ᴠ. ᴅʀᴏʙɴᴀ ᴢᴍɪᴀɴᴀ
Na pokrytych śniegiem równinach szaleje przeraźliwa pustka. Chociaż znajduje się tutaj wiele nagich skał, których czuby skrywają się, pokryte białym puchem z daleka przypominające las zeschłych konarów, to mimo wszelkich starań nie da się natknąć w tym miejscu na żywą duszę o zdrowych zmysłach. Nieprzyjemny wiatr hula między głazami i wpada do każdej napotkanej szczeliny, tym samym wprawia wirujące powietrze w złowieszcze gwizdanie, odstraszające ciemne moce. A może po prostu samotny, postanowił opowiedzieć historię powstania pierwszych światów.
Przez mróz, który przenika do samych kości, przedziera się postać okryta płaszczem. Czarny materiał, lekko przybrudzony, obdarty z każdej strony należy do chyba zbłąkanego wędrowca, który uparcie kieruje się do majaczącej w oddali góry, rosnącym z każdym jego kolejnym krokiem, a tym samym zamienia się w monumentalną budowlę osadzoną na kamiennym płaskowyżu.
Wędrowiec swoją smukłą posturą przypomina wątłego mężczyznę, który szuka pośród zimnej głuszy schronienia w czasie nocnej burzy śnieżnej. Tylko ten jeden poszukiwacz podąża w stronę skalnego pałacu z propozycją nie do odrzucenia, bo w końcu plan B musi zadziałać. To ostatnia możliwość zdobycia – możliwego do ukrycia – asa.
Pan zamku, jak i jego świta, gotują mu iście gorące powitanie, w wyjątkowo mroźnym stylu. Włócznie, miecze oraz naprężone strzały wycelowano w nieruchomą postać, której twarz jest spowita w cieniu nasuniętego kaptura. Zachowują się zupełnie jak prymitywy wypuszczone z klatki, żeby przypadkiem nie rzec ludzie.
– Przyjaciele – odzywa się pierwszy, kierując swe słowa w stronę kamiennego tronu skrytego w półmroku, na którym siedzi równie ciemna postać. Nawet nie musi się zbytnio zastanawiać, żeby odgadnąć, kto rządzi w krainie mrozu. – Przychodzę w pokoju. – Dodaje tajemniczo.
Postać równie nieruchoma, jak otaczające ją rzeźby unosi władczo dłoń, a prymitywna broń skierowana w stronę mężczyzny zostaje opuszczona. Czerwone ślepia podejrzliwe wpatrują się w przybysza z innej krainy. Przemykającemu wiatrowi zaczyna towarzyszyć groźne brzęczenie, a ktoś mógłby przysiąc, że to właśnie z gardeł olbrzymów wydobywa się to niskie, ledwo słyszalne, dzikie warczenie.
– Czego szukasz u nas wędrowcze? – Król lodowych olbrzymów prostuje się na tronie, a jego tubalny głos roznosi się echem po kamiennym sklepieniu. Kilka niewielkich kamyczków upada z cichym stukotem pod stopy czarnej postaci – Strawy? Spoczynku? Czy może szybkiej śmierci?
– Nie, panie. – Mężczyzna pochyla się, aby okazać wyższemu rangą szacunek. W końcu znajduje się na terenie wroga, a więc musi otrzymać choć trochę przychylności ze strony giganta, żeby wrócić do Asgardu w jednym kawałku.
– Nie uwierzę, że zbłądziłeś. Moi ludzie obserwowali cię, gdy tylko postawiłeś nogę na mojej ziemi. – Jothun łypie na niego groźnie.
Postać ukrywająca się jako wędrowiec utwierdza się w przekonaniu, że gdy przedzierała się przez śnieżny las i skalną równinę pośród ostrzeżeń wiatru mogła usłyszeć strzępki rozmów i szeptów w jednym z wielu języków dziewięciu światów.
– Przyznaj się, kto cię przysłał, a böðull* szybciej zakończy twoje męki. – Postać mrocznego władcy wstaje ze swojego siedziska, a przybysz może dostrzec niewyraźny zarys błękitnej twarzy i peleryny z szarego futra przewieszonej przez jedno ramię.
– Nikt mnie nie przysłał, o największy z władców. – Kłania się niżej. – Sam przychodzę przed twoje oblicze z propozycją.
Po wzniesieniu rozlega szyderczy śmiech, który roznosi się na cztery strony Jotunheim i nieco dalej. Wszyscy dookoła mikrusa śmieją się z niego i jego słów. Z abstrakcyjnej propozycji. Nie co dzień władca dostaje opcję układu od przybłędy.
–Ty nędzniku. – Niebieski stwór swoją uwagą ponownie zarządza nagły spokój. – Jak śmiesz stawiać warunki mnie. Wielkiemu Laufeyowi, królowi Lodowych Olbrzymów. Władcy Jotunheim! – Pomimo swojej mroźnej natury śnieżni giganci słyną ze swojego wybuchowego temperamentu. Czerwone oczy wściekle spoglądają na postać ukrytą, pod połami zdezelowanego płaszcza. – Co masz takiego, co ma mnie zainteresować? – pyta kpiąco.
– Asgard.
Krótkie zdanie ucisza wszystkich i wszystko wokół. Zalega cisza. Nawet wiatr, który do tej pory wesoło świszczał, milknie. Zapewne w obawie przed wyrokiem, który przypadkiem może spać i na niego. Widocznie strach przepełnia nawet żywioł natury. Mroźne królestwo Podrazo się w pełnej napięcia ciszy. Na twarzy władcy maluje się zdziwienie. Jego słudzy na skutek osłupienia nie potrafią ruszyć się na milimetr. W zasadzie mają go zabijać?
– Z Asgardem jesteśmy w stanie pokoju – mówi obojętnie jotun, jakby chciał już na starcie odrzucić niemoralną propozycję. – Mój lud od wielu pokoleń pracował na ten przychylny układ. Nie pozwolę, aby chłystek mącił nam szeregi.
Bo jak przejąć władzę, którą w rękach dzierży najpotężniejszy z potężnych. Wszechojciec, który na sześć dni i nocy zawisł na drzewie, żeby poznać sekret run. Wszechwiedzący, który oddał oko za kilka kropel wody ze studni mędrca bez ciała. Jedynym wyjściem na to zgubne przejęcie władzy jest nagła śmierć, morderstwo, zamach stanu, a w konsekwencji nieuchronne widmo zemsty następcy tronu i jego brata.
– Odyn szykuje armię. Chyba nie myślisz, że traktat pokojowy przeszkodzi mu w przejęciu władzy nad wszystkimi Dziewięcioma Światami. – Odrobina manipulacji i kłamstwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła. – Nawet się nie obejrzysz, a asgardzkie oddziały zajmą tereny twojej krainy.
– Łżesz! – Krzyk odrzuca kilka osób w tył. Strach wraz z niepokojem rozlewa się po pomieszczeniu.
– Nie musisz mi wierzyć najsilniejszy z Jotunów, ale wspomnisz moje słowa, gdy pośród asgardzkiej świty rozpoznasz twarze swoich ludzi. – Podróżnik kłania się, zaczynając powoli wycofywać w tył. Lodowe wojsko rozstępuje się przed wychodzącym mężczyzną. Patrzy to na niego, to na swojego władcę, który niezwykle się głowi, co powinien zrobić.
– Co proponujesz? – Szyderczy uśmiech wpełza na twarz ukrytą pod zaciągniętym na głowę materiałem kaptura, gdy słyszy wahanie w głosie władcy.
Loki właśnie triumfuje. Właśnie osiąga rzecz, której pragnie.
– W podziemiach pałacu znajduje się przejście, które doprowadzi cię i twoich ludzi prosto do sali tronowej – mówi, stojąc bokiem do władcy.
– Kiedy mamy wyruszać? – sięga po swój kamienny topór z drewnianą rączką owiniętą skórą zwierzęcia, które wyginęło dwa dni temu, gotowy do walki już teraz.
– W ważny dzień dla całego narodu. Gdy gromowładny bóg, wróci ze swojej wojny, ma nastąpić koronacja. Kilku dodatkowych gości, przy pomocy mieczy, z pewnością rozgrzałoby atmosferę. –Po ostatnich wypowiedzianych słowach rusza w stronę wyjścia, aby następnie skierować się na ośnieżone równiny i móc rozpłynąć się w nocnej burzy.
– Zdradź mi, kim jesteś wędrowcze! Zdradź kogo mam zabić, gdy twój plan zawiedzie! – Potężne wołanie wstrząsnęło ścianami pałacu, który po części i tak był rumowiskiem.
– Jestem coyot*, przebieglejszy od lisa.
☸
Niesłychana podzielność uwagi okazuje się szczególnie przydatna, gdy należy pisać, a jednocześnie rozmawiać, na zupełnie odrębny temat.
Brunetka o piwnobrązowych oczach co jakiś czas poprawia kosmyki włosów, które nieustannie wylatują z jej misternej wiązanki. Niewinny ruch dłonią pozwala jej się skupić i na moment oczyścić umysł, aby skierować myśli na odpowiedni tor. W końcu podejmuje się niemożliwego.
– I mówisz, że dał ci ten kamyk na sznurku? – odzywa się blondynka siedząca na rozkładanej wersalce.
– Widzisz Cecilia, bo to nie do końca jest kamyk. – Ciemnowłosa przygryza końcówkę długopisu. W ciągu nocy zdążyła naczytać się zbyt dużo na temat zastosowaniach run w dziedzinie wróżbiarstwa, ale zdaje sobie również sprawę, że jakikolwiek dłuższy wykład ukołysze do snu jej przyjaciółkę. – Właściwie trzymasz amulet, który jest naznaczony kilkoma runami ochronnymi – mówi w naprawdę bardzo dużym skrócie.
– Tak, tak rozumiem, ale to tylko teoria. Praktycznie to pewnie jakiś tandetny wisiorek z chińczyka zawieszony na kawałku starego sznurka. – Dziewczyna siedząca za wysuniętym blatem małej, otwartej kuchni piorunuje przyjaciółkę spojrzeniem. – Oprócz tego prezenciku i śmiesznych krzaczków, które tłumaczysz, dał ci coś jeszcze?
– Nie – kwituje cicho dziewczyna. – Nie wiem, czy miałam dostać coś jeszcze. – Wzrusza ramionami. – Wyglądał, jakby próbował mnie ostrzec. Zachowywał się jak człowiek chorujących na schizofrenię.
– Czyżby został opętany przez formę klątwy Tutenchamona? Albo był jak ten cały doktor z Kod Leonarda Da Vinci? – Żarty z osób, które mają jakieś odchyły, od zawsze wychodziły jej niezwykle dobrze. Brunetka spogląda na nią pobłażliwie, kręcąc przy tym głową. – Elen, to zrozumiałe, że martwisz się o Malkina, w końcu nie tylko tobie dawał te swoje miętówki. – Dziewczyna wstaje ze swojego siedziska. – Ale nie sądzisz, że trochę przesadzasz?
– Nie wiem, o co ci chodzi CC – mówi brunetka, przygryzając wargę i zapisując coś pośpiesznie w swoim notesiku. – Profesor jest dla mnie jak rodzina, poza tym dobrze wiesz, że nikogo nie ma.
– Właśnie. – Podchodzi do siedzącej przyjaciółki. – Nikogo nie ma. Nie sądzisz, że lata samotności i życia w świecie fikcji odbijają się teraz na jego psychice?
– Ale człowiek nie jest w stanie zwariować w niecałe pięć dni! – podnosi głos.
–Przyznaj natomiast, że jego opowiadania czasami były dziwne – odpowiada, wciskając się do aneksu kuchennego. Brunetka niechętnie przyznaje jej rację. – Te wszystkie elfy, ośmionogie konie, harpie, syreny to idealny materiał na książkę dla dzieci.
Musi przyznać, że kawalerka panny Lavrock pomimo przytulnej aranżacji i kilku paprotkom na parapecie i półce z książkami, nie nadrabia swoim metrażem. Szczególnie gdy próbuje uprzątnąć po swojej kawie, a właścicielka pracuje nad swoimi wyjątkowo dziwnymi rzeczami.
– W zasadzie to ostatnio słyszałam, jak moja sąsiadka z naprzeciwka rozmawia z siostrą kuzynki tej pomarszczonej zołzy spod trójki. – Elen przewraca oczami. Dobrze wie, jak to się skończy. – I coś wspominała, że jej kuzyn od strony matki, szwagierki ciotki tej, co zawsze w niebieskim chodzi, w trzy dni doprowadził się do takiego stanu, że zamknęli go w psychiatryku. – Cecilia wyjątkowo szybko, jak na siebie kończy zawiłą opowieść.
– Ale zdajesz sobie sprawę, że ta rodzina zmyśla po całości nie?
– Zmyśla czy nie w każdej plotce jest ziarenko prawdy. – Rzuca wisiorek na otwarty zeszyt przed jego nową właścicielkę. – Z innej beczki. Dzwoniłaś do taty?
Brunetka spuszcza wzrok, starając się mentalnie zniknąć. Przerwanie kontaktu wzrokowego to najlepszy sposób, żeby wyparować – podobno.
Od dwóch lat, kiedy matka ich zostawiła dla lepszego miejsca, bez bólu i cierpienia, w którym przebywa wraz z aniołami, w które oczywiście wierzy jej córka. Stosunki z jej ukochanym papą przybrały postać dziwnej relacji. Mężczyzna z oznakami siwizny zamknął się w sobie, a utrata ukochanej Madeline powoli wpędza go do grobu. Choć córka z początku starała się nim opiekować i spędzać czas, po pewnym czasie sam jej powiedział – Nie trać życia, na takiego zgorzknialca jak ja.
– Dobrze wiesz, że nie odbierze, a jak to zrobi, to się nie odezwie – odpowiada cicho. Nie lubi rozmawiać o aktualnej sytuacji. Co kilka dni dostaje SMS-a z informacją, że wszystko w porządku, a póki tak się dzieje, może pozostać spokojna. – Uprzedzając twoje kolejne pytanie. Nie, nie pojadę do niego.
– Jesteście dziwną rodziną – odzywa się blondynka. – Dobra ja spadam. Pamiętaj, że w sobotę rano idziemy biegać.
– Pamiętam. Pozdrów Grega. – Rzuca za wychodzącą.
– Jestem pod wrażeniem, jakaś nowość, zwróciłaś się do niego po imieniu. W dodatku się nie pomyliłaś – mówi z przesadną ironią, gdy zbierała swoje rzeczy. Elen podpierając głowę na dłoni przygląda się dziewczynie – Przekaże, że nie nazwałaś go Hipisem. – Rozlega się krótki śmiech, a zaraz potem kliknięcie zamykanych drzwi początkuje ciszę.
Zapina nieszczęsny wisiorek, na którym jest wyryta między innymi runa Hagaz, która ma chronić właściciela od mocy nieczystych. Elen przeciąga dłonią po naszyjniku.
Co właściwie z sobą robi?
Pochyla się ponownie nad swoimi notatkami. Zdaje sobie sprawę, że ma przed sobą niepełny fragment tekstu, ale również czuje, że jest blisko rozwikłania zagadki run.
Prędzej czy później odkryje, co oznaczają słowa:
Znajdź odbicie świata.
I do końca rozszyfruje treść runicznego wiersza.
☸
Granatowe rolety skutecznie ograniczają dopływ światła słonecznego do wnętrza pokaźnego gabinetu. Rozrzuconych książek na stoliku jest więcej, niż ostatnim razem, gdy zawitała do tego miejsca wyjątkowo ciekawska osóbka. Mężczyzna w fioletowej koszuli poprawia spadające szelki spodni. Potrząsa lewą ręką, by choć trochę zminimalizować nieprzyjemne uczucie odrętwienia. Jego wężowe znamię nieskończoności w ciągu dwóch dni przybrało barwę przekrwionego siniaka. Znak, że się naraził osobie, która nawet nie jest człowiekiem.
Pewne osoby pojawiają się w jego życiu o niewłaściwej porze i czasie. Gdyby przejmujący ból zwiastujący nadejście zniecierpliwionego księcia, nie odebrałby mu jasności umysłu. Teraz, jego jedna ze świadomości, nie byłaby zaprzątnięta troską o byłą studentkę, a jednocześnie skutecznie wybiłby jej upartość z głowy. Ewidentnie stanowcza po matce, którą zdążył poznać i porywcza po ojcu.
Czuje, jak powoli traci panowanie nad swoim ciałem. Cierpienie przenika jego komórki ciała na wskroś. Tak bardzo pragnie, aby jego mały koszmar się skończył. Wszystko przez to, że rozmawiał z Generałem, wielkim Odynem. Był młody głupi i ślepy, gdy podjął decyzję o ślubowaniu mitycznemu władcy.
Nieprzyjemne mrowienie przenosi się z dłoni, wyżej na ramię. Powoli traci resztki swojej silnej woli. Ponownie staje się wypraną z wszelkich uczuć lalką. Gdyby książę kazał mu skoczyć z dachu, z pewnością by to zrobił. Gdyby kazał mu zabić, nie omieszkałby wyciągnąć M1911 i nacisnąć bezdusznie spust. Nawet powieka by mu nie drgnęła, a sumienie pozostałoby puste. Do czasu, gdy ponownie, na krótką chwilę odzyska swoją duszę.
– Dzisiaj jesteś wcześniej, panie – zaczyna niespodziewanie. Nie podnosi wzroku na przybyłego asgardczyka, bo i tak go nie zobaczy. Natomiast czuje wyraźny oddech na swoim karku oraz kroki drugiej osoby w pomieszczeniu.
– Twoja księga dalej do ciebie nie wróciła, Malkinie. Kim jest ta osoba, której zdradziłeś swój sekret? – Mężczyzna w zielonej szacie pojawia się po drugiej stronie pokoju. Przenikliwe zielone spojrzenie niebezpiecznie spogląda w oczy starszego mężczyzny, a uśmiech zdaje się kpić z jego marnego postępku.
– Nikogo nie prosiłem o pomoc, książę – odpowiada hardo Richard. – Sam zadbałeś o to, by nikt się nie dowiedział o twoich poczynaniach.
– Próbujesz kłamać przed bogiem oszustwa? – Unosi lekko brew. – Chyba muszę ci przypomnieć, że twoje karalusze życie nie jest nic warte.
– Również nie jest warte żadnego zachodu szukanie tej broni książę – mówi dobitnie mężczyzna. Mimo utraty osobowości w pewnym stopniu dalej potrafi wyrazić część swojego zdania. – Ona nie istnieje.
– Według prawideł rządzących twoim światem ja również nie powinienem istnieć, Strażniku. – Loki wciąż utrzymuje dystans pomiędzy nimi. – Ale magicznie z tobą rozmawiam.
– Tym razem synu Odyna, to rzeczywiście bajka dla dzieci. Nie jestem w stanie wyciągnąć z tych pism więcej niż dotychczas.
Sędziwy wiek problemy z sercem sprawiają, że profesor nie garnie się już do pracy z taką fascynacją co kiedyś. Gdy trafił w młodości na Odyna, w jego życiu zaszło kilka znaczących zmian. Nie miał rodziny, dzieci, żony. Został sam, a wszystko przez przesadne poświęcenie się swojej pracy. Bycie docenionym przez boga postawił ponad swoje własne szczęście.
Niespodziewanie drzwi gabinetu otworzyły się z hukiem, a pośrodku nich stała młoda kobieta, której oczy błyszczały z podniecenia. Widocznie była czymś podekscytowana, a na twarzy miała szeroki uśmiech. Zielone bóstwo zniknęło z pola widzenia dziewczyny, ale profesor widział, jak Loki zaciska szczękę i z zainteresowaniem przygląda się niespodziewanemu gościowi.
– Nie uwierzy pan, na co trafiłam. – W pośpiechu i ekscytacji podchodzi do siedzącego mężczyzny, który niepewnie zerka w pustą przestrzeń.
– Elen proszę cię, nie teraz. – Przesuwa jego książki, żeby zrobić miejsce dla swoich notatek.
Krótki hałas uderzenia o podłogę odbija się od ścian. Książki znowu leżą na ziemi.
– To tylko chwila i już mnie nie ma. – Podchodzi do jednego z regałów w poszukiwaniu odpowiedniej książki.
Pragnie się upewnić, że ma rację, że dobrze wykonała swoją pracę. Czuje się, jakby właśnie odkryła zakończenie książki kryminalnej na podstawie pierwszego zdania prologu.
Richard wstrzymuje oddech, gdy kobieta zbliża się do miejsca, gdzie stoi niewzruszony nordycki bożek. Obrzuca ją lekceważącym spojrzeniem z dozą ciekawości. Jej ręka sięga po papierowy skarb oprawiony w ciemną skórę. Dotyka grzbietu książki tuż obok ucha niewidzialnego mężczyzny. I może przysiąc, że przez moment czuła na dłoni chłód.
– Nie wiem, skąd pan wziął te notatki – Otwiera zabraną książkę, nie ruszając się ze swojego miejsca gdzie stoi. Gdyby tylko wiedziała, kto koło niej się znajduje. Kto świdruje ją ciekawskim wzrokiem i zerka przez jej ramię. – Ale ich treść pokrywa się ze wszystkimi kronikami, jakie przejrzałam. Dwa dni temu mówiłam, że się pan pomylił profesorze.
– Elen proszę, nie kończ. – Przerywa jej przerażony, gdy zauważa, że wyższa od niej o głowę postać stąpa tuż za nią i zerka przez ramię.
– Nie proszę pana. Pan tego nie zrozumie, jeśli tego nie usłyszy. – Siwy mężczyzna kolejny raz ma zaprzeczyć, ale jego usta zamykają się, jak za sprawą jakiegoś zaklęcia. – W duńskiej kronice Saxo Grammaticusa pisał o ludzie, przybyłym z innej krainy, który na tereny dzisiejszej północnej Norwegii przyniósł w darze pewien przedmiot, który czynił rzeczy przypisane tylko szamanom i wiejskim wróżkom. Widzę pana wzrok profesorze. Pan w to nie chce uwierzyć, zresztą sama w to nie wierzę, bo to zapewne bujdy na resorach, a owym zamożnym ludem jest zapewne lud dworski z południa.
– Przejdź do rzeczy dziecko. – Zdziwiona patrzy w stronę siedzącego mężczyzny ubranego w fioletową koszulę. Niby te słowa padają z jego ust, ale waha się, czy kontynuować dalej swą opowieść. Bo coś w tym pomieszczeniu sprawia, że powietrze zdaje się wyjątkowo ciężkie, a ciemność narasta z każdą chwilą.
Przełyka nerwowo ślinę.
– To tłumaczenie, które panu zabrałam – przerywa na moment. – To zaledwie wskazówka, gdzie szukać tego przedmiotu. – Wyciąga z torby swój czarny notes i otwiera na odpowiedniej stronie. – Wszakże te słowa są niekompletne i niezrozumiałe, ale mówią, że żeby znaleźć ten zakazany przedmiot, należy odszukać jakieś odbicie.
– Chcesz mi powiedzieć, że to coś, ta rzecz nie dość, że nie wiadomo czy istnieje to jeszcze, żeby ją znaleźć, trzeba odnaleźć wskazówki? – mówi szybko, a jego głos zmienia lekko na barwie.
– Tak... Znaczy... Nie... Nie wiem. – plącze się w swoich słowach.
– Jak to nie wiesz?! – Profesor naskakuje na nią. Oczy iskrzą mu gniewem w czystej postaci, a jego pan jest wściekły jeszcze bardziej.
Nie panuje nad sobą, gdy przejmuje umysł wiekowego Strażnika. Pragnie więcej informacji, odpowiedzi, znaleziska przyniesionego na tacy. Chce rozwiązania problemu, którego nie otrzymuje z ust dziewczyny. Dlatego przecież wybrał Richarda Malkina. Wiernego sługę ojca, jedynego, który wie o ich istnieniu. Wykonałby swoje zadanie do końca i to z zaskakującym efektem. A ta kobieta, dziewka, zapchlona Midgardka wtrąca swój ciekawski nos w jego sprawę. W jego życie i jego przejęcie władzy. Jak śmie posunąć się do czegoś takiego? Jeszcze przychodzi do niego z niczym.
Kieruje swój wzrok na mężczyznę, który przejmuje jego emocje. On sam stoi tuż za siedzącą dziewczyną. Jedno zaklęcie i będzie po sprawie. Pozbędzie się pomiotu człowieka o piwnych oczach. Jeden w te czy wewte i tak nie zrobi dla ludzkości różnicy. Wciąż będzie ich miliony. Zatęchła planeta już się stacza, a on nie pozwoli, aby ktoś obcy, ba w dodatku kobieta pomagała mu, w czymkolwiek.
Wściekły szepcze niesłyszalne zaklęcie śmierci. Powinna zniknąć, zaraz jak je wypowie, ale… Nic się nie dzieje. Kobieta wciąż siedzi i prowadzi konwersacje z nieprzytomnym profesorem.
Powtarza szeptem formułkę i wzmacnia ją delikatnym ruchem ręki. W środku kipi złością. Jeszcze bardziej zaciska szczękę. Nic się nie dzieje, znowu. Zaklęcie nie działa. Ona się nie rozpływa. Nie przestaje istnieć. Dalej równomiernie oddycha. Wciąż siedzi przed nim niczego nieświadoma.
Odwraca się, aby zrobić kilka kroków. Nerwowo pociera czoło. Musi pomyśleć.
Byłby zdolny do tego, by wyciągnąć jeden ze swoich ostrych sztyletów i poderżnąć jej gardło?
Przeciera palce, żeby je uspokoić. Świerzbią go, pragną zatopić błyszczącą stal w skórze niewinnej dziewczyny. Uśmiecha się gorzko. Matka nie byłaby zadowolona z jego myśli, ale jej tutaj nie ma, nie wie, co zaprząta jego zranioną przez dumę duszę, więc może sobie pozwolić na chwilę uniesienia, która umożliwi chwilowe odzyskanie spokoju.
Niespodziewanie pojawia się w głębi jego myśli pewna idea, pomysł. Bo gdyby tak dokonać pewnej zamiany?
Jego wzrok przeskakuje z brunetki na profesora, który w tym momencie staje się bezużyteczną zabawką. Lalką, która nie spełniła swoich zadań. Jedynie, na co się nadaje to śmietnik oraz utylizację.
– Wracaj do siebie dziecko. – Loki przemawia głosem Richarda. – I schowaj notatki tak, aby nikt ich nie widział.
Uśmiecha się szyderczo i jeszcze bardziej prostuje dumny z siebie, gdy dziewczyna powoli wstaje i zdezorientowana żegna się ze swoim profesorem. Następnie wychodzi w zastraszająco szybkim tempie.
Szkoda, że widziała go po raz ostatni.
– Miałeś rację Richardzie. – zwraca się do mężczyzny masującego bolące skronie.
– Słucham?
– Miałeś rację, mówiąc, że nie jesteś w stanie bardziej mi pomóc. – Czarnowłosy nieobecnie wpatruje się w zamknięte drzwi, za którymi znika dziewczyna.
Czy właśnie wybiera lepszą opcję? Pewnie tak. Przecież zadanie zostanie wykonane znacznie szybciej.
– Nie możesz...
– Nie tobie o tym decydować. – Odwraca się tyłem do mężczyzny.
Nie chce widzieć łez ani poczuć tego morderczego wrażenia winy, ale musi się pozbyć świadków. Oto cena za dyskretne działanie. Przecież świat zawsze potrzebował ofiar. On sam zamienia się w kata, który dokonuje wyroku.
Robi kilka kroków, wciąż się waha. Nie, raczej nie. Już podjął wybór, ale nie chce patrzeć na swoje pierwsze dzieło, na owoce własnej pracy.
– Ona nic ci nie zrobiła książę. Oszczędź ją. – Mógłby przysiąc, że starzec dławi się własnymi łzami. – Znajdę to dla ciebie. Tylko proszę. Zostaw Elen.
A więc tak ma na imię jego przyszła zabawka.
Trzy kroki dzielą, go od zetknięcia się z półką książek. W głowie znajduje odpowiednie zaklęcie. Dwa kroki od wypowiedzenia zaklęcia i krok, by skalać swe ręce czyjąś krwią.
Jego myśli zamieniają się w bezdusznego oprawce oraz szepczą ciche zaklęcie śmierci, aby przyszła i zabrała ze sobą nieszczęśnika. Jego jedno pstryknięcie palcami sprawia, że rozpacz zostaje przerwana. Cichnie łkanie. A zajmowany fotel zostaje pusty.
Zostaje sam pośrodku gabinetu pełnego książek.
Loki, czyż to nie chwalebne imię? Od teraz zdobi nie tylko oszusta, boga kłamstw, figlarza, który się przed niczym nie ulęknie. Uzurpatora w dążeniu do celu. Teraz również kala jego osobę przydomkiem mordercy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top