5.

Kwadrans z życia wielkiego polonisty na trzy równe części podzielony,
czyli trzyczęściowa mini-tragedia.

Adam smutnym wzrokiem odprowadził za róg szkoły podstawowej dziecko, które okazało się nie być jego własną latoroślą pomimo niezwykłego doń podobieństwa. Czekali z Celiną od dłuższej chwili w tym samym miejscu, rozglądając się za Marynią, która miała właśnie kończyć lekcje. Od rozwodu rzadko bawili się w spotkania rodzinne, ale w ten dzień roku wyjątkowo sobie pozwalali - wspólnie odbierali ją z okazji jej dwunastych urodzin.*

— No i Fryderyka... Pamiętasz Fryderykę, prawda? – rozemocjonowany opisywał przeżycia swoich ostatnich dni.

— Pamiętam.

— Zapisała nas razem! Razem! Będę musiał spędzać z tym... Osobnikiem przynajmniej o godzinę więcej tygodniowo!

— Nie rozumiem – Celina wymamrotała, opierając się o barierkę mającej chyba powstrzymywać dzieci przed wybieganiem na ulicę i przymykając oczy. – Naprawdę nie rozumiem. Nie próbowałeś z nim rozmawiać, zakopać topór wojenny chociaż na moment? Wiesz, jak każdy normalny człowiek?

— Nie – odrzekł krótko tonem tak oburzonym, jakby jego eks-żona właśnie zaproponowała mu pojednanie się ze znienawidzonym współpracownikiem za pomocą siarczystego pocałunku przy najbliższym spotkaniu.

— Tak myślałam – westchnęła ciężko. – Wiesz, może jednak powinieneś spróbować? Dla własnego zdrowia psychicznego... Mojego zresztą też... I dla niego i jego otoczenia.

— On nie ma otoczenia, nie wierzę w to – wymamrotał. – Poza tym, już wolałbym jeść gruz niż z nim rozmawiać.

— Chryste przenajświętszy, przecież ja... – Celina złapała się za czoło. – Masz z nim chociaż spróbować porozmawiać, koniec, kropka, bo mi głowa odpadnie. Inaczej powiem Maryni, że to tyś jej ukradł chomika jak miała sześć lat.

— Władek przecież zdechł! – Adam wyprostował się, niezwykle poważnie traktując oskarżenie.

— Ona tego nie wie. Więc co, porozmawiasz? – niewinny uśmieszek pojawił się na ustach kobiety. 

— Porozmawiam, ty manipulantko – nafuczył się i znów zaczął rozglądać się za córką.

Porozmawiać, akurat! Z tym dzikim osłem się nie dało słowa zamienić bez ugotowania sobie mózgu... Jednocześnie Adam miał pełną świadomość, że będą musieli komunikować się w jakiś sposób, a ciągłe przepychanki przeszkadzałyby im niezmiernie. Cóż za paskudny dylemat! Och, Celina miała rację - powinien podjąć dorosłą, mądrą decyzję i zawiesić broń chociaż na krótki moment.

Potrzebował neutralnego gruntu, ale jaki mógłby do tego wybrać? Szkoła odpadała, w końcu to jej dotyczyła znaczna większość ich sprzeczek. Może biblioteka? Nie, nie, absolutnie nie - musiał brać pod uwagę potencjalną eskalację konfliktu, a w bibliotece obowiązuje jednak cisza. Może... No tak! Kawiarnia! To zawsze przyjemna opcja.

Uśmiechnął się pod nosem trochę bardziej złowieszczo niż planował - naprawdę nie miał w intencji niczego złego, po prostu jego mięśnie już nauczyły się odpowiednich reakcji na postać Słowackiego. Powinien nad tym popracować zanim spróbuje doprowadzić do ich (tymczasowego!) pojednania.

— O, idzie – Celina przerwała jego tok myśli, wskazując na ich nadbiegającą córkę skinięciem głowy.

Z kawiarni zostali wyproszeni po około dwunastu minutach. Nie odzywali się do siebie; niestety w dwie strony nie mogli się rozejść, bo obaj musieli jechać z tego samego przystanku autobusowego. Stali więc ramię w ramię - Adam z dłonią zaciśniętą na pasku swojej torby i okiem łypiącym na mały ekranik wyświetlający godziny najbliższych odjazdów autobusów, Juliusz zaś z zakrwawioną chusteczką przy nosie i wyrazem twarzy sugerującym, że przed chwilą w ustach mógł mieć kawałek cytryny.

— Mógłbym cię zgłosić na policję – wymamrotał przez zaciśnięte zęby Słowacki.

— Za co? Za to, że cię niechcący uderzyłem, bo się pochyliłeś nade mną? – Mickiewicz zaśmiał się krótko. – Ja też ucierpiałem, wiesz? Moja biedna potylica... – demonstracyjnie pomasował się po tyle głowy, który naprawdę nadal lekko bolał.

— Ja krawię! – Juliusz oburzył się.

— Krwawienie z nosa to nie rana postrzałowa.

— Gdybyś miał pistolet to by była raną postrzałową!

Adam spojrzał na niego i skrzywił się. Znów spojrzał na elektroniczną tablicę - autobus miał przyjechać za jedynie dwie minuty, co oznaczało tylko krótką dalszą interakcję z tym wariatem...

Coś jednak go tknęło. Jakkolwiek mocno by nie znosił stojącego obok niego naburmuszonego stworzenia, trudno było mu nie czuć chociaż odrobiny poczucia winy - faktycznie (niechcący!) go uderzył, a nigdy w życiu nie stawiał na (nieintencjonalne!!!) rozwiązywanie problemów siłą.

Spojrzał na Juliusza, który przyciskał chustkę do nosa i mruczał coś do siebie wściekle. Pomimo tego jednak wyglądał łagodniej niż zwykle, jakby coś się zmieniło. A może się zmieniło? Adam nie znał w końcu jego życia prywatnego... Pomyślał o słowach Celiny sprzed paru dni i cicho westchnął, nie zastanawiając się, czy zwróci niepotrzebnie uwagę Słowackiego. Ten jednak wydawał się zbyt zajęty własnym cierpieniem, żeby zauważyć cokolwiek, co działo się wokół niego.

Miała rację, ona zawsze miała rację.

Adam dał sobie w myślach parę razy po pysku, uspokoił dziwną reakcję lękową, która nagle wstrząsnęła jego organizmem i wziął głęboki oddech .

— Przepraszam, naprawdę nie chciałem cię uderzyć – wytłumaczył zadziwiająco spokojnym głosem. – Nie lubię fizycznych kontuzji u nikogo, zwłaszcza z mojej winy.

Juliusz spojrzał na niego wytrzeszczonymi oczami, które i bez tego były już duże - teraz wyglądał trochę jak szczenię foki, z tymi ciemnymi źrenicami i bladą skórą. Chwilę tak stał w bezruchu, a Adam mógłby przysiąc, że jeszcze przestał oddychać z szoku. Po chwili jednak Słowacki zmarszczył brwi, wściekle zmiął okrwawioną chustkę i wpakował ją do kieszeni płaszcza. Jego głowa opadła, a wzrok wbił się w chodnik.

— Nic się nie stało – wymamrotał zrezygnowany.

— Słucham? – tym razem to zbity z tropu Adam wybałuszył oczy.

— No, nic się nie stało, co ja mam ci więcej mówić? – Juliusz wzruszył ramionami. Jego głos był pełen oburzenia, jakby przeprosiny nie były mu na rękę. – Skoro przepraszasz, to nie będę się błaźnił dalej.

Adam zamrugał parę razy. To było tak nienaturalne zachowanie, że aż się zmartwił.

— Wszystko w porządku? – zapytał z nieudawaną troską. Może faktycznie coś mu się stało przez to uderzenie? Jakiś wstrząs mózgu?

Słowacki spojrzał na niego z przedziwnym, jednak dziwnie znajomym wyrazem twarzy.

— Twój jedzie – wskazał głową na nadjeżdżający autobus.

Niedobrze, niedobrze.

W głowie Adama przygotowującego się do snu ciągle pojawiało się jedno i to samo słowo, jakby miał w głowie zepsutą płytę, która ciągle przeskakiwała i się zacinała. Niedobrze, niedobrze.

Juliusz nigdy wcześniej mu niczego nie wybaczył - wręcz przeciwnie, z pamięci był w stanie wyrecytować każde przewinienie Adama... Co tym razem było innego? Dodatkowo jeszcze ta przedziwna mina, niemożliwa do rozszyfrowania, jednak tak znajoma, tak bliska.

Niedobrze!

Bardzo, bardzo go to niepokoiło. Może był chory? Śmiertelnie? Adam przeraził się tą myślą. Nie znosił gnojka, owszem, ale nie życzył mu złego - nie tylko dlatego, że kompas moralny mu na to nie pozwalał, ale też z czystego egoizmu. Jakkolwiek trudno by nie było mu się do tego przyznać, jego życie byłoby niezwykle nudne bez tych przepychanek, bez narzekania, bez docinek... Niedobrze!

Co jeśli naprawdę umierał? Co wtedy? Adam śmierci życzył tylko paru grupom społecznym, a Juliusz nie był ani faszystą, ani miliarderem, ani faszystowskim miliarderem (czy taka podgrupa musiała być tworzona? W końcu nie każdy prostokąt to kwadrat, ale każdy kwadrat to faszysta... Czy coś).

Normalnie Adam zadzwoniłby do osoby, o którą się martwił, jednak nigdy nie dane mu było poznać jakichkolwiek danych kontaktowych do swojego współpracownika. Miał więc dwie opcje - mógł poczekać do jutra i dowiedzieć się wszystkiego na temat z pewnością podupadającego stanu zdrowia Juliusza, albo zadzwonić do Fryderyki i spróbować od niej uzyskać chociaż pożądany numer.

Leżąc w łóżku chwilę bił się z myślami, po czym zadecydował. Pierwsza opcja była o wiele zbyt ryzykowna, w końcu Słowacki mógł paść teraz, zaraz! Każda sekunda się liczyła. Sięgnął po telefon i wybrał numer.

— Mam nadzieję, że masz naprawdę bardzo dobry powód, żeby dzwonić do mnie po północy – znajome wściekłe mamrotanie przypomniało mu o późnej godzinie.

— Potrzebuję numeru do Słowackiego, masz?

W słuchawce zapadła krótka cisza, po czym ciche parsknięcie.

— Mam, zaraz ci wyślę. Nie mogłeś sam go poprosić? – rozbawiony głos Fryderyki niezwykle zirytował Adama, jednak szybko się uspokoił. Ona w końcu nie mogła wiedzieć o powadze sytuacji. – Po co ci w ogóle, któreś z dzieciaków się wykruszyło z tej waszej olimpiady?

— Co? Nie. Nie pozwoliłbym na to – zaśmiał się, po czym szybko spoważniał. – Wydaje mi się, że on umiera.

Znów cisza, tym razem dłuższa i zakończona ciężkim westchnieniem, w które wplecione były chyba słowa Boże, daj mi siłę.

— Jak to umiera? – poznał ten ton głosu, bo sam używał go jeszcze kiedy pracował w szkole podstawowej i chciał spokojnie dowiedzieć się, dlaczego delikwent kopnął kolegę w nogę.

— Wybaczył mi dzisiaj – Adam wytłumaczył, marszcząc brwi. To nie brzmiało prawdziwie. – To, że go uderzyłem. Niechcący.

— O, matko... Uderzyłeś go?

— Niechcący! – powtórzył dobitniej.

— Jasne... Chociaż teraz też się martwię, twoja teoria o umieraniu może być bliska prawdzie...

Po szybkim zakończeniu rozmowy Adam dostał upragniony numer, który od razu zapisał do kontaktu. Chwilę wahał się, co dokładnie powiedzieć, a jego niezwykle ciężkie powieki naprawdę w tym nie pomagały. Może lepiej nie dzwonić o takiej porze? Jeśli Juliusz jest tak ciężko chory, to zdecydowanie powinien dużo spać. Adam zdecydował się więc napisać prostą, szybką wiadomość.

Proszę, nie umieraj. Jesteś bardzo ważny.

Usatysfakcjonowany zasnął z komórką w ręku i poczuciem spełnionej misji w głowie.

*W sumie to nie, Maria urodziła się 7. września, a to nie jest zgodne z czasem akcji - na potrzebę fika urodziła się wiosną :P

[A/N] CHRYSTE ILE TO ZAJĘŁO PRZEPRASZAM WAS BARDZO. Nie straciłem zainteresowania fanfikiem po prostu dużo rzeczy w życiu mi się działo (studia. prowadzenie domu. babcia zmarła przed świętami i trochę przeżywam nadal. fiksacja na sonica) mam nadzieję że mi wybaczycie te przerwę i postaram się żeby następna była o wiele krótsza haha 😭🫶

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top