowy. Wtedy też Katsuki wyrwał się z rozmyślań i pacnął architekta otwartą dłonią w przedziałek.
- Ty przepraszasz? Ty? To ja powinienem przeprosić za to, jak głupim człowiekiem jestem - wyrzucił, a potem wsunął dłonie pod twarz Viktora, uniósł za podbródek i skierował jego wzrok na siebie. - Rozumiesz? To wcale nie jest twoja wina, tylko moja. Moja i tylko moja. Nadinterpretowałem. Nie wiedziałem, jak na to wszystko zareagować i jak mam ci spojrzeć w oczy, bo nie chciałem, żebyś dowiedział się o moich mankamentach. Jaki jestem słaby, jak bardzo do ciebie nie pasuję, że nic nie umiem... nie umiem... nawet teraz... ja...
Yuuriemu zabrakło słów, aby wyrazić rozczarowanie samym sobą, dlatego skurczył się w ramionach i poruszał szczęką w bezgłośnych próbach wyduszenia chociaż zwykłego "przepraszam". I właściwie już miał zamiar się wycofać, a kto wie, czy nie dramatycznie uciec z kanciapy, kiedy szczęśliwie inicjatywę przejął Viktor.
- Wcale nie jesteś słaby, Yuuri. - Architekt położył swoje dłonie na dłoniach kwiaciarza, powstrzymując go przed ich zabraniem. - Nikt tak nie uważa.
- Nie musi - odparł, jednocześnie potrząsając głową. - Ja uważam. To wystarcza aż nadto. Jestem swoim największym krytykiem.
- Więc go zniechęcę. Będę zagadywał drania tak długo, aż wreszcie się znudzi tym swoim malkontenctwem, tak samo jak będę ci powtarzał tyle razy, ile będziesz tego potrzebował, jak wspaniały jesteś. - Viktor obrócił głowę w bok i ucałował wnętrze jednej z dłoni Yuuriego. Szyja Katsukiego wreszcie przestała się nerwowo kręcić, za to na policzkach wykwitły rumieńce intensywne jak świeże pąki maków. - Bo jesteś. Dobry, szczery, a przede wszystkim odważny, aby przyznać się do swoich słabości.
- Więc mi wybaczysz? - zapytał cicho Yuuri.
- Nie mam czego, mój miły. Nie gniewam się na ciebie. Ani troszeczkę. - Rosjanin uniósł wzrok i posłał Japończykowi uspokajający uśmiech. - A ty? Czy jest coś, co mogę zrobić, żeby odzyskać twoje zaufanie?
- Ja... Jest jedna rzecz, którą absolutnie musisz wiedzieć. To będzie okropne po tym wszystkim, co ci powiedziałem i co sądzę o sobie samym, ale... - Yuuri zsunął dłonie za szyję Viktora, a potem, przytłoczony pięciodniową rozłąką, wyznał to, na co nie zdecydowałby się w innym przypadku: - Tęskniłem.
Po czym tak zwyczajnie się do niego przytulił.
Kwiaciarz ciasno przywarł do czarnej bluzy, jakby oczekiwał, że w innym przypadku Viktor z łatwością strząchnie go albo zechce wyswobodzić się z objęć, ale tego nie zrobił. Nie, wręcz przeciwnie - otoczył plecy i głowę Yuuriego rękami i pochylił się odrobinę do przodu, zamykając w ramionach ciężar zmęczonego sytuacją mężczyzny. Po chwili dłoń położona na włosach zaczęła się miarowo przesuwać, a Katsuki poczuł się tak, jakby był wyjątkowo szczęśliwym koala, przytulonym do piersi troskliwego opiekuna.
- I... naprawdę jesteś Rose? - zapytał ostrożnie Yuuri, jakby trochę bał się poruszać ten temat, ale Viktor dalej uspokajająco głaskał go po głowie.
- Naprawdę-naprawdę.
- Nie oszukujesz?
- To chyba nie byłoby zbyt mądre zagranie, gdybym kłamał w momencie, kiedy obiecaliśmy sobie być szczerzy.
- Czyli że nie?
- Yuuri. - Viktor westchnął. - Wiem, że pokpiłem sprawę. Podejrzewam, że do końca życia mi tego nie wybaczysz. Ale czy te pytania mają oznaczać, że w ogóle mi nie wierzysz?
- Nie, to nie o to chodzi. Ja... - Yuuri zawahał się, ale ostatecznie uniósł się i patrząc Viktorowi w oczy, wyznał: - Ja kocham ten blog. Dorastałem razem z nim. Nauczyłem się z niego wielu niesamowitych rzeczy i nawet to, że zacząłem szczepić kwiaty, to wszystko jego zasługa. Jego i Rose - urwał. Głupio było tak mówić w trzeciej osobie o kimś, kogo miało się dziesięć, może piętnaście centymetrów przed sobą. - To dlatego wciąż nie może do mnie dotrzeć, że to ty. Ty sam jesteś dla mnie cudem. Dwa cuda w jednej osobie to już stanowczo za dużo.
- W takim razie zawsze możesz mnie sprawdzić. - Viktor uśmiechnął się zachęcająco. - Zrób test wiedzy, jeśli mi nie ufasz.
- To wcale nie tak, że nie ufam! Po prostu jeszcze nie do końca to wszystko czuję - poprawił Yuuri, choć jednocześnie serce zabiło mu nieco mocniej, jakby uprzejmie przypominało, z kim mężczyzna miał do czynienia. No tak. Przecież nie mógłby się nazywać prawdziwym fanem, gdyby nie skorzystał z okazji na zadanie idolowi chociaż kilku pytań. Szczególnie że Viktor sam to zaproponował. - Ale jeśli się nie pogniewasz, to... mógłbym?
- Jasne. Śmiało.
Yuuri wycofał się na skraj kanapy i zaplótł dłonie. Chociaż Viktor był kimś niesamowicie bliskim, bliższym chyba nawet od Phichita czy rodziny, to uważał, że Rose należał się właściwy szacunek.
- Pamiętasz, o czym był pierwszy post, prawda? - zagadnął nieśmiało, a architekt rozpromienił się niczym miniaturowe słońce.
- O chińskich wachlarzach. Od tego w ogóle zaczęło się moje zainteresowanie sztuką w przedmiotach użytkowych.
- A motywy? Jakie motywy najbardziej lubi Rose?
- Prosta sprawa. Kwiatowe. Szczególnie róże. Niebieskie - szepnął Viktor.
Yuuri zaczerwienił się nieco, ale nie zwolnił tempa pytań.
- Ukochany kompozytor?
- Czajkowski.
- Co stoi przy drzwiach wejściowych do mieszkania?
- Biały krzesłowieszak. Robiony na zamówienie. Niezniszczalna rzecz.
- O czym najczęściej robi wpisy?
- O podstawkach i półkach na książki? Chociaż lampy są chyba jakoś niedaleko.
- Gdzie była w zeszłym roku?
- Ostrawa, Helsinki, Tokio... Moskwa to w sumie żaden zaszczyt... Grenoble i Nagoja.
- Jakie jest jej ulubione danie?
Tym razem Viktor nie odpowiedział od razu, tylko zaśmiał się i spojrzał ciepło na Yuuriego.
- Katsudon.
- A wcale nie, bo pamiętam, że w komentarzu pod relacją z Barcelony napisała mi, że wciąż najbardziej lubi pieczone pierogi i czekola... - wytknął Yuuri, ale zanim dotarł do końca wypowiedzi, zrozumiał, o co chodziło Viktorowi i dlaczego tak szczególnie patrzył wtedy na Japończyka. - ...dę...
Viktor też zaniemówił, choć jego zdziwienie wydawało się zdecydowanie silniejsze - rozchylił nieco usta, uniósł brwi, wyciągnął dłoń przed siebie i wskazał nią na niewiele rozumiejącego z tego kwiaciarza.
- Katsudon! - powtórzył nieco głośniej Viktor, wlepiając oczy w Yuuriego. - Teraz już wiem, dlaczego tak mi się to tak dziwnie kojarzyło! To byłeś ty!
Katsukiemu również udało się w końcu połączyć wszystkie kropki, jednak jedyne, na co miał w tamtej chwili ochotę, to zapaść się pod ziemię - jeśli nie pod tą litą, to chociaż pod paletę worków z doniczkową. Wiedział doskonale, że Rose... że Viktor był miły, cierpliwy i niemal zawsze odpisywał na wszystkie komentarze, jednak ostatnią rzeczą, jakiej Yuuri by się spodziewał, to to, że internetowy idol będzie pamiętał nazwę jednego użytkownika spośród tylu tysięcy fanów.
Jego nick.
- To byłeś ty, Yuuri, prawda? Czytelnik ze świnką w awatarze. - Viktor położył dłoń na dłoniach Yuuriego, na co kwiaciarz delikatnie zadrżał. Architekt nie potrzebował wyraźniejszego potwierdzenia. - Każdy post komentowałeś mi na kilkanaście linijek, a jak tylko widziałem coś dłuższego niż dwa zdania, to od razu myślałem o tobie. To było naprawdę niesamowite i przeurocze. Dziś już takich czytelników nie robią.
- Komentowałem, tak... ale jak ta ostatnia niedorajda - wymruczał Yuuri i z żalem pomyślał, że za jego plecami znajdował się już tylko kraniec kanapy wraz z przylegającą do niej ścianą. Bo gdyby ich nie było, zsunąłby się z mebla i zaczął bić czołem w podłogę, aby wyrazić skruchę za swojego nastoletniego "ja". - Przepraszam. Mój angielski był na początku przeokropny i z pewnością pchałem się nie tam, gdzie potrzeba, ale po prostu nie mogłem się powstrzymać. Chciałem cię wesprzeć jak tylko mogłem, bo bałem się, że zrezygnujesz przez brak odzewu. A przecież umiesz tak fantastycznie opowiadać! Do dziś pamiętam, jak przyrównałeś Art Deco do długiego, leniwego kota, który zaplątał się w symetryczny płot. Naprawdę, tłumaczyłeś wszystko tak przystępnie i plastycznie, że nawet taki laik jak ja to rozumiał. Ale teraz... - Yuuri potrząsnął głową. - Teraz, kiedy rozpoznałeś mnie praktycznie od razu, podczas gdy ja dalej bym o niczym nie wiedział, gdyby Phichit nie podsunął mi wszystkiego pod nos, czuję się tak, jakbym się tak strasznie, strasznie zbłaźnił...
Nie umiał znaleźć słów, które w pełni wyjaśniłyby, jak wiele zawdzięczał, jak wiele osiągnął, jak wiele przezwyciężył i jak równie wiele tracił - szczególnie w oczach Viktora - gdy patrzyło się na jego obecny stan. Yuuri był niczym nierozgarnięta kupka nieszczęścia, która nie wiedziała, czy ma się cieszyć, bo trafiła na swojej drodze na człowieka marzeń, czy rwać włosy z głowy, bo zawodziła na każdym możliwym polu. Szczególnie osobistym.
- I to wszystko wina fikusa - chlipnął na koniec Yuuri, zanim zupełnie zwiesił ramiona.
- Fikusa? - upewnił się Viktor, próbując zajrzeć pod skrywającą oczy grzywkę kwiaciarza.
- No bo pamiętasz, jak ci mówiłem, że fikusy nie mają żadnej symboliki w języku kwiatów? - Yuuri odrobinę podniósł wzrok, żeby zobaczyć, jak Viktor ostrożnie kiwa głową. - Mają. Oznaczają "kłótnię". Od samego początku wszystko sugerowało, że to nie ma sensu i że prędzej czy później coś się z mojej winy popsuje.
- Ej, złoto moje. Czy my się pokłóciliśmy? - Tym razem to Viktor wsunął dłoń pod brodę Yuuriego i skierował jego oczy na siebie. - No przecież, że nie. To było tylko nieporozumienie, a i to nie do końca prawda, bo od razu wszystko sobie wyjaśniliśmy. Po prostu tak się niefortunnie złożyło, że nie mieliśmy wcześniej czasu na rozmowę.
- Ale ja cię na serio u-
- Mari powiedziała mi też, że strasznie się stresujesz sprawą stoiska i że się przepracowujesz, więc to pewnie dlatego nie masz nawet siły się ze mną zobaczyć - przerwał mu Viktor. - I właśnie dlatego zdecydowała się powołać na naszą umowę sprzed tygodnia. Mam ci pomóc z przygotowaniami.
Yuuri delikatnie pokręcił głową. Nie. To było nie fair.
- Martwię się, że będziesz się dla mnie przemęczał albo poświęcał. To nie tak, że nagle przestałeś być dla mnie tym dobrym, miłym Viktorem, ale świadomość, że odpowiadasz za tak wielką firmę, jest nieco przytłaczająca.
- Po pierwsze to bez przesady z tym odpowiadaniem, bo robię tylko za wkład finansowy i przedstawiciela do spraw arcynudnych. Całą poważną papierologią zajmuje się Yakov. A po drugie to zamartwianie się działa w obie strony. Pamiętasz, co mi mówiłeś na samym początku znajomości? To o kwiatach i o ich samotności? - Viktor przysunął się jeszcze trochę, a mając na względzie ścianę za plecami i czyjeś ładne usta przed sobą Yuuri nie wiedział, co ma począć. - Nie chcę, żeby mój kwiatuszek cierpiał przez to samo...
- Yuuri-senpai! Jest problem! Nigdzie nie mogę znaleźć tego...! - Jeśli drzwi kanciapy musiały się kiedyś dramatycznie otworzyć, to wybrały sobie najciekawszy i najbardziej wymowny moment ze wszystkich. Oraz najmniej odpowiedniego kandydata do chwycenia za klamkę. - O, znalazł się.
Tak, Viktor się znalazł (stanowczo poniewczasie), ale za to w mgnieniu oka zgubił się ulotny, nastrojowy klimat, panujący w przytulnej kanciapie. Nic dziwnego, że znajdujący się tuż przed kwiaciarzem architekt westchnął, trącił czołem czoło Yuuriego i zaraz się podniósł.
- Arigatō, Minami-kun - Viktor zwrócił się do małego Kenjirou, patrząc na niego wyjątkowo przyjaźnie jak na przerwane czułości. - Yuuri no shigoto o tasuketekudasai, yoroshīdesu ka?
Minami rozpromienił się i zasalutował.
- Hai! Yorokobi de! - zgodził się na głos.
- Ii ne - przyznał architekt, stając w progu drzwi, a potem obejrzał się przez ramię, by uśmiechnąć się do Katsukiego. - Wpadnę jutro o jedenastej, dobrze? Z lunchem, kawą oraz instrukcją obsługi nożyc.
Yuuri jeszcze nie do końca wyszedł z szoku, kiedy usłyszał Viktora mówiącego złożone zdanie po japońsku (na dodatek było to uprzejme pytanie, czy Minami pomoże mu w pracy), a już kolejnym, małym, absolutnie rozbrajającym zaskoczeniem okazała się propozycja pomocy przy pleceniu wianków. Nie dość, że ich znajomość wcale się nie skończyła, jak to sobie wmawiał przez pięć ostatnich dni w przerwach między normalnym myśleniem o pracy, to wydawało się, że właśnie rozkwitało coś nowego. Coś mocnego i wszechogarniającego jak bluszcz, który spowił całą klatkę piersiową i łaskotał w przepełnione miłością serce.
Szkoda tylko, że już słyszał w głowie ten męczący głosik Phichita: "A w ramach przeprosin za to, że mnie nie posłuchałeś, masz czym prędzej wziąć ślub z cudownym panem architektem. Żebyście następnym razem, jeśli znowu jakieś będą, rozwiązywali konflikty na miejscu, we wspólnym domu."
No trudno. Jakoś przeżyje to kazanie, kiedy będzie mu wieczorem tłumaczyć rozwój spraw...
- Nie mogę się doczekać - odpowiedział Yuuri, uśmiechając się do rozpromienionego Viktora.
***
Przypisy-chan
Trolololo~
Spodziewać się można było ogromnej dramy (no w sumie wyszło z tego prawie pięć cichych dni), ale ostatecznie chłopcy jak przysiedli, to wszystko sobie wyjaśnili. No i tak się powinni zachowywać dorośli ludzie, prawda? Z pewnymi mankamentami, co prawda, ale wciąż dobrze to wróży na przyszłość i na kolejne ewentualne problemy, z którymi trzeba się będzie zmierzyć. Na przykład z Minamim, który niszczy nastrój i kompletnie nie ogarnia bazy. Bardzo nie ogarnia. Bardzo :3
W tle widać, że na festiwal szykuje się stoisko z wiankami z żywych kwiatów (dość naturalny wybór dla kwiaciarni, prawda?), dlatego jest przy tej okazji kilka rzeczy do wspomnienia:
- Sprawa plecenia wianków wydaje się najbardziej złożona, więc od niej zacznę. Zrobiłam do tego celu lepszy research niż zwykle, ponieważ mam znajomą, która zajmuje się pleceniem wianków na zamówienie. I z tego, co się dowiedziałam od niej oraz z Internetu, to tworzenie bardziej złożonych wianków (np. używanie drobnych kwiatów, przeplatanie innymi rodzajami, pilnowanie kompozycji) zajmuje dobrą godzinę. No ale efekt jest też wtedy lepszy. Można jednak zaplatać wianki szybciej, szczególnie jeśli wzór jest prosty, a kwiaty duże (przez co wychodzi ich mniej). A jeśli ktoś zajmuje się tym profesjonalnie, to kilkanaście-kilkadziesiąt minut wystarczy. Wianki robione są z wielu rodzajów kwiatów, choć oczywiście są ograniczenia - nikt się raczej na wianek ze storczyków porywać nie będzie. Natomiast te, które podałam w rozdziale, są uznawane za odpowiednio trwałe, przy czym to i tak mowa najczęściej o dwóch, trzech dniach używalności. Po spryskaniu utrwalaczem, oczywiście. Ot, trudna sprawa.
Kilka innych niuansów będzie wspomniane w kolejnych rozdziałach ;)
- Wymienione w "teście o Blue Rose" miasta to miejscówki konkursów z roku 2017, na których był Viktor-łyżwiarz z Dziabowersum (czyli kolejno Mistrzostwa Europy, Mistrzostwa Świata, World Team Trophy, GP Rosji, GP Francji i Finał GP).
- Czy kogoś zdziwił pewien "nostalgiczny katsudon" podczas obiadu w Yu-topii te kilka rozdziałów wcześniej? No to właśnie tu mamy rozwinięcie tego niby rzuconego żartem wątku. I pamiętajcie - dobre, miłe, duże komentarze nigdy nie są zapominane przez autorów :*
- Fikus (czy może raczej figowiec) ma według pewnych źródeł znaczenie i kryje się pod nim kłótnia właśnie. Sama nie doszukiwałam w nim żadnych ukrytych wiadomości, ale dzięki Zoomvie postanowiłam skorzystać z tego wątku :3 Bardzo, bardzo za inspirację dziękuję!
- Od razu też ostrzegę na przyszłość, że Minami jak najbardziej mówi po angielsku (nawet w tej scenie), tylko Viktor potrzebował zaszpanować swoimi postępami w nauce japońskiego. Przyda się to potem. A co do konkretnego znaczenia zawartych tu wypowiedzi:
Yuuri no shigoto o tasuketekudasai, yoroshīdesu ka? - Czy mógłbyś pomóc Yuuriemu w pracy?
Hai! Yorokobi de! - Tak! Z przyjemnością!
Ii ne. - Dobrze.
No i tak to się wszystko układa... A układa się całkiem nieźle, prawda? Przygotowania trwają, więc następnym w kolejce punktem do odhaczenia pozostał nam festiwal z okazji Golden Week. Co z tego stoiska będzie i czy można liczyć na jakieś fajne special eventy, jak na przykład karmienie się słodyczami w czekoladzie albo zdobywanie pluszowych misi na loteriach? Zobaczycie za tydzień, w siedemnastym już rozdziale "Kwiaciarni dla dwojga" :3
Trzymajcie się i do zobaczenia w kolejnych fikach!
Muah!
😚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top