11. Kwiaty we włosach potargał wiatr
***
...a przynajmniej tak sądził, że będzie czuł się najlepiej. Nie uwzględnił jednak jednego, jedynego i całkiem zapomnianego przez genialnego pana Nikiforova czynnika - tej zwykłej, ludzkiej tremy.
Bo kiedy tylko Viktor przekroczył próg domu Yuuriego, nagle zalała go jakaś dziwna fala nabożnego szacunku. Stan ten raczej nie był wywołany możliwością zwiedzenia urządzonego w typowo japońskim stylu przedsionka czy odchodzącego z niego prostego, wyłożonymi papierowymi panelami korytarza. Nie chodziło również o głęboki podziw do odmiennej kultury, bo Viktor zawsze był ciekawy i otwarty na inne zwyczaje, nawet takie, w których chodziło o zwykłe zdjęcie mokrych butów i pokazanie nie mniej przesiąkniętych wodą skarpetek. Wpływ obecności samego Yuuriego też można było zmarginalizować, przynajmniej tymczasowo i dopóki kwiaciarz nie zacznie robić czegoś rozczulającego (często robił). Nie, to nie o to chodziło. Lęk zmieszany z fascynacją był spowodowany czymś zupełnie, zupełnie innym.
Na przykład nadchodzącym spotkaniem z rodzicami wybranka.
Cóż, będąc tak zupełnie szczerym, to ten wybranek chyba jeszcze nie do końca zdawał sobie sprawę ze swej kluczowej roli w życiu architekta, jakkolwiek dla samego Viktora było bardziej niż oczywiste, że w przyszłości, tej bliższej lub jeszcze bliższej, oficjalnie poprosi Yuuriego o rękę. I może to właśnie to skojarzenie spowodowało, że Rosjanin poczuł się niczym na próbie generalnej przed oświadczynami. Nie, inaczej. Od tego spotkania mógł wręcz zależeć los ich kiełkującego związku. Bo jeśli wywrze na rodzicach złe wrażenie, jeśli popełni jakąś gafę albo zakocha... znaczy, zachowa się niegodnie, może niczym Romeo dostać zakaz zbliżania się do swej Yurji.
Yuuriji.
Juriji?
Juri... ja...?
Hm, to zaczynało być odrobinę problematyczne. A czy to nie był już ten wiek, w którym dzieciaki nadawały sobie jakieś ksywki...?
Viktor, który pozbył się już przemoczonych butów, lecz wciąż przekładał z ręki do ręki mokre okrycie, stanął niepewnie (on! niepewnie!) na skraju przejścia do dalszej części domostwa. Yuuri w tym czasie poprosił, żeby mężczyzna na chwilę tam zaczekał, a sam skoczył dwa pokoje dalej, by powiedzieć damskiej części rodziny, że szklarni już nic nie groziło i że będą mieli dodatkowego gościa na obiedzie... tak przypuszczał. Co prawda Rosjanin nic nie rozumiał z niewyraźnych, szybko wypowiadanych słów, ale z całą pewnością rozpoznał swoje imię, akcentowane z taką charakterystyczną, lekką nieśmiałością.
To skołowało go jeszcze bardziej. Nie szkodzi, że dopiero co pomagał papie Katsukiemu w naprawianiu dachu. Nieważne, że ze dwa, a może nawet trzy razy machał mamie, gdy ta przemykała cichutko obok kanciapy, w której jedli lunch. Nie było istotne, że razem z Mari mieli takie małe, milczące porozumienie, według którego Japonka przymykała oko na przedłużające się o dziesięć minut przerwy, a w zamian Rosjanin kręcił się dłużej po sklepie i robił za sztuczny (oraz bardzo skuteczny, jak mu pokazywała uniesionym kciukiem) tłum. To spotkanie było zdecydowanie wyższe rangą. Było zwyczajnie oficjalne.
A niech to. Zupełnie się na to nie przygotował. I nawet jeśli wciąż miał w zapasie czekoladki, to na swoje nieszczęście zostały one w zamkniętej na cztery spusty kwiaciarni, a poza tym mimo wszystko były dla Yuuriego. Tylko skoro randka nie wypaliła, a zamiast tego został zaproszony na rodzinny obiad, cała hierarchia podarków wywracała się do góry nogami i to pani Katsuki powinna zostać w pierwszej kolejności obdarowana przez przychodzącego z wizytą dżentelmena. Ale właśnie - dobrym, rosyjskim zwyczajem odwiedzający powinien przynieść coś, co nie podda w wątpliwość doskonałości domowej kuchni, tak jak czekoladki mogły się okazać obrazą dla deseru. O, więc gdyby mógł, wręczyłby lampkę czerwonego wina, które pasowałoby do posiłku, albo jakiś okazały bukiet kwia...
Architekt skrzywił się i potrząsnął głową. Nie, nie, wariacie, mowy nie ma! Popełniłbyś tę samą gafę! Zostaw cesarzowi co cesarskie, a kwiaciarzom co pachnące!
- Viktor? Wszystko w porządku?
Ten moment wybrał sobie Yuuri, żeby wrócić do przedsionka, przystanąć o krok od Viktora i z uwagą przyjrzeć się towarzyszowi. Jego lśniące niczym bursztyny, pozbawione okularów oczy nie zmieniły się przez ten czas ani o jotę - dalej były tak samo piękne, tak samo głębokie i tak samo przewiercały duszę na wskroś, czyniąc ze spoglądającego w nie człowieka niewolnika.
Wdech i wydech, panie Nikiforov. Wdech i wydech. Tylko nie przyj. Nie, żebyś mógł. Albo żeby ci to było potrzebne.
- Tak. Tylko... - Viktor uśmiechnął się i delikatnie uniósł ręce, starając się nie strząsnąć z trzymanego płaszcza zbyt dużo wody. - Trochę zimno się robi w tych mokrych ubraniach.
- O Boże, przecież powinieneś mówić tak od razu! - przejęty Yuuri rozejrzał się szybko dookoła, po czym chwycił Viktora za rękę i pociągnął go w głąb domostwa. - Chodź. Na parterze mamy łazienkę, możesz z niej skorzystać i wykąpać się w wannie albo pod prysznicem. Mokre ubrania połóż na pralce w kącie, a ja ci zaraz przyniosę jakieś suche rzeczy. Właściwie jaki nosisz...? A, nie, chwila, przecież rozmarówka będzie zupełnie inna.
Towarzyska niepewność kwiaciarza została zastąpiona przez może odrobinę chaotyczną, ale uroczą stanowczość, dzięki której Viktor poczuł się trochę lepiej, pewniej, a przede wszystkim bezpieczniej. No właśnie, spokojnie. Rodzina Yuuriego to nie żadni krwiopijcy z korporacji, którym zależało tylko na czyichś wynikach, statystykach i słupkach. To przede wszystkim byli ludzie, którzy wychowali "jego złoto" na tak wspaniałego człowieka. Byli mili i kochani. Nie wymagali, nie oceniali, nie żądali. To nie była komisja, przed którą występował o dotację, ani tym bardziej żadna spółka, o której partnerstwo się starał. Przecież już się znali, a nic tak nie poprawiało ludzkich relacji jak otwarte konto lojalnościowe z kredytem zaufania. Będzie dobrze.
Pozostawiony w łazience Viktor odetchnął głębiej, ściągnął wszystko wraz z bielizną i zgodnie z poleceniem Yuuriego odłożył mokre części garnituru do ulokowanej na pralce miski, a płaszcz po wyżęciu zawiesił na znajdujący się na drzwiach wieszak. Bez wizyty w pralni chemicznej i tak nie mogło się obyć, ale póki co trzeba było skupić się chociaż na wysuszeniu rzeczy, żeby mieć w ogóle w czym wrócić do hotelu. Tylko że... Rosjanin z uwagą spojrzał na topiące się w misce ubrania. Tylko że skoro on tak przemókł, mając na sobie ledwie bawełnianą koszulę oraz materiałowe spodnie, to co dopiero mówić o Yuurim, który wciąż paradował w ciężkich dżinsach? A jeśli dobrze myślał, to...
Za drzwiami rozległo się delikatne, nienapraszające się pukanie.
- Viktor? Otworzysz na sekundę? - zagadnął Yuuri. O. O wilku mowa. - Nie jestem pewien, które ubrania będą na ciebie pasować, więc chciałem ci zostawić trochę więcej, a jeśli chodzi o ręcznik to ma-
- Mam tylko jeden warunek - wszedł mu w słowo Viktor i przysunął się do wejścia.
- Warunek? Jaki?
- Wchodzi wszystko, łącznie z przemoczonym dostawcą.
Cisza. Cisza. I jeszcze trochę ciszy. Rosjanin był przekonany, że na tę propozycję Japończyk się zaczerwienił (chociaż istniała jeszcze groźba, że mógł tak kompleksowo i na amen zemdleć), a całkowicie się co do tego upewnił, gdy w końcu wraz ze słowami w głosie Yuuriego rozbrzmiała niepewność:
- Viktor, nie wygłupiaj się...
Łazienkowe drzwi otworzyły się odrobinę, a Viktor wyjrzał przez szparę. No i oczywiście - Yuuri dalej stał w tych dżinsach i koszuli, ciągnąc za sobą strumyczek deszczówki jak gdyby był jakąś nimfą wodną. I wyjątkowo bardziej "wodną" niż samą "nimfą". Każda prawdziwa nimfa mimo wszystko cieszyłaby się, gdyby mogła tak bezkarnie popluskać się na deszczu, za to kwiaciarzowi z jego oklapniętymi włosami bliżej już było do rośliny, którą ktoś zbyt obficie podlał. I to jeszcze jak podlał! Aż się wylewało z podstawki... znaczy - ze skarpet.
A jednak mimo tak wyraźnego dyskomfortu Japończyk ani myślał wziąć na poważnie propozycję Rosjanina. Znaczyło to tylko jedno.
- Wstydzisz się czegoś? - odgadł Viktor.
- Tak jakby wszystkiego? - Yuuri zrobił bardzo, bardzo niewyraźną minę, starając się ze wszystkich sił patrzeć na drzwi toalety zamiast na architekta, a wąski strumyczek powoli, acz nieubłaganie zaczynał przemieniać się w sadzawkę. W końcu jednak Katsuki musiał dojść do jakiejś konkluzji, bo przemógł się i spojrzał Viktorowi prosto w oczy. - W porządku, rozumiem. Publiczne łaźnie to dla mnie żadna nowość, naprawdę, od małego chodziłem tam z tatą, ale jeśli możesz... mógłbyś... po prostu miej na uwadze moją prywatność, dobrze?
- Słowo - zapewnił Viktor, czując, co pod tymi słowami mógł rozumieć Yuuri, po czym otworzył szerzej drzwi, jednocześnie się za nimi chowając. - Zależy mi tylko na tym, żebyś się nie rozchorował.
Yuuri ostatecznie wszedł więc do środka, zamknął łazienkę i stanął plecami do Viktora, czekając, aż ten schowa się w zamglonej kabinie prysznicowej. Kiedy szklane drzwi o siebie stuknęły, kwiaciarz odetchnął i ruszył z miejsca. Drogą eliminacji zajął się przygotowywaniem kąpieli w wannie, a gdy tylko pozbył się ubrań, zaczął się wstępnie myć w małym, typowo japońskim kąciku, podobnym do tych, które Viktor widział w artykułach o onsenach.
...znaczy, tyle Viktor wywnioskował z tego, co słyszał. A że wolał nie słyszeć za dużo, bo już sama myśl, że Yuuri znajdował się tuż obok, była sporą pokusą dla nieczystych rozważań, dlatego puścił wodę z prysznica i ustawił ją na zagłuszające co ciekawsze dźwięki optimum.
- Viktor! Już w porządku! - zawołał w końcu Yuuri. Gdy wymydlony, wypłukany i wygrzany architekt zakręcił wodę, dotarło do niego, że szum drugiego kranu również ucichł, a kwiaciarz najwyraźniej zdążył rozsiąść się w wannie. - Jak tylko będziesz chciał wyjść, to zamknę oczy i możesz śmiało się tu rozgościć.
Viktor postanowił zaryzykować zwiad i wychylił głowę spod prysznica. W istocie - Yuuri zanurzył się w gorącej, lekko mętnej, błękitnej wodzie. Sylwetkę miał zwróconą w stronę kabiny (co wymuszało na nim położenie kranu z przeciwnej strony wanny), włosy odgarnięte do tyłu i z błogością wymalowaną na twarzy spoglądał przez niewielkie, ulokowane bliżej sufitu okno, za którym wicher targał gałęziami pobliskiego drzewa. Powiedzieć, że Yuuri cieszył się, że wreszcie zdjął niewygodne ubrania i zanurzył się w ciepłej wodzie to jak stwierdzić, że wyglądał dobrze. O nie, to było więcej niż dobrze. Wyglądał jak przeszczęśliwa, otoczona tysiącem wodnych refleksów, mała syrenka.
- A czy to znaczy, że mogę do ciebie dołączyć? - Viktor nie mógł powstrzymać uśmiechu. Czy to było rozczulenie, czy może jakaś nieumiejętnie ukryta nadzieja, chyba sam do końca nie wiedział.
Yuuri zmarszczył na to brwi, zawahał się, a potem obejrzał się przez ramię, patrząc z przekąsem na Rosjanina.
- Nie aż tak śmiało...
- Tylko żartowałem - uspokoił szybko Viktor i wycofał się do wnętrza kabiny. - Poza tym zaraz przewiążę się ręcznikiem, więc nie musisz się już niczym kłopotać. No chyba że nie masz też ochoty na oglądanie moich pleców, co?
- Nie, w porządku. Plecy są... okej.
Urocza odpowiedź przywołała na twarz Viktora uśmiech w kształcie serca. W takim tempie za jakieś pół godziny głowa definitywnie odpadnie mu od reszty, bo rozciągnięte usta zatrzymają się dopiero gdzieś z tyłu szyi. Tyle wygrać. Normalnie tyle wygrać.
Rosjanin w owiniętym wokół bioder ręczniku kąpielowym wyszedł spod prysznica, plaskając wilgotnymi stopami o chłodne płytki, i podszedł do pozostawionej przez Yuuriego kupki suchych ubrań. Kątem oka zarejestrował, że kwiaciarz rzucił mu ukradkowe spojrzenie, ale że chyba nie za bardzo wiedział, o czym można było pogadać w takich warunkach (polityka rzadko kiedy stanowiła dobry temat, pogoda, jak sami wiedzieli, zwyczajnie leżała i kwiaczała, a ze sportu skojarzenia prowadziły jedynie do pływania oraz nurkowania wyczynowego), więc podtrzymywał milczenie. W sumie może to i lepiej. Na pogaduchy przyjdzie czas podczas obiadu, a teraz trzeba było...
- Dziękuję - powiedział nieoczekiwanie Yuuri, a Viktor aż obejrzał się za siebie, nie będąc pewnym, czy to łagodnie wyszeptana fraza aby na pewno była skierowana do niego. Oczywiście nie dostrzegł nikogo innego, za to zauważył, że kwiaciarz wyciągał dłonie nad powierzchnię wody i z pewną nieśmiałością zetknął je ze sobą palcami. - Zdaję sobie sprawę, że nie chciałeś na mnie wymusić niczego złego. Po prostu... no wiesz. To trochę kłopotliwe w naszej sytuacji.
Viktor "no wiedział", a przynajmniej bardzo dużo podejrzewał. W tyle głowy wciąż pobrzmiewało bowiem jedno słowo. Cenne, słodkie, ogrzewające serce słowo. "Randka". Architekt musiał chwilami studzić swój entuzjazm i przypominać, że nie byli jeszcze parą, chociaż oczywiście zgoda, żeby gdzieś oficjalnie wyjść, wiązała się z pewnymi nadziejami. Dużymi nadziejami. Właściwie bardzo konkretnymi nadziejami, i to takimi, według których wraz z kluczowymi wyznaniami przyjdą również jakieś małe gesty, pocałunki, obietnice... A to znów znaczyło, że przebywanie nago w jednej łazience wyglądało jak, hm, jak przeskoczenie ceremoniału wydarzeń o kilka ważniejszych podpunktów. Łagodnie ujmując. I wstydliwie przyznając.
- Czułem, że to nie będzie dla ciebie zbyt komfortowe rozwiązanie, ale jednocześnie nie mogłem cię zostawić w tej kałuży. Może nie do końca rozróżniam, które rośliny lubią ile wody, ale smutnych, przemoczonych kwiaciarzy rozpoznaję w na kilometr - zapewnił Viktor, starając się żartem obłaskawić Yuuriego. - No a poza tym mimo wszystko nie jest ze mnie taki bawidamek, na jakiego pewnie wyglądam. W życiu nie chciałbym cię wprawić w zakłopotanie.
Były to jednak słowa wypowiedziane w naprawdę kiepską godzinę, bo Viktor akurat wyciągnął spod sterty ubrań trzy pary bokserek w różnych stadium rozciągnięcia. Przyglądał się im przez chwilę, aż wreszcie postanowił poruszyć gnębiącą go kwestię.
- Yuuri? Czy powinienem pytać, czyje to...?
- Moje. Miewam... miewałem problemy z wagą. - Katsuki zanurkował odrobinę pod wodę, chcąc ukryć zalewający lico rumieniec. - Przecież nie dałbym ci majtek mojego taty.
- W to akurat nie wątpiłem. Spodziewałem się raczej, że to może być jakaś pozostałość po-
- Dare ka soko ni imasu ka?
- Co? - odpowiedział całkiem mimowolnie, w dokładnie tym samym momencie, kiedy Yuuri wyciągnął rękę z wody i dość dramatycznie szepnął "Viktor, nie!". Już drugi raz w ciągu zaledwie pół minuty Viktor musiał urwać wypowiedź w środku zdania, choć tym razem nie dość, że wtrącone zawołanie rozbrzmiało w innym języku, to jeszcze dochodziło z zupełnie innej strony. - Coś się stało?
Za drzwiami zapadła jednak głucha cisza, tym bardziej głucha, bo dopiero co dochodził stamtąd hałas. Teraz jednak nie słychać było nawet kroków, które mogłyby świadczyć o tym, że ktoś ostrożnie się wycofywał. Nie, ten ktoś wciąż stał i najwyraźniej... nasłuchiwał.
- Mari! - jęknął Yuuri, który chyba domyślił się tego samego.
- Przecież ja nic nie mówię... - padło cicho.
I po angielsku.
- Mari, cokolwiek sobie wyobrażasz, to absolutnie nie jest tak, jak...!
- Yuuri, w gwoli ścisłości: mnie twoje życie prywatne kompletnie nie obchodzi, a przynajmniej dopóty, dopóki nie ingeruje w żaden sposób w moją strefę komfortu. Więc tłumaczenia co robisz, z kim robisz i dlaczego robisz to akurat w naszej łazience, zupełnie nie leżą w kręgu moich zainteresowań. Po prostu przyszłam powiedzieć, że obiad będzie za dziesięć minut. - Wydawało się, że Mari przekazała już wszystko, co do przekazania miała, jednak po dwóch stuknięciach drewnianych klapków kobieta zatrzymała się i rzuciła jeszcze na odchodne: - A, a jakbyś potrzebował suszarki, Viktor, to jest w szafce pod umywalką.
- Dzięki - odpowiedział Rosjanin.
- Żaden problem. No, to ten... Miłego ogarniania się - życzyła z dziwną wesołością w głosie.
Kiedy Japonka już na dobre zniknęła sprzed łazienki, Viktor wreszcie odważył się spojrzeć na Yuuriego. Aj... Aż przykro było patrzeć - mężczyzna wyglądał na bardziej poturbowanego i przygnębionego niż po całej tej wichurze i akcji w szklarni razem wziętych, a gdyby nie to, że wanna nie była jakoś przesadnie głęboka, pewnie zanurzyłby się w niej całkowicie, pragnąc wieść o wiele mniej skomplikowany żywot małża. Skończyło się jednak na tym, że tylko ukrył pod wodą połowę twarzy, od brody po sam nos. Uroczo. I trochę samobójczo.
- Jesteś na mnie zły? - zapytał ostrożnie Viktor.
Yuuri przez dobrą chwilę walczył z samym sobą, ale ostatecznie zabulgotał pojednawczo i uniósł się odrobinę.
- Nie, nie jestem - westchnął i nieśmiało rzucił okiem na architekta. - Nie umiem.
Nie wiedzieć czemu Viktor zawstydził się na te słowa o wiele bardziej niż z powodu czegokolwiek, co wydarzyło się w ciągu ostatniej półgodziny. Bo to znaczyło... bo wyjaśniało... bo dało się z tego wywnioskować, że Yuuri miał do niego słabość. Uch, serio, to był już cios poniżej pasa. Kontra wyprowadzona bezpośrednio w jego piętę achillesową. Lewy sierpowy uderzający prosto w serce. I Viktor był bardziej niż pewien, że gdyby tylko łazienkowe lustro wisiało z innej strony, zobaczyłby w odbiciu parujący przez uszy mózg.
Tymczasem Japończyk wykorzystał moment nieuwagi Rosjanina, aby wreszcie wyjść z kąpieli. Owinął się szczelnie długim ręcznikiem, podszedł do tego samego kąta, w którym stał Viktor, wyciągnął ze sterty ubrań koszulkę oraz spodnie, które wydawały się z wszystkiego najmniejsze, i odwrócony do mężczyzny tyłem zaczął się przebierać.
- Yuuri? - Viktor wziął się w garść, a zaraz potem wziął w rękę nietypowy, mocno zielony, przypominający szlafrok strój. Już, już. Trzeba było jakoś przepędzić ten dziwny nastrój. Może i kwiaciarz faktycznie nie był zły, ale do dobrego humoru też mu wiele brakowało. - A czy możesz mi jeszcze zdradzić, co to takiego i na co się to zakłada? - zapytał, unosząc zawiniątko.
Poprawiający koszulkę Yuuri spojrzał odruchowo na Viktora, a potem na jego ręce.
- To? A, to taki rodzaj codziennej yukaty. Wziąłem ją, bo pomyślałem, że będzie na ciebie pasować rozmiarem i... i chyba faktycznie jest całkiem w porządku. - Kwiaciarz wyjął z dłoni architekta górną połowę ubrania i fachowo ją rozłożył. - W sumie gdybyś chciał, to mogę ci pomóc ją zawiązać.
Nie trzeba mu tego było dwa razy powtarzać. Viktor błyskawicznie przebrał się w bokserki oraz sięgające trzech czwartych spodnie i wyprostował się, przybierając pozę niczym rasowy model, z którego zamierzano zdjąć miarę na garnitur. Och, może niedługo na niego zasłuży, na ten jeden specjalny, taki jedyny na całe życie... Yuuri natomiast zamrugał niepewnie na widok zdyscyplinowanego architekta, ale po sekundzie zawahania już bez większych oporów wsunął na ramiona mężczyzny górę yukaty. Zaraz potem kwiaciarz przeszedł do przodu, okrywając połami materiału klatkę piersiową, i zaczął zajmować się paskiem, tym gorliwiej, że mógł dzięki temu nie spoglądać bezpośrednio w oczy Viktora.
Rosjanin uśmiechnął się, znów mogąc podziwiać śliczne czoło znajdujące się idealnie na linii jego ust. Nadal kusiło. Piekielnie kusiło. Ale chyba najbardziej z tego wszystkiego pragnął go po prostu przytulić, pogłaskać po plecach, wycałować czubek ciemnej głowy i powiedzieć "wyjaśnię to Mari", gdyby to tylko pomogło. Raczej nie mogło. A Mari i tak wiedziałaby swoje.
- Gotowe - uznał wreszcie Yuuri i odsunął się od architekta, żeby ten mógł przejść kilka kroków w bok i przejrzeć się w lustrze.
- Spasiba, zolotsye - wyznał śpiewnie Viktor. I w sumie całkiem dobrze, że tak zrobił, bo na to obce podziękowanie na twarzy Yuuriego znów zagościł nieśmiały, niedający się okiełznać uśmiech. - To co? Idziemy? Czy może wolisz jeszcze dosuszyć włosy?
- Nie, w porządku. Mama i tak pewnie czeka już na nas z obiadem. - Kwiaciarz odblokował drzwi i nawet zdążył wyjść z łazienki, kiedy zatrzymał się, wycofał o krok i spojrzał zza framugi na podążającego za nim mężczyznę. - I wiesz, Viktor... Do twarzy ci w tej yukacie.
Z ust Yuuriego te kilka słów zabrzmiało jak stwierdzenie "jesteś najprzystojniejszym człowiekiem, jaki kiedykolwiek stąpał po Ziemi". No niesprawiedliwe, no. Przecież to Japończyk zasługiwał na pieśni pochwalne za to, jak cudownie i domowo prezentował się w czarnej koszulce oraz szarych dresach. Viktor dałby wiele, żeby to była jego koszulka i jego dresy w jego mieszkaniu. I żeby Yuuri też był - tak troszkę, troszeczkę chociaż - jego.
Ale że jedyne, co Viktor mógł mu na ten moment oddać, to całego siebie, zakochany mężczyzna poszedł za Katsukim przez korytarz, ciesząc się tym, co już miał.
I życzył, żeby wszystkie pierwsze randki świata wyglądały równie dobrze jak ta.
***
Przypisy-chan
Dzień doberek! A może nawet - dzień mokry ;)
Jakkolwiek to nie wygląda - nie, to jeszcze nie koniec spotkania w domu Katsukich. Po prostu scenka łazienkowa rozrosła mi się niechcący do tak znacznych rozmiarów, że wypadało z niej zrobić oddzielny rozdział... I chociaż wiem, że to nie jest to, do czego się mogliście przyzwyczaić jeśli chodzi o hasło "Viktuuri w kąpieli", to naprawdę zależało mi na przedstawieniu realizmu i szacunku w tym AU.
Oczywiście sam obiad nigdzie nie uciekł, a na wymytych i przebranych chłopaków czeka teraz sama smakowa przyjemność. Chyba już wiecie, o czym mowa, prawda? Już niebawem Viktor pozna swoją drugą, wielką miłość XD
Tym razem jest wyjątkowo mało do wyjaśniania:
- W japońskich łazienkach często przed właściwą kąpielą robi się jeszcze takie wstępne mycie: na stołeczku, z użyciem wiaderka, miski lub baterii prysznicowej. Ma to pozwolić na zachowanie czystości kąpieli w wannie, dzięki czemu więcej osób może z niej skorzystać (co pewnie nie raz widzieliście w anime, jak to członkowie rodziny wołają się do łazienki po sobie nawzajem). Nie jestem tylko pewna tej kwestii, czy woda w Japonii serio bywa taka zielonkawoniebieska jak chociażby w gorących źródłach. W Google doszukałam się różnych wariantów, w anime zwykle chodzi o naturalną cenzurę... ale podejrzewam, że coś może być na rzeczy z tą mniejszą przeźroczystością. Pewnie to przez naturalne ujęcia wody zawierającej więcej soli.
Przy okazji - Japończycy kąpiele w wannach i onsenach traktują bardziej jako sposób na relaks niż pozbywanie się brudu.
- Z obcych języków pojawiło się zaledwie jedno zdanie (ale za to dość znaczące).
Dare ka soko ni imasu ka? - Jest tam kto?
- Tak, zielona yukata, którą założył Viktor, nie jest przypadkowa. Ale to był raczej łatwy trop do odkrycia.
Nic więcej do wspomnienia już raczej nie mam. W przyszłym tygodniu istnieje możliwość, że rozdział pojawi się ciut-ciut wcześniej (w sensie coś bardziej koło 14), a wieczorkiem idę na Avengersów, więc sorki, jeśli zamilknę na głucho z odpowiedziami ^^" Na szczęście następnego dnia jest 3 maja, dlatego wszystko się wyrówna.
Dobsz, no to tyle. Dziękuję za czytanie tego nieco podmokłego niczym nenufary rozdziału i wierzę, że zobaczymy się w kolejnym rozdziale. Trzymajcie się i niech majówka będzie z Wami!
😚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top