Część IV: Panna do towarzystwa
Ze snu zbudziło ją metaliczne stukanie wzmocnione przez echo odbijające się od wielu ścian lochów. Na początku myślała, że na dworze pada i dlatego niekończące się kapanie przybrało na sile, uniemożliwiając sen. Myliła się.
Otworzyła sklejone snem i brudem powieki. W ciemności, rozproszonej tylko światłem paru naftowych lamp, stał mężczyzna i upierdliwie stukał pałką o kraty jej celi. Nie za głośno, ale też nie cicho. Podniosła się, podpierając się dłońmi o wilgotną ziemię. Usiadła na piętach i wlepiła wzrok w przybysza. Wysoki, szczupły. Nawet widząc tylko kontur, wiedziała, że to Draco. Czego chce? Musiało minąć parę godzin od kolacji. Może i przebywały tutaj tylko tydzień, ale jeszcze się nie zdarzyło, żeby młody arystokrata odwiedził lochy nocą.
— Pójdziesz ze mną — powiedział tylko, zanim przekręcił klucz w zamku metalowych drzwiczek.
***
Jego sypialnia była niewielka. Dodatkowo nagromadzenie mebli, rzeźb, obrazów oraz luźno porozkładanych przedmiotów w połączeniu z brakiem okien czyniło to miejsce wyjątkowo klaustrofobicznym.
— Wykąp się — padło kolejne, w ciągu dziesięciu minut, polecenie.
Nie musiał wskazywać, pokazywać, tłumaczyć. Balia z parującą wodą stała przed łóżkiem, a na środku drogi między fotelem z niewielkim stoliczkiem a najprawdziwszą toaletką z lustrem oraz ozdobnym krzesłem. On sam, gospodarz tego pokoju, usiadł na wygodnym miejscu, wyciągając ze spodni paczkę cygaretek.
Hermiona zrzuciła koc z ramion. Pociągnęła nosem po raz pierwszy, czując upokorzenie, wzbierające w płacz. Przewidywała dalszy rozwój spraw. Jasne dla niej było, iż gdy tylko się umyje, zostanie zgwałcona.
Weszła do balii, czując przyjemny gorąc. Przynajmniej mogła doświadczyć czegoś dobrego przed tym, jak spotka ją kara za nieostrożność. W ciepłej, pachnącej, czystej wodzie z dodatkiem olejków, mydła lub płynu do kąpieli nie myła się od lat. Ostatnio kąpała się tylko w lodowatym nurcie rzeczki lub płytkim korytku strumienia; czasem spotykali jeziora na swej drodze. Usiadła, a piana sięgnęła jej piersi.
Przyglądał się, zaciągając się tytoniowym dymem. Jego sylwetka rozpływała się w szarej mgle. Paliły się tylko świece na toaletce oraz te na stoliku nocnym przy łóżku. Jego przywykłe do mroku oczy widziały wszystko; każdy najdrobniejszy szczegół. Śledził jej dłonie, gdy jedna sięgała po gąbkę, a druga zebrała kręcone włosy znad karku, pozwalając dotrzeć do każdego zakamarka szyi, pleców, uszu, ramion, barków.
Zerkała nań od czasu do czasu, a gdy dostrzegała jego uparty wzrok, spuszczała oczy i się rumieniła. Wypucowała całe ciało dokładnie i powoli, odwlekając moment gwałtu. Umyła włosy dwukrotnie, niby upewniając się, że wymyła z nich cały brud z celi. Już miała się podnosić, aby z rezygnacją oddać się pragnieniom Dracona, kiedy zatrzymał ją trzecim poleceniem:
— Ogól się.
Zamarła. Koło balii faktycznie znajdowała się golarka. Mugolska, różowa maszynka do golenia. Wcześniej jej nie zauważyła. Zacisnęła szczęki, gdyż jeszcze nigdy jej się nie zdarzyło golić w obecności drugiej osoby. To zdawało się czynnością nawet bardziej intymną niż seks. W ciągu miesięcy i lat tułaczki nawet nie pomyślała o czymś tak przyziemnym, jak jeden z podstawowych zabiegów kosmetycznych. Były rzeczy ważniejsze i to na nich się skupiała. Niemniej kolejny powód, aby odsunąć moment gwałtu, się pojawił. Jasne dla niej było, iż gdy tylko się ogoli, zostanie zgwałcona.
Zaczęła od nóg. O Merlinie! Dopiero podczas tej kąpieli, dzierżąc maszynkę w dłoni, uświadomiła sobie, jak bardzo się zaniedbała. Doświadczyła dziwnej przyjemności, ściągając pasma szczeciny z łydek; tak, jakby na nowo odkrywała siebie. Każde pociągnięcie przypominało jej o życiu przed wojną; przed całą tą sprawą z szukaniem horkruksów. Później, gdy nogi (wymacane ze wszystkich stron) stały się niezaprzeczalnie, aksamitnie gładkie, zajęła się pachami. Kłębki włosów pływały po powierzchni stygnącej wody. Skończywszy tę część, zerknęła na Dracona, upewniając się, czy to wystarczy. Nie wystarczyło. Wyłuskał kolejną cygaretkę z mocno uszczuplonej paczki. Nie odważyła się odwrócić do niego tyłem. Została w bezpiecznej pozycji z profilu. Rozkraczyła się, wyciągając nogi ponad ściany balii. Nie wierzyła, że to robi, ściągając ostrzami kolejne partie włosów spomiędzy nóg.
Czysta i ogolona wstała. Woda spływała z jej ciała, a krople spadały, kiedy sięgnęła po zostawiony na łóżku ręcznik. I tym razem nadzwyczaj dokładnie i dbale się wytarła. Włosy po długim tarmoszeniu ręcznikiem właściwie nie potrzebowały suszenia. Boso stanęła przy balii, chowając wstyd za kawałkiem materiału.
Malfoy wdusił resztkę papierosa w popielniczkę. Opuścił swoje miejsce, skierował się w stronę Hermiony i... przeszedł obok. Zamrugała nieprzytomnie. Czy on właśnie mnie olał? Natychmiast przekręciła za nim głowę. Zatrzymał się przy toaletce, grzebiąc w jej szufladach i wyciągając kolejne przedmioty. Odsunął dla niej krzesło.
— Pomaluj się — rzucił w przestrzeń, lecz jak wiadomo, polecenie skierowane było do Granger.
Nieufnie podeszła bliżej, siadając na stołku. Poduszka stanowiła chłodny kontrast dla jej rozgrzanych pośladków. Po plecach przebiegł dreszcz. Mężczyzna ułożył kosmetyki po prawej stronie na blacie. Wyciągnął do kobiety ręce, ale tylko ściągnął ręcznik z jej ramion; odrzucił go w kąt na, jak zauważyła Hermiona, stertę ubrań. Przycupnął na krawędzi materaca, skąd miał doskonały widok na odbijającą się w lustrze twarz. Jasne dla niej było, iż gdy tylko skończy robić makijaż, zostanie zgwałcona. Więcej przystanków przed celem przydługiej podróży nie dostrzegała.
Szminka, eyeliner w pisaku, tusz, brązowy cień do powiek, cielisty puder, bronzer oraz zestaw pędzli — bez wątpienia i te przedmioty zostały zakupione w którymś z mugolskich sklepów. Zakupione w czasach, kiedy jeszcze mugole mogli cieszyć się wolnością. Rok wcześniej Voldemort dopiął swego, siejąc absolutny terror w niemagicznym świecie; mianował siebie cesarzem europy, a niewiele brakowało, żeby wreszcie rozszerzył swoje wpływy na tereny afrykańskie. Z szamanami najstarszych plemion tylko krok dzielił go od podboju całego świata.
Każdy kosmetyk — bez wyjątku — nosił ślady użytkowania, co utwierdziło Hermionę w przekonaniu, iż nie była pierwszą zabawką Dracona. Sięgnęła po puder, który nałożony puszkiem nieznacznie wygładził cerę. Przynajmniej odrobinę rozświetlił szarą, zmęczoną, zaniedbaną skórę; nie pamiętała, kiedy ostatnio używała jakiegoś pielęgnującego kremu, o mazidłach do makijażu nie wspominając. Pod kośćmi policzkowymi i pod linią włosów roztarła bronzer, a zaraz potem w powieki wklepała cień. Eyeliner, w każdej postaci, był dla niej zmorą. Zatrzymała się przy nim na chwilę, zastanawiając się, czy zaraz nie uczyni ze swojej twarzy katastrofy. W lustrze napotkała spojrzenie. Teraz bez wątpienia mogła wydać werdykt: młody Malfoy jej pożądał; świadczyły o tym iskry w oczach oraz wyraz twarzy, jakby właśnie sobie wyobrażał, co będą robić za chwilę. Poczuła gorąc na policzkach, ale nie ten związany z rumieńcami. Zabiegi skutecznie odciągały jej myśli od celu dzisiejszej wizyty; tym razem nie powstrzymała płaczu.
— Po prostu to zrób... — szepnęła, opuszczając głowę. Palce dłoni ułożonych nad łonem niespokojnie drgały. Łzy, łaskocząc, spłynęły od kącików oczu, przez policzki, szczęki i szyję, aż do odsłoniętego dekoltu.
— Dokończ makijaż — usłyszała tylko w odpowiedzi.
Zakwiliła cichutko, ściągając zatyczkę z czarnego pisaka. Oparła łokieć na blacie, żeby ręka podczas ciągnięcia kreski jak najmniej drżała. Niewiele to dało. Ostateczny efekt pracy był niesymetryczny i miejscami wręcz krzywy. Mam to gdzieś, pomyślała ze złością, odkręcając opakowanie tuszu. Niedbale i szybko pomalowała rzęsy. Pośpiesznie wymieniła ten na kolejny kosmetyk, już ostatni. Jak wcześniej odwlekała, tak teraz chciała mieć to za sobą. Obrysowała kontur ust czerwoną szminką i parokrotnie zacmokała, rozprowadzając kolor bardziej równomiernie.
Kątem oka zauważyła ruch — to Draco wstał z łóżka. Wyprostowany wskazał brodą na środek butelkowo-zielonej narzuty.
— Chcę, żebyś uklękła.
Pociągnęła nosem, nim wdrapała się na wysoki materac. Dopiero teraz spostrzegła, że łóżko było przeznaczone dla jednej osoby. Wydało jej się to dziwne, że dziedzic rodu Malfoyów nie dość, że gniecie się w klitce, to jeszcze w domyśle nie dzieli z nikim łoża. Wedle życzenia wbiła kolana w lodowaty, satynowy materiał, podparła się też na dłoniach. Jasne było dla niej, że nadszedł czas, gdy zostanie zgwałcona.
Z kieszeni wyciągnął czarną chustę, którą bez zbędnych wstępów zawiązał na oczach kobiety, wcześniej strzepując tkaninę. Materiał doskonale chłonął wydzielane łzy. Położył dłoń na jej karku, zmuszając, aby zeszła niżej na przedramiona. Później przesunął rękę wzdłuż kręgosłupa, do odcinka lędźwiowego; i tam nacisnął. Wypięła się niczym kotka w rui.
Ślepa, zamknięta w swojej głowie czekała na kolejny ruch ze strony arystokraty. Czekała... i czekała... Nie mogła wiedzieć, że w czasie, gdy ona trzęsła się ze strachu, obawiając się wtargnięcia w jej intymną strefę ciała, on po prostu siedział przy stoliku i przyglądał się jej odsłoniętej kobiecości. Nie mogła widzieć też ręki sunącej leniwie w górę i dół wybrzuszenia w kroku spodni.
***
Obudził ją chłód. To koc ześlizgnął się z ciała. Zamrugała, odganiając senną mgiełkę.
To sen? To był tylko sen? Poderwała się, przesuwając dłońmi po udach i łydkach. Jęknęła. To nie był sen. Draco naprawdę zaprowadził ją do swojej sypialni i... i... No właśnie. Nie rozumiała nic z tego, co przeżyła tamtej nocy. Wnet dotarło do niej, że jej nie zgwałcił. Nie zrobił krzywdy. Zaśmiała się, odchylając głowę w tył. Śmiała się długo. Śmiała się ze swoich obaw, z całego procesu upiększania, z poważnej miny Malfoya, gdy obserwował każdy jej ruch przez ciągnące się w nieskończoność minuty. Całe napięcie nagle gdzieś uleciało.
Obudzona Lavender przyglądała się swoim jedynym okiem przyjaciółce, stwierdzając, że tamta oszalała.
***
Następnego dnia rytuał się powtórzył, tym razem jednak Hermiona była bardziej pewna siebie. Za drugim razem także zmorzył ją sen, gdy udawała lubieżny posąg na Malfoyowym łóżku.
***
Trzeciej nocy było inaczej. Po tym, jak ułożył jej ciało w odpowiedniej pozycji, nie usiadł w kącie pokoju, aby obserwować. Czuła gdzieś z prawej źródło ciepła. Gdzieś tam oddychał. Obserwował ją z bliższej odległości. Słyszała szelest dłoni sunącej po materiale. Domyśliła się, co robi. W pewnym momencie usłyszała szczęk sprzączki od paska; zgrzyt zamka. Rytmiczne, głuche uderzenia. Po sekundach, może minutach, stęknął, a materac ugiął się, uciekając spod jej palców. Krople spadające na narzutę były wyjątkowo hałaśliwe. Odgłos kroków rozbrzmiał, oddalając się od łóżka. Krzesło skrzypnęło. W powietrzu rozpłynął się smród palonego tytoniu.
***
Przestała odczuwać strach, gdy prowadził ją do swojej sypialni. Przyzwyczaiła się, że jest tylko bodźcem.
***
W poniedziałek kolejnego tygodnia, po tym, jak się wykąpała, ogoliła, natarła oliwką, pomalowała, a na końcu zajęła swoje miejsce, tradycyjnie zawiązał jej oczy. Nietradycyjnie jednak zaczął się krzątać po pokoju. Nieracjonalnie była ciekawa, co Draco wymyślił tym razem. Kusiło ją, żeby zsunąć chustę niżej i zawczasu dojrzeć, co przygotował. Wreszcie do niej podszedł. Wreszcie, to dziwne słowo w odniesieniu do naszej sytuacji. Bardzo niepasujące. Ta dziwna myśl zakiełkowała, żeby natychmiast zniknąć pod jarzmem tej bardziej niepokojącej. Co on robi?! Przysunął prawy łokieć do prawego kolana, a przez zagłębienia przeciągnął sztywny, drapiący przedmiot. Sznur. To sznur, domyśliła się. Zacisnął więzy, łącząc ze sobą członki. Panika w kobiecym ciele wzbierała. To samo uczynił z druga stroną jej ciała. Nie mogła się ruszyć; nie mogła się bronić; jedynym, co mogła uczynić, było przeturlanie się na którąś ze stron. Nie uczyniła tego. Za bardzo się bała kary. Nie panikuj, słyszała w głowie swój własny głos, może znów tylko sobie strzepie?
Z tyłu zaskrzypiało, gdy Malfoy usiadł za jej pośladkami. Traciła nadzieję na to, że skończy się jak zwykle — jego samogwałtem, a później spokojnym snem. Poczuła chłodną dłoń na pośladku. Zataczała kręgi. Delikatnie, niespiesznie. Wiedziała, że tak samo jak przyzwyczajał ją do swojej obecności, tak teraz oswajał ją ze swoim dotykiem. Właściwie mogła uznać, że ten zabieg był nawet przyjemny. Uspokajała się, a serce zwalniało swój rytm. Już nie słyszała wzburzonej krwi pulsującej w uszach. Kręgi stawały się coraz szersze, obejmując większy obszar. Większy, coraz większy, ale nigdy nie dosięgały jej kobiecości. Po minutach takiego masażu, kiedy ciepłe dłonie Dracona stały się wręcz pożądane przez jej ciało, ten niewinny masażyk zaczął Hermionie doskwierać. Drażnił ją fakt, iż palce suną milimetry od napuchniętego, mokrego krocza. Czy zrobi coś więcej? Czy się tylko ze mną bawi? Przecież musi widzieć...
— Dra-aco... — wydobyła jego imię z praktycznie nieużywanego gardła. Zabrzmiało ochryple, lepko, błagalnie.
— Nie Draco. Mów mi "panie" — poprawił ją, nie przerywając masażu.
— Panie... — pociągnęła nosem, gdyż znów, pierwszy raz od tygodnia, płakała. — Ja dłużej nie wytrzymam... To tortura... Zgadzam się na wszystko, tylko to przerwij... Błagam...
Zatrzymał dłoń. Zastanawia się? Jego bezczynność trwała długo; zbyt długo. Po raz kolejny pociągnęła nosem; to zbudziło go z letargu. Przesunął rękę niżej, zsuwając palce po mokrych falbankach. Wślizgnął się do środka. Lewica dołączyła, rytmicznie drażniąc łechtaczkę, podczas pewnych ruchów w przód i w tył prawej dłoni.
Sobą zajął się zaraz po tym, jak nasycił się targającymi ciałem Granger spazmami rozkoszy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top