Część VII: Odkupienie

Stuk.

Stuk.

Stuk.

Odgłos pałki uderzającej o pręty budził ją ostatnio lepiej niż sole trzeźwiące. Natychmiast otwarła oczy i podniosła głowę.

— Już czas. Chodź ze mną.

***

Grzebała w kufrze po brzegi wypełnionym zarekwirowanymi różdżkami. Tyle ich było. Setki czarownic i czarodziejów, którzy przewinęli się w ciągu ostatnich lat przez łapska śmierciożerców, handlarzy ludzkim towarem. Ten ogrom ofiar napawał ją smutkiem, ale i obrzydzeniem do rodziny Malfoyów. Owszem, Draco też był winny, ale wierzyła, że był on tylko kukiełką w rękach Lucjusza, ten zaś działał za pozwoleniem samego Lorda Voldemorta.

Wreszcie ją znalazła: wykonana z winorośli z włóknem ze smoczego serca jako rdzeń. Średniej długości.

***

— Myślałam, że mamy więcej czasu — mruknęła, wkładając na siebie przygotowany przez Dracona strój: czarną bluzę, czarne dresowe spodnie, które mogła związać mocno w pasie.

Sięgnęła po rzemień, aby związać włosy.

— Na jutro zaprosił paru handlarzy. Sprzedałby cię — Wytłumaczył blondyn, zasiadający na krześle przy stoliku. Palił.

— Więc nie ma czasu do stracenia — odparła. Okręciła się wokół własnej osi. — Jak wyglądam, panie?

— Zabójczo.

Siniaki na męskiej twarzy przybrały zielonkawy kolor. Goiły się równie szybko, jak jego psychika.

***

Wyszli na korytarz, różdżki trzymając w pogotowiu. Draco prowadził jako przywódca, pan oraz osoba najlepiej obeznana w labiryncie korytarzy dworu Malfoy Manor. Postanowił, że najpierw pozbędą się największego problemu, czyli ojca. Przesiadywał on, a nierzadko zasypiał, w gabinecie na najwyższym piętrze. Tam zmierzali.

Czuł się dziwnie ze świadomością, że pomaga mu Granger. Ta Granger, z którą nienawidził się ze wzajemnością w czasach szkolnych. Nie byli już w Hogwarcie, a on nie był ślizgonem, ona zaś dawno nie nosiła gryfońskich szat. Byli tylko dorosłymi ludźmi. Była dojrzałą kobietą, która nie wiedzieć czemu, zadziałała na niego bardziej niż jej poprzedniczki. Ona jedyna go zrozumiała. Tylko ona sprawiła, że na poważnie wziął się za realizację planu unicestwienia rodziców. Planował ten krok od trzech lat, kiedy to ojciec przypomniał sobie, że na syna najlepiej działa kara cielesna. Jak dotąd nie miał odwagi wystawić palca ze strefy jako takiego komfortu (o ile znoszenie poniżenia w zamian za ciepły kąt i wyżywienie można nazywać komfortem). Z Hermioną mogło się to udać.

Za kolejnym zakrętem ujrzał cel podróży. Przyspieszył, napędzany zniecierpliwieniem.

***

Pochylony nad pergaminem, zapisując swoje myśli drobnym, ładnym, kaligraficznym pismem, przy biurku siedział Lucjusz. Akurat pisał list do kolejnego partnera biznesowego, zapraszając go na niedzielny obiad w kolejnym tygodniu. Nie był tak bogatym przedsiębiorcą, jak Peter Crow, któremu zaproponował jutrzejszy, wcześniejszy termin. Zawsze najpierw dogadywał się z tymi skłonnymi zapłacić więcej, a dopiero później szukał alternatyw. Dzięki wyrachowaniu zapełnił podziemny skarbiec oraz ten w banku Gringotta. Wojna tylko przynosiła mu zyski, a także pozbawiła go obaw o nadchodzące dni. Pozycja Czarnego Pana nie była zagrożona, a póki Czarny Pan miał się dobrze i jego poddani na tym korzystali.

Ostrze pióra zawisło nad papierem. Mężczyzna uniósł głowę, nasłuchując. Coraz wyraźniej słyszał szybkie kroki za drzwiami. Nim zerwał się z miejsca, nim wyciągnął rękę po różdżkę, drzwi wypadły z zawiasów za sprawą nabuzowanego złością kopniaka. Zanim zesztywniał, rażony zaklęciem, zarejestrował tylko Dracona, a za jego ramieniem przygotowaną do ataku Granger. Usłyszał zaklęcie, wypowiedziane z jadowitą determinacją: drętwota. Biało czerwony promień zatrzymał go w nietypowej pozycji. Brakowało centymetrów, aby opuszkami palców dostał swoją laskę. Zesztywniały, zbyt słaby, aby się ruszyć, rzucał przekleństwami we własnej głowie. Dwójka czarodziejów weszła. Szatynka na bosaka przeszła się po salonie, przyglądając się trofeum na półkach — głowom goblinów, skrzatów oraz ludzkich wrogów zamkniętym w słoikach wypełnionych formaliną. Mugolska substancja świetnie nadawała się do konserwacji pamiątek. Na dłużej zatrzymała się przy znajomej twarzy — prawdziwym skarbie — Rubeusie Hagridzie, który zginął, tuląc do piersi truchło Harry'ego Pottera. Ze zniesmaczeniem wypisanym na szczupłej buzi spojrzała na Lucjusza. Najchętniej splunąłby na jej plugawą postać, ale nie miał sposobności.

— Ogól go — polecił Draco, opierając się o futrynę. — A włosy schowaj do torby.

— Dobrze, panie — potulnie zgodziła się dziewczyna, wyciągając z kieszeni zbyt dużych spodni świeżo naostrzony nóż. Z drugiej kieszeni wyciągnęła zawiniątko, które okazało się trzema torebkami. Jedną roztrzepała, a dwie pozostałe schowała.

Przystąpiła do dzieła, śmiało podchodząc do unieruchomionego gospodarza. Uśmiechnęła się zbyt miło, wyciągając długi kosmyk w górę, a następnie przykładając ostrze do linii włosów. Pociągnęła. Raz za razem ścinała kolejne pasma, aby pakować je do torebki.

W czasie całego tego procesu Lucjusz wpatrywał się w syna. Nie sądził, że ten kiedykolwiek odważy się go zaatakować, swojego ojca, a zarazem właściciela. Wydawał się uległy, ale najwyraźniej w głębi coraz mocniej się przeciwstawiał. Potrzebował tylko bodźca. Ten bodziec właśnie golił starszego arystokratę. Ciekawy wybór, pomyślał Malfoy senior, kątem oka oglądając kobietę. Szlama. Przeciętna uroda. Zarośnięte brwi. Niewielkie, jasne usta. Małe piersi. Brak tyłka i bioder. Mysie, kręcone włosy. Blada twarz z resztką letnich piegów. Nic specjalnego. Prychnąłby, gdyby tylko mógł. Nawet starannie wykonany makijaż nie wydobywał jej urody.

— Gotowe, panie — oznajmiła Granger, unosząc pękatą torbę w górę. Jego włosów starczyłoby im na dekady.

Gospodarz przewrócił oczami, słysząc z ust szlamy miano "panie".

— Doskonale. Weź jego różdżkę i stań w drzwiach. Odwróć się tyłem.

Kiwnęła. Po kolei wykonała każde z poleceń, na końcu przechodząc obok Dracona i stając tyłem do pokoju. Nie podglądała.

Dziedzic rodziny Malfoyów machnął różdżką, ściągając z ojca klątwę. Lucjusz wreszcie mógł mówić. Miał swojemu wyrodnemu synowi wiele do powiedzenia. Wycelował palcem ubranym w rodowe klejnoty w twarz Dracona.

— Natychmiast opuść różdżkę, Draco. Natychmiast! — zagrzmiał. — Jestem w stanie wybaczyć ci tę niesubordynację, ale najpierw poniesiesz karę.

— Nie — sprzeciwił się Draco, zerkając przez ramię. Szukał siły w drugiej osobie. Nie był sam.

— Czy tobie się wydaje, że tak po prostu będziesz się tutaj panoszył? Że będziesz się za mnie podawał?!

— Tak.

— Mylisz się! Zaraz ktoś cię rozgryzie. Oni wszyscy mnie znają. Od razu poznają, że nie jesteś mną.

— Nie sądzę.

— Więc proszę bardzo — zakpił Lucjusz. — Zabij mnie. No, zabij. Wiem, że nie starczy ci na to odwagi. Jesteś tylko zwykłym tchórzem, który się moczy ze strachu, gdy tylko ktoś podniesie rękę. Nawet teraz się boisz. Spójrz na siebie. Cały się trzęsiesz.

— Ze złości, a nie ze strachu.

— No zrób to, na co jeszcze czekasz?

— Chciałem ci tylko coś powiedzieć. Chciałem zobaczyć twój wyraz twarzy, kiedy będę mówił.

Lucjusz uniósł brew, krzyżując ręce na piersi. Aktualnie w głębi czuł pogardę i tę pogardę zamierzał okazywać. Sądził, że cokolwiek Draco powie, nie zmieni jego uczuć. Machnął lekceważąco ręką.

— To mów. I tak zmarnowałeś już dość mojego czasu. Oboje wiemy, że nie dasz rady mnie zabić, tak, jak nie mogłeś zabić Dumbledore'a. Im szybciej się wyszczekasz, tym prędzej wrócę do swoich rzeczy.

— Pomimo wszystkiego, co mi zrobiłeś; pomimo tych tysięcy ciosów, jakimi obarczyłeś mnie przez całe moje życie; pomimo tego, że z całego serca cię nienawidzę, ze wstydem muszę przyznać, że cię kocham. — Tego Lucjusz się nie spodziewał i mimo iż nie był sentymentalny, zrobiło mu się głupio. Tyle razy tłukł syna do nieprzytomności, że nie podejrzewał, że tamten mógłby kiedykolwiek powiedzieć doń słowa "kocham cię". — I gdyby chodziło tylko o mnie, nie odważyłbym się cię zabić. Ale nie chodzi o mnie.

Za sylwetką Dracona poruszyła się Hermiona. Oboje są zbyt młodzi i zbyt głupi, żeby pojąć dzisiejszy świat, w duchu wyraził opinię. Przełknął ślinę, bo dotarło do niego, iż za chwilę nadejdzie jego koniec, a jego syn, ta cipa, miękka klucha, użyje po raz pierwszy zaklęcia niewybaczalnego nadużywanego od 2 maja 1998 roku.

Brzydził się kłamstwem, dlatego nie zniżył się do błagania. Wyszedł zza biurka i ukląkł na środku gabinetu, przed sylwetką swojego dziecka.

— Oby tym razem ci się udało. Przynajmniej raz nie przynieś mi wstydu.

— Bez obaw. — Draco, podobny do swego ojca, będący jego młodszą, bardziej wychudzoną wersją, pewnie wycelował w pierś Lucjusza. — Avada Kedavra.

***

Narcyza, widząc Draco ze szlamą-przyjaciółką-Pottera, od razu zrozumiała, co się zaraz wydarzy. Widziała to w zdeterminowanym spojrzeniu syna, a także w jego rękach czerwonych od krwi. Czuła to w chłodzie małżeńskiej obrączki, która ostygła parę minut temu, dając jej czas na przygotowanie albo ucieczkę. To drugie byłoby dla niej upokorzeniem. Kobiety z rodu Black zawsze trzymały kark sztywny, a nos zadarty do nieba.

— Matko — przywitał się Draco z lekkim skinieniem głowy.

— Draco. Rzadko się u mnie pojawiasz. — Również odpowiedziała z zachowaniem grzeczności.

— Przyszedłem...

— Żeby mnie uciszyć — wtrąciła się.

— Żeby się pożegnać.

— Nazywaj to, jak ci wygodnie. Oboje wiemy, że to tylko synonimy. — Sięgnęła do dekoltu, wyciągając spomiędzy piersi różdżkę. Rzuciła ją pod nogi Malfoya juniora. — Ja, w odróżnieniu od Lucjusza, zawsze w ciebie wierzyłam. Zawsze cię dopingowałam... Może popełniłam jednak błąd podczas wyboru sposobu motywacji.

Patrzyła na swoją latorośl. Wydoroślał. Wcześniej widziała w nim tylko chłopca, zbyt słabego, aby przegonić rówieśników. Właśnie nadszedł dzień odkupienia. Wreszcie pokazał, że jest mężczyzną.

— Wiesz, co masz robić. — Dracon zwrócił się do Hermiony.

Matka zacmokała, na co szlama zatrzymała się w połowie kroku.

— Sam to zrób — powiedziała. — Nie wyręczaj się kobietą.

Kochankowie wymienili między sobą spojrzenia. Rozumieli się bez słów, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Narcyza. Pomimo całej tej otoczki była z syna dumna. Nie dość, że stał się mężczyzną, to jeszcze miał odwagę przeciwstawić się systemowi. Jawnie pokazać bunt. Nigdy w życiu, za nic w świecie, choćby poddawano ją torturom, nie zgodziłaby się na związek jedynego syna z brudnokrwistą wywłoką. Musiała umrzeć, żeby jej syn wreszcie był szczęśliwy. Są ofiary, które ponosi się z miłości.

Odebrał od Granger dwa przedmioty. Nóż i worek.

— Poczekaj na korytarzu — polecił.

— Tak, panie — przytaknęła Hermiona.

Taka oddana; taka posłuszna; idealna na żonę, zauważyła Narcyza.

Zostali sami. Usiadła na fotelu, tyłem do syna. Wyciągnęła z upięcia spinki, a długie blond włosy rozsypały się za oparciem. Kiedyś lubił je czesać, ciągnąć, głaskać. Kiedyś był dzieckiem. Miała zamiar pozwolić mu dorosnąć.

Oddała włosy, a później życie — łapówkę za wejście dziecka do świata dorosłych.

***

Zasiadał na ulubionym fotelu ojca, pijąc jego ulubioną whisky oraz rozmawiając z jednym z jego ulubionych klientów. Koło kominka, jego ulubionego, stał on sam, wpatrując się w płomienie liżące ścianki. Na środku salonu, skupione w kupę niczym stadko perliczek, trzęsły się niewolnice.

— Lucjuszu — zwrócił się do niego Peter — Pokażesz mi je nago? Nie kupię kota w worku.

— Draco.

Hermiona wyciągnęła różdżkę ze spodni. Wycelowała w najbliższą jej kobietę.

***

Po kąpieli wyszła na najwyższe piętro Malfoy Manor. Eliksir wielosokowy dawno stracił moc, a ona odzyskała swój codzienny, kobiecy wygląd. Zastała go w gabinecie ojca, gdy przeglądał papiery. Spojrzała w bok na półkę z trofeami; obok głowy pół olbrzyma stanął nowy słój. Z jego środka łypała twarz prawdziwego Lucjusza Malfoya.

Podniósł brodę, wieszając na Hermionie stalowe spojrzenie.

— Jesteś wolna — powiedział. — Upozoruję swą śmierć. Śmierć matki. Nie będziesz mi potrzebna. Możesz odejść, jeśli tylko chcesz.

— Nie chcę — przyznała.

Wyprostował się, patrząc na nią podejrzliwie.

— Więc... co zamierzasz? — zapytał, jakby nie docierał do niego sens jej odmowy.

— Zostanę tutaj.

Kiwnął głową.

— Dlaczego?

— Bo już nie mam nikogo. Rodziny. Przyjaciół. Mam tylko ciebie. Panie — spuściła głowę — czy pozwolisz mi zostać?

Uparcie wpatrywała się w bose stopy, wiedząc, że nie zniesie odmowy. To by ją zabiło. Może i było to egoistyczne, ale wolała zostać w Malfoy Manor, podszywać się pod Narcyzę, spełniać zachcianki Dracona niż umrzeć gdzieś poza zamkiem z głodu. Nie bała się też przyznać przed sobą, że polubiła prawdziwego Draco. Draco z trzech ostatnich dni. To z nim mogłaby zostać.

Wstał z fotela. Zamknęła powieki. Podszedł do niej. Zacisnęła pięści. Położył dłoń na jej szczęce i uniósł twarz wyżej. Dawała mu komfort, gdy na niego nie patrzyła.

— Tak, Hermiono. Pozwolę ci zostać.

*

To już koniec tej opowieści. Mam nadzieję, że przypadła wam do gustu :) Zapraszam do lektury innych moich "dzieł". Jakie macie wrażenia po zakończeniu? Co się wam podobało, a co niekoniecznie? Piszcie, chętnie przeczytam każdy komentarz.

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top