8. Louisa McCarthy
"Kochać i tracić, pragnąć i żałować,
Padać boleśnie i znów się podnosić,
Krzyczeć tęsknocie precz! i błagać
prowadź!
Oto jest życie: nic, a jakże dosyć..."
Na weekend z Colinem jedziemy do mamy. Na początku jest naprawdę dziwnie, każdy nadal myśli o tacie, ale potem zaczynamy swobodniej rozmawiać. Mama choć przygnębiona uśmiecha się i specjalnie dla nas piecze ulubioną szarlotkę. Wieczorem dzwonię do każdego z rodzeństwa i proszę, by zjawili się na niedzielnym obiedzie. Co dziwne wszyscy się zgadzają. Ubieram brązową obcisłą sukienkę i zawożę mamę na niedzielne nabożeństwo. W tym czasie Colin zaczyna przygotowania do obiadu. Kiedy wracam słyszę tylko przekleństwa. Tak, ciężko u niego z gotowaniem. Zabieram się do roboty. Jadę po mamę do kościoła, kiedy wracamy na podjeździe są już samochody mojego rodzeństwa. Obiad mija w miłej atmosferze, a mama wyraźnie cieszy się z tego, że jesteśmy tu wszyscy razem, lecz to przykre, że dopiero po śmierci ważnej dla nas osoby.
***
Poniedziałkowy - dzień nie należy do najlepszy. Wczorajszy powrót to był istny koszmar. Bez kawy nie potrafię funkcjonować.
Wtorek jest o wiele lepszy, przynajmniej jestem wyspana i pełna energii. Cały dzień pracuję nad projektem.
Środa - połowa tygodnia, jest nadwyraz ciężko, ponieważ mam drobne kłopoty z ekipą, którą zleciłam do wykonania projektu.
Czwartek - pakuję laptop do torby, gdy słyszę pukanie. Okazuje się, że to państwo Jones. Miałam dla nich wykonać parterowe mieszkanie, lecz pojawiły się nowe aspekty. Pani Jones jest w ciąży i za sześć miesięcy urodzi im się dziecko. Muszę wprowadzić poprawki.
Piątek to najbardziej oczekiwany przeze mnie dzień. Wracam ze spotkania, na swoim biurku znajduję białą dużą kopertę. Zaciekawiona od razu ją otwieram.
"Dla Louisy"
Jestem ciekawa co kryje w sobie list.
"Witaj kochanie, tu tata." - zamieram.
" Skoro to czytasz to oznacza tylko jedno - nie żyję. Od kilku lat chorowałem. Miałem nowotwór. Nikt o niczym nie wiedział, nawet mama. Nie chciałem przysparzać żadnemu z Was cierpienia. Wiedziałem, że umrę w końcu to było czwarte stadium. Nie było dla mnie szans, żabko. Życie tak szybko przemija. Pamiętam moment, w którym Ty i Peter się urodziliście. To był najpiękniejszy moment w moim życiu. Uwierz mi, gdy każde z Twojego rodzeństwa przychodziło na świat to było niesamowite uczucie. Zobaczysz i Ty Lou tego doświadczysz. Szkoda tylko, że nigdy nie zobaczę Twoich dzieci.
Chciałbym, żebyś wiedziała, że mimo śmierci Petera ani ja ani mama nie obwinialiśmy Cię o to. Nawet Twoje rodzeństwo tak nie myślało, tylko nie wiedzieli jak do Ciebie dotrzeć, bo straciłaś połowę siebie. Uwierz mi, że każde z nich chciało powiedzieć Ci coś na współczucie, ale sami czuli do siebie żal, że nie mogli nic zrobić.
Chciałbym poruszyć pewnien temat. O pewnym mężczyźnie, który mimo głębokiej miłości do Ciebie, Cię zranił. Nie podzielam tego co zrobił, ale Louiso... Sam to naprawdę dobry facet. Zrobiłby dla Ciebie wszystko. Jestem w 100% pewien, że nadal Cię kocha. Nie złość się na niego, to ja kazałem podłożyć Ci ten list, gdy będziesz gotowa go przeczytać. Od tamtej pory, gdy zerwaliście, spotykałem się z Nim co pewnien czas. Naprawdę Go polubiłem. Opowiedział mi Waszą prawdziwą historię. O intrydze i o tym, że naprawdę Cię kochał. Im dłużej Cię nie widział tęsknił za Tobą coraz bardziej. Jak myślisz dlaczego ożenił się z Leah? Bo wiedział, że mu nie wybaczysz i chciał dać Ci spokój. To ja mówiłem mu co u Ciebie, pokazywałem zdjęcia. Gdybyś widziała wtedy Jego wyraz twarzy. To miłość, Lou. To było to. Podobnie było, gdy zobaczyłem mamę. Z dnia na dzień kochałem ją coraz mocniej.
Chcę byś była szczęśliwa. Podejmij właściwą decyzję nim będzie za późno. Mimo wszystko, bez względu na to co zdecydujesz, zawsze będę przy Tobie. Kocham Cię.
PS. To nie koniec mojej drogi. Ona dopiero się zaczyna, a my jeszcze się spotkamy.
Twój tata"
Płaczę. Wchodzi Suzanne, ale gestem proszę by wyszła. Nie wiem jak zinterpretować ten list. Dlaczego Sam dał mi go tak późno? Wybieram jego numer i dzwonię. Odbiera po trzech sygnałach. Pytam czy jest w firmie, odpowiada, że tak, więc uprzedzam, że przyjdę. Ocieram łzy i poprawiam makijaż. Pozwalam Suz wyjść wcześniej. Pukam dwukrotnie w drzwi, kiedy słyszę ciche Proszę wchodzę.
- Wszystko dobrze? - pyta gdy tylko mnie widzi. Zawsze wiedział kiedy jestem smutna lub gdy coś mnie trapiło.
- Czemu dałeś mi go dopiero teraz? Minęło trochę czasu... Pogodziłam się z myślą, że tata zmarł, a teraz ten list...
- Lou, to była wola twojego ojca.
- Czemu od razu nie powiedziałeś mi tym, że się spotykaliście?
- A co miałbym ci powiedzieć? Hej, Lou wiesz widuję się z twoim ojcem, a on opowiada mi co u ciebie.
- Dlaczego tego chciałeś? Masz żonę i dziecko.
- Chciałem... Chciałem wiedzieć, że jesteś szczęśliwa i że kochasz tego faceta. Miałem chyba nadzieję, że do mnie wrócisz. - mówi niepewnie.
- Nie, nie wróciłabym. - oznajmiam z oczami pełnymi łez. - Nawet gdybym cię kochała nie wróciłabym. Zbyt bardzo mnie zraniłeś, Sam. Za bardzo bolało mnie nasze rozstanie, twoje kłamstwa, fałszywe oświadczyny, a potem wielka miłość. Wiedziałam że coś jest nie tak. - odwracam się i łapię za klamkę.
- Problem w tym, że cię kochałem. Bardzo mocno. I byłem głupi pozwalając ci odejść.
Nie patrzy na mnie, ale na panoramę miasta. Dłonią przeczesuje włosy. Denerwuje się.
***
- Kochanie, pomyślałem, że moglibyśmy załatwić wedding plannera, by wszystko zorganizował. My oboje pracujemy, nie mamy na to czasu. Co sądzisz?
- Dobrze.
Chociaż sądzę inaczej. To mój ślub i to ja chciałabym go organizować. Nie mam ochoty jednak teraz na przekonarzanie się. Nadal jestem smutna i przygnębiona, bo jak mogłam nie zauważyć, że z tatą jest aż tak źle.
- Muszę wyjechać. - rzucam nagle. - Na weekend.
- Pojadę z tobą.
- Nie. Chcę jechać sama. Załatwisz jakiegoś dobrego wedding plannera w tym czasie.
Godzinę później jestem w drodze do mamy. Ogłosiłam wszystkim, że mają być w sobotni poranek w rodzinnym domu, bo chcę im coś pokazać. Trochę protestowali, ale w końcu mi się udało.
Gdy jestem przed domem otwieram tylne drzwi, a na siedzeniu leży kilka kopert. "Dla Mary", "Dla Nathana", "Dla Quentina", "Dla mojej kochanej żony". Robi mi się słabo, nie wiem czemu, ale tak się właśnie dzieje. Na chwilę siadam, a potem idę do domu. Kręci mi się w głowie, jest mi niedobrze. Biegnę do łazienki i tam wymiotuję. Na trzęsących się nogach podchodzę do umywalki i płukam usta. Gdy wracam mama stawia przede mną kubek z gorącą herbatą.
- Kochanie, czy ty jesteś w ciąży? - pyta, a na jej ustach gości szczery, szeroki uśmiech.
- Nie. - wypieram się. - Chyba nie. - dodaję i sama zaczynam się nad tym zastanawiać.
***
- Nie łatwo mi o tym mówić, ale muszę. Wczoraj dostałam list. List od taty. Wyjaśnił w nim dlaczego zmarł i inne rzeczy. Dla każdego z was mam osobny list. - podaję koperty.
Siadam na kanapie obok Mary. Po kilku minutach po prostu mnie do siebie przytula i szepcze:
- Przepraszam. - płacze.
Po raz pierwszy od wielu lat czuję, że jest szansa dla naszej rodziny. A wdzięczność należy się mojemu tacie i w pewnym sensie Peterowi.
***
Przepraszam, że musieliście tyle czekać na kolejny rozdział, ale opuściła mnie wena. Dzisiaj jedynie udało mi się spleść cokolwiek. Mam nadzieję, że się Wam podobał 😊 To do następnego, pozdrawiam i miłego weekendu 😁❤️
A tak na marginesie wie ktoś może co to za wiersz na początku rozdziału? 😁😊❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top