• Trening czas zacząć •
Huen dobrze zrobiła wyruszając natychmiast. Pogoda niewiele się zmienia, jest strasznie zimno i co jakiś czas pada deszcz, przez co musi szybko znaleźć schronienie i przeczekać. Przez to droga strasznie się dłuży. Tylko patrzeć aż śnieg spadnie.
Lecz w końcu, po kilku dniach drogi, dotarła na miejsce. Koń nie sprawiał problemów z wejściem na górę, szlak nie był stromy. Gdy znalazła się na szczycie, w otoczeniu nagich drzew, nie wiedziała gdzie ma się kierować. Zsiadła z klaczy, prowadząc ją na wodzy, kierowała się intuicją. Z każdym krokiem coraz wyraźniej słyszała szum wody, jakby wodospad. I jak się okazało był to wodospad. Miejsce, w którym się znalazła zapierało dech. Dookoła rosły drzewa wiśni pełne kwiatów, jak i te liściaste o barwach zieleni i fioletu, trawa soczyście zielona, zupełnie jakby zima nie dosięgała tego miejsca.
- Ale jak to możliwe? - spytała siebie.
- Ponieważ ja tu jestem - Usłyszała przy uchu.
Huen zesztywniała, spojrzała się na kobietę, którą widziała we śnie. Jej srebrzyste oczy zabłysły w uśmiechu, widząc zaskoczenie dziewczyny.
- Przeszłaś długą drogę - powiedziała Sayiri, głaskając konia.
- Trochę - odparła Huen.
- Mówiłam do konia.
- Oh.
- Chodźmy, ogrzejesz się - powiedziała, prowadząc klacz.
- Znowu mówisz do konia?
- Do was obu.
Bogini poprowadziła Huen do wodospadu, za którym znajdowało się wejście do groty. Po kamiennej ścieżce przeszły do środka, gdzie paliło się ognisko. Oczy Huen zeszkliły się widząc osobę siedzącą przy ogniu.
- Terumi - powiedziała.
- Huen! - Starzec w sekundę pokonał dzielącą ich odległość i rzucił się jej na szyję. - Tyle czasu się nie widziałem, materialnej rzecz jasna.
- Czy nie miałeś przypadkiem zatracić się w medytacji? - spytała.
- Takie miałem palny, ale ktoś je zmienił - Spojrzał na Sayuri, mrużąc oczy. Kobieta przekręciła oczami.
- Jako mój wyznawca powinieneś się cieszyć, że proszę cię o pomoc - Złożyła ręce na piersi.
- Skaczę z radości - odparł mętnie, wracając na swoje miejsce. Poklepał poduszkę obok siebie. - Siadaj Huen i opowiadaj co słychać w świecie.
- Nie ma co opowiadać - Usiadła. - Powoli się odnajduję. I chciałabym dokładnie wiedzieć po co mnie tu ściągnięto.
- Znasz legendę swojego klanu? Jak powstał? - zapytała Sayuri, nalewając herbaty do czarek.
- Ta co opowiada o miłości człowieka i smoka? - Przyjęła podawane jej naczynie.
- Yhm. Owocem ich miłości była córeczka, która przekazała swe geny dalej i dalej przez żeńskie pokolenia. Z narodzonymi po niej dziećmi, smocza moc była zapieczętowana poprzez rozmnażanie się z ludźmi, do czasu aż jakiś smok znów pokocha ludzką kobietę. Owocem ich miłości stałaś się ty Huen. I moc po twoich przodkach, a także ta po rodzicach, uczyniła cię smokiem czystej krwi. Ostatni smok, którego przeznaczeniem jest zabicie demona- Yonry Tsudose. Ale żeby tego dokonać musisz stać się silniejsza. I zapuść paznokcie.
- Po co?
- Będziesz miała dodatkową broń, i spokojnie, są bardzo wytrzymałe. Moje cudeńka nie raz mi pomogły - Ukazała smukłą dłoń, zakończoną długimi i ostrymi szponami. - Zapewne już dawno zauważyłaś, że jesteś szybsza, silniejsza i twoje rany szybko się goją, zawdzięczasz to swoim genom, a treningiem możesz to jeszcze wzmocnić. Dlatego zaczynamy od jutra.
- A czy będę w stanie przemieniać się w smoka i będę długowieczna?
- Z ostatnim nie wiem. Zauważyłaś jakieś smocze akcenty, jak wyższa temperatura ciała?
- Poparzyłam jednego shinobi własną krwią. Wtedy także stałam się bardziej wyniosła, jak przyjaciel później mi powiedział.
- Smoczy charakter - Uśmiechnęła się. - Nie znam dokładnej odpowiedzi na twoje pytanie. Przemiana w ogromną bestię to pokaz ogromnej potęgi. I myślę, że warto próbować - Westchnęła. - Dobrze więc, porozmawiamy jutro. Ciemno już, pora spać - Wstała. - I nie martw się, nikt cię tu nie znajdzie. Przy mnie jesteś bezpieczna.
***
Huen stała nieruchomo, stykając pięści przed piersią. Zamknięte oczy pomagały jej się skupić. Wsłuchiwała się w szum wody. Wciągnęła głęboko powietrze, wypuszczając je przez usta w postaci dymu.
Stojąca nieopodal Sayuri uśmiechnęła się.
Huen otworzyła oczy, ukazując świetliste, błękitne tęczówki o pionowej źrenicy.
Jashin skinęła głową. Huen ruszyła na nią, wymierzając pierwszy cios z pięści. Bogini zrobiła unik, wykręcając trochę tułów, w wyniku czego pięść celowana w nią przeleciała obok.
- Wciąż za wolno - skomentowała już po raz setny dzisiaj. Chwyciła dziewczynę za przedramię, podcinając nogi, ta poleciała na ziemię. - Zróbmy przerwę, zgłodniałam - odeszła do groty.
- Ona prędzej mnie wykończy niż czegoś nauczy - jęknęła Huen, siadając na pniu obok Terumiego. Jej oczy wróciły do normy. Przyjęła proponowaną jej kulkę ryżową i wzięła kęs.
- Nie zapominaj, że trenujesz z bóstwem, ona zawsze będzie szybsza i silniejsza, chyba że jej dorównasz.
- Jest to w ogóle możliwe?
- Smoki są na niemalże tym samym piedestale co bogowie, więc tak. Spokojnie - Poklepał ją niezbyt delikatnie po głowie. - Na pewno ci się uda. - Nagle popchną ją, zrzucając z pnia. - A teraz zapierdalaj okrążenia, już!
Huen prychnęła, wstając. Posłuchała się, zaczynając biec.
***
Madara gnał przez zaśnieżony las. Nie uciekał ani nikogo nie gonił, zaniepokojony biegł sprawdzić co się stało. Nie ucieszył, a wręcz był pełen obaw, gdy przyleciał do niego sokół, jeszcze zanim wyruszył.
Wcześniej wysłał grupę shinobi by ci przeczesali teren, a sokół od nich bez żadnego listu, w tak krótkim czasie po opuszczeniu osady oznaczał jedno.
Uchiha wybiegł z lasu na polanę i stanął jak wryty. Z szeroko otwartymi oczyma obserwował to, co znajdowało się przed nim.
Wszędzie krew i rozczłonkowane trupy. Głowy jego ludzi z wydłubanymi oczami zostały nabite na pale, w rzędzie powbijane w ziemie.
Poza martwymi Uchihami, znajdowali się dwaj mężczyźni. Z Senju nie są, to pewne, herb tygrysa na ich ubraniach oznaczał jedno. Przed nimi ostrzegała go Huen. Ci sukinsyni są na jego terenie.
Wzrosła w nim wściekłość i obawy o swój lud.
Zerwał materiał ze sztandaru, zwinął i schował za kimono.
To co zamierza zrobić jest głupie, szalone i może zginąć, ale tu liczy się bezpieczeństwo ludzi.
W szybkim tempie przeskoczył rzekę, przebiegł las i dotarł do osady. Zostając okryty przez gałęzie drzew, bił się z myślami, czy to na pewno dobry pomysł. To jest głupie, ale woli ominąć najgorsze.
Z westchnieniem, ruszył pewnym krokiem, wychodząc z ukrycia. Na placu ani żywej duszy, wszyscy siedzą w domkach, w cieple.
Kierował się ku największemu domowi w osadzie. Wszedł do środka, wcześniej obezwładniając strażników, przez co został zauważony. Madara nie przerywał chodu, pokonując strażników jeden po drugim.
- Zatrzymaj się - krzykną shinobi.
Uchiha zatrzymał się, ale nie na rozkaz, a na to, że dotarł do celu. Rozsuną drzwi, stając oko w oko z trójką dobrze mu znanych ludzi. Hashirama i Tobiama siedzieli przed posiwiałym ojcem, zapewne obmyślali strategię na następną bitwę. Teraz ich zdumione spojrzenie spoczywało na nim.
Madara uniósł ręce.
- Jestem nieuzbrojony...prawie - powiedział.
- Ty - Tobirama poderwał się do góry. - Masz czelność tu przychodzić?
- Nie mam złych zamiarów. Przychodzę by oświadczyć wam o zawieszeniu broni.
Słowa Uchihy zaskoczyły mężczyzn. Po chwili śmiech starca rozbrzmiał głośno.
- Zazwyczaj takie informacje przychodzą listem. Jaki możesz mieć ku temu powód? Nie wierzę ci. Zabrać go - Batsuma machnął ręką.
Strażnicy złapali Madare za ramiona, chcąc wyprowadzić z pokoju, lecz ten stawiał opór.
- Powinieneś lepiej to rozważyć. Sprawa jest poważna. Czy fatygowałbym się tu osobiście bez powodu?
- Nie ma czego. Jesteś plugawym nasieniem, jak ojciec.
Hashirama spojrzał na Madare, a potem na ojca.
- Może wysłuchamy co ma do powiedzenia? - zaproponował.
- Bracie...
- Puśćcie go - rozkazał Hashirama.
- Przemawia przez ciebie sentyment, to nasz wróg. Może kiedyś się przyjaźniliście, ale...
- Może i tak, masz racje. Ale znam go dobrze i wiem, że nie jest aż tak głupi - Madara słysząc to uniósł brew. - Jeśli jest tutaj, znaczy, że powód jest ważny.
- Zgadza się - przytaknął Uchiha. - Potężny wróg, obcy z jakim nie przyszło nam się mierzyć - Wyjął zza kimona materiał, rozwijając. - Tsudose.
- Pierwsze słyszę - odparł starzec.
- Proszę poświęcić mi czas i wysłuchać. Może wówczas i ty ochronisz swoich ludzi.
Wódz zlustrował go uważnie, potem przeniósł wzrok na synów. Tobirama wyrażał złość i pogardę zaś Hashirama błagał wzrokiem ojca. Starzec po namyśle skinął głową. Strażnicy puścili Madare.
- Mów więc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top