xᴠ. ᴋᴜᴋɪᴇłᴋᴀ
– Wydaje ci się – odpowiada z przekąsem, zamykając księgę, wcześniej przyglądając się stronie, którą zapewne w niedługim czasie znowu otworzy. – Zresztą ostatnio wspominałaś, że jesteś przemęczona, więc najpierw się wyśpij, a dopiero później wciskaj mi kit, że jest podobny.
Mimowolnie przełyka nerwowo ślinę i modli się w duchu, aby Cecilia nie zauważyła drżących dłoni, nad którymi stara się zapanować. Nie chce przez przypadek zdradzić pochopnie kilku rzeczy. Nawet jeśli Cecilia jest jej przyjaciółką, to i tak nie może powiedzieć zbyt wiele. Sama nie jest pewna, czy aby na pewno tok myślenia, jaki obiera, będzie tym dobrym. Choć pierwsza myśl wydaje się abstrakcyjna, to gdy dodaje kolejną, boi się dopuścić do siebie kłamstwo, które może przynieść niewygodną prawdę.
– Nie dość, że Greg to jeszcze ty się na mnie uwzięłaś – mówi pretensjonalnie, starając się obrócić wszystko w niegroźny żart. – Jakbyście się zmówili.
– A zastanawiałaś się może, dlaczego tak jest? – pyta, umiejętnie zmieniając temat, sprytnie odwracają go od siebie.
– W sumie? To nie. – Blondynka postępuje w krok za dziewczyną, która szuka w swoich rzeczach sukienki w odcieniu fuksji. – Ale może masz rację. Od kiedy ma nogę w gipsie, jestem dla niego strasznie cięta, ale sam się o to prosił. – Próbuje się usprawiedliwić.
– To skończ mieć do niego pretensje, tylko dlatego, że napaliłaś się na pierścionek. – Zaskocz go, albo lepiej nie. Jeszcze biedaczek zejdzie i przez ciebie stracę szwagra – podsumowuje, wykrzywiając zabawnie usta w podkowę.
– Dobra, już dobra – odgryza się głośniej. – Lepiej zatroszcz się o to, żebym to ja w końcu zyskała swojego szwagra. – Elen nawet nie wie, z której szafki blondynka wyciąga czekoladę, której smakiem delektuje się wręcz irytująco. – Ten księciunio, o którym mi nic nie mówiłaś, mieści się w moich rozszerzonych wymogach.
– Twoich? – pyta przez śmiech. – Przecież ty nie masz żadnych wymogów. Poza tym, to znajomy.
Blondynka przewraca zrezygnowana oczami. Na ten moment ma dość tego, jak bardzo Eleonora stara się uciec od rozmowy na temat czarnowłosego mężczyzny, który wyszedł kilka chwil temu. Choć raz mogłaby jej posłuchać, co z pewnością wyszłoby na dobre im obu, a w szczególności brunetce.
– Znajomy, czy nie znajomy. Mało mnie to obchodzi. - Wciąż przygląda się poczynaniom przyjaciółki.
– No powiedzmy, że masz rację, ale bardziej jednak interesuje mnie, po co ci moja sukienka? – W końcu wyciąga z szafy zaginione ubranie, które zobowiązała się znaleźć, gdy smsem została o to poproszona. Rozwiesza je pod światło, chcąc się upewnić, że wszystkie nieznośne plamy zniknęły po ostatnim praniu.
– Miałam być miła dla Grega, nie? – Staje tuż obok Elen i tak we dwie przyglądają się materiałowi w poszukiwaniu jakiejkolwiek skazy.
– Właśnie. Miła, a nie stroić... – urywa w pół zdania, gdy dostrzega ganiący wzrok przyjaciółki. – W tym sensie miła.
– Czasem naprawdę się zastanawiam, co się z tobą dzieje, Elen. Wydajesz się, być myślami zupełnie gdzie indziej. – zaczyna tajemniczo. – Jeżeli w jakikolwiek sposób wam przeszkodziłam i teraz się o to gniewasz, to przepraszam, jasne?
– Cecilia. – Już nawet nie chce się jej zwrócić kolejny raz uwagi blondynce, żeby choć przez chwilę była poważna i nie obracała wszystkiego w żart. – Zapomnij o tym, co chciałabyś wiedzieć. Sytuacja jest tajna przez poufne. – Po części rzeczywiście taka jest, gdyby spojrzeć na zaistniałą sytuację i informacje, jakie kilka chwil temu uzyskała... – Teraz potrzebujesz nici, dzięki której zszyjesz sobie tę sukienkę.
– Wszystko tylko nienawlekanie nici. – Krzywi się, słysząc napomkniętą czynność, której nigdy nie znosiła. Wszystko byle nieszycie: od czegoś istnieje zawód krawcowej. – Ale jeśli ty to zrobisz, to w zamian, mogę ci zrobić lasagne albo handmade frytki.
Co ma zrobić przyparta do muru brunetka? Wizja jedzenia, którego nie musi przygotowywać, wydaje jej się nazbyt idealna jak na tę porę dnia. Tym sposobem daje przyjaciółce instrukcje, gdzie znajdują się potrzebne nici, wcześniej ostrzegając przed drzwiczkami szafki, które czyhają na życie właścicielki skromnego mieszkania i jej gości. Widocznie los się do niej uśmiecha, skoro Cecilia zapowiada, że jej rycerz, gdy tylko ściągnie gips, przybędzie ze śrubokrętem do swojej ulubionej szwagierki, żeby naprawić uciążliwy mebel, a przy okazji schlać się do nieprzytomności.
Siedzą tak, jak zwykle mają w zwyczaju. Jedna odprawia kuchenne tańce, druga robi coś skrajnie innego, a zszycie szwów, które rozerwał czas i naturalnie kilogramy, okazuje się dla Elen odpowiednim zajęciem. Srebrna igła znika co rusz w materiale, ciągnąć za sobą cienką nitkę, nieco ciemniejszą niż kolor sukienki. Metalowy przedmiot z prawie mikroskopijną dziurką na końcu zabiera wszystkie jej myśli. Jest pusta. Skupiona na tyle, żeby połączyć ze sobą kawałki materiału ściegiem, który pokazała jej matka. Metalowy przedmiot zbiera jej wszystkie myśli. Odciąga skutecznie uwagę od problemu i pozwala odetchnąć i skupić się na innych, bardziej przyziemnych rzeczach. Między kolejnymi porcjami pokrojonych w paski ziemniaków, które Cecilia wrzuca do gorącego oleju, włącza telewizję i oczywiście nie obywa się bez kilku mniej lub bardziej przyjemnych komentarzy.
– Widocznie trzeba się zacząć przyzwyczajać do takich sytuacji. – Elen z westchnieniem komentuje wypowiedź reporterki, po której zaraz pojawia się zapis wideo z feralnego wyścigu bolidów.
– Tym razem przyznam ci rację. To była kwestia czasu aż pojawią się kolejni popaprańcy z technologią przyszłości. – Przerzuca na kolejny kanał, a czarnoskóry reporter zapalczywie donosi o incydencie na torze w Monako. Przez kolejne kilka dni media będą miały pożywkę, a nazwisko Stark będzie na ustach połowy świata.
– Wiesz, co jest kwestią czasu? – pyta, a blondynka zaprzecza ruchem głowy. – Aż kosmici postanowią przejąć władzę nad światem.
– Chyba o jeden raz za dużo obejrzałaś Dzień Niepodległości – mruczy niewyraźnie pod nosem, przesypując do miski usmażone frytki.
– Predator jakoś bardziej mi się podobał – bąka od niechcenia. – Nie wspomnę o Obcym, bo to jebana klasyka.
– Całkowicie zapomniałam, że dla ciebie w filmie liczy się tylko krew, śmierć, bijatyki i więcej krwi. – Podaje miseczkę Elen. – Nawet na Titanicu nie raczyłaś uronić ani jednej łezki. Co z ciebie za kobieta?
– Cecilia proszę, zrozum. Nie każdego będzie wzruszać śmierć na drzwiach, ona mogła mu się przesunąć. – Tłumaczy, przegryzając co drugie słowo frytką. – Byłby wtedy happy end, wszystkie starsze panie byłyby szczęśliwe, a średnia wieku fanek DiCaprio nieznacznie by skoczyła.
– Marco jednak miał rację. Jesteś bez serca. Bardziej by cię poruszył pożar jakiegoś muzeum niż film.
– Musisz wspominać tego cymbała, gdy jemy? – Mówi z wyrzutem Elen i zastanawia się, czy wspomnieć i się obronić, że na Ruffian płakała.
– Wybacz, ale wciąż nie wiem, w jaki sposób go tolerowałaś. On tak działał mi na nerwy.
– Kto powiedział, że go tolerowałam? – odpowiada z wyrzutem, nie przypominając sobie, żeby kiedykolwiek przyznała się do tego, przynajmniej dla niej, haniebnego czynu. – Jest czasem taki typ ludzi, że musisz mu przytaknąć, poklepać po główce i przyznać rację.
– Zgaduje, że twój księciunio taki nie jest? – pyta, próbując uspokoić wewnętrzny chichot, gdy Elen burzy się na zaczepną sójkę.
– Boże. Cecilia, możesz w końcu skończyć myśleć o jednym? – obrusza się, co nie uchodzi uwadze towarzyski, która musi powstrzymywać się od przypadkowego uśmiechu. – Może dam ci do niego numer i zrobisz wywiad środowiskowy? Co ty na to? – Każdy argument jest dobrym argumentem, nawet jeśli ma w sobie więcej kłamstwa, niż powinien.
Blondynka zasłania się rękami w geście obronnym. Widzi, że przyjaciółka w ostatnim czasie jest szczególnie wrażliwa, a niektóre przyjazne uszczypliwości, działają na nią niczym płachta na byka. Trudno jest z nią porozmawiać, zwłaszcza że Cecilia czuje, iż wciąż czegoś nie wie. Ma wrażenie, że została w perfidny odsunięta od pewnej sfery życia, że Eleonora wciąż jej czegoś nie mówi. Ukrywa coś, co powoduje te wszystkie chwile ciszy, które między kobietami zwykle nie zapadają aż tak często. Zawsze była temat, pojedyncze słowo, śmiech i rada życiowa godna ostatniej strony kobiecego poradnika. To wszystko wyparowało, jak za sprawą jednego, krótkiego zaklęcia. Zniknęło gdzieś na moment, a czujny instynkt dziewczyny podpowiada, że może mieć to coś wspólnego z tą całą sytuacją, z czarnowłosym, który chyłkiem wykręcił się z towarzystwa dwóch dziewczyn. Chwilę ciszy, która z pewnością powoduje refleksję, przerywa materiał sukienki, który ląduje na głowie blondynki.
– Nie musisz dziękować – stwierdza, krzyżując ręce na piersi i wpatrując się w ekran telewizora.
– Nie zamierzam. – odpowiada przez śmiech. – Jako moja druhna na ślubie, przyszła matka chrzestna moich dzieci i wyjście bezpieczeństwa masz pewne obowiązki wobec mnie.
Patrzy na przyjaciółkę z politowaniem, kręcąc bezradnie głową.
– Obowiązki wobec ciebie to może mieć Hipis, a z tego, co widzę, to nie do końca je wypełnia. – W zamian za swoją trafną wypowiedź otrzymuje uderzenie poduszką, które nie powinno boleć aż tak bardzo.
– Nie znasz się, więc siedź cicho.
I cicho siedzą, obie przez kolejną godzinę, oglądając przygody zwariowanego doktora przepełnionego miłością do niebieskiej budki. Jest dobrze, póki siedzą ramię w ramię, naśmiewając się z serialowych gagów. Jest, dopóki między nimi znajduje się miska wypełniona po brzegi przekąską na ciepło, a sukienka musi zostać odrzucona, by przypadkiem jej nie zatłuścić. Jest dobrze sekundy przed tym, jak drzwi zamkną się za radosną blondynką, a wszystkie myśli uderzają w Elen ze zdwojoną siłą, gdy tylko przekręci dwukrotnie zamek.
Czuje się zmęczona całą sytuacją, a mózg nie chce w żaden sposób z nią współpracować. Pewnie dlatego, że nie potrafi pojąć tego, co się wydarzyło kilka godzin temu, bo choć przytrafiają jej się przedziwne sytuacje, ta zdecydowanie wychodzi poza skale. Przy Cecilii stara się udawać, że wszystko jest dobrze, tak naprawdę gdzieś z tyłu głowy, mały wredny głosik przypomina jej o książce, którą umiejętnie schowała. Powinna do niej zajrzeć, ale przeraża ją wizja spojrzenia w malarską kopię osoby, z którą rozmawiała.
Osoba. Czy tak powinna nazywać w myślach tego człowieka? Nie. On nie jest nawet homo sapiens, który według teorii ewolucji pochodzi od małpy. Jak ma nazwać istotę, która jawi się jako abstrakcyjna forma życia, która nie powinna żyć? Nie zasługuje na zaszczyt uczłowieczenia, którego mogą doznać zwierzęta. Kosmita? Przecież te wszystkie debaty naukowców dotyczące życia we wszechświecie to tylko przypuszczenia, które na ten moment jawią się jako niemożliwe, a zielone ludziki wciąż pozostają tylko bajką stworzoną przez szaleńców po środkach odurzających. Bóg? Tylko że jego nikt nigdy nie widział prócz tych, którzy żyli w pierwszym wieku. Oni jednak widzieli tylko Syna, a Elen zapomina, że w ciągu tych wszystkich epok istniały wierzenia, w których bogowie schodzili z nieosiągalnego Olimpu, inni przechadzali się po tęczowym moście i obcowali z ludźmi, a on należy do tego panteonu.
Irracjonalność. Wyobraźnia. Bujda. Przekonanie, które powoduje u Elen westchnienie rezygnacji, gdy siada przed pokaźnym stosem zebranych książek. Jak ma uwierzyć w coś niemożliwego? To nie jest sytuacja podobna do słońca schowanego za chmurami, którego, choć nie widać to wiadomo, że tam wciąż jest. Dlaczego więc człowiek uparcie wierzy w jego obecność, mimo że go nie widzi?
Szatynka nigdy nie miała kontaktu fizycznego z żadnym bogiem. Nigdy z żadnym nie prowadziła rozmowy, która nie była podobna do monologu. Widzi za to każdego dnia słońce i nawet jeżeli jest gdzieś schowane, to wie, że tam jest tylko dlatego, iż potrafi uwierzyć. Jej myśli zamykają się w błędne koło, próbując racjonalnie ugryźć całą tę sytuację. Niechętnie przegląda kartki zapełnione jej pismem i dopiero teraz rozumie jak wiele czasu spędziła na ich opracowywaniu. Powinna w końcu zająć się tłumaczeniem krzaczków z gobelinu, który widziała z nim. Znowu wraca do jego osoby. Nawet tego nie chce. To nie jest zamierzone, aby każdą nowo rozpoczętą myśl kończyć na postaci Lokiego. Musi go tak nazwać przynajmniej w myślach. Tym samym Theos Fraud staje się dla niej zaledwie zapomnianym elementem, o którym jak się okazuje, nie wie nic. Nie ma pojęcia, co jest dla niej gorsze. Życie w niewiedzy czy obecna sytuacja, przez którą zapewne trudno jej będzie zasnąć.
Kłamstwo. Do tej pory nie sądziła, że oprócz polityków ktoś jeszcze sprawi, że będzie w nim żyła. Jest nim karmiona każdego dnia. Wszystko dla run, słowika, którego nie potrafi znaleźć i odbicia świata, które z pewnością ma niewiele wspólnego z lustrem. Wpatruje się bezmyślnie w pozłacane karty księgi, a zielone oczy zdają się prawdziwe. Palą ją swoją zawziętością. Jak mogła być taka naiwna. Fraud był kłamstwem i nawet taka podpowiedź, jak imię była dla niej za trudna do zrozumienia. Bóg kłamstw, choć przez większość uważany za patrona psot, wykorzystuje ją, popełniając jeden, strategiczny błąd.
Pokazał jej świat, którego nigdy nie powinna zobaczyć. Odpowiedzią jest Malkin, który musiał wiedzieć. Ostrzegał ją, lecz ona nie potrafiła słuchać. Smukłymi palcami dotyka szyi, na której spoczywa kamienny wisiorek zdobiony wyżłobionymi runami i kawałkami topazu, który ma ją chronić na skórzanym rzemyku. Dotyka biżuterii, której nawet nie posiada, bo ów Kłamca go ukradł.
☸
Jej nieobecne spojrzenie jest kwintesencją tego, jak się czuje. Choć niewyspanie ukrywa pod lekkim makijażem, tak jej flegmatyczne ruchy nie zostają w żaden sposób zatuszowane. Opowiadając kolejny raz w tym tygodniu, podobnymi słowami o odkryciu Ameryki, grobowcach faraonów czy też wazie z antycznej Grecji czuje się jak we śnie, który wciąż się powtarza. Nie powinna czytać przed snem pamiętnika Richarda. Zamiast uspokoić jej niepokój, tylko utwierdził w przekonaniu, że gdzieś tam egzystuje sobie niejedna cywilizacja znacznie bardziej rozwinięta niż ludzie.
– Kawy? – Zaczepia ją Dolores, gdy tylko ściąga z siebie mikrofon i niewielkiego audio guide.
– Z niewyobrażalnie miłą chęcią. – Ten czarny napój z nutą goryczy jest zdecydowanie czymś, czego potrzebuje tego dnia w ogromnych ilościach. – Strasznie ci dziękuję.
– Nie ma za co. Patrząc, jak dzisiaj wyglądasz, kawa jest zdecydowanym ratunkiem – stwierdza dziewczyna z mocno czarnymi włosami. – Bo dzisiaj wyglądasz wyjątkowo tragicznie.
– Jakbym nie wiedziała – szepcze bardziej do siebie niż koleżanki.
– Jakbyś chciała pogadać, ponarzekać czy coś to zawsze czekam z ciekawskim uchem. – Przynajmniej ona jedna nie owija w bawełnę, pozostając tym samym szczerą.
– Zapamiętam, ale po tym, jak się dowiedziałam, że zostałam perfidnie okłamana, nie wiem, czy mam ochotę komukolwiek cokolwiek mówić. – Wzdycha, czując, że zrzuca z siebie niewielką część balastu, jaki jej towarzyszył.
– Oj, nie. Teraz to musisz się podzielić czymś więcej niż marną wymówką. – Stwierdza twardo.
– Zaufałam nie tej osobie, co trzeba – odpowiada wymijająco, mieszając plastikową pałeczką zawartość kubka.
– Wybacz za wścibskość, ale czy nie chodzi ci o tego kolesia, co z nim wczoraj wyszłaś? – Elen zerka na nią zaskoczona. – Weź pod uwagę, że Dave jest cholerną paplą.
– Możliwe, że o niego chodzi – mówi, pomijając komentarz odnośnie ich gadatliwego znajomego.
– Mówisz strasznymi zagadkami i nie mam bladego pojęcia, jak powinnam je interpretować – odpowiada na jednym wydechu. – Przynajmniej nie masz już na sobie tego obciachowego naszyjnika z innej epoki.
– Co? – W zaskoczeniu próbuje spojrzeć w dół, żeby upewnić się, że słowa dziewczyny są nieprawdą i potraktuje je jako żart. Ku jej zaskoczeniu, coś, co przypomina prezent od profesora, wciąż pozostaje na swoim miejscu.
– Nie chcę nic mówić, ale chyba cię wołają. – Wskazuje na kobietę w szarej spódnicy przylegającej do ud, która widocznie niezadowolona idzie się w stronę rozmawiających. Obie mają dostać nowe grupy, żeby tylko nie tracić czasu. Byle do czwartego i zacznie ubłagany urlop.
O dziwo czuje się znacznie lepiej po rozmowie z Dolores, ale uczucie, jakie towarzyszy przy przekręcaniu srebrnego klucza w zamku do drzwi jej mieszkania, nie jest porównywalne z niczym. Względny spokój. Tak może określić to, co na ten moment w niej siedzi i ma niewyobrażalną nadzieję, że taki stan utrzyma się przez dłuższy czas, a żadna niemiła niespodzianka nie zepsuje jej humoru. Nawet torebka, przepełniona zakupami, po które w końcu udało jej się wejść do sklepu nie ciąży tak bardzo, jak jej samopoczucie. Liczy, że pasta pomidorowa skutecznie poprawi jej humor, ale widocznie zapomina, że nie powinna chwalić dnia przed zachodem słońca i mogła wziąć te tabletki na uspokojenie.
– Witaj Eleonoro. – Sztywnieje, gdy tylko słyszy ten niski ton głosu. Ma wrażenie, że wpada do przezroczystej bańki, w której drętwieją jej wszystkie kończyny. Opiera czoło o drewnianą powierzchnię drzwi, zastanawiając się, co powinna powiedzieć.
– Jak tutaj wszedłeś? – Najbardziej nieodpowiednie pytanie, jakie mogła kiedykolwiek zadać. Unika spojrzenia zielonych oczu, jak tylko może. Wciąż nie rusza się ani na milimetr od drzwi, a szalik, który wisi na wieszaku, pilnie potrzebuje jej uwagi.
– Cecilia mnie wpuściła. – Nawet nie musi się zbytnio wysilać, żeby stwierdzić, że znowu kłamie. – Może w końcu zostawisz ten szal?
Prosi, żeby odcięła się od jedynej drogi ucieczki, bo jeśli wejdzie głębiej w mieszkanie, nie będzie miała drogi powrotne. Ciekawe czy już zabarykadował drzwi runami. Z ciężkim sercem zrobi to, co powiedział, stwarzając wszelkie pozory ciągłej niewiedzy. Nie chce tu być. Liczyła, że kolejna konfrontacja nastąpi w zupełnie innym miejscu, czasie i okolicznościach. Woli nie wiedzieć, co tym razem go sprowadza, tak bardzo stara samą siebie oszukać.
– Cecilia nigdy nie przychodzi do mnie, gdy jestem w pracy. Tym bardziej dzisiaj nie miała po co – mówi szybko, jeszcze zanim zdąży ugryźć się w język. Przechodzi obok niego, zachowując kamienny wyraz twarzy. Teraz pozostaje udać głupią. – Wychodzi na to, że albo jakimś cudem wkradłeś się przez okno, albo teleportowałeś się w sam środek mojego mieszkania. – Kontynuuje, między każdym produktem jej dzisiejszych zakupów, który wyciąga na blat z torebki. Dopiero po chwili zdaje sobie sprawę, jak dwuznacznie brzmią jej słowa. – Zapomnij. Ciężki dzień. – Noc i ten moment; dopowiada w myślach.
Posyła ukradkowe spojrzenie w stronę czarnowłosego mężczyzny i może się upewnić, że znowu do niej zawitał w tym samym komplecie, co zwykle. Szalik, płaszcz oraz elegancka koszula, ciekawe czy za każdym razem są to dokładnie te same rzeczy. Loki widzi, że coś jest nie tak, że szatynka zachowuje się zupełnie inaczej niż ostatnio. Trzyma go na dystans, który stara się ukryć, a prawie niewidoczne drżenie dłoni utwierdza go tylko w przekonaniu, że coś jest na rzeczy. Przecież może przecież zaspokoić swoją zgubną ciekawość i wkraść się do jej umysłu, żeby odkryć czego lub kogo się tak obawia. Jednak coś mu na to nie pozwala. Świadomość tego, że odebrał jej jedyne źródło ochrony przed jego wpływem, jest niezwykle podbudowująca, tylko po co stosować zaklęcia skoro ona sama, dobrowolnie dla niego pracuje i wszystko powie? Bo paplanie to chyba jedno z głównych, ulubionych zajęć kobiet.
– Chcesz coś konkretnego, czy mam dalej domyślać się jak tutaj wszedłeś. – Podpiera się ręką pod bok, drugą wystukując jednostajny rytm, przyjmując nieco agresywną postawę.
– Dlaczego nie chcesz mi uwierzyć? – Podchodzi do niej wolnym krokiem. Może dostrzec, jak dziewczyna nerwowo przełyka ślinę. Marszczy brwi.
– Może, dlatego że drzwi były zamknięte – mówi nieco ściszonym głosem.
– Mówiłem ci. Cecilia mnie wpuściła i widocznie z rozmachu zamknęła drzwi. – Pochyla się w jej kierunku.
Przez moment wpatruje się w piwne oczy dziewczyny i może dostrzec w nich pewną dozę strachu i odrazy.
– A ja ci mówiłam, że Cecilia nigdy nie przychodzi do mnie tak wcześnie. Chyba że wcześniej mnie uprzedzi – odpowiada, odwracając się do niego tyłem, żeby móc schować do szafki puszki.
Wzdycha, całkowicie nie rozumiejąc jej zachowania. Doszukuje się dziury w całym, ale przecież jej nie powie, że pojawił się na chwilę przed tym, nim weszła. Jest dziwniej niż zazwyczaj, kiedy próbuje wyciągnąć z niej, choć odrobinę nowych informację. W końcu niby przypadkiem kierowanym przez wyuczoną zapobiegliwość przenosi swoje zainteresowanie na książki. Czuje na sobie spojrzenie dziewczyny, która z pewnością pragnie być w zupełnie innym miejscu.
Przegląda poszczególne pozycje, udając, że widzi je pierwszy raz. Bardziej interesuje go ta jedna księga, którą specjalnie dla niej wyniósł z asgardzkiej biblioteki. Pozorny uśmiech znika z jego twarzy, a oczy niebezpiecznie rozszerzają się w zaskoczeniu. Czego się mógł spodziewać? Oczywiście liczył się z prawdopodobieństwem, że dziewczyna może zobaczyć te ostatnie strony, ale między innymi dlatego ukrył je pod zaklęciem, więc nie było możliwości, żeby je zobaczyła. Popełnił błąd, jeden z wielu, ale ten chyba jest tym największym. Nie udało mu się przewidzieć, że przed nią może jej dotknąć jeszcze jedna osoba, która zdejmie urok z cienkich kartek. Eleonora wie, kim jest. Domyśla się, czego szuka, ale wciąż jest nieświadoma tego, co tak naprawdę zrobił. Kierowany instynktem ma do wyboru wiele scenariuszy. Wybiera ten, który najbardziej mu odpowiada. Nie istnieje taki, który jest całkowicie pozbawiony ofiar. On postanawia wybrać mniejsze zło. Przynajmniej taka jest ta opcja według niego.
– Ty wiesz. – Bardziej stwierdza niż pyta, a lodowate oczy przeszywają na wylot sylwetkę szatynki, która nie bardzo wie, czy powinna podjąć próbę ucieczki.
– O czym? – Próbuje grać na zwłokę. Nawet jeśli miałaby wyjść na ostatnią idiotkę.
Wzdryga się, gdy niespodziewanie mężczyzna robi kilka kroków naprzód.
– Nie rób ze mnie głupca, Eleonoro. – Powoli zbliża się w jej kierunku.
Czarny płaszcz z każdym krokiem przeistacza się w szatę, która przypomina inspirację późnym średniowieczem. Nie może ruszyć się o milimetr, gdy postać mężczyzny, tak odmienna niż jeszcze chwilę temu, zaczyna nad nią górować. Widzi, jak kuli się przytłoczona strachem, jaki w niej wywołuje, ale nie ma już odwrotu. Sam wybrał drogę, którą zamierza podążać i co z tego, że pociągnie w przepaść śmierci jeszcze jedną osobę. Powolnym ruchem dłoni odgarnia jej włosy, wkładając kosmyk za ucho. Obserwuje, jak przerażone spojrzenie pragnie uciec od jego dotyku, który niewątpliwie przyprawia ją o dodatkowy dreszcz strachu. Ciepło policzka dziewczyny zdaje się niknąć pochłonięte przez chłód palców, które badają delikatną skórę.
– Biedna, głupiutka Elen – mówi, dawkując każdy wyraz, który odbija się echem w głowie brunetki. – Dlaczego akurat ty musiałaś wiedzieć? Byłaś lepsza niż Malkin, który postanowił być ponad mną.
– Jesteś potworem. – Sama się dziwi na tak odważne słowa, jakie opuszczają jej usta.
– Tak jeszcze nikt mnie nie nazwał. Widocznie muszę ci się osobiście przedstawić. – Zbliża do niej swoją twarz, a ich nosy dzielą niewidzialne milimetry. W zielonych oczach dostrzega tańczące ogniki szaleństwa, które straciły jego umysł, a serce właśnie dogorywa trawione przez płomień bezwzględności. Zbliża usta do jej ucha i może poczuć, jak drży powstrzymując łzy zgromadzone w oczach. – Jestem Loki. Z Asgardu, a ty droga Elen verða dúkkan mín – szepcze zaklęcie, które miało pozbyć się jej człowieczeństwa. Nie odczuwa bólu, jaki jej sprawia. Nawet nie wie, kiedy zdążył złapać za jej szyję.
Nagle łapie za jego ramię, próbując złapać oddech. Dusi się. Wraz z oddechem traci również duszę, a płuca zdają się palić żywym oknem. Eleonora ma wrażenie, że się topi. Powoli przestaje odczuwać cokolwiek. Jęk przerażenia opuszcza jej spierzchnięte usta. Nie chce umierać. Nie w ten sposób, nie tak. Bezwładna ręka zsuwa się z przedramienia mężczyzny, opadając wzdłuż ciała. Spokój otacza postać Lokiego. Jeszcze przez moment trwa przy jej ciele, które nie wykonuje żadnych ruchów. Muska ustami jej włosy w okolicach ucha. Drobny gest, którym chce przeprosić. To nie jego wina, że zdążył pozbyć się wszelkich uczuć. Chce tylko pokazać, że jest wart coś więcej niż bycie tuż za bratem. Tylko jakim kosztem?
Teraz może podziwiać swoje dzieło. Wpatruje się w oczy bez duszy, które utraciły swój brązowy blask. Nie ma w nich iskry życia. Jedynie bezmyślność, która czeka na nową osobowość. Ostatnia łza znaczy jeszcze drogę w dół. Jest jedynym świadkiem tego, co się stało. Jedynym źródłem tego, kim jest jej właścicielka. Ostrożnym ruchem dłoni ściera ten jedyny ślad jego działań. Boi się dotknąć jej lodowatego policzka. Mógłby go uszkodzić, roztrzaskać niczym porcelanową filiżankę, która przypadkowo omsknęła mu się z rąk. Przesuwa kciukiem po ustach, które kuszą swoim kształtem. Może ich zakosztować, poczuć smak, którego pragnie i czerpać z tego przyjemność. Może ją wykorzystać, bo w końcu jest jego lalką. Tylko po co skoro nawet on nie potrafiłby odczuwać przyjemności, a nie jest doszczętnie wyprany z uczuć, emocji i duszy.
Jest jego marionetką, która czeka z utęsknieniem na swój rozkaz. Stała się kukiełką, która nie czuje drobnych pocałunków na swoich policzkach. Kukiełką, która powiedziałaby mu, że wybacza. Kukiełką, która nie oddycha, nie ma potrzeb ani pragnień. Nie wie co to strach, radość, czy miłość. Nie posiadała duszy, wolnej woli ani emocji.
Jest Kukiełką, nad którą ma władzę.
☸
I wszyscy krzyczą O-STA-TNI.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top