act III: 叛逆
Z pewną fascynacją spoglądał na płomień tańczący kusząco na czubko zapałki, pochłaniający powoli całą obecną na niej czerwień przypominającą krew grzeszników, przelewaną w piekle. Wzrok miał utkowiony w błękitno-pomarańczowej piękności ognia, który tak delikatnie tworzył w powietrzu kolejne drgania, mogące przyprawić o zazdrość muskające niebo skrzydła archaniołów.
Dopiero po chwili przechylił drewniany patyczek, by móc odpalić obecne w pomieszczeniu świeczki. Nie zbyt dużo, jedynie kilka. Lubił obecność tych niewielkich światełek, jakie skrywały w swojej maleńkiej formie tyle potencjału śmiercionośnego żywiołu, zdolnego do ogromnej destrukcji. Był on niczym Abbadon, niszczyciel światów, jedyny zdolny do takich czynów.
Yongguk sam stawał się obecnie jedynie płomykiem świecy, nie zdając sobie z tego sprawy.
Z pewną dozą przyjemności włożył do uszu niewielkie słuchawki. Uwielbiał taki rodzaj odcięcia. Świat może i był na wyciągnięcie dłoni, ale podobała mu się możliwość postawienia granic między jego istnieniem a ruchem żyć dookoła. Za wiele otaczało go zgiełku cudzych modlitw, by był skłonny słuchać ich cały czas.
Musiał się stawać czasami samotną jednostką, nie należącą do nikogo.
Ręce od razu przeszły do kartkowania jednej z książek, jakie niedawno przykuły jego uwagę. Mało czytał, zdecydowanie więcej czasu poświęcał na to w okresie dzieciństwa. Teraz niewiele uwagi poświęcał literaturze, wciąż jednak bardzo ją cenił.
Takim sposobem miał w palcach powieść "Demian", Hermana Hesse. Została przetłumaczona na jego język w ledwie kilkunastu egzemplarzach, a on dzięki pewnym dojściom mógł się pochwalić posiadaniem jednego na wyłączność.
Podobała mu się chyba każda linijka, jaką czytał przy zapalonej lampie, z kieliszkiem wina oraz otoczeniem mnóstwa poduszek na łóżku.
Był niczym kochanek, poznający ciało drugiej osoby obecnej między pościelą.
Z nieukrywaną pasją pochłaniał kolejne strony, jakie opisywały mu świat rozcięty między mrok i światłość. Czerń i biel, jak i odcienie szarości pomiędzy nimi, mówiące tylko, jak łatwo było przejść między nimi, nawet o tym nie wiedząc.
Sam zdawał się tego doświadczać, powolnie, lecz z pewnością. Pozostawał jednak jedną z tych dusz, które ciągnięte niczym marionetki na sznurkach podążały ku autodestrukcji w oślepiającym pragnieniu ćmy by dolecieć do światła.
Które przecież istniało tylko po to, by stać się ich końcem.
• • •
Smak od razu zgiął go w pół w nagłym ataku kaszlu. Gęsty dym przedostał się zbyt gwałtownie do jego nietkniętych dotąd trucizną płuc, jakie momentalnie zaprotestowały takowemu traktowaniu. Chłopak nigdy w swoim siedemnastoletnim życiu nie próbował bowiem palenia, aż do teraz.
Starszy, stojący obok niego mężczyzna uśmiechnął się jedynie krzywo, skanując nieco ciekawskim wzrokiem kaszlącego wciąż Yongguka, walczącego z własnym ciałem jeszcze kilka sekund, póki dyskretnie nie otarł ostatnich łez na policzkach by na ponów wrócić do wyprostowanej pozycji. Zerknął tylko na towarzysza wzrokiem mówiącym, że absolutnie nic się nie stało i skończył swojego pierwszego papierosa bez większych komplikacji.
Powietrze pachniało ludzką beznadzieją wymieszaną z charakterystyczną mieszanką ulic takich jak ta. Wypełnionych klubami, bardziej wyrafinowanymi od innych w mieście, bogatymi samochodami zaparkowanymi przy chodnikach, nieco zbyt mocno pijanymi biznesmenami i prostytutkami, którym powiodło się w życiu o wiele lepiej niż innym ich koleżankom z przydrożnych pubów, próbujących wiązać koniec z końcem. Czuł się tutaj jednak tak, jak w domu, nawet z tą atmosferą, mówiącą mu tylko, jak źle było z rodzajem ludzkim w tych czasach.
Załatwiał tutaj jedynie interesy, w dodatku prywatne i niezwiązane zupełnie z tym, co robił na co dzień. Niektóre kotary stały się dla niego nieodzowne. Teraz mógł w spokoju występować na deskach sceny własnego teatru, w jakim był jedynym aktorem o jedynej roli, którą sam napisał.
A przynajmniej w to zamierzał wierzyć.
Kilkukrotnie przydepnął niedopałek ciężkim glanem, jakby chciał uczynić go częścią brukowanej kostki. W ciszy wrócił do pomieszczenia zostawiając uśmiechniętego mężczyznę przed drzwiami na dłuższą chwilę, gdyż miał ochotę na jeszcze jedną dawkę nikotyny. Sam pokierował się oświetlonym na czerwono korytarzem na wyższe piętro kondygnacji. Jego kroki niosły głośno na klatce, która mimo małych rozmiarów i tak robiła wrażenie jedwabnym obiciem ścian, oraz delikatnym materiałem okalającym poręcze. Ktoś naprawdę wyczuł przerost formy nad treścią, ale Yongguk nigdy nie zwracał na to większej uwagi.
Wszedł przez duże dwuskrzydłowe drzwi do pomieszczenia, które znał chyba lepiej, aniżeli własny apartament, który niedawno kupił. Wiele osób tutaj traktował z wyraźną sympatią, chociaż nie każdej ufał - o ile którejś w ogóle. Pewnym krokiem przemierzył lekko oświetloną bladymi światłami podłogę studia tatuażu, jednego z najlepszych w przestrzeni podziemia. Pracowali tu prawdziwi artyści, tworzący na skórze jak na płótnie. Yongguk w życiu nie widział bardziej utalentowanych ludzi, jak tutaj. Rzadko powierzał taką robotę komuś innemu - zawsze tu wracał, bez względu na wszystko.
W głośnikach ustawionych przy ścianie zwyczajowo leciał ciężki rap, jeden z tych wypełnionych basem, który był tylko tłem dla ostrych słów wykonawcy. Kilka osób leżało na rozstawionych stanowiskach, dając innym robić swoje. Sam Yongguk szybko zauważył swojego tatuażystę, niewielką, ciemnowłosą azjatkę, mogącą skraść serce każdego, kobiet i mężczyzn, ale nie jego.
Nikt tego bowiem nie potrafił i mimo młodzieńczego wieku już zdążył to zrozumieć całkowicie oraz z obojętnością pokerzysty.
Uśmiechnął się delikatnie do brunetki, by ta odpowiedziała tym samym. Niezobowiązująca rozmowa i pora, by zdjął koszulkę. Tego dnia mieli się zająć klatką piersiową, by nareszcie skończyć na niej większą pracę, mającą pokrywać ją niemalże całkowicie. Projekt zajmował obecnie jedynie połowę tego, co miał w ostateczności i teraz znalazł się nareszcie czas, by to zmienić.
Nigdy nie czuł zbyt dużego bólu przy całym procesie. Tusz wchodzący pod warstwę ciała, kolejne kreski wzoru tworzone na nim tak, by zostały do końca życia - nie sprawiało mu to ani krzty cierpienia, wręcz przeciwnie, zdawało się przyjemne w pewnym niewytłumaczalnym sensie. Rzadko okazywał, że w istocie coś go boli, fizycznie. A jeszcze rzadziej, że psychicznie.
To bowiem trzymał dla siebie najmocniej na świecie, niezdolny do pokazywania czegoś więcej, niż czubka góry lodowej własnej postaci.
Nawet tatuująca go dziewczyna nie znała niczego więcej oprócz końcówki jego imienia - Guk. Nie wiele mogła jednak z tego wyciągnąć. Personalnie uważała go jednak za niezwykle zdystansowanego, ale również ponadprzeciętnie ponętnego. Nie robiła nic jednak z owymi myślami, wiedząc, że i tak nie wygra. Zdołała poznać ten typ zbyt dobrze w swoim życiu. Poza tym nie podobał jej się aż tak, by była w stanie poświęcić na sprawę tak dużo czasu. Chłopak oczywiście nie miał pojęcia, o myślach dziewczyny, a nawet gdyby miał, zapewne nic by to nie zmieniło.
W końcu nie interesowały go podobne układy. Ani kiedyś, ani w chwili obecnej, kiedy jak każdy chłopiec w jego wieku powinien już dawno odwiedzać sypialnie każdej co piękniejszej przedstawicielki płci przeciwnej. Nie czynił tego jednak. Wystarczył mu jego pierwszy raz, oraz kilka kolejnych - wszystkie te zbliżenia, które nie dały mu niczego innego, poza spełnieniem i zapełnieniem czymś czasu. W ogóle nie widział w tym nic cudownego, ani nawet kuszącego. Po prostu, coś, co ludzie czasem robili. I tyle.
Pogrążył się nieco we własnych rozmyślaniach, pozwalając oddechowi nieco się wyrównać, mimo nieoczekiwanych reakcji nerwów od czasu do czasu, mówiących mu, że mimo to nie obejdzie się bezboleśnie - ignorował to jednak jak mógł najmocniej. Skupił się na innych rzeczach.
Na przykład tym, że musiał znów wytłumaczyć matce gdzie był, choć nie mieszkał z nią już od miesiąca. Musiał powiedzieć tacie, jak mu idzie w szkole, którą rzucił. Musiał ich obojga okłamać jak każdego piątku, kiedy dzwoniono do niego w podobnym tonie - żeby zapytać, jak sobie radzi.
A on mówił, cały fałsz i tylko fałsz.
W końcu nie chciał im otwierać oczu na coś, czego nie chcieli widzieć. Zawsze zgrywał perfekcyjnie ułożonego, dokładnie takiego, jak pamiętali go z dzieciństwa - ciekawego świata chłopca, który trochę zbyt często uderzał palcami w klawisze pianina otoczony samotnością czterech ścian pokoju. Właśnie takiego. Domyślał się, że tęsknią za tym portretem syna - pokazywał im go więc tak często, jak to było możliwe.
Głównie dla ich dobra.
Cóż bowiem mógł uczynić innego, skoro patrząc w lustro widział tylko cień dawnej osoby, która nigdy nie miała już wrócić?
Ciąg niepotrzebnych obrazów w wyobraźni przerwał mu dopiero łagodny ton dziewczyny przed nim, która zdawała sie go o cos pytać.
"Co to oznacza?" usłyszał, wypowiedziane łagodnie i słodko, niczym rozwitające na wiosnę stokrotki. "Jeśli mogę wiedzieć oczywiście" dodała po chwili, kontynuując pracę.
Yongguk milczał przez moment, szukając właściwych słów. Mógł być szczery, albo w połowie otwarty, podobnie jak pozostawiona przez czytelnika książka. Wybrał to, co zazwyczaj.
"To dość personalne. Dla mojego straconego dzieciństwa" stwierdził ostatecznie, dostrzegając przy tym błysk zrozumienia w oczach długowłosej. Tak, jakby w ogóle miała pojęcie, o czym mówi.
"Wiem coś o tym" powiedziała cicho, bardziej do siebie, aniżeli do niego. Być może faktycznie wiedziała, Yongguk nie poczuł jednal nici porozumienia między nimi, nawet tej najbardziej kruchej.
Mogącej oznaczać, że nareszcie ktoś na tym podłym świecie był w stanie spojrzeć na niego jego własnym wzrokiem i w pełni pojąć, co w sobie miał.
Ponieważ on sam traktował to jak zadanie ponad siły, nieświadom tego, co przyszykowały dla niego zgrabne palce losu, bawiące się jego duszą jak szmacianą lalką.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top