x. ᴛᴇᴏʀɪᴀ ᴢᴍɪᴇɴɪᴀᴊąᴄᴀ ᴡꜱᴢʏꜱᴛᴋᴏ

– Czyli jednym słowem zostałaś oszukana?

Brunetka poprawia laptop na swoim brzuchu, który już kilkakrotnie zdążył się zsunąć. Ten wieczór jest na wyłączność dla niej i czerwonego kocyka z frędzlami. Bez niepotrzebnych telefonów i rozmów. Tylko ona, przyjaciółka na ekranie laptopa i pierzasty towarzysz, który chodzi po oparciu jej rozkładanej wersalki, z której już kilkakrotnie zdążył sobie zrobić ptasią kuwetę.

Żebyś wiedziała. Ciągle powtarzał mi, że będziemy zdobywać szczyt, ale jakoś mu umknęło, żeby poinformować mnie, że to będzie wulkan. – Blondynka jest widocznie poirytowana.

– Może zostawia sobie wyjście bezpieczeństwa? Wiesz, tak na wszelki wypadek, żeby cię do niego wrzucić, jak mu zaleziesz za skórę. –Sięga po kubek z zieloną herbatą. – Albo stwierdziła, że nagle powiesz mu Nie.

Najpierw mi mówisz, że mam nie wyobrażać sobie za dużo, a teraz sama insynuujesz zaręczyny. – Dziewczyna na ekranie rzuca się na kanapę pełną poduszek.

– Sama mi to wmawiałaś przez ostatnie kilka dni – mówi z pretensją. – Swoją drogą jesteście w Ameryce Południowej, nie?

Tak, w Argentynie. Wiesz Kordyliery w kulturze anglojęzycznej to też pasmo w Andach.

– Od kiedy jesteś do przodu z leksyki? – Wesołość powoli wkrada się do jej umysłu, a rozluźnienie w końcu postanawia ją odwiedzić.

Zdecydowanie za mało rozmawiasz z Gregorym – odpowiada poważnie, a ten jak na zawołanie pojawia się w ciemnych drzwiach tuż za blondynką.

– Wcale nie. Hipis to mój ulubiony szwagier – mówi, wpychając do ust kawałki pokrojonego jabłka. – Rozmawiamy bardzo dużo, prawda Greg?

Czy Elen nazwała mnie po imieniu? – Zdziwiony mężczyzna siada na moment obok swojej dziewczyny. – Kiedy ma być ten koniec świata?

– Cecilia aż tak daje ci się we znaki, że pragniesz szybkiego końca? – Eleonora uśmiecha się na widok zakochanej dwójki obok siebie.

Jeżeli przeciwieństwa się przyciągają to Cecilie i dredziarza przyciągnęło za bardzo. Hipis jest wodą na pożar blondynizmu w wykonaniu najdroższej przyjaciółki Elen. Choć ta początkowo dawała mu trzy dni na ucieczkę, tak teraz gwarantuje mu pewny schron, gdy blondynkę nawiedzi widmo kobiecego okresu. Ulubiony szwagier z ulubioną osobą, choć powinna cieszyć się szczęściem przyjaciółki, czasami jej zazdrości, a stara zasada co moje to twoje, w tym wypadku nie może się sprawdzić. Hipis nie jest w jej bliżej nieokreślonym typie mężczyzny.

Mówiła ci, co zrobiła, gdy zobaczyła alpakę? – Znowu odzywa się facet z kozią bródką na twarzy.

Właśnie, jak już wywołał alpaki. – Siada na ugiętych nogach, starając się zachować całkowitą powagę. – Elen, kupiłam ci coś genialnego. – Błyskawicznie wstaje z miejsca, zostawiając dwójkę samych sobie.

– Mam się bać? – pyta z lekką obawą w głosie.

Jeśli masz uczulenie na alpaczą wełnę, to tak. Ale naprawdę nie wiem, jak z nią wytrzymam, jak ty z nią wytrzymujesz? – pyta, wodząc wzrokiem za dziewczyną.

– Podobne zjebanie umysłowe albo przytakujesz we wszystkim, co mówi – odpowiada na tyle głupio, na ile może się zdobyć. Poprawia się na swoim łóżku. Leżenie w jednej pozycji nie sprzyja jej karkowi. – Zdajesz sobie sprawę, że ona liczy na pierścionek?

Doskonale o tym wiem – mówi, wzdychając. – Zdaje sobie również sprawę, że bez twojego błogosławieństwa nie mogę uklęknąć na jedno kolano.

– Pojebało do reszty?! – Prawie krzyczy, słysząc słowa ulubionego szwagra. – Błogosławieństwa wam udzieliłam, gdy bez zastanowienia zjadłeś sałatkę, w jej wykonaniu. – dodaje, wspominając feralny wieczór z popcornem.

Dla pewności wolałem zapytać. – Mruga porozumiewawczo okiem. – Wraca. – Zdąża jeszcze wyszeptać, nim burza jasnych włosów przysłania cały ekran.

Patrz co mam! – krzyczy, wskakując na swoje miejsce, a z ust mężczyzny wyrywa się jęk bólu. Rozpościera materiał w rękach, tak aby kamerka laptopa złapała, jak najwięcej obrazu, który chce przekazać przyjaciółce, wciąż przebywającej w Londynie.

– Nie było z jeleniem? – pyta Elen, gdy przyjrzała się robionemu na drutach kolorowemu swetrowi z wielką podobizną alpaki na przodzie.

Nie było z jeleniem, bo to z futra z alpaki. – Słyszy wyjątkowo poirytowaną odpowiedź.

Elen czując drapanie na czubku głowy, sięga tam ręką, by wyplątać z włosów papużkę, która znalazła sobie niezwykle ciekawe zajęcie.

Ten pomiot szatana wciąż żyje? – pyta, gdy brunetka stawia sobie zwierzaka na brzuchu, a Hipis gdzieś się ulatnia. – Nie dałam ci tej papugi pod opiekę, żeby później wciąż miała mi zatruwać życie.

– Nie mów tak głośno. – Przykłada palce do główki papużki, chcąc zatkać zwierzątku uszy i oszczędzić mu gorzkich słów oraz życzeń śmierci kierowanych w jego stronę. – Pomimo tego, że Bobby jest papużką falistą, bardzo dobrze rozumie twoje słowa.

Głaszcze zielone ptaszysko, a w dowód swojej miłości do kilku żółtych piórek na jego skrzydłach, kruszy kruche ciasteczko.

Teraz kończymy etap śmieszkowania ze mnie i przechodzimy na ciebie. – Zaczyna, a tajemnicze spojrzenie, jakim obdarza Elen, może zwiastować najgorsze. – Po co ci była czerwona szminka?

– Myślałam, że przez tyle lat nauczyłaś się, że szminka jest po to, żeby pomalować usta. – Stara się brzmieć na tyle poważnie, żeby przyjaciółka na ekranie nie zdążyła się zaśmiać.

Możesz dalej robić ze mnie idiotkę albo powiesz mi, kim on jest. – Dziewczyna widzi, jak Cecilia bierze swój sprzęt i przechodzi do innego pokoju. – Ostatnim razem używałaś tego konkretnego odcienia szminki, gdy byłaś zakochana po uszy w tym dupku. – Blondynka krzywi usta w niesmaku. – A wcześniej to samo było z...

– Cecilio nie kończ i nawet nie zaczynaj. – Ostrzegawczo podnosi głos. – To był przypadek, a powinnaś pamiętać, że lubię ten konkretny kolor.

Jasne. – Kiwa głową z uznaniem, mruży oczy – Ale ja i tak wiem swoje.

Elen przewraca zrezygnowanie oczami. Musi przyznać, że CC jest wyjątkowo uparta, a jak się przyczepi do niektórych spraw, potrafi odpowiednio pociągnąć za język. Tego szatynka nie lubi, gdy podchodzono do niej od tyłu, zagadywano, a ona jak naiwne dziecko wierzyła każdemu słowu i wtedy przepadała w przepaści. Nienawidzi również swojego braku asertywności.

Poza Cecilią jedna osoba stosuje ten nad wyraz skuteczny fotel. Pewien wyjątkowo szarmancki mężczyzna zdołał omotać swoim spojrzeniem i słowami naiwne serce dziewczyny. Jedyne co jej się nie zgadza, to fakt, że zna jej pełne imię, a sama próbowała sobie przypomnieć czy miała przypięty identyfikator do koszulki. Nie jest zbyt stara, by pamięć miała zacząć jej szwankować.

Mam nadzieję, że następnym razem dostanę więcej twojego czasu. Czyżby czarnowłosy o dość niespotykanym imieniu obiecał jej kolejne spotkanie? Nawet nie robi sobie takich nadziei, w końcu następnym razem nie musi świadczyć o rychłej rozmowie. Choć ta myśl dość długo zaprzątała jej głowę.

Jak zdąża zauważyć, czarujący natręt stosuje bardzo ciekawe metody rozmowy. Z jednej strony całkowicie dominuje jej osobę swoim wyjątkowo czarującym uśmiechem, a z drugiej kończy z nią szybko konwersacje, jakby chciał, żeby o nim pamiętała i pragnęła więcej jego towarzystwa. Theos Fraud zdążył się wyryć w jej myślach i nawet uszczypnięcie w brzuch przez papugę nie może tego zmienić.

Nawet się nie obejrzała, a Cecilia na ekranie jej laptopa uśmiecha się coraz bardziej, a gdyby jej skóra mogła rozciągnąć się jeszcze trochę, na pewno uśmiech rozciągałby się przeraźliwie od ucha do ucha. W końcu pociągnęła brunetkę za język i słucha o tym, jak na swojej zmianie, w muzeum, odbyła dość ciekawą rozmowę. Panna Lavrock komentuje nawet jego dziwne pytania o jej wiarę w te wszystkie opowieści, a blondynka swoim wyrazem twarzy zdążyła zaplanować dla dziewczyny ślub i zrobić listę odpowiednich imion dla dzieci.

– Nie wyobrażaj sobie za dużo CC. – Elen zerka, na zegarek. Zdecydowanie powinna iść spać. – Swoją drogą nie powinnaś się szykować do drogi?

Nie. Dopiero jutro wchodzimy na Ojos del Salado. – Wzdycha. – Zmykam, bo za chwilę Greg się obrazi, że go olewam.

– Uważaj na siebie blondynko.

A ty nie wejdź pod samochód.

Uśmiech na twarzy Elen znika. Zamyka sprzęt, odrzucając go gdzieś na bok.

– I zostaliśmy sami, Bobby.

Jej jedynym towarzyszem okazuje się papuga, ale nie kwapi się do odpowiedzi. Jedyne co robi, to mierzwi swoje piórka. Brzuch dziewczyny zdaje się być idealnym miejscem do snu, jeżeli chce się skończyć jako zielony placek.

Zamyka zwierzaka w klatce, a sama po szybkim prysznicu wskakuje pod ulubiony koc, by śnić o rzeczach, których nigdy nie dotknie. Tym bardziej jej senne marzenia, obfitujące w dziecięcą magię, okazują się koszmarami świata dorosłych.

Tej nocy śpi sama. Niczym niezmącony spokój otula jej osobę, tworząc bezpieczną bańkę ciszy. Tej nocy w niewielkim mieszkaniu śni tylko jedna osoba, drugiej nikt nie jest w stanie zauważyć.

Cichy skrzyp sprawia, że dziewczyna na łóżku porusza się nieznacznie. Pozłacany zatrzask dopiero za drugim razem odbezpiecza niewielkie drzwiczki, a sprytna papuga może swobodnie wyjść ze swojego małego więzienia, obserwując czy przypadkiem jej opiekunka się nie zbudziła. Jedni mówią, że zwierzęta nie mogą odczuwać emocji jak ludzie. Inni zaś, że posiadają duszę. Tylko czy bogowie takowe mają?

Czujne oczy badają postępy w pracy dziewczyny, a czarne węgliki nie patrzą bezmyślnie na drukowane obrazki i tekst pisany niebieskim długopisem. Nie ma węglików, dzioba, ani kilku piórek, które niespodziewanie wylatują z kupra domowego ptaszka. Nie ma żadnej papugi. Jest za to gra.

Smukłe palce przerzucają stronę leżącej książki. Cicho. Niesłyszalnie, aby nie zbudzić niepotrzebnie tych, którzy teraz marzą. Zielone oczy, wśród ciemności nocy, jaka panuje w mieszkaniu, odbijają światło księżyca zza okna.

Jest tu. Kontroluje to, co nieświadomie zlecił. Obserwuje śpiącą kobietę, która nieświadoma obecności dość osobliwego gościa po północy, śpi w najlepsze, wędrując po niezbadanych ścieżkach podświadomości. Nagle zastyga w bezruchu niczym spłoszone zwierzę. Poruszyła się, jęcząc niezrozumiale pod nosem. Musi być bardziej ostrożny. Nie może sobie pozwolić na błąd w swoim perfekcyjnym działaniu.

Uważnie czyta jej notatki i nagle pech. Złośliwości losu. Czy może zwykły przypadek, sprawia, że nieumyślnie trąca szklankę na wpół pełną wody. Jego czujność sprawia, że hałas tłuczonego szkła jest zbyt duży. Zdaje się napierać na ściany i drażnić nawet głuchego.

Podrywa się, próbując zlokalizować uciążliwy dźwięk, który zakończył jej chwilową idyllę. Zaplątana w koc uniosła głowę w kierunku miejsca swojej pracy. Po osobie w czarnej szacie pozostaje jedynie papuga, a Elen jakby rozumie, o co chodziło przyjaciółce, gdy wspominała o nocnych harcach zwierzaka.

– Naprawdę musiałeś...

Nie wypowiada imienia. Jak powinna się zwrócić do tej istoty? Jej Midgardzkim imieniem Bobby? Czy może tym innym, o którym istnieniu jeszcze nie wiedziała?

Imię Loki dla nordyckiego boga kłamstw jest jak najbardziej odpowiednie.

Podobno liczba trzy jest doskonała. Zawiera w sobie wszystkie przymioty harmonii, szczęścia, świętości. Symbolizuje boskość, niebo, syntezę rodziców i dziecka. Są trzy aspekty życia, którym dorównują trzy etapy egzystencji, w których starość jest największym z przekleństw. Liczba doskonała, mityczna, mitologiczna, przez wielu nazywana świętą. Jest początkiem, środkiem i końcem. Przecież byli trzej mędrcy odwiedzający Dzieciątko, Bóg występujący w trzech osobach, trzy dni, podczas których Zbawca leżał w grobie. Grecy mieli trójgłowego psa, trzy Gracje – które do tej pory są ikonami piękna – Posejdona z trójzębem, trzy Mojry, przez wielu nazywane Parkami, a w dziejach mitologicznego świata Tytanów i Zeusa występowały trzy epoki: wiek złoty, brązowy oraz żelazny. Trójka nie jest chaosem ani nieporządkiem. Jest w piekle, czyśćcu i raju. Posiadali ją Grecy, Rzymianie, ludzie ciemnego średniowiecza, a nawet występowała w ckliwym romantyzmie.

W swoich rękach ma ją również Loki. Trzy dni, trzy podjęte, niczym niezobowiązujące rozmowy, trzy razy zdążył zasiać w sercu młodej Midgardki ciekawości i pragnienie. Odgonił od niej jakiekolwiek podejrzenia związane z jego osobą.

Tyle wystarczy, by się zgodziła, na rozmowę. Spotkanie w zaciszu wielkiej biblioteki. Niby przypadkiem ich tematem są książki poświęcone wierzeniom, tych, którzy na początku mieli podporządkowaną sobie całą Skandynawię. Książę Asgardu daje się obedrzeć ze swojej boskości. Staje się na te kilka chwil nikim, a w oczach brunetki, zwykłym człowiekiem, którego rodzice musieli bardzo kochać, dając mu imię Theos, a sam zgłębia tajemnice historii.

Cel uświęca środki. Odpowiednio zasiane kłamstwo da oczekiwane zbiory. Musi się trochę poświęcić, aby jego zabawa mogła być jak najbardziej prawdziwa.

Takim oto sposobem Elen spogląda na niego z ukrytym podziwem, gdy opowiada swoją wersję mitów. Nie może wyjść z podziwu, jak człowiek w tych czasach potrafi w takim sposób operować słowem, że słuchacz może pragnąć więcej z każdym kolejnym, wypowiedzianym wyrazem.

– Nie chcę się wtrącać, ale nie sądzę, żeby to był prawdziwy powód. – Przerywa mu, gdy brnie w swoją opowieść – odbiegającą od oryginału – dalej.

– Dlaczego tak sądzisz? – pyta z lekkim uśmiechem, który zdaje się działać.

– Rozumiem, że Thor mógł przegiąć ze swoimi oskarżeniami, ale chyba przesadzasz, z tym że Loki miałby obciąć włosy Sif w akcie zemsty. – Stara się brzmieć w miarę swobodnie, ale sposób, w jaki dobiera słowa, kompromituje ją wewnętrznie. Mogła się nie odzywać.

– A dlaczego nie mógłby tego zrobić? – pyta, a przez jego twarz przechodzi cień ciekawości. – W końcu inni bogowie poparli jego pomysł, a koniec końców zrzucili całą winę na niego, gdy olbrzym kończył mur.

– Tylko pamiętaj, że Loki był tym całym bogiem psot. Mógł w przypływie porannego szaleństwa wpaść na genialny pomysł obcięcia włosów Sif i wcale nie musiała być to żadna zemsta. – Przerwa na moment, zdając sobie sprawę, że wygląda głupio, gdy oddaje się gestykulacji. – Poza tym był idiotą.

Mina jej czarnowłosego towarzysza diametralnie się zmienia. Zrobiła coś nie tak? Przecież w jej odczuciu nie powiedziała niczego nieodpowiedniego. Nikogo nie obraziła. No może oprócz mitycznego bóstwa, które przecież nie istnieje. Nie ma prawa istnieć.

– Dał sobie zrobić źrebaka i to chyba był jego najbardziej głupi pomysł – mówi bez zastanowienia, a cisza ze strony mężczyzny jest jego przyzwoleniem, by mówiła dalej. Chyba że znów go obrazi.

– Widocznie nie było innej możliwości. – Próbuje stanąć w obronie swojego mitologicznego odpowiednika.

– Mógł podstawić prawdziwą klacz? Poza tym najpierw pomaga uprowadzić boginie, a później robi z siebie wielkiego bohatera, jakby chciał pokazać, że jest wart więcej niż chaos, który płynie w jego żyłach. – Nerwowo stuka ołówkiem w blat stolika, a ten prawdziwy Loki siedzi i słucha każdego jej słowa. Rolę na chwilę się odwracają. – Choć z drugiej strony wcale mu się nie dziwię. Wszystko było z jego winy, nawet to, czego nie zrobił. Chciał się wpasować w towarzystwo, tylko nie zauważył, że nawet Odyn... – Przerywa, widząc jego wyraz twarzy, który nie zdradza żadnych uczuć. – Wybacz, to było głupie, zważywszy na to, że nigdy nie miało miejsca.

Milknie i za bardzo nie wie, na czym się teraz skupić. Jest trochę niezręcznie, ale o dziwo tylko ona się tak czuje.

– Nie masz za co. – Waha się, czy powiedzieć jej coś, co przyszło mu do głowy. Nigdy nie prawił komplementów. Szczególnie tych szczerych, ale tym razem... – Mówisz wyjątkowo mądrze Elen. – jak na marną istotę śmiertelną zdecydowanie zaimponowała mu swoim oczytaniem.

Czy Loki mówiąc te kilka słów, kłamał? Nie. Pierwszy raz od dłuższego czasu zdobył się na odrobinę szczerości, ale piwnooka tylko tyle otrzyma z jego strony. Nie zdradzi jej swoich planów, nie powie, że ją wykorzystuje. Już, teraz gdy zaplata wokół niej swoje macki. Ma mu zaufać. Zdradzić swój sekret, dlaczego jest odporna na jego czary, a później ma zaprowadzić do artefaktu dającego moc.

– Dziękuję? – odpowiada nieśmiało i cicho, z lekkim rumieńcem na policzku. – A ty jesteś całkiem fajny, jeśli nie zachowujesz się jak naburmuszone książątko.

Dziwi się na jej słowa. Naburmuszone książątko. Ostatnim razem nazwała go tak matka, gdy jako dziecko odebrano mu niewielką zabawkę. To nie była jego wina. To zdecydowanie była wina Thora. On chciał zrobić drobny żart, psikus. Co z tego, że użył w tym celu zabójczych węży.

– Może przejdźmy do czegoś, co uchroni nas przed gniewem bogów – mówi, lekko rozbawiony odganiając od siebie wspomnienie dzieciństwa. – Ostatnio mówiłaś, że nie wierzysz w możliwość istnienia Jesionu Świata.

– Bo nie ma sensu wierzyć w coś, czego nie ma? – Poprawia się na dość twardym krześle.

– A jeżeli całość to tylko znaczenie symboliczne?

– Nie rozumiem. – odpowiada zaintrygowana jego pytaniem. Nie ma zamiaru przyznawać się do tego, że jego odpowiedź może się przydać.

– Akurat to bardzo proste. – Sięga po atlas nieba, którego chwilę temu jeszcze nie było. Otwiera go na odpowiedniej stronie. – W jednej z waszych ksiąg jest mowa o tym, że człowiek jest zbudowany na kształt i podobieństwo Boga. Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego wasza planeta i cały układ, w jakim się znajduje, wygląda tak, a nie inaczej? – Widoczna ciekawość kryje się w jej postawie słuchacza. Nawet otwiera swój notes. Coś wewnętrznie jej mówi, żeby notować. – Obrazy nieba, jakie widzicie, to rzeczywiście są ramiona drzewa. Łączą każdy z dziewięciu światów. Tylko twoje wyobrażenie drzewa odbiega od tego rzeczywistego. – Przemilcza zwroty kierowane w drugiej osobie liczbie mnogiej. – Podobnie jak wasz układ, w którego centrum znajduje się gwiazda, tak pośrodku wszechświata znajduje się chaos wraz z ładem, a wszystkie dziewięć królestw krąży wokół niego. Vanaheim czy Alfheim jest przez was określane jako galaktyka.

– Czyli według twoich słów. Drzewo nie jest w rzeczywistości drzewem? – pyta zdumiona jego słowami. – To szaleństwo!

– Które jest prawdą. – odpowiada bez zastanowienia.

– Nie masz żadnych dowodów Theos. To brzmi jak teoria kolejnego rewolucjonisty – mówi z drwiną. Nie wierzy mu. Sądzi, że kolejny raz z niej szydzi. – To jest niemożliwe, żeby wszechświat był zbudowany schematycznie.

– Nie chcesz uwierzyć w to, co mówię, bo się boisz tej prawdy. – Jest zły, że utrudnia mu zadanie.

– Bo to nie jest prawda! – Unosi się niekontrolowanie, a kilku gapiów patrzy w ich stronę.

– Co nie jest prawdą?! – pyta poirytowany. – To, że nie potrafisz dostrzec racjonalnych rzeczy, czy raczej fakt, że cały świat cię otaczający od początku karmił kłamstwem, a tak naprawdę jest lustrzanym odbiciem większego i bardziej doskonałego świata?! – Czuje, że został poniżony, a jako dziedzic tronu nie może sobie pozwolić na takie traktowanie.

Już unosi palec, by zaskoczyć go jakąś ciętą ripostą i ugasić jego wysokie mniemanie o sobie, gdy... Zastyga w bezruchu, a jej mózg próbuje przetrawić informacje, jakie właśnie otrzymała.

Ogarnia ją nagłe olśnienie, a w myślach ma jedno zdanie – Znajdź odbicie świata. W słowach mężczyzny znajduje podpowiedź, której potrzebowała. Nieprawdopodobna teoria, jaką jej zdążył przedstawić, zdaje się lekiem na wszystko i pozwoli pójść o krok dalej.

Skoro świat jest zbudowany na podstawie odbicia w zwierciadle, to by znaczyło, że musi znaleźć miejsce, które znajduje się miliardy kilometrów od Ziemi, a jednocześnie jest na niebieskiej planecie.

Tylko jedno jej się nie zgadza, dziewięć światów, a planet w Układzie Słonecznym jest tylko osiem... Poprawia swoje myśli, gdy przypomina sobie słowa nauczycielki fizyki, że przecież Pluton został pozbawiony tytułu planety, a stał się planetoidą.

Dziewiąta planeta.

Dziewiąty świat.

– Mój Boże – szepcze do siebie, a biedny Loki nie wie, czy to postępujące szaleństwo, czy jedno z ludzkich schorzeń, gdy Elen w pośpiechu zaczyna zbierać swoje rzeczy. – Jesteś genialny. – W amoku ekscytacji rzuca się na siedzącego mężczyznę, a na jego bladym policzku zostawia ciepły ślad swoich czerwonych ust.

Ten gest wprawia Lokiego w zdumienie. Nikt mu nigdy nie powiedział, że jest genialny. Nikt nawet nie śmiał mu szczerze podziękować. Po chwili zostaje sam z książkami, które nie są w stanie, odpowiedzieć co się właśnie stało. Potrzebuje odpowiedzi, a jedynym miejscem, gdzie takową może otrzymać, jest mieszkanie panny Lavrock.

Nie pojawia się tam w roli życia, która wymaga pierzastego przebrania. Pojawia się jako on bóg psot i ojciec kłamstwa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top