• Pożegnanie •

   Huen złożyła dłonie w pieczęć, wypowiedziała niemo słowa techniki, a u jej stóp zmaterializował się jej czarny kruk. Ptak wyglądał jakby ukształtowany z czarnego dymu. Wokół niego unosiła się ciemna, mglista aura. Dziewczyna kucnęła, pogłaskała ptaka po głowie. Przywiązała mu zwój grzbiecie. Zwierzę wskoczyło na jej rękę, dziewczyna lekko ją poderwała a kruk odleciał.

- Wysyłasz list do ukochanego? - Terumi poruszył znacząco brwiami. 

- Co? Nie! - Poczerwieniała, spoglądając na staruszka.

- Yhm... - Pokiwał głową z uśmiechem. - Twoja twarz przeczy słowom.

- To nie mój ukochany, tylko przyjaciel. Napisałam do niego list, że wracam i go odwiedzę.

- No nie wiem czy znajdziemy czas na taki postój.

- To ważne. Chcę go wypytać co działo się przez ostatnie tygodnie. Yonra ze swoimi przydupasami są w tych czasach. Co jeżeli zaczęli już działać? Nie ma mnie tam i obawiam się najgorszego.

Terumi patrzył na nią, przetwarzając toc co powiedziała. Westchnął.

- Jak będzie nam po drodze. A powiedz jak ma na imię ten przyjaciel?

- Madara..

- Uchiha!? - Wytrzeszczył oczy. - Spiknęłaś się z Uchihą?

- Co w tym dziwnego?

Zamilkł zostawiając uchylone usta. Zastanowił się chwilę, gładząc białą brodę.

- Smok i posiadacz sharingana? Coś czuję że Yonra nie pochwali waszych dzieci. Dla niego to byłby wrzód na dupie, kolejny.

- Ale my nie jesteśmy razem! - Uniosła głos. Naburmuszona wsiadła na klacz.

- Teraz może i nie, lecz kto wie co los przyniesie?

- Teraz chcę aby los mi przyniósł ciszę. Skończ ględzić i wsiadaj. Długa droga przed nami i nie chcę słyszeć już więcej o moim życiu miłosnym.

- A jakieś masz?

***

   Czarny kruk stworzony wcześniej przez Huen, dotarł do adresata. Usiadł na balustradzie ganku i kraczą głośno, nawoływał w stronę domu.

Po chwili drzwi rozsunęły się z trzaskiem, ptak podskoczył. Madara spojrzał wściekle na kruka.

- Zamknij mordę i spieprzaj, już. - Pomachał ręką przy kruku, ale ten nie zareagował. - Głupie ptaszysko.

Zwierzę odwróciło się tyłem, pokazując zwój przywiązany na grzbiecie.

- Masz coś dla mnie? - spojrzał podejrzanie na zwój. Kruk otworzył dziób a z jego gardła wydobył się niski, szepczący głos.

- Od Huen Ryu do Madary Uchihy.

Mężczyzna uniósł zaskoczony brwi. Pierwszy raz widział taką technikę. Ptak wyglądał jakby nie z tego świata. Dymna postać i zapach siarki przynosiła mu na myśl demona.

Sięgną ręką do zwoju, ale zwierze odskoczyło na bok.

- Co jest? List jest do mnie. - Madara zmarszczył gniewnie brwi. - Oddawaj. - Znów sięgnął po zwój, a ptak odskoczył, i tak w kółko, dopóki mężczyzna się nie zmęczył. 

Kruk patrzył mu w oczy. Po chwili Uchiha zrozumiał o co chodzi. 

- Wybacz. - Przeczesał palcami włosy. - Nie jesteś głupi. 

Kruk przechylił głowę. Odwrócił się grzbietem do niego. Madara odwiązał zwój.

- Dzięki. 

Kruk rozpłynął się w powietrzu, zupełnie jak dym i zniknął kompletnie.

Rozwinął papier i zaczął czytać. List nie był zbyt długi, opisywał on czym się zajmowała Huen, nie wnikając w szczegóły, kogo poznała i że jest w drodze powrotnej.

W duchu ucieszył się na tę wiadomość. Musiał przyznać, że dziewczyna ma naprawdę ładne pismo. Przeszło mu przez myśl aby zachować list, ale ten nagle spłonął w jego rękach. Zapewne zabezpieczyła go pieczęcią, a szkoda, lecz zapewne miała powód. Informacje w tym liście musiały zostać poufne.

***

   Gdy Huen i Terumi zbliżali się do ściany lasu, przedzierając się przez niewysokie zaspy, powoli zapadał zmrok. Za jakąś godzinę powinni dojechać na miejsce.

Huen nagle zatrzymała konia.

- Co jest? - spytał Terumi ,wyglądając zza ramienia dziewczyny.

- Czuję dym. - odpowiedziała po chwili.

Niewątpliwie woń dobiega z osady, do której zmierzali. Dzięki temu, że wszystko jest pokryte śniegiem, nie rozpraszały jej inne zapachy. Przeraziła się gdy wyczuła krew.

Zerwała konia do biegu. Niepokój w kobiecie rósł z każdą chwilą, obawiała się najgorszego. Dojeżdżając do wioski słyszała wyraźniej przeraźliwe krzyki ludzi.

Przy wieźcie do wioski Ucicha napotyka istny chaos. Martwe ciała, pożar, lamentujący mieszkańcy szukający schronienia.

W ich stronę biegła kobieta z dzieckiem w ramionach. Krzyczała i błaga o pomoc. Kobieta potknęła się i upadła na ziemię niedaleko konia.

- Błagam. - Spojrzała na Huen. - Pomóżcie, pro...- urwała gdy jej pierś przebiło ostrze włóczni. Padła bezwładnie na ziemię. Jej synek płakał, wołając mamę, szturcha jej ramię z nadzieją, że się obudzi. Chodź chłopiec zdawał sobie sprawę, co się właśnie stało.

Huen spojrzała na sprawcę gniewnym spojrzeniem. Mężczyzna z paskudną blizną na twarzy uśmiechał się szaleńczo, patrząc na swoje dzieło. W czarnowłosej zawrzało z wściekłości. Zeskoczyła z konia dobywając miecz,  w dwóch krokach dopadła do mężczyzny i jednym precyzyjnym cięciem po szyi zakończyła jego życie

- Terumi dasz sobie radę sam? - odwróciła się do starca, który właśnie z siadał z klaczy.

- Oczywiście, żadne rany mi nie straszne. - Posłał jej pewny siebie uśmiech.

Kobieta skinęła głową i odbiegła w głąb rzezi. Wiedziała już, że za atakiem na Uchiha stoi Tsudose. Teraz jej celem było odnalezienie Madary. Liczyła na to, że mężczyzna jeszcze żyje. Co prawda widziała już go kiedyś w akcji i uważa go za dobrego wojownika, lecz powątpiewa w to czy da sobie radę z potworami.

Zobaczyła go jak walczy z dwoma shinobi Tsudose. Cały czas blokował ich ataki a gdy nadarzyła się okazja odskoczył od nich na bezpieczna odległość, jednocześnie składając ręce w nieznaną jej pieczęć, zbliżył dłoń do ust i wraz z podmuchem wypuścił ogromną kulę ognia. Jeden z nich uniknął ataku, lecz drugi nie miał tyle szczęścia.

Kunoichi zajęła się drugim, przecinając jego tułów na pół.

Madara spojrzał na nią okrągłymi oczami, które w obecnej chwili jarzyły się czerwienią. 

- Ile ty masz pary w łapach!?

- Nie lubię bawić się w przekomarzanki, a ich trzeba zabijać od razu. - westchnęła. - Trochę beznadziejne powitanie, nieprawdaż? - Zerknęła na niego z lekkim uśmiechem.

- Ciepłe powitanie nie są moją mocną stroną.

- Panie! - Usłyszeli. Podbiegł do nich jeden z shinobi, był to posłaniec, którego wcześniej wysłał Madara do wioski Senju.

- Co się stało? - odparł stanowczo.

- Senju także zostali przez nich zaatakowani. Ci sami najeźdźcy.

Nagle koło głowy Madary przeleciała kosa należąca do Terumiego. Brunet obejrzał się za siebie dostrzegając jedynego z wrogów, zabitego przez broń starca.

- Takie pogaduszki ostawcie przy herbacie. - odparł jashinista. Szarpnął za łańcuch a kosa wróciła do niego. - Widziałem jak w lesie mignęła mi jakaś czarna lalunia i dwóch Senju. Ścigają sprawcy tego całego zamieszania. Jednym z nich był wodzem. - Terumi spojrzał na Huen. - Wiem o czym teraz myślisz, moje dziecko. Biegnij, ci pachołkowie nie są tacy silni. Tsudose nie jest tak głupie by wysyłać swoich najsilniejszych ludzi. Uciekli do lasu, łatwo ich znajdziesz.

Dziewczyna bez słowa ruszyła w pogoń. Dołączył do niej młody Uchiha.

***

   Głowa klanu Senju odłączyła się od harmideru w osadzie, idąc w pogoń za jednym z agresorów. Miał nadzieję, że jego ludzie sobie poradzą i odeprą atak wroga. Także wierzył, że to co powiedział Madara jest prawdą i pomoże w razie zagrożenia. 

Batsuma był coraz bliżej kunoichi odzianej w czerń. Z czasem zaczęła zwalniać, co mężczyzna odebrał jako zmęczenie. Wybiegli na polanę. Nagle zatrzymała się.

- Zmęczona? - spytał, zaciskając mocniej dłoń na rękojeści miecza. Jego uśmiech wyrażał kpinę. Tyle się nasłuchał, jak to wojownicy z herbem tygrysa na plecach są silni, a tu proszę. Po tej kobiecie widać jaka jest słaba i wiotka. 

Czarnowłosa wzięła głęboki wdech. Powoli odwróciła się w jego stronę. Ujrzał jej rozweselone czerwone oczy i chytry uśmieszek. 

- Nie tak jak ty, starcze. - odparła. - Wiedziałam, że za mną pójdziesz. Dzięki temu pozbyłam się gapiów, nikt nie lubi patrzeć jak ich ukochany przywódca ginie. - Postawiła krok do przodu i w mgnieniu oka znalazła się przy mężczyźnie. Chwyciła go za głowę i zatopiła kły w jego szyi. 

Batsuma krzyknął. Spróbował się ruszyć, odepchnąć ją, jakoś zareagować, nie mógł. Wraz z jej ugryzieniem, został sparaliżowany. Kobieta w końcu odsunęła się on niego, puściła, pozwalając by upadł bezwładnie na ziemie. Starła stróżkę krwi z kącika ust, po czym oblizując palec.

- Smak nie może równać się z młodą krwią. - skomentowała.

- Ojcze! - Hashirama wybiegł na polanę.

- O wilku mowa.

Młody Senju rzucił trzema kunaiami w kobietę, lecz ta odskoczyła do tyłu, a ostrza wbiły się w ziemie. 

Czerwonooka zachichotała i nagle wciągnęła ze świstem powietrze. Spojrzała zszokowana na swój brzuch, który przeszywał miecz. 

- Zdychaj. - wycedził przez zaciśnięte zęby Madara.

- Myślisz, że coś takiego mnie powali? - Zerknęła na niego z ukosa. I znów ten jej wredny uśmieszek. Szarpnęła się do przodu, schodząc z miecza. Obróciła się na nodze, drugą wyrzucając w górę i kopiąc Uchihę z wielką siłą w głowę. 

Madara upadł na ziemię, oszołomiony. Patrzył jak przez mgłę na Hashiramę, który czuwał przy ojcu. Widział też jak kunoichi zbliża się od niego. Łapie za szyję i unosi do góry. Jest silna, bardzo silna. Zupełnie jak Huen. Po nich obu nie widać tego, obie zdają się tak drobne i kruche, lecz to tylko złudzenie. Dlatego musi wstać, pomóc przyjacielowi, inaczej zginą. 

Brunet podparł się na przedramionach. Pulsowanie w głowie nie ustępuje, odbiera mu siły, ale mimo to musi wstać. Spojrzał raz jeszcze w stronę Hashiramy. Patrzy jak walczy o życie, stara bezskutecznie złapać oddech, resztkami sił chwyta się tego co jest mu odbierane. A on przegrywa w bólem głowy. Żałosne. 

Nagle Hashirama pada na ziemie łapczywie biorąc oddech. Kunoichi, która jeszcze sekundę przed trzymała w garści gardło chłopaka, patrzyła wstrząśnięta na kikuta i sączącą się krew. Parsknęła.

- Od wieków nikt mnie nie zranił jak ty. - Zwróciła się do kobiety o jarzących się błękitnych oczach. - Huen Ryu.

- Natrętne robactwo się ubija. - odparła. - I to szybko. 

Huen przybiła otwartą dłoń do twarzy kunoichi, zaciskając z całej siły. Spomiędzy jej palców wydobył się dym, po czym twarz stanęła w żywym ogniu rozprzestrzeniając się na całe ciało. Kobieta rzucała się na wszystkie strony, krzycząc z piekielnego bólu. 

Błękitnooka podeszła do niej i jednym precyzyjnym cięciem uciszyła ją. Ogień szybko strawił ciało. Po wrogu został tylko popiół.

Huen podeszła do Madary.

- Pokaż mi to. - nakazała.

- O co ci... Ał! - Odsunął głowę, gdy dotknęła jego skroni. Usiadł na ziemi, sycząc z bólu.

- Krwawisz.

- To nic. Miałem gorsze rany. - Odwrócił spojrzenie w stronę Hashiramy, który klęczał przy swoim ojcu. Uchiha z pomocą dziewczyny wstał i podeszli do nich. 

Czarnowłosa przyjrzała się ranie na szyi Batsumy. 

- On umiera. - powiedziała. Schyliła się, podniosła kunai z ziemi i podała go Hashiramie. Ten spojrzał na nią, trzęsąc lekko głową. - Zatruła go. Toksyna w jego ciele wkrótce go zabije, umrze w cierpieniu.

- Nie zrobię tego, nie mogę. - zaprzeczył, zaciskając dłonie w pięści.

- Synu. - zakasłał Batsuma. - Zrób to, tak każe tradycja. 

Hashirama patrzył chwilę na niego. Bił się z własnymi myślami, targały nim emocje. Szukał wyjścia z tej sytuacji, ale droga była jedna. Wziął do ręki kunai, kierując jego ostrze nad klatkę starca. Ojciec ujął drżącą dłoń syna, uśmiechając się do niego. Miał łzy w oczach. 

- Przekazuję ci przywództwo, prowadź nasz klan. Rób to, co uważasz za słuszne. I przepraszam cię - wziął wdech. - Przepraszam was oboje, źle traktowałem swoich synów. 

- Nie mam ci nic za złe, Tobirama również.

- Nie... Zbyt pięknie to brzmi, by było prawdziwe. Choć masz dobre serce, ty także chowasz urazę. Przepraszam.

Batsuma wiedział, że Hashirama nie ma dość sił, więc mu pomógł. Okrył drugą dłonią rękę syna, a ostrze zatopiło się w sercu. 

Hashirama patrzył na niego z niedowiedzeniem. Teraz pozwolił płynąć łzom. Zgarbił się, szlochając cicho. 

- To twoja wina. Nie... Wasza. - bąknął. - Wasza! - Uniósł energicznie głowę, spoglądając na pozostałą dwójkę. 

- Żadne z nas nie ponosi tu winy! - odparł Madara. 

- Obiecałeś pomoc, ochronę! I co? Wioska zniszczona a mój ojciec nie żyje!

- Nie tylko ty zostałeś zaatakowany!

Pomimo oskarżeń kierowanych do Uchihy, nie miał mu za złe. Słowa nie miały tu znaczenia. Widział w jego oczach żal. Był zbyt roztrzęsiony. 

Madara westchną.

- Rozumiem, że nie jesteś gotowy na tak wielkie brzemię jakim jest przywództwo. I teraz mamy wspólnego wroga, więc...

- To przez nią. Oni chną jej. Myśleli, że jest wśród któregoś z naszych klanów. Dlatego zaatakowali oba. Poradzimy sobie bez waszej pomocy. Jeżeli zamierzasz ją chronić, proszę bardzo, ale beze mnie. Póki ona żyje, tamci nie odpuszczą. Zgładzą twój klan, o ile Senju nie zrobi to pierwsze. 

- Hashirama.

- Koniec z zawieszeniem broni! Wkrótce rozpęta się tu bitwa.

- Bzdury gadasz. - parsknął.

- Nie zachowuj się jakbyś był moim przyjacielem. Jesteśmy wrogami, zawsze tak było.

To ubodło bruneta. Spojrzał na niego zimnym wzrokiem.

- Niech tak będzie. Obyś tego nie żałował. 

Madara chwycił Huen za rękę, odeszli zostawiając Senju żałobie. 

W jego głowie bez przerwy rozbrzmiewały echem ostatnie słowa jego przyjaciela, nie... Wroga. 

***

   Po powrocie zastali wioskę w opłakanym stanie. Ci którzy ocaleli, szukali w zgliszczach domów innych ludzi. 

- Madara! - podbiegł do nich Izuna. Cały w ranach i siniakach.

- Jakie są straty? - spytał, wchodząc w rolę wodza.

- Około pięćdziesiąt ofiar, nadal szukamy innych, może ocalałych. Kilka domów przetrwało, ale jeśli chodzi o zapasy jedzenia, przepadły.

Madara ukradkiem dostrzegł, że Huen gdzieś idzie w stronę lasu.

- Niech kobiety pomogą opatrywać rannych, a mężczyźni dalej przeszukują zgliszcza. 

Huen podążając za śladami za Terumiego pozostawionymi na śniegu, dotarła nad urwisko, na którym rosła samotna wiśnia. Z oczywistych powodów nie miała kwiatów. 

Jashinista stał spokojnie nieopodal przepaści i spoglądał na obsypane gwiazdami niebo. 

Kobieta stanęła obok.

- To najpiękniejsze co można zobaczyć, Huen. Patrzysz na gwiazdy, które są tak daleko. Jakby lewitowały w powietrzu. Dostrzegasz tą głębię? Chce się jej sięgnąć, ale ziemia trzyma cię przy sobie. Wiążą cię przyziemne sprawy, dlatego nie możesz się unieść. Póki nie zaznasz wewnętrznego spokoju. 

- Jak mam zaznać spokoju, skoro ciąży na mnie taka odpowiedzialność? Gdzie nie będę niosę za sobą śmierć. Niewinni ginął z mojego powodu. Nie znam nawet pełni swojej mocy.

- Poznasz, wkrótce. Musisz tylko zwolnić, przestać walczyć. Zaakceptuj to co było, to co musisz zrobić, i to kim jesteś. Podziel się z kimś swoim cierpieniem, wyznaj co leży ci na sercu. Będzie ci lżej, a wtedy i ty się uniesiesz. Połączysz się z tym z czego pochodzisz, a pewnego dnia oddasz mu się w całości. 

- Co masz przez to na myśli? - spojrzała na niego.

- Obiecałem ci dalszą podróż, ale plany uległy zmianie. Wypełniłem swój obowiązek i zaznałem spokoju. Od teraz musisz kontynuować swoją podróż beze mnie.

- Próbujesz mi powiedzieć, że...

- Mój czas nadszedł, Huen. - Przybliżył się do niej i objął. - Pamiętaj, że gdy spojrzysz w gwiazdy, ja będę wśród nich. Zostanę w twoich wspomnieniach i sercu. - Odsunął się, patrząc w jej zeszklone oczy. - Ale gdy napotkasz pewien problem, wezwij mnie, ale do tego musisz zgłębić wiedzę sama. - Ucałował ją w czoło. - I jeśli kiedyś spotkasz mojego syna, przekaż mu że z całego serca przepraszam. - Po chwili jego postać pokryły świetliste, białe pęknięcia, odpadające zmieniały się w płatki wiśni i rozpłynęły się na wietrze ku czarnemu filarowi. 

Patrzyła na niebo. Pomimo łez spływających po policzkach, drżących warg, zdobyła się na uśmiech. 

- Do zobaczenia, w przyszłości. - odparła. Z chwilą uśmiech zbladł, wydarł się szloch. Poczuła ciepłe ramiona, obejmujące ją od tyłu. 

- Nie duś emocji. - Spokojny, niski głos rozbrzmiał przy jej uchu.

Obróciła się w jego ramionach, odwzajemniając uścisk, skryła twarz w piersi, pozwalając sobie na tę słabość jaką był płacz. 

Madara pogładził jej włosy. W tym momencie w ramionach trzymał tak delikatną i kruchą kobietę, która potrzebowała bliskości. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top