ᴠɪ. ᴍᴀʀᴛᴡɪ ʟɪꜱᴛóᴡ ɴɪᴇ ᴘɪꜱᴢą

– Jest pani zatrzymana w związku z podejrzeniem zabójstwa Richarda Malkina.

Formalne słowa, które Elen usłyszała z ust umundurowanego funkcjonariusza policji, wciąż tkwią w jej głowie. Zdezorientowana wpatruje się w metalowy stolik, odbijającego światło wyjątkowo sztampowej lampki. Oparcie krzesła już po godzinie nieustannego siedzenia powoli wbija się w plecy, a sama oskarżona odnosi wrażenie, że zostawia trwały ślad na jej ciele; zupełnie jak chłosta.

Zgryza z paznokci jasnofioletowy lakier, który nałożyła raptem zaraz po przebudzeniu. Jakoś musi uspokoić skołatane nerwy, a wystawione na dodatkowy stres wyjątkowo boleśnie odciskają piętno. W końcu pierwszy raz zostaje wyprowadzona z mieszkania, jako kryminalistka. Wieść pewnie zdążyła się rozejść po sąsiedztwie. No bo przecież jak, ona – Eleonora Lavrock – poukładana członkini londyńskiego społeczeństwa miała zabić człowieka. W dodatku niezwykle jej bliskiego, co z pewnością nie uchodzi uwadze policjantom prowadzącym śledztwo. Szkoda tylko, że kobieta czuje się całkowicie niewinna.

Metalowe drzwi z kratką na pseudo szybie otwierają się ze zgrzytem. Do środka wchodzi dwóch umundurowanych mężczyzn.

– Pani Eleonora Lavrock, jak mniemam. – Jeden z mężczyzn siada naprzeciw niej, a drugi staje dla teoretycznej obstawy pod ścianą. Po ich lewej stronie znajduje się lustro, ale nie może ocenić, czy aby na pewno jest tym słynnym weneckim. W sumie niepotrzebnie się nad tym głowi, bo czemu miałoby służyć w takim miejscu zwykłe? Bardziej ją interesuje, czy po drugiej stronie ktoś im się przysłuchuje.

– Tak – odpowiada cicho, pomimo tego, że mężczyzna trzyma w dłoni jej dowód tożsamości, a w prowadzonej kartotece jest napisane czarno na białym, jak się nazywa.

– Proszę mi powiedzieć, co robiła pani wczoraj na uczelni profesora. – Mężczyzna przerzuca kilka białych kartek znajdujących się w teczce.

– Byłam z nim umówiona na spotkanie, w celu oddania przetłumaczonych dla niego tekstów.

– O której godzinie pani się z nim spotykała? – pyta, nie odrywając wzroku od papieru, konfrontując jej słowa z zeznaniami innej osoby. Spogląda na drugiego funkcjonariusza, który ze skrzyżowanymi na piersi rękami przygląda się jej.

– Nie wiem, ale myślę, że gdzieś koło szesnastej, tak wtedy skończyłam moją zmianę w muzeum. – Stara się brzmieć w miarę spokojnie, ale wizja potencjalnej odsiadki zdecydowanie ją paraliżuje. Tylko dlaczego się tak denerwuje, skoro niczego nie zrobiła?

– Proszę mi powiedzieć, czy profesor w ostatnich dniach zachowywał się inaczej? — Funkcjonariusz uderza lekko długopisem o blat stołu, co drażni brunetkę. – Czy coś świadczyłoby o tym, że byłby skłonny do popełnienia ewentualnego samobójstwa?

– Nie sądzę, żeby pan Malkin był zdolny do odebrania sobie życia. – Brunet, który wciąż stoi oparty o ścianę, uśmiecha się drwiąco. – Ale gdy byłam u niego dwa dni temu, zachowywał się dziwniej niż zazwyczaj.

– To znaczy? – Podchwyca blondyn naprzeciw niej. – Radziłbym nie odsuwać podejrzeń od siebie, bo jak na razie wszystkie nasze tropy prowadzą wprost do pani.

– Mówił tak, jakby się czegoś bał. Wyglądało to tak, choćby chciał mnie ostrzec przed kimś, kogo się spodziewał.

– Wie pani, kto to mógł być?

– Niestety nie – odpowiada krótko.

Czuje się jak w jednym ze swoich snów. Tylko tym razem trzęsie się jak osika naprawdę, a nie w wyimaginowanej rzeczywistości. Stara się ukryć drżenie rąk, wciskając je między uda, ale buntujące się ciało na wszelkie sposoby zdradza jej zdenerwowanie. Maniakalnie przygryza wargę, co rusz zlizując z niej odrobinę szminki.

– A więc twierdzi pani, że Richard Malkin w ostatnich dniach swojego życia się kogoś obawiał? – Policjant unosi brew w zdziwieniu. – To ciekawe, bo ostatnie nagrania z monitoringu świadczą o tym, że tylko pani miała z nim kontakt.

Wystraszona patrzy na mężczyznę. Przecież to niemożliwe, żeby nikt do niego nie przyszedł. Był w centrum swojej drugiej pracy. Ktoś musiałby w końcu tam wejść. Studenci, dziekan, sprzątaczki. Ktokolwiek, kto byłby zdolny zabić drugiego człowieka. Sam mężczyzna, na którego wpadła parę dni wcześniej, wydaje jej się lepszym materiałem na mordercę niż ona, wiecznie uciekająca, przed co większym pająkiem.

– Więc pozostaje mi zadać pytanie – zaczyna ten drugi, który stoi nieprzerwanie. – Jak udało się pani zatuszować wszystkie ślady. Techniczni nie znaleźli żadnych odcisków ani przedmiotów zbrodni, a jednak ciało Malkina znajdowało się martwe na krześle. Pani ślady nie mogłyby wyparować, a z tego, co się orientuje, nie posiada pani zdolności magicznych.

– Przysięgam, że to nie ja. – Usiłuje brzmieć poważnie. – Profesor Richard był moim przyjacielem i nie miałabym żadnych pobudek, by go zabijać. Co miałabym tym zyskać?

– Niech pani sama nam powie. – Blondyn w międzyczasie odbiera telefon. – Co chciałaby zyskać. Monitoring i wszelkie ślady, jakie posiadamy, wskazują winę na pani osobę. Przykro nam, ale dopóki nic się nie wyjaśni, jest pani...

– Do ciebie Jim. – Klepie siedzącego funkcjonariusza.

– Słucham – odpowiada krótko, a zaraz w słuchawce można usłyszeć wściekły szmer w niezrozumiałym dla nikogo języku.

Mężczyzna prostuje się na krześle, a Elen może przysiąc, że coś się w nim zmieniło. Jakby tajemniczy rozmówca odmienił myślenie bruneta. Jego oczy, lekko zamglone, starają się odzyskać panowanie nad rzeczywistością. Rozłącza się i przez chwilę wpatruje w gasnący wyświetlacz.

– Widocznie zaszła pomyłka. Jest pani wolna – mówi obojętnie i wstaje z metalowego krzesła niczym robot.

– Słucham? – pyta zaskoczona. – Przecież jeszcze chwilę temu zarzucono mi morderstwo. Znaleźliście prawdziwego sprawcę?

– Nie. Ta sprawa jest unieważniona. Ktoś się pomylił. – mówi, wciskając w ręce kobiety jej torebkę. – Niech pani wraca do domu i uważa na kieszonkowców.

Tak po prostu wypchnęli ją za drzwi, zostawiając samą, bez żadnych informacji na środku korytarza. Zdezorientowana patrzy za policjantami, którzy znikają w kolejnych drzwiach.

Wciąż zastanawia się, jak mogło dojść do tej sytuacji. Przecież miała tylko porozmawiać z profesorem, omówić i skonfrontować jej tłumaczenie. Nie może uwierzyć, nawet nie chce dopuścić żadnej myśli, że Richard Malkin już nigdy nie powie jej życzliwie – Dzień dobry. Już nigdy nie zapyta o ojca i nigdy nie uśmiechnie się do niej. Teraz tylko ona będzie się mogła wpatrywać w lśniący pomnik z grawerunkiem dat narodzin i śmierci mężczyzny. O ile taki powstanie.

Mija kilku policjantów, którzy z troską pytają, czy wszystko w porządku. Blada, jakby miała w zamiarze za kilka sekund zemdleć, a oczy ostatkiem sił próbują nie uronić żadnej łezki. Tylko zapewnia mężczyzn, że wszystko dobrze. Oszukuje samą siebie. Nic nie jest w porządku.

Dopiero za szklanymi drzwiami komendy, która mieści się w pokaźnym budynku, pozwala sobie na chwilę słabości. Nagły spazm płaczu wstrząsa jej ciałem, a płuca żałośnie próbują zaczerpnąć powietrza.

Potrzebuje rozmowy i zrozumienia ze strony kogoś bliskiego. Kto zna ją lepiej niż ona sama. Kogoś, kto wie co powiedzieć innego niż słynnego oraz oklepanego – współczuję ci.

Dłonią nieudolnie wyciera z policzka łzy, gdy wolną ręką szuka w torebce telefonu, a w połączeniu z wolnym spacerkiem zadanie ma nieco utrudnione. Chyba od zawsze występuje u niej problemu z podzielnością uwagi. Nawet teraz los stara się kłaść kłody pod nogi, chowając podłużny przedmiot gdzieś w głębi kobiecego chaosu. Po sprawdzeniu trzeciej przegródki może odetchnąć, że tym razem udaje jej się nie zgubić sprzętu i nie musi przechodzić poszukiwawczego stresu.

Czym prędzej wybiera właściwy numer kontaktu i równie szybko przykłada urządzenie do ucha. Nerwowo skubie skórkę z paznokcia, gdy słyszy czwarty sygnał.

– No co to tam mumio. – W końcu słyszy widocznie rozbawiony głos przyjaciółki. – Tylko mi nie mów, że jutro nie idziesz biegać, bo się obrażę.

– Nie o to chodzi CC. – Pociąga nosem i patrzy w niebo, chcąc zatamować potok łez.

– Nie brzmisz za dobrze Miśka. – Stwierdza poważnie.

– Richard nie żyje. – Wyrzuca z siebie nagle. Tym samym zrzuca ze swojego umysłu nieprzyjemny ciężar osamotnienia.

W słuchawce słyszy jakieś trzaski, którym towarzyszy stłumiony głos blondynki:

– Ucisz tego ptaka Greg. – Ostra prośba pada po drugiej stronie. – Możesz powtórzyć Elka? Ten idiota stwierdził, że zacznie mi przeszkadzać.

– Richard Malkin nie żyje. – Powtórzyła już bardziej spokojnie. – Właśnie wyszłam z komendy, bo uwaga, jestem, a raczej byłam podejrzana o morderstwo. – Pociąga nosem. – Jednego wieczora rozmawiasz normalnie z człowiekiem, a drugiego...

– Elen zwolnij. Gubię się. – Przerwa jej zniecierpliwiony głos w słuchawce. – Opowiedz mi wszystko od początku, a najlepiej zacznij od tego, że mi łaskawie powiesz, kim jest do cholery Richard Malkin.

– Jaja sobie robisz Cecilia. – Zatrzymuje się nagle, nie dowierzając w słowa przyjaciółki.

Jak może nie pamiętać, kim jest profesor. Przecież rozmawiała z nim nie raz. Jeszcze więcej razy słuchała opowieści o jego niesamowitej osobie. To jest niemożliwe, żeby w ciągu jednego wieczora zapomnieć o człowieku, ba potraktować go jako nieistniejący element świata.

Czuje, jak o nogawkę jej spodni ociera się puchata kulka. Zerka poddenerwowana w dół. Czarny kot-przybłęda z białą skazą na uchu łasi się do niej. Prawdopodobnie liczy, że za pomocą wewnętrznej słodyczy, uda mu się skruszyć twarde serce kobiety i go przygarnie.

Tupie ostrzegawczo nogą, sycząc ostre – Psiks. Sierść zwierzęcia ostro się stroszy na ogonie. Prycha nieprzyjaźnie na kobietę, a gdy ta tupie jeszcze raz, robiąc lekki krok w jego stronę, ucieka w najbliższy zaułek, chowając się pod śmietnikiem.

– Nie robię sobie z ciebie żadnych jaj. – Brunetka ogląda się jeszcze w stronę kocich oczu, które z niechęcią na nią patrzą. – Gadasz do siebie, a później nie wiesz, czy mówiłaś to mi, czy komu innemu.

– Cecil nie bierzesz mnie teraz na poważnie, prawda? – Elen pyta bezradnie.

– Widzimy się jutro rano. Pamiętaj, że biegniemy dłuższą trasę. – Przyjaciółka po prostu ją olewa.

Odczuwa wewnętrzną ciszę przerywaną zewnętrznym hałasem głośnych silników jeżdżących samochodów. Zrezygnowana chowa urządzenie do telefonu.

Zostaje sama ze swoimi myślami. Nie było nikogo. Jeżeli przyjaciółka nagle zapomina o kluczowej osoby, to co stanie się później?

Nerwowo ściska amulet wiszący nieustannie na szyi. Przygryza wargę. Kobiece przeczucie podpowiada jej, że coś się zdarzy, a ona sama dokona przewrotu. Ma lekkie obawy do całej tej tajemniczej sprawy. Nie, nie będzie jak bohater serialu w czarnym płaszczu i granatowym szaliku. Zostawi to wszystko w spokoju, jak zwykle, gdy w życie zaczynają ingerować podejrzane siły. Będzie stać z boku i się przyglądać.

W końcu ostrzegał, radził, a ona naiwna nie słuchała. Zapatrzyła się w swoje własne możliwości. Egoistka. A on mówił.

Uciekaj, póki możesz.

Więc ucieknie i zapomni jak Cecilia Anchor.

Kieruje się w stronę muzeum. Trzy wycieczki czekają na swojego przewodnika, a tego nie zamierza odpuścić.

Nawet nie zdaje sobie sprawy, że w tym momencie to nie siła wyższa kieruje jej życiem, ani bóg, który zszedł z krzyża. Zielone oczy kota, który już raz zdążył nazwać się kojotem, bacznie śledzą jej ruch. Już wie, że nie weźmie jej na litość.

Krew buzująca w żyłach dostarcza życiodajnego tlenu zmęczonemu ciału. Prawie pięćdziesiąt minut biegu, może wykończyć niewprawionych biegaczy.

Dwie pary butów rytmicznie uderzają o asfaltową drogę, prowadzącą do londyńskiej aglomeracji, a Elen zastanawia się, gdzie popełniła błąd, gdy zgadzała się na wspólne treningi z przyjaciółką. Choć jej kondycja znacznie się poprawiła przez pół roku, to jednak jakikolwiek bieg, jest zdecydowanie ostatnią rzeczą, jaką dziewczyna byłaby w stanie zrobić wczesnym rankiem.

Rześkie powietrze chłodzi spocone ciała kobiet, które kierują się do małego mieszkanka brunetki. Elen przechodzi do marszu, gdy od celu dzielą je dwie ulice.

– Odpadam. – Pochyla się, próbując złapać oddech. – Za dużo jak dla mnie. – Idzie, włócząc po ziemi nogami. Jest zmęczona do granic możliwości, a jedyne, o czym marzy to sen, poprzedzony prysznicem.

– No weź, poddajesz się przed samą metą – odzywa się blondynka. – Uwierz w siebie, w swoje możliwości, nie rezygnuj...

– Daruj sobie te coachowe gadanie. – Ciemnooka przerywa rozkręcającej się dziewczynie. – Nic mnie nie przekona, żeby iść szybciej. Nawet pianki z ogniska.

Blondynka zrównuje krok ze swoją przyjaciółką. Akurat w tej sprawie, jest na przegranej pozycji, choć musi przyznać, że wymaga od Eleonory niemałego poświęcenia, by ta mogła się przygotować to tygodniowego wypadu w góry.

Każda próbuje uspokoić oddech, nie kwapiąc się do rozmowy. Bo niby o czym miałyby teraz rozmawiać? Szczególnie że Elen na dzień dobry, odbyła niezwykle pouczającą rozmowę na temat tworzenia wyimaginowanych postaci, które umierają. Brunetce trudno jest się oswoić z wiadomością, że Richard Malkin nie żyje. Choć minęła noc, podczas której poukładała sobie niektóre rzeczy, to jednak dalej nie rozumie, w jaki sposób Cecilia nie pamięta siwiejącego mężczyzny.

– Daj mi moment. – Elen odzywa się nagle, gdy wchodzą na klatkę schodową jej kamienicy.

Wyciąga z przypiętej do pasa czarnej nerki w grochy klucze do skrytki pocztowej. Widocznie wczorajszego wieczoru nie zauważyła jasnej zawartości.

– Swoją drogą jak tam w pracy? – Zaczyna blondynka, której cisza powoli ciąży – Wyrwałaś w końcu jakiegoś zafascynowanego mumiami popaprańca? – Dziewczyna patrzy na nią poirytowana, przekładając w dłoni listy. – No co, jak sama stwierdziłaś, pisarz był za stary, a ten jak mu tam, Malkin istnieje w twojej głowie.

– Dobrze wiesz, że związki nie wychodzą mi najlepiej – mówi wymijająco.

– Pamiętam tego fagasa sprzed pół roku. Aż się dziwię, że wcześniej nie skończyłaś z nim tej szopki.

– Czy właśnie próbujesz mi zasugerować, żebym znalazła sobie faceta? – pyta dziewczyna lekko zdziwiona pytaniami przyjaciółki.

– Tak. Może byś się ogarnęła – odpowiada prosto z mostu. – Bo na przykład ten Mike.

– Michael był trzy lata temu, a poza tym widziałam w sieci, że z kimś jest, więc nawet do niego nie pisz – ostrzega.

– No weź, to dziewczyna, nie ściana. Można przestawić. Ładnie ze sobą wyglądaliście – mówi pod nosem. – Wpadniesz na grilla, jak wrócimy z Koldyrierów?

– Po kiego lecisz za ocean? – Elen zaczyna ciągnąć rozpoczęty temat.

Ulotka banku, operator sieci komórkowej, gazetka sieciówki. Nic ciekawego.

– Wczoraj jak Greg wrócił z papugą, nagle wyskoczył, że lecimy do Ameryki Południowej z całym sprzętem wspinaczkowym – mówiła, a brunetka w tym czasie otwiera srebrnym kluczem drzwi do mieszkania.

– Oświadczyny na górskim szczycie?

— Nawet nie wiesz, jak na to liczę. – Blondynka w przepoconym stroju rzuca się na rozkładaną kanapę Elen. – Boże, w końcu cisza i spokój.

Brunetka spogląda rozbawiona na przyjaciółkę, odrywając się od czytania bezużytecznych broszurek.

– Hipis, aż tak próbuje cię namówić na ten wyjazd?

– Akurat tym razem nie zaszedł mi za skórę, ale to przeklęte ptaszysko, które przytaszczył ze sobą, ugh. – Ciemnooka patrzy pytająco na przyjaciółkę. W tym samym czasie przekłada ogłoszenie o darmowym badaniu mammograficznym, a w ręce zostaje jej biała, niepozorna koperta. – Już ci wspominałam, że od wczoraj mam w domu papugę, ale ty musiałaś olać ten fakt, więc jeszcze raz. Z tego, co wiem, to Greg przechodził obok zoologicznego, a w witrynie było co?

– Gdacząca papuga?

– Dokładnie. – Sięga po żelki ukryte w prawie pustym opakowaniu. – Jak sam się wytłumaczył „przemówiła do mnie, nie mogłem jej tak samotnie zostawić”. – Udaje głos swojego chłopaka. – Ale jak mnie zostawił samą w centrum handlowym z siatkami zakupów, to była zupełnie inna śpiewka.

Mówi coś jeszcze, narzekając na jazgot w mieszkaniu i kolorowe zwierzę, ale Elen nie zwraca na nią uwagi. Skupia się na przedmiocie, który wciąż tkwi w jej ręce. Biała koperta oznaczona jej imieniem i nazwiskiem. Czarny długopis kaligraficznie pociągnął każdą z liter, nawet adresu.

Zero nadawcy, żadnego znaku zwrotu. Odwraca przedmiot drugą stroną.

– Elen co ci? – pyta z troską.

– Mó-mówiłaś, że – zaczyna się jąkać, nerwowo skubiąc skórkę z paznokci. – Że go sobie wymyśliłam.

Unosi kopertę tak, aby jej przyjaciółka mogła odczytać imię adresata. Cecilia przełyka nerwowo ślinę, gdy udaje jej się odszyfrować pochyłe pismo. Rozszerza w zaskoczeniu oczy.

Przecież to niemożliwe.

– Co jest w środku? – Dziewczyna pyta, starając się brzmieć pewnie.

Elen podchodzi bliżej kobiety i usadawia się obok niej. Otwiera paczkę. Trzęsące się dłonie nie ułatwiają jej tego i tak już prostego zadania.

Dostać list od osoby martwej. Malkin musiał nadać go wcześniej, ale stempel się nie zgadza. Tylko po co? Co było tak ważnego, żeby otrzymała to niespodziewanie pocztą?

Na smukłej dłoni z brzękiem ląduje para srebrnych kluczy. Obraca je w dłoni. Prawdziwe, nie są wytworem wyobraźni, a to dobry znak, by nie trafić na oddział zamknięty.

– Do czego mogą być? – pyta samą siebie, nie zwracając uwagi, na siedzącą obok przyjaciółkę.

Ta wyrwa jej z drugiej ręki pustą kopertę. Irytujący dźwięk podrzucanych kluczy rozbrzmiewa w czterech ścianach kawalerki. Próbuje się skupić i spróbować rozwiązać tę zagadkę, ale nie jest genialnym detektywem, który mieszka po drugiej stronie dziewiętnastowiecznego Londynu. Nie jest nawet geniuszem, tylko szarą myszką, która myśli o przeżyciu.

Nie może dać po sobie poznać, że jest przerażona tą sytuacją. Niecałe dwa tygodnie wystarczyły, by mogła uznać, że coś się złego dzieje. Przypadkiem staje się świadkiem podejrzanych wydarzeń, a trzynastka w piątek wypada dopiero za pół roku, więc to nie może być greckie fatum.

– Jest też kartka Elka. – Odzywa się dziewczyna. – To chyba jakiś adres, czyli...

– Mamy klucze do mieszkania trupa. – Rzuca metalowy przedmiot na stoliczek.

– Osoby, której nie pamiętam, która nie powinna istnieć. – Obie patrzą bezmyślnie w przestrzeń, a ich myśli biegną dwie różne strony. Ucieczka i ciekawość. – Co zamierzasz z tym zrobić?

– Nic. – Wzrusza ramionami. – Lepiej się w to nie mieszać.

– Żartujesz?! – krzyczy za dziewczyną, która udaje się do aneksu w celu zwilżenia gardła wodą. – To nadaje się na książkę kryminalną! Jak możesz zostawić to w spokoju? Przecież to jest niesamowite. – Nagły strach znika z oblicza blondynki, a zastępuje go ekscytacja.

– To jest przerażające Cecilia. – Podejmuje oschle. – Ludzie nie umierają ot, tak. Nie zapominają o istnieniu człowieka, z którym rozmawiają. Martwi nie są w stanie wysłać listu. – Przeciera zmęczone czoło. Zaistniała sytuacja powoli wykańcza ją psychicznie.

W taki sposób zaczyna się każdy średni thriller, którego dziewczyna nie znosi.

– Może i jest to trochę dziwne. – Zaczęła, lekko kombinując. – Ale zawsze możesz urozmaicić swoje życie Elka.

– Nie. Skończ. Nie chcę o tym więcej słyszeć. – Cały czas obstaje przy swoim.

– Chyba możesz zrobić dla mnie jedną rzecz. – Uśmiecha się chytrze, a Elen dobrze wie, że dziewczyna nie da jej teraz spokoju.

Mogła siedzieć cicho i puścić wszystko w niepamięć. Za jakiś czas wszystko by się uspokoiło. Głównie jej rozchwiane myśli, które wprawiają ją w nieustanną panikę.

– Jaką?

Zasada pierwsza. Nigdy nie zadawaj tego pytania osobie, która może wymagać czegoś niemożliwego.

– Ogarnąć się po treningu i jechać pod ten pieprzony adres – odpowiada, rzucając w dziewczynę przypadkowe ubrania, które od wczorajszego dnia leżą na podłodze.

Zasada druga. Nigdy nie zgadzaj się na odwiedzenie domu martwej osoby.

Czarna cegła wyróżnia się na osiedlu czerwonych domków. Zdziczały bluszcz od lat porasta wschodnią stronę budynku. Teraz przymierza się do duszenia komina. Szczyrk zardzewiałych zawiasów metalowej furtki zwabia do okna sąsiedniego budynku ciekawską kobietę.

Kłamstwo w dobrej sprawie nie jest kłamstwem. Równie dobrze mogą dawkować prawdę mówiąc, że są agentami nieruchomości, które przyszły zobaczyć stan domu. Wizja nowych sąsiadów przyprawia posiwiałą kobietę o drobną niechęć. Nawet ona nie pamięta mieszkającego tutaj od kilkudziesięciu lat profesora? Nie ma co, miał ciekawe sąsiedztwo.

Drżąca dłoń nieudolnie próbuje włożyć metalowy przedmiot do zamka, a usta podkreślone matowym różem wciąż powtarzają – To jest zły pomysł.

Wściekła na ślamazarność koleżanki blondynka wyrywa jej klucze i sama otwiera drzwi z ciemnego drewna, które zdobi mosiężna kołatka. Kamienny lew wpuszcza gości do wnętrza.

Serce tłucze się w piersi obu dziewczyn. Jedne z podekscytowania, drugie ze strachu. W końcu poniekąd są intruzami.

– Możemy już stąd iść? – pyta cicho brunetka, która nie chce zbudzić ewentualnego rezydenta tego lokum. Tylko że on prawdopodobnie leży w kostnicy.

– Dopiero co przyszłyśmy. – Młodsza rusza przez ciemny przedsionek wyłożony jasną boazerią.

Na ścianach wiszą trzy głowy króla lasu z pokaźnym porożem i dwa wypchane podniebne asy. Brunetka nie chcąc pozostać w towarzystwie pustych spojrzeń, mimowolnie rusza za przyjaciółką.

– Ten twój Richard miał naprawdę dziwne hobby. – Znajduje ją w salonie, którego okno wychodzi na zaniedbany ogródek.

Ogromna ściana książek cudem utrzymuje się na swoim miejscu. Tarcze z kolorowymi herbami oraz miecze w starych pochwach zdobią wnętrze. Pieczara fanatyka średniowiecza?

– Myślisz, że ktoś tu jest? – Cecilia zaczyna rozmyślać, nie zwracając uwagi na poczynania przyjaciółki. – Elen!

– Nie miał rodziny, żony, dzieci – mówi, biorąc w dłonie jedno ze zdjęć oprawione w ramkę. Czarno-biała fotografia od lat nie była wymieniana. Obok stoi niewielka figurka smoka z błyszczącym kryształem na pysku – Więc raczej nikt tu nie mieszka.

Dopiero teraz zdaje sobie sprawę, jak niewiele wie o swoim byłym wykładowcy, który od kilku lat jest dla niej jak daleki wuj z Ameryki. Nigdy nie wiedziała, czym dokładnie się zajmował, gdzie mieszkał, a teraz stoi w miejscu i trzyma w ręku przedmioty, których nigdy nie powinna widzieć. Te osobiste pamiątki nie są z nią związane. Ten dom, zupełnie obcy, który skrywa tajemnice, nie wita ją ciepłem, a cierpkim napięciem, które przenika przez skórę w głąb aż do serca. Ucieczka byłaby najlepszą opcją, ale znając upartość przyjaciółki i swój konformizm pewnie da się zamknąć w piwnicy.

Po względnych oględzinach parteru, w tym zajrzeniu do lodówki, w której pomidory jeszcze nie obrosły zielonym nalotem, blondynka wyparowuje, a znalezienie jej umożliwia donośne wołanie z piętra.

– Patrz, co tu jest – mówi, gdy tylko ciemnooka staje w drzwiach.

Wskazuje uradowana na ciemną skrzynię, która stoi pośrodku biurka z ciemnego dębu. Cały pokój utrzymano w odcieniach mrocznej elegancji. Za szybami pokaźnej biblioteczki skrywały się książki, a wysokie okna, przytłaczają symetrią panującą w tym miejscu.

– Co to? – pyta od niechcenia, podchodząc do pokaźnego przedmiotu.

– Ty mi powiedz, to twoja działka.

Elen dostrzega, że na ściankach czarnej skrzynki widnieją płaskorzeźby, które mienią się w blasku wpadającego światła. Misternie wykonane podobizny ludzi i zwierząt nie wskazują na pochodzenie tworu. Kilka różnych ujęć, przedstawiające różne od siebie dzieje. Zupełnie jak drewniana droga krzyżowa, która wisi na ścianach zapomnianego kościółka z dzieciństwa. Przejeżdża po niewyobrażalnie gładkim wieku. Ciągnie je do góry. Marszczy czoło. Ani drgnęło. Powtarza czynność jeszcze raz, wkładając w nią więcej siły. Ponownie nic.

– Dlaczego nie chcesz się ruszyć. – Delikatnie popycha przyjaciółkę, która jest niezwykle radosna. Aż dziwne, że powodem jest nagłe zainteresowanie brunetki.

Przygląda się przodowi, jak się okazuje drewnianego pudła. Nic ani śladu zamka na tajemniczy kluczyk, tylko przeklęte płaskorzeźby i runy, które pierwszy raz widzi.

– Potrzebuję czegoś cienkiego i wytrzymałego – mówi, wtykając część paznokcia w milimetrową szparę między wiekiem a ścianą przedmiotu.

– Powinno być dobre. – Cecilia znikąd wyciąga sztylet, którego ostrze zakończono w zabójczy szpic. – No co, wzięłam go stamtąd. – Wskazuje na pokaźną gablotę wiszącą na ścianie po przeciwległej stronie. W środku znajduje się pokaźna kolekcja sztyletów, w której brakuje kilku egzemplarzy. – Zresztą te też. – Rzuca na ciemnozieloną podkładkę dwa kolejne ostrza.

Elen patrzy na nią z dezaprobatą. Nie powinna tego dotykać, a tym bardziej ruszać z miejsca. Ona sama właśnie próbuje otworzyć niemożliwe do otwarcia pudełko.

Bierze od blondynki ostrze, którego rękojeść owinięta w drogocenną skórę ciąży w dłoni. Drobna dłoń nie potrafi odpowiednio pochwycić przyrządu śmierci. Specjalnie zrobiony i odpowiednio wyważony zdecydowanie dla osoby bardziej postawnej niż Elen. Zdobienia wykonane ze srebra mienią się ujmującym blaskiem błękitu przechodzącego pod wpływem ruchu i światła w zieleń, by w końcu przemienić się w neutralne srebro. Na zakończeniu znajduje się niewinna runa Kaen. Z pewnością oznacza coś konkretnego, pewnie ważną rzecz, albo po prostu jest znakiem właściciela. Niestety, jak na złość notesik zostawiła w mieszkaniu, a sama nie potrafi spamiętać wszystkich znaczeń.

Wkłada sztylet do niewielkiej szczeliny, aby wykorzystać niczym dźwignę. Przy okazji uważa, żeby nie złamać drogocennego przedmiotu. Nóż musi być wykonany z wyjątkowo twardego stopu metali. Elen używa całej swojej siły, nadymając policzki, a klapa skrzypi niechętnie, uchylając się nagle. Rysuje przypadkowo ścianę skrzynki.

– Książki. Zero błyskotek i skarbu Inków – zaczyna się zawiedziona Cecilia.

Elen sięga do środka i wyciąga pierwsze pismo, kartkując je. Zapisane niebieskim oraz czarnym długopisem strony, nic konkretnego nie mówią dziewczynie. Forma pamiętnika?

– Nie wiem, czy powinnyśmy tego dotykać. Widocznie ta skrzynia była dla kogoś przygotowana, więc...

– Boże, Elen, musisz tak panikować? – mówi obruszona blondynka. – Przeżywasz wszystko gorzej niż Greg, choć raz wyluzuj.

Łatwo jej mówić. Wyluzuj. Ludzie znikają, martwi wysyłają listy, opuszczony dom wcale nie wygląda na opuszczony, a nawiedzone skrzynie ot, tak sobie stoją na biurku. Bądź tu człowieku spokojny.

W jednej chwili Elen odczuwa wewnętrzne zimno, które zdaje się przynosić ukojenie jej rozgrzanym do cna nerwom. Powoli przychodzi rozluźnienie, a wraz z nim cichy szept w jej głowie.

Zabierz to ze sobą. – Czyżby jej Sumienie postanowiło przemówić?

– Myślę, że masz rację. Zabierzmy to ze sobą. – Dziewczyna wrzuca bez zastanowienia dwa leżące sztylety do środka.

– No w końcu. – Przygląda się poczynaniom przyjaciółki. – Ale tego nie chowaj. Przyda się później do ponownego otwarcia.

Dziewczyna przypadkiem znajduje szmatę, w którą owija zaklęty sztylet, żeby schować go do torby przyjaciółki.

– Wziąć ci ten kufer do domu? – pyta Cecilia, gdy dziewczyna zamyka wieko. – Jakoś teraz zaczynasz zmianę w muzeum, nie?

Głos grzęźnie w krtani brunetki. Nie wie, co powiedzieć.

Nie pozwól,jej zabrać.

Uporczywy głos Sumienia góruje nad chaotycznymi myślami, które przyprawiają dziewczynę o migrenę.

Przecież tylko ty rozumiesz wartość skrzyni.

Mruga kilkakrotnie. Sentyment pozostałe po profesorze. Jego notatki, książki, które skrywają błyskotliwe spostrzeżenia. Tak, Elen dostrzega w tym wartość naukową.

Teraz należy do ciebie, tylko do ciebie. To ty ją otwarłaś.

Ale nie znalazła.

– Nie trzeba Cecil i tak muszę wrócić do mieszkania. Zapomniałam identyfikatora. – Podnosi pudło, które teraz wydaje jej się nadzwyczaj lekkie. Kłamie jak z nut. Równie bez problemu układa je sobie w objęciach, by zanieść do domu. – Lepiej już chodźmy – kwituje obojętnie.

Cecilia rzuca jeszcze krótki komentarz o powrocie przewrażliwionej Elen i wychodzą z gabinetu, kierując się do wyjątkowo głośnych schodów. Skrzypienie każdego stopnia oznajmia obecność dwójki osób, ale nikt nie słyszy, jak trzecia schodzi tuż za nimi i uśmiecha się szelmowsko.

Właśnie zdobył nowego pionka na swojej planszy.

Zasada trzecia. Nigdy nie zabieraj z obcego domu podejrzanych, czarnych skrzyń.

Większą podjarkę miałam, gdy publikowałam to pierwszy raz. Teraz nawet nie pamiętam, co tu pisałam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top