12. Apetyt rośnie w miarę kwitnienia

***

Chociaż wszystkie zegary w tej części Japonii wskazywały zaledwie kilka minut po dwunastej, to zrobiło się już tak ciemno, że w korytarzu trzeba było zapalić światło, a gdyby ktoś dopiero co się obudził, mógłby spokojnie uznać, że zbliżał się wieczór. Wszystko przez to, że gęste, ciężkie chmury całkiem zasnuły niebo, razem z deszczem zmieniając Hasetsu w plan zdjęciowy jakiegoś apokaliptycznego filmu. Gdzieś w oddali szumiały młode liście uginających się drzew, a o dach niczym o fortepian uderzały podmuchy porywistego wiatru. Trzeba było jednak powiedzieć, że kiepski był z niego grajek, bo niczym jazzman po ciężkim dniu walił na oślep w dachówki i ściany, nie przejmując się ani taktem, ani tym bardziej samopoczuciem słuchających tego koncertu ludzi.

Mimo to na zapleczu kwiaciarni życie toczyło się swoim znacznie weselszym rytmem: naczynia raźno postukiwały przy nakładaniu obiadowych porcji, przywitany przy wejściu tata Katsuki ze spokojną miną i uroczo żółtym płaszczem przeciwdeszczowym na ramionach właśnie zzuwał mokre, popiskujące przy każdym kroku kalosze, a Yuuri westchnął i uśmiechnął się do Viktora, gdy Rosjanin przepuścił go w drzwiach, chyba ostatecznie wybaczając mu to, co stało się w łazience.

Przebrani mężczyźni weszli do jadalni, gdzie w najlepsze urzędowała Mari. Młoda Japonka obrzuciła ich przelotnym spojrzeniem i sapnęła kpiąco pod nosem, ale ostatecznie nic nie powiedziała, tylko zajęła się układaniem na niskim stole talerzy, półmisków oraz salaterek z różnego rodzaju dodatkami: sosem, kiełkami, grzybkami, śliwkami, plasterkami ogórka i jeszcze paroma innymi rzeczami, których przeznaczenia ni pochodzenia Viktor nie rozumiał. Ilość jedzenia mogłaby wprawić w zakłopotanie najbardziej gorliwe, petersburskie gosposie, które hołdowały zasadzie "zastaw się a postaw się", choć jednocześnie japońska kuchnia potrafiła czynić prawdziwe cuda za minimum kalorii, więc to jasne, że można było sobie pozwolić na większą dowolność.

- Dōzo, dōzo! - rozbrzmiał nagle inny, damski, pełen radości głos, a już po chwili do pokoju weszła pani Katsuki, powoli niosąc na tacy pięć przykrytych talerzykami misek. - Oshokuji o tanoshin de!

Pozbawiony garnituru oraz powitalnego prezentu Viktor zawahał się. Niespecjalnie wiedział, co powinien w takiej sytuacji zrobić i czy to nie był odpowiedni moment, aby klęknąć i pokłonić się w ramach przeprosin, jak to niegdyś robili samurajowie, ale z delikatnego pociągnięcia za rękaw yukaty zrozumiał, że mógł zwyczajnie usiąść. Przykładem Yuuriego kucnął więc przy szerszej krawędzi mebla, zajmując miejsce przy prawym boku kwiaciarza, i ukradkiem zaczął podziwiać suto zastawiony stół. Wszystko wyglądało wspaniale, a mimo tych drobnych trudności w porozumiewaniu się Viktor wydawał się o wiele mniej stremowany niż na początku. Miękka yukata, wspierająca obecność Yuuriego oraz cała atmosfera tego miejsca sprawiły, że czuł się bardziej jak domownik niż ktoś, kto jeszcze ze dwa tygodnie temu był kompletnie obcy. Coś podobnego... Yu-topia naprawdę musiała być jakimś magicznym miejscem, jak Kraina Czarów albo Narnia...

Do stołu zaraz podeszła mama Yuuriego, która przyniosła tajemnicze danie główne dzisiejszego obiadu. Viktor zdał sobie przez to sprawę, że tak właściwie to nawet nie przywitał się jak należy, przez co w jednej sekundzie zaatakowało go dość mało mu znane, ale wciąż wyraźne ukłucie wstydu.

- Konnichiwa, Katsuki-san. - Mężczyzna postanowił szybko naprawić swój błąd i skłonił się przed kucającą tuż obok niego Hiroko. - Sumimasen i... hm... dōmo arigatō za wszystko.

Kobieta uśmiechnęła się ciepło na tę łamaną japońszczyzno-angielszczyznę, odstawiła jedzenie na stół, a potem wyciągnęła rękę i ujęła w nią prawą dłoń prostującego się architekta.

- Dzień do-bny, Vicchan - odpowiedziała, potrząsając ręką w geście przywitania, po czym przechyliła głowę na jeden bok, a potem na drugi, z uwagą przypatrując się obcokrajowcowi. - Ii ne. Yoku niatteru yo - stwierdziła łagodnie.

Wielki ciężar spadł z serca Viktora. Nie tylko zdołał wyłapać poznany dzięki Yuuko zwrot "pasuje ci", co z pewnością odnosiło się do yukaty, ale na dodatek mama Yuuriego zdecydowała się na angielskie powitanie, żeby zrobiło mu się milej. I udało się. Och, bardzo się udało. Właściwie to ta nić porozumienia, jaka wytworzyła się między Viktorem a Hiroko, mogłaby śmiało konkurować swoją grubością z jutowym sznurkiem, którym Yuuri raz obwiązywał bukiet ślubny z gipsówki.

Rosjanin liczył w duchu, że to porównanie wcale nie było przypadkowe.

A jeszcze przyjemniej Viktorowi zrobiło się wtedy, gdy po wymienieniu się grzecznościami i odejściu starszej Japonki, Yuuri uniósł przykrywające półmiski talerzyki, odsłaniając ich aromatyczną zawartość. Głębszy zapach smażeniny połączony ze słodkawą, bogatą wonią sosu sojowego niemal natychmiast uniósł się nad stołem. Żołądek, który już całkiem długo przytulał się do kręgosłupa, jakby był jakimś greenpeacowcem obejmującym zagrożoną wycinką sekwoję, po odkryciu zawartości półmisków praktycznie zaczął się po nim wspinać, byleby tylko szybciej dotrzeć do jedzenia. I całe szczęście, że stół miał już mocno ograniczoną przepustowość, dlatego po wciśnięciu ostatniego talerzyka z czymś, co wyglądało jak wyjątkowo żółte masło, ale z pewnością nim nie było, wszyscy zasiedli do posiłku. Po pochyleniu głów i wypowiedzeniu cichego "itadakimasu" rodzina Katsukich wraz z ich gościem zajęła się pałaszowaniem ogromu przygotowanych smakowitości.

- A czy zdradzisz mi jeszcze, co to jest? - Viktor wziął pałeczki i rozdzielił je, nie przestając przypatrywać się solidnej porcji mięsa ułożonej na kopce ryżu. Najbardziej zaskakujące z tego wszystkiego było to, jak dużo składników rozpoznawał. Jajko, groszek, cebulka...

- To katsudon, taka potrawka wieprzowa - wyjaśnił w skrócie Yuuri, z nieodgadnionym zadowoleniem przyglądając się architektowi, na co Viktor poczuł pewną nostalgię. Za czymś bardzo miłym i chyba nie do końca uchwytnym. - Kotlet, sos sojowy, dodatki i ryż.

- I radzę wcinać, póki ciepłe. Wtedy jest najlepsze - zdradziła wracająca z kuchni Mari, stawiając przed tatą zapomnianą szklankę z piwem.

Viktor posłusznie ujął w pałeczki kawałek kotleta skropionego sosem (bardzo sprytna myśl, aby od razu pokroić mięso w paski) i na próbę odgryzł jakąś połowę.

- Mmm...! Przecież... to jest... vkusno! - Viktor ledwie przełknął pierwszy kęs, a już nie mógł się powstrzymać, żeby nie nabrać pałeczkami kolejnych kawałków parującego dania. Mięso na poduszce z półściętego jajka praktycznie samo rozpadało się w ustach, a słodycz sosu i lekko skarmelizowanej cebulki tylko pogłębiała wrażenie delikatności wieprzowiny. A ten słonawy ryż! Niesamowite! - No po prostu niebo w gębie! Yuuri, musisz koniecznie pochwalić mamę i powiedzieć jej, że cudownie gotuje. A zresztą... Suki! Daisuki! - powiedział głośniej.

Yuuri uśmiechnął się wdzięcznie, słysząc te może proste, ale niezwykle emocjonalne słowa pochwały, i sam ujął w dłonie półmisek z katsudonem.

- Cieszę się, że ci smakuje - wyznał, ostrożnie nabierając nieco ryżu. - To moje ulubione danie.

- Ha! Tak bardzo ulubione, że w dzieciństwie ciężko go było od niego oderwać. - Swoje trzy jeny niespodziewanie dorzuciła Mari i mrugnęła porozumiewawczo do Viktora. - Nabrał ciałka i zrobiła się z niego tak pocieszna, radosna kluska, że wyglądał jak mochi z doklejonym uśmiechem.

- Naprawdę? - zdziwił się Rosjanin, to spoglądając na jedno, to na drugie z rodzeństwa. - A macie może jakieś zdjęcia?

- Nie, nie ma. Absolutnie nie ma. Nigdzie. To było dawno i nieprawda - zaprzeczył szybko Yuuri, wbijając wzrok w pałaszowany katsudon.

- No taaak, faktycznie, zgubiły się... - przytaknęła pojednawczo Mari, ale zaraz potem pokazała pod stołem Viktorowi trzy palce. "Trzy albumy" zdawała się mówić jej mina.

- W sumie to ja też wyglądałem w dzieciństwie trochę inaczej niż teraz - zdradził Viktor dla równowagi, żeby Yuuri nie czuł się źle. - I tak się jakoś złożyło, że aż do studiów nosiłem długie włosy.

- Ty? Długie? - Kwiaciarz zapomniał na chwilę o jedzeniu oraz zawstydzeniu i spojrzał zdumiony na architekta, za to Mari najwyraźniej zaczęła po cichu streszczać rodzicom dotychczasowy przebieg rozmowy.

- Ano jakoś tak dotąd. - Viktor wskazał dłonią na swoją pierś, zawahał się, a potem obniżył ją jeszcze z pięć centymetrów. - No, może dotąd. Byłem w stanie związać je w taki koński ogon, że mogłem wymachiwać nim jak śmigłem. W szkole nazywano mnie przez to Nikikopterem, a w najbardziej skrajnych przypadkach nawet brano za dziewczynę.

- Tylko nie gadaj, że byłeś hipisem - zaśmiała się Mari, przerywając wywód dla rodziców. - I nie żeby coś, ale normalnie bez problemu widzę cię w dzwonach, kolorowej koszuli i z gitarą w rękach, tak o, na luzaku, bujającego się przy ognisku. I co? Ciągnie wilka do lasu, prawda? Przestałeś być dzieckiem kwiatów, ale za to przerzuciłeś się na kwiaciarnie?

- Wczoraj freestyle, dziś freelancer? - odpowiedział żartem na żart Viktor. - Nie, to nie do końca tak, no a grać umiem tylko na skrzypcach. Po prostu tak mi pasowało. Nie zastanawiałem się, że to może być nie do końca dobrze odbierane w środowisku, dopóki tak z pięć lat temu... ta, to było przy okazji pierwszych poważniejszych zleceń... nie dostałem porady, że krótsze włosy trochę lepiej komponują się z garniturem. Więc je ściąłem. Przy okazji udało mi się to połączyć z wielkim wejściem na rynek pracy i o, oto jestem. Ostrzyżony, ale zadowolony. I włosy już nie wpadają mi do talerza - zakończył z uśmiechem, wciągając kęs ryżu z jajkiem.

- W sumie gdybyś miał jakieś zdjęcia z wtedy, to... - zaczął nieśmiało Yuuri, ale gdy dostrzegł ciekawskie spojrzenie zarówno architekta, jak i siostry, w mig się zaczerwienił. - No co? Przecież Viktor we wszystkim wygląda dobrze, więc to jasne, że w długich włosach też mu było do twarzy! Moje zdjęcia z podstawówki są przy tym totalnie nijakie!

- Nie nijakie, tylko można się przez nie cukrzycy nabawić. A w ogóle to jesteś koszmarnie nieobiektywny, więc nie jęcz i ciamkaj chyżo tego kotleta, bo ci go zwinę. Już prawie kończę jeść swojego - przestrzegła go Mari. Zaraz potem westchnęło ciężko, po czym rzuciła okiem na Viktora i dodała nieco ciszej: - Ale że miałeś dłuższe włosy niż ja kiedykolwiek...

Rosjanin zaśmiał się pod nosem i również zajął się swoim katsudonem, może w obawie przed groźbą Mari, a może dlatego, że rodzeństwo chwilowo skupiło się na odpowiadaniu rodzicom. Viktor jadł więc i przysłuchiwał się japońskim rozmówkom, obiecując sobie w duchu, że niebawem zapisze się na jakiś porządny - ale przyspieszony - kurs języka. Skoro i tak siedział w Japonii, to mógł przy okazji popracować nad usprawiedliwieniem, że przez cały ten czas ciężko szlifował nowe umiejętności, aby firmie żyło się lepiej, a nowe rynki zbytu same do nich przybywały dzięki dobrej komunikacji. W końcu nikt nie musiałby wiedzieć, że powodem byłaby tak naprawdę chęć porozumiewania się z uroczo uśmiechającą się mamą i pogodnie żartującym papą Katsuki. A że przede wszystkim mógłby sprawić również przyjemność samemu Yuuriemu, to tym lepiej.

Obiad przebiegał w naprawdę przemiłej, ciepłej atmosferze. Pałeczki raźno stukały o systematycznie opróżnianie półmiski, a sos sojowy lał się szerokim strumieniem, jakby to było co najmniej wyborne wino pochodzące z arystokratycznych winnic. W międzyczasie walkę o dominację nad szczególnie popularnymi wśród biesiadników kiełkami wygrała Mari, zjadając ich aż jedną trzecią, za to Hiroko przez dłuższą chwilę pojedynkowała się z Viktorem na to, kto komu odstąpi ostatniego grzybka shiitake. Ostatecznie pulę zgarnął niczego nieświadomy Toshiya, a Yuuri, który przypatrywał się temu z lekkim skonsternowaniem, westchnął, wstał i przyniósł dokładkę, za co dostał pochwały w aż czterech narzeczach (w tych trzech od samego tylko Viktora).

Nad katsudonem rozpływał się w dobrych dziesięciu. Pytanie tylko, skąd znał pozostałe siedem...

Po posiłku podano zieloną herbatę i ciasto z truskawkami, specjalnie dla tych, którzy zdołali uruchomić zapasowy żołądek na słodycze. Wtedy też rozpoczęła się właściwa część towarzyskich pogaduszek, które przyjęły formę specyficznego wywiadu - rodzice o coś pytali, Yuuri lub ewentualnie Mari to tłumaczyli, Viktor odpowiadał, konwertowano to na japoński i tak całość zamykała się w językowym cyklu.

- Vikutoru wa kenchikkadesu ka? - zagadnęła pani Hiroko. - Ī ne. Anata ga kazari ni tsuite hanasu koto ga dekiru dareka o mitsuketa koto wa, dorehodo yoi kotodesu ka.

- Okaasan... Sore wa mattaku machigatte imasu... - uspokajał znów Yuuri, jednocześnie posyłając Viktorowi przepraszające spojrzenie.

- Hahahaha.... Wakatta, wakatta. Hazukashī koto wa nani mo arimasen - wtrącił się pan Toshiya, na co Rosjanin mógł tylko przenieść wzrok na kolejną osobę i przyjaźnie się uśmiechnąć, wyłapując może co piąte słowo, a rozumiejąc co dziesiąte. Co dziesiąte z tych "co pięciu", oczywiście. I najczęściej chodziło wtedy o imię. - Vikutoru wa doko ni sunde imasu ka?

Yuuri skrzywił się, jakby nie był pewien, czy powinien rozmawiać o takich rzeczach, ale ostatecznie rodzice nie pozostawili mu wyboru. Delikatnie nachylił się więc ku Viktorowi i powiedział nieco ciszej, jakby nie chciał wywierać tym presji:

- Tata jest ciekawy, gdzie mieszkasz. - Nacisk położony na słowo "tata" miał chyba znaczyć, że on sam nie miał z tym pytaniem nic wspólnego. A może tak naprawdę wstydził się, że to nie on był tym, który pierwszy zapytał? - Ale jakby co to nie musisz podawać dokładnego adresu. Wystarczy okolica lub jakiś pobliski sklep.

- W sumie to jest bardzo dobre pytanie. - Viktor uśmiechnął się ciepło do Yuuriego, a potem spojrzał na pozostałych, tak jakby chciał podtrzymać bezpośredni kontakt mimo udziału tłumacza. - Póki co mieszkam w hotelu nieopodal tego zamku na wzgórzu, ale właśnie miałem zacząć się rozglądać za jakimś lokum do wynajęcia. Praktycznie od zaraz i najlepiej z możliwością trzymania zwierzaków.

Yuuri zamyślił się na chwilę, ale zaraz przetłumaczył wypowiedź rodzicom. Pani Katsuki klasnęła na to w dłonie i powiedziała coś szybką, melodyjną japońszczyzną. Mąż jej przytaknął.

- Mama mówi, że Minako-sensei... Znaczy, jej przyjaciółka ma akurat coś w rodzaju kawalerki na zbyciu. I że... - Yuuri o coś dopytał, a mama od razu odpowiedziała. - ...i że to nad barem, który prowadzi. Taki segment w domu, do samodzielnego zamieszkania oraz oddzielnym wejściem. Jeśli by ci to odpowiadało, oczywiście.

Odpowiadało? Odpowiadało? Viktor odniósł wrażenie, że cała ta heca z przełożeniem randki była tylko przykrywką, aby Los go tu zaprosił, poczęstował przepysznym katsudonem, a na koniec zaoferował wikt i opierunek u dobrych znajomych Yuuriego. Żadne restauracje nie mogły się równać z takim rozrzutem usług. A żadne kina nie miały podobnej jakości obrazu ani przybliżenia prosto na bursztynowe oczęta.

- Czy to daleko? - upewnił się tak dla porządku.

- Nie, na szczęście dom jest bardzo blisko, praktycznie dwie przecznice... - Yuuri zaczął żywo wyjaśniać i nagle złapał się na tym, jak chętnie na to wszystko zareagował. - ...stąd.

- W takim razie byłoby cudownie. - Viktor również się rozpromienił. Czy to możliwe, że na zewnątrz szalał jakiś tajfun? Wykluczone. Cały świat powinien przecież jaśnieć od nadmiaru słońca i kwitnących kwiatów. - O ile ci to nie przeszkadza.

- Nie, nie przeszkadza... - Kwiaciarz obrócił się w stronę rodziców i przekazał odpowiedź architekta. Jednocześnie ukradkiem przysunął rękę i zanim Viktor się obejrzał, Yuuri ostrożnie pogłaskał jego dłoń palcem wskazującym. - I ten... Dzięki temu mógłbyś częściej wpadać do nas na obiady - dodał szeptem po angielsku.

Viktor poczuł chmarę motylków (a może to były jakieś osy? pszczoły? rój zmutowanych muszek-owocówek?) rozpościerających swe małe skrzydełka po praktycznie całym żołądku. Już miał nawet zapytać Yuuriego, czy to możliwe, że był to jakiś tajemniczy objaw spożycia katsudonu, ale ostatecznie nie powiedział nic, tylko wyciągnął dłoń i ujął w nią dłoń kwiaciarza. Jego kwiaciarza. Jego najwspanialszego złota.

Wizja pozostawienia serca nie tylko w Hasetsu, ale w samej Yu-topii, zaczęła być coraz bardziej realna.


***

Przypisy-chan

Witajcie ponownie w zaciszu domostwa Katsukich! Chociaż nie jest to już onsen z prawdziwego zdarzenia, ale raczej zwykłe mieszkanie, to nie mogło przecież zabraknąć degustacji katsudonu. A ten jest pyszny w każdym uniwersum :3

Ze spraw, które mogły sprawić jakiś problem:

- Nowym, acz jedynym kwiatem, który się dziś pojawił, jest gipsówka. Pod zabawną nazwą kryje się roślina o drobnych, białych kwiatkach, którą wiele osób na pewno kojarzy z wiązanek ślubnych (i nie tylko).

- Spec od japońskich posiłków ze mnie absolutnie żaden (a sushi nie lubię), jednak nie da się ukryć, że to widać, że Japończycy lubują się w dodatkach i rozdzielaniu dań na mniejsze porcje bądź pojedyncze składniki, które można sobie dozować wedle uznania. Tarte warzywa, tofu, wasabi, sosy, surówki i tak dalej to właściwie standard. Po "japanese meal" znajdziecie w Google moc przykładów (oraz dowiecie się, czemu w Pozdrowieniach Yuuri bywa zły, jak Viktor czegoś nie pozmywa - przecież do jednego posiłku potrzeba całej zastawy!).

- Japońskiego było dziś co niemiara, jednak jak moje założenia podpowiadają, na jakiś czas będzie z tym spokój. Tymczasem...

Dōzo, dōzo! - proszę, śmiało
Oshokuji o tanoshin de! - Cieszcie się posiłkiem!
konnichiwa - dzień dobry
sumimasen - przepraszam
dōmo arigatō - bardzo dziękuję
Ii ne. Yoku niatteru yo. - Ładnie. Pasuje ci.
itadakimasu - rodzaj podziękowania za przygotowany posiłek, coś w rodzaju niedosłownego "smacznego"
Suki! Daisuki! - Lubię! Kocham!
Vikutoru wa kenchikkadesu ka? - Viktor jest architektem?
Ī ne. Anata ga kazari ni tsuite hanasu koto ga dekiru dareka o mitsuketa koto wa, dorehodo yoi kotodesu ka. - Jak miło. To dobrze, że znalazłeś kogoś, z kim będziesz mógł rozmawiać o ozdobach.
Okaasan... Sore wa mattaku machigatte imasu... - Mamo... To zupełnie nie tak...
Wakatta, wakatta. Hazukashī koto wa nani mo arimasen. - W porządku, w porządku. Nie ma się czego wstydzić.
Vikutoru wa doko ni sunde imasu ka? - Gdzie mieszka Viktor?

- Jestem święcie przekonana, że tym opisem katsudonu narobiłam ogromnego głoda niejednemu czytelnikowi. I potwierdzam z własnych doświadczeń, że jest pycha. Dlatego jeśli będziecie mieli kiedyś okazję spróbować (wiem, że Herada rok temu na większych konwentach je przygotowywała, fantastyczna sprawa), nie wahajcie się tego zrobić. A jeśli jesteście trochę odważniejsi, to możecie sami go upichcić. Zabawy jest może trochę i fajnie jest zrobić od razu więcej porcji, ale wszystkie składniki są naprawdę łatwo dostępne. Domowy też jadłam i nie ustępował temu robionego przez polskich profesjonalistów :3


Nie zdziwię się, jeśli wielu z Was liczyło na to, że Viktor zamieszka u Katsukich, ale powiem tak - jak grzeczny Makkachin by nie był, pies kręcący się po takim terenie (bo oczywiście już wiadomo, że Viktor będzie chciał go sprowadzić) to zwyczajne proszenie się o kłopoty. Tym razem może się zadławić nie bułką, a nawozami, więc świadomie odrzuciłam ten pomysł. Zresztą, Viktor nie chciałby zrezygnować z niespodziewanych odwiedzin w kwiaciarni .3.

Za tydzień wracamy do normalnych, kwiaciarnianych aktywności. Zbliża się maj, a co to w Japonii oznacza, może akurat wiecie (jeśli nie, dowiecie się za tydzień). Wrócimy też do punktu widzenia Yuuriego i sprawdzimy, jakie są jego odczucia po randko-odwiedzinach. Może jest zawiedziony, a może ma na to wszystko jakiś lepszy plan...? Zobaczycie już niebawem!

Ja się odmeldowuję, życzę dalszego, przyjemnego majenia... znaczy, lenienia się i - do zobaczyska!

😚


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top