Część III: Niedziela handlowa

W lochach pojawiała się regularnie tylko jedna osoba i był nią młody arystokrata. Lucjusz nie zniżał się do poziomu usługiwania "aspirującym dziwkom", jak chętnie nazywał zakupione od szmalcowników kobiety. Czasem, ale to bardzo rzadko, decydował się na zakup — tylko i wyłącznie — przystojnych mężczyzn o dziewczęcej urodzie. Ekscentryczni, homoseksualni bogacze płacili dużo za odpowiedni okaz, a wdowy dawały wiele za towar z dużym członkiem. Sam zaś gospodarz nie był zainteresowany obcowaniem z brudnym efektem łowów, pozostając wiernym szlachetnie urodzonym, ideologicznie ułożonym oraz wiernym Lordowi Voldemortowi damom do towarzystwa z ekskluzywnych nocnych klubów, a także czasem, w drodze wyjątku, tudzież aby wypełnić małżeński obowiązek, decydował się na obcowanie z własną żoną.

Draco dwa razy dziennie przynosił więźniarkom posiłki: śniadanie oraz obiadokolację. Zapasu wody nie musiał uzupełniać, gdyż tę, zdrajczynie krwi i szlama, mogły dozować sobie same za pomocą kurka, wlewając świeży płyn do korytka. Prowizoryczna toaleta była po prostu dziurą w podłodze każdej z cel, pod którą przebiegał ściek. Nie ukrywał, że zapach w WC-budce na koncercie muzycznym czy innej imprezie plenerowej zdawał się bardziej zachęcający niż ten wydzierający z lochów. Zawsze owijał nos i usta szmatą nasączoną wyciągiem z wyjątkowo wonnych ziół. Nie pomagało.

Ciągnąc metalową pałką po prętach, okrążył cały loch, skutecznie budząc lokatorki. Bez dostępu do światła słonecznego dzień i noc wyznaczały im posiłki.

— Ty chuju, bo wsadzę ci tę pałę w dupę! — wrzasnęła Ginny. Od początku, przez te kilka dni pobytu w zamknięciu, tylko ona ośmielała się odezwać do oprawcy, zasypując go wymyślnymi epitetami.

Łup!

Pałka dosięgnęła wystawionej przez kraty ręki Weasley, łamiąc kości. Draco uśmiechnął się przymilnie, jej jako pierwszej wsuwając przez szparę nad podłogą śniadanie. Do śniadania, tradycyjnie, dostała szkiele-wzro. Tradycyjnie też wystawiła środkowy palec sprawnej dłoni. Chcąc nie chcąc, za każdym razem wypijała eliksir, aby następnego dnia powtórzyć rytuał, łamiąc kości na nowo. Porwanie zniszczyło rudą piękność, siejąc w niej pragnienie autodestrukcji.

Śniadanie, dwie kromki chleba z pasztetem (nie zagłębiając się w kwestie, z czego był ten pasztet), zostało szybko rozdane. Malfoy zaryglował za sobą drzwi.

***

Dziedzic rodu Malfoyów pojawił się tego dnia ponownie, w mniemaniu Hermiony, zbyt szybko. Ilość kropel, które spadły z sufitu, była przynajmniej o połowę mniejsza od tej przeważnie wyznaczającej upływ czasu między śniadaniem a obiadokolacją. To musiało coś znaczyć.

Nie tylko ona dostrzegła zmianę w harmonogramie dnia. Ginny, zawsze chętna, aby przywitać Dracona, poderwała się ze słomy, łapiąc za kraty i przyciskając twarz do prętów. Śledziła szalonymi oczami przechadzającą się po lochach sylwetkę arystokraty.

— Mamy niedzielę. Po obiedzie jest dobry czas na interesy — oznajmił blondyn, patrząc raz w prawo, raz w lewo.

Brudne, zrezygnowane kobiety nie potrzebowały więcej wyjaśnień.

***

Po raz drugi znalazły się w salonie rezydencji Malfoy Manor. Hermiona znała ją zbyt dobrze, bo to właśnie tutaj przed laty Bellatriks wyryła na jej przedramieniu napis "szlama". Stęchły zapach wypastowanej podłogi znała aż za dobrze.

Było jasno. Za oknem słońce wyraźnie wskazywało, że jest czas wczesnego popołudnia. Widoczne za szybami drzewa sypały złotymi liśćmi. Ładna pogoda, pomyślała Hermiona, rozglądając się po przestronnym pomieszczeniu. Przy stoliku, po obu jego stronach, siedzieli mężczyźni: Lucjusz oraz jego otyły gość. Każdy szczegół wyglądu nalanego czarodzieja aż krzyczał o jego profesji. Krzykliwe kolory, pierścionki, łańcuszki, zbyt dużo wosku na włosach. Z pewnością był alfonsem, burdel-tatusiem, kurwiarzem, sutenerem, naganiaczem. Widziała paru podczas akcji sabotażowych w miejskich burdelach. Wszyscy, bez wyjątku, charakteryzowali się paskudnym gustem.

Dziwkarz zaciągnął się cygarem, a satynowa, niebieska koszula napięła się do granic możliwości.

— Miałem zamiar kupić dwie — westchnął, wydychając ustami kłęby dymu. — Ale chyba zmienię zdanie.

— Tak, Antrycjuszu, to były naprawdę udane łowy. Żal nie korzystać z tej okazji — zachęcał Lucjusz, węsząc pokaźny zarobek. Marne galeony rzucone szmalcownikom były tylko kroplami w porównaniu do morza gotówki, jaką on mógł zarobić. Nie potrzebował uczciwej pracy, jeśli mógł handlować ludźmi.

— Zaiste — przytaknął Antrycjusz, ponownie zaciągając się dymem.

Przypatrywał się każdej z dziewczyn, niemal rozbierając je wzrokiem. Szczególnie upodobał sobie dwie twarze; te łudząco do siebie podobne.

— Na pewno wezmę bliźniaczki... O tak... — zamruczał jak zadowolony kot. — Zarobią dla mnie sporo... Wielu chciałoby tego doświadczyć... Wielu chciałoby je zobaczyć razem. To ich kręci... kazirodztwo...

— O kim jeszcze myślisz? — Malfoy senior szybko złapał srokę za ogon.

— Pokaż mi je bardziej, Lucjuszu. — Grubas olał pytanie gospodarza, wędrując wzrokiem gdzieś na wysokości biustów wszystkich wystawionych więźniarek.

— Draco.

Lucjusz kiwnął do syna, a ten natychmiast opuścił swoje, zdaje się, ulubione miejsce przy kominku. Z kieszeni spodni wyszarpał różdżkę. Wycelował w najbliższą kobietę, Lavender, a jej bluzka rozpadła się na niteczki, to samo uczynił ze spodniami i bielizną. Hermiona jęknęła, Padma i Parvati zakryły usta, a Ginny zaklęła szpetnie. Po paru skinięciach arystokratycznym nadgarstkiem wszystkie stały przed trójką mężczyzn w negliżu, zakrywając swoje piersi i krocza.

— Drogie panie — rzekł kurwiarz z uśmiechem, wstając z fotela — czego się wstydzicie?

Wolno podszedł do tulącej się w siebie grupy nagich ciał. Stanął w pewnej odległości, chowając dłonie za plecami. Podziwiał, oglądał, oceniał, a przy tym pogodnie się uśmiechał. Ginny jako pierwsza opuściła ręce, wypinając dumnie pierś. Zaprezentowała się w całej swojej okazałości. Nawet, ku zdziwieniu reszty grupy, okręciła się w koło.

Jedna z brwi alfonsa powędrowała w górę, gdy ten przeniósł wzrok z bezwstydnej Weasley na wciąż kryjącą się za członkami Granger. Hermiona spłoniła się, myśląc o tym, że jeśli nie odsłoni się po dobroci, zapewne zostanie do tego zmuszona. Ręce były jak z kamienia, kiedy powoli i niepewnie je opuszczała. Sztywniały i rwały się w górę, żeby wrócić na swoje poprzednie miejsca. Walczyła sama ze sobą.

Jak towar na półce. Przyglądali się jej, oceniając jakość. Lucjusz jakoś obojętnie, bez życia, jakby widział już tysiące takich jak ona; w to nie wątpiła, bo zapewne handlem zajmował się od czasu wygranej w wojnie. Antrycjusz dumał dość długo, skacząc z sylwetki Hermiony na tę Ginny; bezsprzecznie zastanawiał się, która bardziej przypadnie do gustu jego klienteli, która jest wyjątkowa i za którą mógłby zażądać wyższe stawki. I był ten trzeci... opierał się o gzyms kominka. Jego myśli i intencji Granger nie potrafiła odgadnąć; widziała ostrożne zainteresowanie, rezerwę, obrzydzenie, pożądanie. Dziwny dobór emocji, który nijak ze sobą nie współgrał. To właśnie nietypowość jego wewnętrznych, tylko jemu wiadomych, rozmyślań, przerażała ją najbardziej.

— Taaa... — przeciągnął kupiec. — Chyba wezmę tę rudą. Ma charakterek. Ta druga jest jakaś mdła, a ta... — Odsłonił zęby w złośliwym uśmiechu. — Kaleka... nie pasuje do mojego biznesu.

— To zrozumiałe, że weźmiesz to, co najlepsze — podlizał się Lucjusz, zmieniając pozycję w fotelu. Odłożył szklaneczkę Whisky na stolik, pochylając się w przód. Stosował psychologiczne sztuczki podczas każdej wymiany handlowej. Znał się na tym, jak wzbudzić zaufanie i wyjść na swoje, lepiej niż na innych powtarzających się dziedzinach życia.

— Ile za te trzy?

— Zapewne, gdybym miał do czynienia z każdym innym kupcem — zapewnił o wyjątkowości Antrycjusza — powiedziałbym, że chcę sto galeonów od sztuki. — Kurwiarz prychnął, utrzymując na twarzy wyraz miłego politowania. — Jednakże, ze względu na naszą długą znajomość, jestem gotów bliźniaczki sprzedać ci za sto galeonów od głowy, a tę rudą, promocyjnie, za połowę ceny. Dwieście pięćdziesiąt. Co ty na to?

Okrągła głowa o trzech podbródkach kiwnęła parę razy.

— To uczciwa cena. Z ręki do ręki, tak, Lucjuszu? — upewnił się.

— Nie chcę kłopotów ze skarbówką.

— Nikt ich nie chce.

***

Do lochów wróciły we dwie, odprowadzone przez Dracona. Nie była to kwestia litości, gdy oddał każdej po dodatkowym kocu, a raczej troski o przyszłość zdrowia ludzkiego towaru. Hermiona rozumiała to doskonale, owijając się kocem, który należał do Parvati, a następnie swoim — tymczasowo — własnym. Szorstki materiał drapał nagie ciało.

Od wilgotnych ścian odbijał się szloch. To Lavender przeżywała rozstanie z przyjaciółkami, a także opłakiwała ich oraz swój przyszły los.

Hermiona nie martwiła się na zapas, bo wiedział, że gdy przyjdzie jej kolej, będzie mieć sporo czasu na żałobę. Będzie mogła wewnętrznie cierpieć aż do końca swoich dni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top