act II: 養尊處優
Pierwszy raz to poczuł, choć nieświadomie. Palce zaciśnięte na nieco ciężkiej broni, w jego oczach malowana było jako obnosząca się z własną władzą. Patrzyła na niego jak na robaka niegodnego w ogóle dotykania jej. Nie dbał jednak o to, jako ciekawski trzynastolatek. Z iskierkami patrzył na pistolet, który znalazł w szafce ojca.
Nauczono go by nie naruszać czyjejś prywatności, ale czasami zasady przegrywały u niego z przemożną chęcią popełnienia uczynku niezgodnego z nimi.
Takim sposobem miał w swoich wciąż gładkich oraz niewinnych dłoniach narzędzie zdolne do odbierania życia.
Słyszał o pistoletach od taty, ale również widział je w filmach czy czytał o nich w książkach. Zawsze widział je jako coś okropnego i odrzucającego go zupełnie, teraz jednak, gdy ujmował broń w palcach, zdawało mu się, że emocje te potrafiłby co najwyżej wyśmiać. Spodobał mu się nie tylko jej blask w świetle pokoju, ale i ciężar oraz nieopisana gracja jaka z niej emanowała. Było coś wdzięcznego w sposobie, w jaki się prezentowała, coś, co go oczarowało.
Wielokrotnie wracał do niej, kiedy rodzice zajęci pędem życia opuszczali dom na kilka dni, bądź godzin. Yongguk praktycznie dorastał sam, chociaż nigdy na to nie narzekał. Zdawał sobie sprawę z pewnych spraw i to dawało mu spokój. Nie musiał myśleć o tym, iż brakuje mu miłości, bo nie wiedział, jak to jest ją mieć tak naprawdę. Dotąd nie kochał, nie odczuwał szybszego bicia serca dla kogoś, ani nawet ciepła rodziny, choć to czasami okazywała mu matka. Nie wystarczyło to jednak, aby zasiać w chłopcu poczucie istnienia owych rzeczy w takich formach. Znał to pojęcie, ale nie przeżył go nigdy i to nadawało mu obojętności wobec tego faktu.
Dla niego uczucia te ukazywały się w myślach jako wspomnienia zeszłorocznego śniegu - w pewnym sensie przyjemne, ale i nieobecne. Sprawiało to, że oślepł na ich istnienie w życiu, przynajmniej swoim własnym.
Z radością jednak podchodził do tego, co go otaczało. Studiował książki, uczył się, próbował robić wszystko tak, jak oczekiwali rodzice. Nigdy ich nie zawiódł i z kolejnymi latami stawał się perłą w ich oczach. Uczył się nawet gry na pianinie, w jakiej z czasem mógł uwalniać emocje. Okazało się, że uwielbia to robić, choć prawdziwe piękno muzyki miało go pochłonąć dopiero później.
Lekcje te zajmowały mu jednak większość dni, wypełniając mu świat dźwiękami delikatniejszymi od płatków róż lub ostrzejszymi od diamentowych ostrzy. Różnorodność instrumentu pozwalała mu na sięganie nieba i ocieranie się o piekło, co dało mu przedsmak życia na krawędzi obu.
Młody chłopiec tym samym odkrył coś, co w kolejnych latach miał nazywać jedyną rzeczą, mającą wartość w jego postrzeganiu. Żadne złoto bowiem, ani żadna podróż dokądkolwiek nie równały się z tym, co ofiarowywały mu czarno-białe klawisze, na których pisał rękoma własne wiersze o świecie dookoła.
Wciąż zachwycony ulotną aurą śmierci emanującej od pistoletu, począł odkładać go na miejsce do wyściełanej jedwabiem skrzynki. Wolał nie wpaść w kłopoty w tak oczywisty sposób, dbał więc o to, aby po jego wizytach w gabinecie nie pozostawał ani jeden ślad.
Wyszedł z pomieszczenia, cicho zamykając drzwi, tak, by służące siedzące w swoim pokoju nie usłyszały niczego głośniejszego, mogącego przerwać ich herbaciane rozmowy o niespełnionych romansach. Yongguk szybko przeszedł do własnego pokoju, gdzie czuł się bezpiecznie, a przynajmniej nie w choćby najmniejszym zagrożeniu. Zawsze tu uciekał, kiedy chciał być sam, a ostatnie lata wydawały się tylko to potwierdzać.
Cztery ściany znał bowiem na pamięć, każdy skrawek, centymetr podłogi i sposób w jaki światło okalało jasnym całunem jego uwielbiony klawiszowy instrument około szóstej trzydzieści rano. Miał co do tego więcej znajomości, aniżeli wobec siebie samego. Mniej sekretów miał dla niego ten pokój niż jego własne wnętrze.
Na nieszczęście miało się to powoli zmieniać.
Z niemałym znudzeniem podszedł do biurka, zerkając przelotnie na stos książek do nauki i zeszytów wypełnionych ozdobnym pismem. Żałował, że tyle godzin poświęcał na nienaganną kaligrafię, zamiast choćby na grę, czy poczucie władzy, jakie dawało mu smakowanie zakazanego owocu w gabinecie ojca. Zdecydowanie zakazywano mu pełnej wolności, choć wydawałoby się, że ma jej aż nadto.
Poza tym, wciąż miał w sobie ciężkie uczucie, że stracił zbyt wiele momentów. Dziw, że kogoś tak młodego było stać na podobne myśli. Miał je jednak w swojej głowie od czasu do czasu, niczym kwitnące gałązki cierniowe, przypomnienia, ż stracił dzieciństwo zbyt szybko.
Nigdy nie znał do końca beztroski, szczerego uśmiechu i rowieśniczej zabawy. Dobierano mu przyjaciół, a on nie tolerował żadnego z nich. Miało się to jednak niebawem skończyć, gdyż jego rodzice posiadali zamiar przeprowadzić się nareszcie do jednego z dużych miast, jakimi zwykli tak gardzić. Byli bowiem wystarczająco majętni, by cofnąć się nieco w czasie i odciąć od zgiełku wieżowców, klubów, biur i tłumów. Posiadali swój własny zakątek na ziemi, choć ten miał się niebawem zmienić w coś zupełnie innego.
Obawiał się nieco zmian, jednocześnie ciągnęło go do świateł, neonów i głośnego rytmu życia. Do innych ludzi. I być może nie przepadał za nimi zbyt mocno, ale fascynowali jego dziecięcy umysł podobnie jak śmierć mogła fascynować bliskiego odejścia ze świata.
Już potrafił zobrazować sobie widoki z najwyższych pięter, chłód otoczenia, nareszcie brak złota i srebra, zastąpiony zimną estetyką pomieszczeń. Wiedział, że kwestią czasu jest, kiedy zniknie jego zielone otoczenie, drzewa i rzeka, a zastąpią to ulice, zapach spalin, oraz wielkie telebimy miejskiego krajobrazu.
Wydawało mu się, że mógłby się tam odnaleźć, na pewno bardziej, niż w obecnym miejscu, gdzie nawet posiadanie bliskich osób graniczyło z cudem. Yongguk nawet nie zastanawiał się, czy chciałby mieć kogoś takiego - ale zdecydowanie miło byłoby móc o tym chociażby zdecydować.
Mieszkanie w tak żywej przestrzeni miało mu przynieść coś, czego miał nigdy nie zapomnieć. Ostatnie iskry dziecięcej niewinności poczynały stopniowo gasnąć, a wraz z przeprowadzką ulotniły się zupełnie, gdy minęły kolejne lata, a chłopiec poznał coś zupełnie nowego, ekscytującego i wołającego jego imię.
Ciężar grzechów jak i widok własnego uśmiechu wolności, który posyłał sam sobie w lustrze każdego dnia.
Niczym pan tego, co dobre i złe patrząc na malowany krwawymi akwarelami autoportret.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top