ɪᴠ. ʙłąᴅ ᴡ ᴛłᴜᴍᴀᴄᴢᴇɴɪᴜ

Przestronne i jasne mieszkanie, na trzecim piętrze jednego z budynków nowej architektury, które znajduje się w okolicach centrum londyńskiego miasta, właśnie jest świadkiem walki odświeżacza powietrza z zapachem kawy sprzymierzonej z rumiankową herbatą.

– Znowu czytasz te bzdury? – Elen staje tuż za swoją przyjaciółką, przy okazji poprawiając limonkową koszulę, która wysunęła się z niebieskich dżinsów.  

– Powiedziała ta, co czyta rozlatujące się książki. – Dziewczyna spogląda z dezaprobatą na brązowowłosą, która zdążyła się dobrać do skrzętnie schowanych przez chłopaka Cecilii ciasteczek. – W przeciwieństwie do twoich mitów, to jest o niebo ciekawsze i jestem w stanie przewidzieć koniec świata.

Mimowolnie Elen zerka blondynce przez ramię. Czyta wyświetlony na ekranie laptopa tekst artykułu o nowym konwencie za oceanem. Marszczy brwi.

– Od kiedy interesują cię imprezy dla profesorów? – pyta z politowaniem, spoglądając na przyjaciółkę. Raczej nie spodziewa się ujawnienia jej ukrytych skłonności do badania użyteczności technologii dla przyszłości populacji. Z pewnością chodzi o coś innego.

– Jakbyś choć trochę bardziej interesowała się sytuacją na świecie, to wiedziałabyś, że to nie byle jaki zlot naukowców. – Piorunuje Elen wzrokiem.

Może i Cecila nie należy do ludzi, którzy interesują się sferą naukową. Woli natomiast wiedzieć co dzieje się na świecie. Szczególnie że w ostatnich latach zaszło w nim kilka poważnych zmian. Takie tłumaczenie stawia ją w niezwykle jasnym świetle. Na szczęście Eleonora jest jedną z niewielu osób, które wiedzą, że Cecilia Anchor ma skłonności do aprobaty każdego przystojnego mężczyzny.

– Zapomniałam, że jeżeli coś ma w swojej nazwie nazwisko Stark, nie jest zwykłe. – Kobieta pobłażliwie komentuje całą sytuację, bawiąc się kruchymi paluszkami, które zamierzała zjeść. – Nie sądzisz, że ta akcja to już lekka przesada? A zresztą niech w Stanach dzieje się co chce, byle ja będę miała spokój.

W przeciwieństwie do przyjaciółki woli trwać w błogiej niewiedzy, tworzącej kokon sfery bezpieczeństwa. Im mniej wiesz, tym lepiej, a to czy grupa największych mózgowców na świecie będzie obradować i zastanawiać się jak uczynić świat lepszym, jest dla niej sprawą drugorzędną. Mogłaby nawet rozmawiać z bogiem, a nie zrobiłoby to na niej najmniejszego wrażenia.

– Czemu jesteś do tego nastawiona tak negatywnie?

– Pół roku temu koleś objawił się światu jako superbohater, nie sądzę, by to zrobił bezinteresownie – przerwa na moment, żeby sięgnąć po przekąskę. – Poza tym tylko czekać, aż na japońskim wybrzeżu pojawi się Godzilla, a Nowy Jork zostanie zrównany z ziemią przez bandę najeźdźców z kosmosu.

– Życie to nie film Elen – blondynka odpowiada, wzdychając.

– Ale świat powoli zaczyna go przypominać.

– Dobra nie było tematu. Robi się za poważnie jak na nasze spotkania. – Cecilia zamyka urządzenie i sięga po swoją słodką kawę z odrobiną mleka. – Jesteś ostatnio strasznie drażliwa. Okres, czy twoja randka spierdzieliła z rana bez słowa?

– Jeśli już ktoś miałby uciekać przed śniadaniem, to ja. Czternasty tuż, tuż. – Spokojnie odpowiada, siorbiąc stygnący napój. – W ogóle mam prośbę.

– W czym mam cię znowu wyręczyć albo kogo spławić? – Cecilia wstaje od stołu, aby włożyć swój pusty kubek do zmywarki znajdującej się niedaleko niej.

– Przyniesiesz mi mój dzisiejszy strój biegowy? Nie będę go targać ze sobą na uczelnie. – Odchyla się lekko na krześle. – Torba będzie mi śmierdzieć.

– No spoko, ale po kiego idziesz na uczelnie? Wpadnę wieczorem albo jutro – dodaje szybko.

– Jakbyś nie miała faceta, to oświadczyłabym ci się za twoją dobroć i nie patrz tak na mnie, bo widzę to pytanie w twoich oczach. – Wymownie uśmiecha się do przyjaciółki. – Dzwoniła do mnie dziekan uniwersytetu, z tą dziwną nazwą co się zawsze śmiejesz, z pytaniem, czy nie zastąpię dzisiaj pana Malkina, bo ten nie pojawiał się już od trzech dni na zajęciach, a zostawił im kartkę z moimi kwalifikacjami.

– Nie mówił ci, gdzie się wybrał? Raczej macie dobry kontakt, nie? –Niespodziewanie pomiędzy kobietami pojawia się plastikowa miseczka z preclami.

– Nie, od jakiegoś czasu cisza. Jakby gdzieś wsiąkł. – Zerka na zegarek. – Wczoraj umówił się z jakimś pisarzem i koniec końców to ja z nim rozmawiałam. – mówi, przegryzając chrupki wyrób paluszkopodobny. – Jak tak dalej pójdzie, będę sama musiała zająć się cholernymi kronikami w archiwum.

– Czy dobrze usłyszałam, że rozmawiałaś z pisarzem? – Cecilia patrzy na przyjaciółkę wzrokiem swatki, w głowie planując ślub dziewczyny razem z jej kreacją.

– Nie, skończ swoje plany, zanim je zaczniesz. On ma czterdzieści siedem lat – podnosi nieznacznie głos.

– I? Równie dobrze mógłby mieć na karku setkę. Miłość nie liczy wieku kochana.

– Daruj sobie. – mamrocze i ponownie kontroluje godzinę. – Mamy jeszcze półtorej godziny do mojej zabawy w niedorobioną panią profesor, więc pozostaje zadać mi pytanie – Elen pochyla się nad stołem, opierając na łokciach. – Jak się mają sprawy z Hipisem?

– Dlaczego wciąż nazywasz go Hipis? – Kobieta w okularach śmieje się na słowa swojej przyjaciółki, gdy ponownie pyta o sprawy między nią a jej chłopakiem.

– Bo wygląda jak surfer w tych swoich dredach?

– Ale wiesz, że hipisi i surferzy to odmienny krąg kulturowy, nie? – Dziewczyna porusza twierdząco głową w odpowiedzi. – Przyznaj się, że nie pamiętasz jego imienia.

– Pamiętam? Tylko Hipis lepiej brzmi. – Cecilia przewraca z rezygnacją oczami.

– Co do twojego pytania, to chyba coś się szykuje. – Dodaje tajemniczo. – Tylko nie wiem, czy będziesz kupować sukienkę, czy dwulitrowe lody.

Rozmawiają jeszcze chwilę o stosunkach pomiędzy dziewczyną a chłopakiem, by później poplotkować o znajomych z dawnego życia, których przypadkiem spotkały na mieście. Brakowało im tej swobody, którą każda utraciła na rzecz innego życia. Gdy jedna zwiedza świat i podziwia go z górskich szczytów, druga oprowadza setki osób dziennie i opowiada o przeszłości – ich historii.

Paczkę paluszków i trzy szklanki soku później Elen zaczyna związywać włosy w luźny warkocz, żeby zacząć się szykować do wyjścia, które nie bardzo jej się uśmiecha. Herbata jest znacznie lepsza niż prowadzenie wykładu. Gdy już stoi przy drzwiach i żegna się z przyjaciółką, zostaje lekko pchnięta drzwiami, a w następnej chwili móc się przywitać z o głowę wyższym mężczyzną, którego znakiem rozpoznawczym są dredy i krótka, kozia bródka. Wymieniają ze sobą trzy zdania, a Hipis prosi ją, by pozdrowiła swojego ojca, gdy ta powoli zamyka za sobą drzwi.

– Powinna sobie znaleźć faceta i przestać mówić do mnie Hipis. — Odzywa się do swojej dziewczyny, gdy drzwi ledwo się zamkną. – Zgaduje, że zjadła moje ciastka z marmoladą.

– Sam zostawiłeś je na wierzchu, a Hipisem pozostaniesz dla niej do śmierci.

Przez zdenerwowanie zaciska dłonie, chowając je w uda. Jest przerażona, gdy grupa studentów na sali wykładowczej bacznie jej się przygląda i ma wrażenie, że każdy szept jest złośliwym komentarzem w jej stronę. Teoretycznie jest przyzwyczajona do skupiania na sobie uwagi, ale w muzeum nie czuje się jak na procesie w sali rozpraw. Od zawsze miała problemy w odnalezieniu się w rzeczywistości szkolnych ławek.

Stara się składnie wypowiadać, gdy analizuje i tłumaczy każde podobieństwo zaobserwowane, w kulturze na przestrzeni epok. Kulturoznawstwo. Dla jednych przekleństwo, a dla drugich wręcz niespotykane błogosławieństwo, które w najlepszym miejscu zahacza o historię sztuki. Natomiast dla Elen, jako historyka, jeden z ciekawszych działów.

– Przepraszam za pytanie, ale. – Dziewczyna w jednym z ostatnich rzędów podnosi rękę. – i tym momencie neguje pani wszelkie dogmaty wiary, porównując ją do wyznań mitologicznych. Mamy rozumieć, że wierzy Pani w to wszystko?

– Chyba błędnie zrozumiałaś to, co chciałam przekazać. – Siedząca na biurku, brunetka zaczyna huśtać nogami. – Wydaje mi się, że odpowiedź na twoje jest bardzo proste. Nie wierzę w nic, co właśnie mówię. Dla mnie osobiście to bajki wymyślane przez ludzkość i w starożytności i współcześnie.

– Czyli nie wierzy pani w nic? – Kolejna osoba zabiera głos, tym razem jest to siedzący na samym końcu chłopak.

– Jak już mówiłam, ludzie wymyślali opowieści o bogach, którzy pokonali tytanów. Bogu, który stworzył raj. – Stara się tak dobierać słowa, żeby nikogo przypadkiem nie urazić. – Wszystko po to by ludzkość mogła mieć, w co wierzyć, bo fajnie jest wmawiać sobie, że po śmierci coś jest. Posiadać jakiś bliżej nieokreślony cel w życiu, który pewnie dla większości i tak będzie abstrakcyjny. Dlatego jedyne co uznaję to siła wyższa, fatum lub jak kto woli przeznaczenie. – Nastaje kilka sekund niezręcznej ciszy. – Jeszcze jakieś pytania?

Chłopak z czwartego rzędu nonszalancko podnosi rękę. Widocznie pragnie choć trochę przykozaczyć.

– Zaprosi się pani na kawę? – Uśmiecha się pewny siebie.

– Nie licz na pozytywne rozpatrzenie twojego pytania, a z tego, co widzę to. – Zerka na posrebrzaną tarczę zegarka, przypiętą skórzanym paskiem do nadgarstka. – Kończy nam się czas, więc jesteście wolni.

Westchnienie ulgi w jednej chwili miesza się z narastającym gwarem. Nawet Elen zgrabnie zeskakuje z biurka pośrodku sali i czym prędzej zaczyna zbierać swoje rzeczy, kalkulując czy zdąży na najbliższy pociąg metra, czy raczej przyjdzie jej zatrzymać taksówkę. Zgarnia czarny notes z jej całą wiedzą, w którym niedługo będzie doklejać kartki i następnie wrzuca go w chaos kobiecej torebki.

Wiosenną kurtkę bierze w dłoń i schodzi z niewielkiego podestu, kierując kroki ku wyjściu z sali. Czekają ją jeszcze dwie grupy wycieczkowe w różnym wieku, a na to również należy się przygotować psychicznie.

Już prawie oddaje na portierni niepotrzebny klucz, gdy kobieta po drugiej stronie szyby wciska jej zupełnie inny. Dziewczyna posyła jej pytające spojrzenie, a kobieta niemo nakazuje, aby zerknęła na drewnianą przywieszkę, przyczepioną do niewielkiego przedmiotu. Wygrawerowany w drzewie napis – 205. Prof. R. Malkin – wprawia ją w małe zakłopotanie.

Obraca kilka razy przedmiot, zastanawiając się, co powinna zrobić.

– Ostatnio prosił, żeby to pani przekazać. – Osoba za szybą rozpoczyna dość krótką konwersację. – Przekazał, że zostawił dla pani jakąś paczkę, więc nie zdziwiłabym się, gdyby to była kolejna książka z archiwalnych zbiorów, którą zabrał z muzeum.

Elen niepewnie patrzy na kobietę z widocznymi, ciemnymi odrostami. W podzięce za wskazówkę, czy raczej przypadkowe zmuszenie jej do udania się we wskazane miejsce, skina lekko głową. Czyli pożegna się z przejażdżką metrem. Przychodzi jej nie zrobić nic innego, jak skierować się do małej świątyni profesora. W sumie nigdy tam nie była i chociaż samego Malkina zna bardzo dobrze – już z czasów licealnych – nawet nie wie, czy ma dalszą rodzinę. Owiany tajemnicą starszy pan przez te ostatnie kilka dni mógł spać nawet tutaj.  

Znajduje drzwi z jasnej sklejki i następuje moment, kiedy zaczyna się wahać. Tak bardzo nie znosi tego nieprzyjemnego uczucia w brzuchu, gdy musi podjąć decyzję.  

Oczywiście, że nie powinna tam wchodzić, ale może lepiej zerknąć na tę wyniesioną z muzealnego archiwum książkę. Tak sobie tłumaczy w myślach swoje zachowanie, bo przecież nie jest jej zmartwieniem, co robi po godzinach Richard Malkin. Prywatność jest dla niej najważniejsza, ale ciekawość – nie ta ludzka, a kobieca – jak zwykle o wszystkim decyduje.

Ze wstrzymanym oddechem przechodzi przez próg zakazanego miejsca. Pośrodku stoi dębowe biurko, a wokół stara meblościanka ułożona w kształt litery U wypełniona po brzegi książkami. Gdzieniegdzie znajdują się zdjęcia uśmiechniętego profesora na wręczeniach nagród. Certyfikaty oprawione w lśniące ramki dodają pewnej powagi temu pomieszczeniu, jak i wartości. Ciemne biurko jest w całkowitym bałaganie i nieporządku, chyba już od kilku dobrych dni. Książki, prace studentów, kilka papierowych kubków po kawie oraz nadgryziony pączek z lukrem. Cały harmider w oczach dziewczyny nie jest niczym zaskakującym. W końcu światły umysł nie przywiązuje wagi do czegoś tak przyziemnego, jak porządek. Tylko ten nadgryziony posiłek nie pasuje do tego obrazka myślicielstwa. W oczach Eleonory jest jakiś dziwny – zupełnie jak niepasujący element układanki. Według tego, co pamiętała z lekcji biologii, chyba już dawno powinien zacząć widocznie pleśnieć.  

Ostrożnie podchodzi do biurka, starając się niczego nie dotknąć. Zupełnie jakby się bała, że najmniejszy ruch wyzwoli tajemniczą siłę, która ukarze ją za to, że ośmieliła znaleźć się w tym miejscu. Odsuwa fotel na kółkach i pochyla się nad koślawymi zapiskami, które są widocznie wybrakowane, a nawet urwane w połowie myśli.

Znajdź odbicie – urywa się nagle, by zaraz przejść w drogę oraz jedność.

Jak na razie te niezrozumiałe notatki, nie posiadają – dla niej – żadnego sensu.

Jej uwagę przykuwa otwarta księga i po pierwszym zdaniu zapisanym w pradawnych runach może się zorientować, że drukowany tekst odpowiada temu pisanemu przez profesora. Zafascynowana swoimi nagle wykiełkowanymi przypuszczeniami wyciąga swój czarny notes i otwiera go na odpowiedniej stronie. Dziwne krzaczki – niektóre przekreślone – zdobią dwie kartki, a Pod spodem zostały opatrzone dodatkowym tłumaczeniem i komentarzem. Widocznie pracował nad czymś, co odkrył stosunkowo niedawno. Wyrzuca z myśli bzdurne podejrzenia. Przecież to jest w pewnym sensie nawet niemożliwe.  

Bierze pierwszy lepszy długopis z nadzieją, że to będzie ten piszący i na pustych kartkach swojego zeszytu stara się stworzyć swoją własną wersję przekładu, na podstawie wskazówek pozostawionych przez profesora. Mimo swojej wcześniejszej praktyki z runicznymi manuskryptami kontroluje to, co pisze, zderzając z poszlakami. Marszczy czoło, gdy kolejny puzzel nie pasuje do jej układanki. Lekkie zdziwienie zatrzymuje jej potok myśl. No bo jakim cudem znajduje błąd, który równie dobrze mógłby być inną drogą interpretacyjną.

Jedna, złośliwa runa zmienia całe znaczenie tekstu. W tym przypadku Dagaz nie koniecznie musi się odnosić do nowego początku, ale do dnia światła.


Tylko co w kulturze nordyckiej było uważane dniem światła? Co, jeśli autor tekstu wcale nie miał na myśli konkretnego dnia, a jego porę? Porę, która jako pierwsza rozświetla mrok i jest równocześnie nowym początkiem trwającym sporą chwilę.

Nagły chrzęst otwieranych drzwi wzdryga jej ciałem.

– Co ty robisz? – Z przestrachem podnosi się znad swojej pracy. Z niedowierzaniem, a jednocześnie ulgą spogląda na mężczyznę, którego zarost jest znacznie dłuższy niż zazwyczaj.

– Pan profesor. – Zaczyna nieskładnie – Wszyscy myślą, że pan nagle wyjechał. – Patrzy na swojego mistrza, z siwą czupryną, który stawia w wolnym miejscu na biurku kolejny papierowy kubek z kawą.

– Dotykałaś tego – szepcze wyraźnie przestraszony, spoglądając na otwartych kilka dodatkowych książek i notes wypełniony pismem dziewczyny. – Wyjdź stąd.

– Ale...

– Wyjdź stąd, mówię! – Wręcz krzyczy i niespodziewanie uderza pięścią w stół. – Póki ci życie miłe Elen.

– Zrobił pan błąd – mówi prawie niesłyszalnie. Strach paraliżuje jej ciało. Pierwszy raz widzi swojego profesora w takim stanie.

– Co? – pyta zdziwiony i mruży oczy, patrząc na nią.

Nieznośna migrena znów daje się we znaki, a to może oznaczać tylko jedno – jego pan się zbliża.

–W tłumaczeniu. Zrobił pan błąd. – Richard obchodzi pokaźne biurko dokoła i staje obok dziewczyny. Ta wyraźnie się spina, widząc wcześniejszą gwałtowność mężczyzny. – O tutaj. – Wskazuje na sekwencje znaków runicznych.

– Nie. To niemożliwe. – Przeciera zmęczoną twarz. Przecież On go zniszczy, a w najlepszym wypadku zabije.

Dostrzega tę nutkę strachu w oczach Malkina, jaki targa jego umysł. Jego oczy zdają się błądzić niespokojne, jakby się czegoś bał, albo powoli popada w szaleństwo. Coś w dobrze jej znanym mężczyźnie jest nie tak. Wydaje jej się, że przed sobą ma nie jedną osobę, ale dwie, rozrywające ciało jednej. Nagły grymas bólu wykrzywia jego twarz, a z ust wydobywa się jęk.

– Wszystko w porządku? – Podchodzi do niego z troską.

– Tak, tak – mamrocze. – Idź już sobie, proszę. – Zaczyna niewyraźnie wypowiadać słowa w niezrozumiałym dla niej języku. Elen stoi obok profesora i zastanawia się, czy to już jest ten moment, kiedy powinna wezwać pomoc. Martwi się o jego zdrowie. Starszy wiekiem nie odpuszcza sobie pracy. Narzuca sobie coraz bardziej wymagające tempo, a teraz w widoczny sposób odbija się to na jego zdrowiu. – Proszę cię dziecko, zostaw mnie i idź już – powtarza ostro.

Chce zabrać swój notes i wrzucić go do torebki, ale nachodzi ją kolejna myśl, której niekoniecznie będzie żałować.

– Pomogę – odezwa się w niej ta coraz rzadziej spotykana chęć niesienia pomocy. – Widzę, że panu zależy, a przy takich warunkach, jakie profesor sobie funduje. – Wspiera się dłonią o ciemny blat. – Wykończy się pan.

– Nie możesz. – zaprzecza, jego gestykulacja coraz bardziej przypomina człowieka obłąkanego.

– To tylko godzinka, może trochę dłużej, by posiedzieć nad tekstem. – Bierze jedną z wcześniej otwartych ksiąg z zaczętym tłumaczeniem. – Oddam to panu za dwa dni. Nie później. – Chowa pakunek do torby.

– On nie może cię zobaczyć. – Rusza chwiejnym krokiem do jednej z szafek zamykanych na klucz. – Tym bardziej nie może się o tobie dowiedzieć. – Przekręca dwa razy niewielki kluczyk. – Nie może zrobić ci krzywdy.

– Ale kto? – pyta widocznie zaintrygowana, chcąc wywrzeć na mężczyźnie odpowiedź.

– Wcielenie demona. – Z kuferka wyciąga łańcuszek z wisiorkiem. Czarny symbol przyozdobiono niebieskimi kryształami. Malkin spogląda na lekko zdezorientowaną dziewczynę. – Weź to. – Wyciąga w jej stronę dłoń z naszyjnikiem.

– Ale przecież...

– Nie każ mi się więcej powtarzać – mówi przez zaciśnięte zęby. – Załóż go i nigdy nie ściągaj. Noś jako amulet. To, co się stanie, nie śniło się żadnemu z filozofów.

– O czym pan mówi?

– Elen idź już – rozkazuje. – Przetłumacz to, ale najlepiej będzie, jeżeli o tym zapomnisz. – Jego wzrok staje się mętny. – Jest blisko.

– Kto taki, proszę pana? – Ściska jego zaciśniętą pięść i próbuje wyciągnąć, choć odrobinę informacji z mężczyzny.

– Uciekaj, póki możesz i ratuj się od szatana. – Przerażona robi kilka kroków do tyłu.

Mężczyzna łapie się za głowę i zgina w pół. Pragnie uciec, gdy zdaje sobie sprawę, że nie słyszy jego krzyków, choć cała jego sylwetka epatowała cierpieniem. Nagle spogląda na nią. Jego oczy z przyjemnego błękitu przemieniają się w ostrą czerwień. Dziewczyna wstrzymuje oddech. Przez przypadek przewraca stołek i niewiele myśląc, wybiega z pomieszczenia.

Przerażona zauważa, że budynek opustoszał, co o tej porze dnia jest wręcz niespotykane, niemożliwe. Serce łomocze w jej piersi, gdy zbiega po marmurowych stopniach schodów. Niespodziewanie wpada na mężczyznę. Nie zatrzymuje się, nawet nie przeprasza. Tylko biegnie dalej, a baczne, zielone spojrzenie jeszcze chwilę za nią podąża. Natomiast ona mogłaby przysiąc, że mężczyzna w czarnym płaszczu nie pasuje do tego miejsca.

Do klatki piersiowej wciąż przyciska zabraną szybko książkę, a pomiędzy palce ma zawinięty naszyjnik. Teraz może mieć jedynie nadzieję, że to wszystko jest zaledwie marnym wymysłem jej wyobraźni.

Jako cel obiera sobie muzeum, żeby móc w końcu przyjąć grupkę zwiedzających, spróbować, choć na moment pozbyć się natrętnej niepewności i koniecznie musi z kimś porozmawiać, napić się czegoś mocniejszego i racjonalnie to wytłumaczyć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top