🎄🎄🎄
Był mroźny, zimowy dzień. Cały Paryż tonął pod grubą warstwą białego puchu, którego pojedyncze płatki opadały na brązowy płaszczyk drobnej, niewysokiej postaci mknącej przez zatłoczone miejskie ulice. Owa osóbka szła szybkim krokiem, niemalże truchtem, ściskając misternie przygotowaną paczuszkę z kokardą i usiłując ignorować doskwierający jej chłód. Zadanie to wcale nie należało do łatwych, a twarz dziewczyny powoli przybierała barwę szkarłatu, taką jaką miała większość świątecznych dekoracji porozwieszanych wokół, przy prawie każdym budynku. Była bowiem Wigilia Bożego Narodzenia.
Paryżanie mijani przez nastolatkę wydawali się radośni i pełni entuzjazmu. Część młodszych dzieci trzymała jedną ręką dłoń rodzica, drugą natomiast ściskała kurczowo maskotkę Biedronki lub Czarnego Kota z mikołajową czapką na głowie. Sam widok tych zabawek jednocześnie bawił i rozczulał dziewczynę — parę razy musiała opatulić się szczelniej swoim pudrowym szalikiem, by ukryć uśmiech.
— Mamo, zobacz! — na oko sześcioletnia dziewczynka w cytrynowej kurtce wskazywała na wystawę sklepową, gdzie znajdowały się lalki wykonane na podobieństwo pozostałych bohaterów: Rudej Kitki, Ryuko i reszty, również w świątecznej wersji. — Kupisz mi jedną? Proszę!
Nastolatka obejrzała się za siebie.
— To takie urocze — powiedziała nieco nerwowym głosem. — Może zadzwonię do Alyi i powiem jej, że odkładamy cały plan na kiedy indziej? Spędzimy Wigilię z dziewczynami i...
— Nie ma mowy, Marinette — czerwone kwami wychyliło się z torebki, ukazując ogromne niebieskie oczy. — Zdecydowałaś, że wyznasz dziś Adrianowi swoje uczucia. Musisz to wreszcie zrobić!
Marinette Dupain-Cheng, znana również jako Biedronka, westchnęła na te słowa. Jej policzki powlekły się jeszcze intensywniejszą czerwienią.
— Wiem Tikki, ale to nie takie proste. Próbowałam już tyle razy, a ciągle mi nie wychodzi. Znowu zacznę się jąkać albo się o coś prze...
Nie zdążyła dokończyć. Noga poślizgnęła jej się na lodzie i gdyby ostatnim rozpaczliwym gestem nie chwyciła się barierki schodów, wylądowałaby twarzą na ziemi.
— O-o tym właśnie mówię! — jęknęła zrezygnowana.
Twarz Tikki rozjaśnił uśmiech i kwami natychmiast pospieszyło z pocieszeniem.
— Początki zawsze są trudne. Jestem pewna, że teraz dasz radę. Musisz tylko zdobyć się na trochę więcej pewności siebie.
Marinette ścisnęła mocniej paczuszkę.
— Więcej pewności siebie... Może masz rację.
Podniosła wzrok ku sypiącym się z nieba malutkim płatkom śniegu. Na pierwszy rzut oka wydawały się dość podobne, lecz po bliższym przyjrzeniu się Marinette dostrzegła, że każdy z nich jest zupełnie inny. Wszystkie jednak wydawały się zachwycająco piękne.
Ciekawe, czy Adrien kiedykolwiek obserwował uważnie płatki śniegu — przemknęło przez myśl tajnej bohaterce. — A może robi to teraz, tak jak ja?
Ta wizja wywołała u dziewczyny przypływ przyjemnego ciepła. Przyspieszyła kroku, lecz teraz szła rozważniej, uważając by się nie poślizgnąć.
Kiedy dotarła w umówione miejsce, przyjaciółki już na nią czekały. Wzrok Marinette padł w pierwszej kolejności na Alyę — nic dziwnego, ponieważ ta stała z przodu, z rękami opartymi o biodra i iskierkami sprytu w oczach. Towarzyszyły jej wszystkie dziewczyny z klasy z wyjątkiem, oczywiście, Chloé i Sabriny: Mylene, Alix, Juleka i Rose. Wszystkie były ubrane ciepło i stosownie do pogody. Wszystkie mimo to miały lekko czerwone policzki od mrozu. I wszystkie nawet nie próbowały kryć swojej ekscytacji.
Tikki zanurkowała w głąb torebki Marinette w chwili, gdy Alya podbiegła przywitać się jako pierwsza.
— Nareszcie jesteś, dziewczyno! — uśmiechnęła się pogodnie. — Gotowa na wizytę u państwa Agreste?
W pierwszej chwili niewinny żart wydał się Marinette koszmarnie peszący. Zaraz jednak przypomniała sobie słowa małej, skrywającej się właśnie na dnie torebki przyjaciółki. Więcej pewności siebie. Spojrzała na obłożone ładnym, czerwonym papierem w renifery pudełko, które przez cały czas trzymała w dłoniach. Zdusiwszy w sobie obawy, przełknęła ślinę i przywołała na twarz firmowy uśmiech, w którym dało się wykryć nutkę niepokoju.
— Tak. Jestem... jestem gotowa.
— Już się nie mogę doczekać! — Rose aż zapiszczała i klasnęła w dłonie.
Pozostałe koleżanki niezwłocznie przyłączyły się do entuzjastycznych okrzyków.
— Wreszcie to zrobisz — Alix wywróciła oczami, jednak widać było u niej radość.
— Wigilia to wyjątkowy dzień — dodała Mylene. — To takie wspaniałe, wyznać komuś miłość właśnie dziś!
Juleka wprawdzie nie odezwała się słowem, ale jej łagodny uśmiech wystarczał absolutnie, by wesprzeć przyjaciółkę na duchu.
Marinette przygryzła nerwowo wargę. Świadomość, że zdecydowała się na planowany od dawna krok i że miał on nadejść już, teraz, zaraz, potwornie ją przytłaczała.
— Rety, dziewczyny... Nie nakręcajcie się zbytnio. Może... może wcale mi się nie uda i...
Alya przerwała jej wybuchem śmiechu.
— O czym ty mówisz, Marinette? Dziś Wigilia. Musi ci się w końcu udać. A teraz idziemy!
Było już za późno, by się wycofać, zrezygnować. Kiedy Alya twardo oznajmiła, że idą, musiały iść i koniec kropka.
Marinette Dupain-Cheng nie od dziś stawała na głowie, by zwrócić na siebie uwagę słynnego chłopca z pierwszych stron gazet, Adriena Agreste'a, jednak każda z podejmowanych przez nią prób kończyła się fiaskiem. A to się zająkała, palnęła jakąś głupotę, a to nie dała rady spojrzeć mu w oczy i uciekła, a to wyparła się otwarcie swoich uczuć pod wpływem presji oraz stresu. Na dodatek musiała zmagać się z innymi nastolatkami zanurzonymi w młodym modelu. A tych naprawdę nie brakowało.
Jaka była szansa, że wśród mnóstwa chętnych, ładnych, bystrych i pochodzących z wpływowych rodzin dziewczyn wybór Adriena padnie akurat na tę niezdarę z jego klasy, która nigdy nie potrafiła przyjść na lekcje na czas i zawsze paplała przy nim same głupoty? Cóż, dosyć niewielkie. Znikome. A właściwie żadne. Tak przynajmniej sądziła Marinette.
Ale wszyscy tak gorąco ją wspierali. Ilekroć spoglądała na twarz Adriena Agreste'a, na jego lśniące jasne włosy, szmaragdowe oczy i przepiękny uśmiech naturalnie malujący się na ustach, w jej sercu zapalał się płomyk nadziei, a fala przyjemnego ciepła zalewała całe ciało. Zachęcana motywującymi słowami Tikki i Alyi, i pozostałych bliskich zdecydowała się wreszcie podjąć sensowne działania. Była Wigilia, więc mogła odwiedzić przyjaciela z klasy i... No właśnie, co zrobić?
Dotąd wymyślała skomplikowane plany, jednak żaden z nich nie odniósł oczekiwanych rezultatów. Dlatego w te święta postanowiła zrobić coś absolutnie nie w swoim stylu, coś zdecydowanego, odważnego i niespodziewanego zarazem. To znaczy wyznać miłość Adrienowi - w normalny, pozbawiony kombinacji sposób.
W niewielkim pudełeczku, które trzymała, znajdował się specjalnie przygotowany podarunek. Ostatnim razem Marinette sprezentowała chłopakowi czapkę i, mimo że przypadła mu ona do gustu, z perspektywy czasu Dupain-Cheng uznała ją za kompletny niewypał. Dlaczego? Otóż została odebrana jako zwyczajny upominek od zwyczajnej przyjaciółki z klasy. Tylko przyjaciółki. Teraz natomiast zamierzała wyznać, co naprawdę czuła. Prezent dla Adriena musiał więc być absolutnie idealny. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że mu się spodoba.
Stojąc przed automatyczną bramą ogradzającą posiadłość państwa Agreste wciąż miała wątpliwości. Nie pomagało również, że właśnie tutaj koleżanki postanowiły ją opuścić.
— To będzie wasza chwila — oświadczyła podekscytowana Rose. — Och, chciałabym móc to zobaczyć!
— N-no to może pójdziecie ze mną? —palnęła szybko Marinette. — Im nas więcej tym raźniej...
— Marinette!
— Przepraszam.
Alya obdarzyła ją ostatnim szerokim uśmiechem, po czym oddaliła się za pozostałymi dziewczynami. Kiedy tylko zniknęły za zakrętem, nastolatka uchyliła lekko swoją różową torebkę.
— Tikki, pomocy!
— Nie przejmuj się — powiedziało łagodnie kwami. — Wierzę w ciebie, Marinette.
Marinette poczuła nagle, że panujący chłód zaczął doskwierać jej coraz bardziej. Jeszcze niedawno starała się udawać tak pewną siebie. Teraz, stojąc przed domem Adriena, cała odwaga ją opuściła.
— Och, a może... zamienię się w Biedronkę i zostawię mu ten prezent? — zasugerowała.
Jej wzrok powędrował ku górze. Dostrzegła okno, które (jak wiedziała) pochodziło z pokoju Adriena. To było takie proste: stać się superbohaterką, podrzucić prezent, zmyć się z miejsca zdarzenia. Każdy mięsień jej ciała aż się do tego palił.
— Nie — głos kwami sprowadził ją na ziemię. — Przecież w ten sposób Adrien nie dowie się, od kogo ten prezent. No i nie wyznasz mu miłości! Wszyscy na ciebie liczymy. I ja, i Alya, i reszta twoich przyjaciół z klasy.
Marinette zawahała się chwilę. Spojrzała na czarną bramę, tak ogromną, że poczuła się przytłoczona. Jako Biedronka bez problemu broniła Paryż, walcząc z najpotężniejszymi złoczyńcami o supermocach. Lecz jako Marinette Dupain-Cheng nie potrafiła zebrać w sobie odwagi, by wypowiedzieć proste zdanie do chłopaka, którego darzyła uczuciem.
Dlaczego jej życie musiało być tak skomplikowane?
— Ja... wiem. Sądziłam, że w końcu się przełamię. Ale nie dam rady tego zrobić. Jeśli zostanę odrzucona... święta już zawsze będą nieść ze sobą złe wspomnienia. A jednak zależy mi, by dać prezent wyjątkowej osobie. Tikki, kropkuj!
Zanim Tikki zdążyła zareagować, transformacja się rozpoczęła. Po chwili dziewczyna w czerwonym lateksowym kostiumie patrzyła na rezydencję Agrestów z błyskiem w oku.
Alya mnie zabije, gdy się dowie — pomyślała.
Lecz mimo to ścisnęła prezent w dłoniach i ruszyła. W końcu musiała go wręczyć komuś wyjątkowemu. I, świadomie lub nie, zaczęła się rozglądać po drodze. Miała bowiem cichą nadzieję, że w tej krótkiej chwili natknie się na bliskiego przyjaciela. Ale nie chciała przyznać tego wprost.
🎄🎄🎄
Gdy tylko Adrien Agreste zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie, spod kołdry na jego łóżku wynurzyło się czarne kwami. Stworek, który od dłuższego czasu skupiał się tylko na zajadanym przez siebie serze, podniósł wreszcie duże zielone oczy z łobuzerskimi iskierkami.
— Uwielbiam święta. Wtedy nawet camembert smakuje jakoś lepiej — podrzucił wspomniany przysmak do góry i połknął go w całości. — Rzecz jasna normalnie też jest wspaniały!
Adrien westchnął. W głowie wciąż rozbrzmiewały mu słowa Nathalie. Bardzo podobne słyszał rok temu i prawdopodobnie miał je słyszeć jeszcze w następnych latach. Wiem, że jest Wigilia, ale twój ojciec jest teraz bardzo zajęty. Zjawi się niebawem.
I już było jasne, że Gabriel Agreste się nie zjawi.
— Ej, dzieciaku — odezwało się kwami, kiedy po pewnej chwili wciąż nie otrzymało odpowiedzi. — Skoro twój ojciec nie wysuwa nosa z gabinetu, możemy go olać.
Adrien uśmiechnął się blado.
— To nie takie proste, Plagg.
— Oczywiście że to takie proste — zaoponował Plagg. — Spadaj stąd, póki nikt cię nie pilnuje.
Chłopak zerknął w stronę okna. Widok był tak piękny, że aż kusiło, by się gdzieś wyrwać. Szron ozdobił szyby misternymi, bajecznymi wzorami, a śnieg obficie obsypał całą stolicę Francji.
Adrien Agreste mógł jedynie pomarzyć, by bez problemu wybrać się na przechadzkę po Paryżu. Ale Czarny Kot, to co innego. Jednego z dwójki głównych bohaterów chroniących owe miasto nie powstrzymywało absolutnie nic, by w dowolnym momencie poskakać sobie po dachach czy zapozować do zdjęć dla fanów.
Nastolatek obejrzał się jeszcze za siebie. A co jeśli Gabriel Agreste oderwie się jednak od obowiązków?
Nie. Po chwili oprzytomniał. Miał już dosyć ciągłych rozczarowań.
— Niech będzie. Plagg, wysuwaj pazury!
— Czekaj! — kwami kurczowo ścisnęło ostatni kawałek camemberta. — Muszę tylko skoń...
Ale w najbliższym czasie nie było mu dane skończyć.
Czarny Kot otworzył okno, wyskoczył na zewnątrz i ruszył przed siebie. Mróz uderzył go w twarz, a drobne płatki śniegu zaczęły osiadać i natychmiast się topić zarówno na jego kostiumie, jak i jasnych niesfornych włosach. Oczy chłopaka, jeszcze przed chwilą zwyczajnie zielone, przybrały teraz tę barwę niemal w całości, łącznie z białkami. Już zamierzał ruszyć w głąb miasta, przeskakując po dachach przy pomocy swojego kija. Już sobie wyobrażał, jak to będzie — oglądać przystrojone domy, szczęśliwie rodziny za oknami, bogato ozdobione choinki. Z jednej strony czuł wreszcie wolność, której nie mógł zaznać we własnym domu. Z drugiej jednak doskwierała mu samotność. Pogrążony w zadumie, w pierwszej chwili nie dostrzegł smukłej, zwinnej postaci w czerwieni mknącej w pobliżu, dopóki nie usłyszał znajomego głosu.
— Czarny Kocie!
Odwrócił się gwałtownie... i omal nie zachłysnął się powietrzem. Widywał ją już tyle razy, a jej uroda wciąż robiła piorunujące wrażenie. Lśniące ciemne włosy związane w kucyki przyprószył śnieg. Jej śliczną twarz o delikatnych rysach pokrywały rumieńce, co wyglądało uroczo — szczególnie w połączeniu z piegami — a fiołkowe oczy otoczone gęstymi, długimi rzęsami miała szeroko otwarte ze zdumienia. Zatrzymawszy się gwałtownie, opadła na dach jednego z budynków.
Bohater tak się na nią zapatrzył, że stracił koncentrację. Przystanął w ostatniej chwili na samym skraju dachu.
— Łał. Miło cię widzieć, moja pani. Wyglądasz pięknie jak zwykle — skomentował, a na jego usta automatycznie wpłynął naturalny, niewymuszony uśmiech. — Wesołych świąt.
Biedronka odwzajemniła uśmiech.
— Cześć, Kocie. Dziękuję...
Miała uniesiony podbródek, w oczach jak zwykle tańczyły jej bystre iskierki, lecz wydawała się jakaś poddenerwowana. Garbiła się lekko, a ręce trzymała za plecami jakby coś ukrywała.
— Chyba się gdzieś spieszysz.
Jej twarz zrobiła się niemal tak czerwona jak jej kostium, aż Czarny Kot musiał podać w wątpliwość, czy to od zimna.
— Nie... to znaczy tak... ale niezupełnie — zawahała się. — Zaplanowałam coś na tegoroczne święta i teraz się zastanawiam, czy temu podołam.
— O, a to ciekawe — bohater rzucił jej spojrzenie spode łba. — Mogę ci jakoś pomóc?
Tak, teraz zdecydowanie się rumienia.
— To bardzo miłe, ale muszę zrobić to sama. Powiedz lepiej, jakie ty masz plany na święta.
To pytanie całkowicie zepsuło cały nastrój.
— Ach... ja. Nic ciekawego.
Bohaterka musiała wyczuć gwałtowną zmianę jego nastroju.
— Naprawdę? Nie spędzasz Wigilii z rodziną, bliskimi?
Była taka piękna, gdy przez jej twarz przemykało zmartwienie. Czarny Kot odwrócił wzrok.
— Cóż, taki miałem zamiar. Ale mój ojciec ciągle zajmuje się pracą i...
Im dalej mówił, tym bardziej się wahał. Nie powinien ujawniać swojego życia prywatnego. A w oczach Biedronki malowała się coraz większa niepewność, jakby musiała podjąć ważną decyzję i wahała się między dwiema możliwościami. Już zaczął podejrzewać, że się zezłości. Ale ona w pewnym momencie mu przerwała.
— Och, właśnie sobie przypomniałam, że mam jeszcze dużo czasu — wypaliła. — Możemy go wykorzystać. We dwójkę.
Mniej by go zdziwiło, gdyby nagle, bez zapowiedzi, wyjawiła mu swoją tożsamość. Przez chwilę wpatrywał się w twarz Biedronki, miłości swojego życia, w kompletnym osłupieniu. W jej spojrzeniu było tyle ciepła. Wydawało się to zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.
— We dwójkę — powtórzył. — Mówisz poważnie, moja pani?
— Dlaczego nie? — zapytała pogodnie.
Jej uśmiech podgrzał atmosferę o parę stopni. Podeszła trochę bliżej. Teraz jej oczy błyszczały pewnością siebie. Wyjęła zza pleców paczuszkę zawiniętą w ozdobny papier.
— Wesołych świąt, Czarny Kocie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top