20. Louisa McCarthy

,, Zaufanie to coś, co się buduje przez lata. Nie można tego kupić."

Tydzień mija w zaskakująco szybkim tempie. Nim się oglądamy pierwsze spotkania, wstępne rozmowy mamy już za sobą. Jednak mimo wszystko najlepsze były w tym czasie pierwsze wizyty w miejscach, które zawsze chciałam zobaczyć na własne oczy. Chyba nic nie kocham bardziej niż podróże, no i zwierzęta. Hahah. Skoro Colin nie chce dzieci może powinniśmy pomyśleć o psie. Porozmawiam z nim o tym wieczorem. Dzwonimy do siebie codziennie wieczorem. Czasem nasza rozmowa trwa kilkadziesiąt minut czasem to zaledwie kilka. Tłumaczy się, że ma urwanie głowy i nie ma czasu rozmawiać, pyta na szybko co u mnie, ja wtóruję to pytanie względem niego. Na tym się kończy, mówi, że mnie kocha i, że zadzwoni jutro wieczorem. Tak oto minął mi tydzień, za szybko i zbyt oczywiście.

- Chcesz kawy, Suz?- pytam, przeciągając się.

- Tak, poproszę.

- Ej, Darcy! Kawy?!

- No! Zaraz schodzę!

- Luz. Tosty?

- Pewnie. Pomóc ci?

- Nie. Dam radę.

- Pójdę się spakować.

- O której masz samolot?

- O piętnastej. Więc koło osiemnastej powinnam być w Nowym Jorku. Robert ma przyjechać po mnie na lotnisko i odwieźć do domu.

- Szkoda, że dzisiaj już wyjeżdżasz.

- No będzie nam cię tu brakowało Suzanne. - dodaje Sam.

- Dokładnie.

- No mi też szkoda stąd wyjeżdżać, ale muszę wracać do mojego męża i Hazel.

- Jest przesłodka.

- Tak, kocham ją ponad wszystko. Chwila moment i ty będziesz nosiła pod serduszkiem taką małą istotkę. Już zapewne o tym rozmawialiście z mężem.

- Narzeczonym, jeszcze. Tak, prowadziliśmy tę rozmowę setki razy.

- Sam, a twoje dziecko jak będzie miało na imię.

- Leah, wybiera.

Dziwi mnie jego obojętność. Zawsze chciał mieć dzieci, a teraz to w jego głosie. Czemu tak jest? Może wcale nie cieszy się z dziecka? Może boi się o to jakim będzie ojcem?Chcę z nim porozmawiać. Tak jak kiedyś, tak naprawdę szczerze.

- Tosty gotowe. - przerywam niezręczną ciszę, która nastała w całym domu. Sam uśmiecha się do mnie i chyba jest mi za to wdzięczny. - Jedzcie póki ciepłe.

Przez większą część dnia każde zajmuje się sobą. Potem jedziemy zawieźć Suzanne na lotnisko. Żegnamy się z nią i wracamy w milczeniu do domu. Sam wyraźnie nie ma ochoty na rozmowę, więc zostawia go samego w salonie, a sama wychodzę na spacer. Postanawiam zrobić zakupy. Zawsze poprawiałam mu humor jak gotowałam coś dobrego specjalnie dla niego. Zrobię ryż z krewetkami i warzywami. Kupuję wszystko i wracam do domu. Sama już nie ma w salonie, zapewne jest u siebie w pokoju. Niewiele myśląc od razu zabieram się za gotowanie. Sam schodzi, gdy już kończę.

- Mmm... Jak ładnie pachnie. Co to?

- Ryż z krewetkami i warzywami.

- Bosko. Mogłaś mnie zawoła to bym pomógł.

- Luzik, dałam sobie radę. Poza tym widziałam, że coś cię dręczy i chciałam, żebyś trochę odetchnął.

- Dzięki.

- Chcesz coś? Kawy? Soku? Wiesz co wódka będzie najlepszym wyjściem. - śmieję się. - Gorszy dzień?

- Można tak powiedzieć. Czekaj, Helen do mnie dzwoni, zaraz wracam.

- Dobra.

Kiedy wraca mówi, że musi do niej jechać, ale nie podaje szczegółów. Mimo, że jestem ciekawa, nie pytam, bo nie chcę wyjść na wścibską. Patrzę jak odjeżdża z podjazdu. Ślad po nim ginie, a mnie jedynie co pozostaje to cisza. Tracę także apetyt. Zabieram ze sobą butelkę wódki i idę do salonu. Upijam trochę, krzywię się. Zostawiam ją tam, idę pod prysznic. Wrzucam do kosza na pranie brudną bieliznę. Wchodzę pod gorący strumień. Rozgrzewa każdą partię mojego ciała. Czuję przyjemne ciepło. Nie wiem ile czasu mija, ale na pewno nie krótko. Słyszę trzaśnięcie drzwiami.

- Jestem!

Nie mówię nic, nadal stoję pod ciepłym strumieniem, ogrzewając swoje ciało choć na zewnątrz jest wystarczająco ciepło, można rzec, że nawet gorąco. Słyszę jak krząta się po domu.

- Louisa? Piłaś beze mnie?

- Tak, właśnie.

- Wyłaź z tej łazienki i idziemy pić. Masz pięć minut inaczej wchodzę i cię wyniosę. W ręczniku czy bez. - śmieje się. - Jak to mówią czego oczy nie widzą temu sercu nie żal.

- Pięć minut? Daj mi chociaż dziesięć.

- Nie. Pięć i wchodzę.

- Zamknęłam drzwi.

- Dam sobie radę.

Wychodzę spod prysznica. Owijam sobie wokół ciała ręcznik, drugim włosy. Wycieram się, zakładam bieliznę. Wkładam czarne spodenki. Nagle drzwi otwierają się szeroko, staje w nich Sam z tym swoim zadziornym uśmiechem.

- Mówiłem, że to zrobię. - mówi, gdy zauważa moje zaskoczenie. Łapię za koszulkę i zakrywam nią stanik. - Już je widziałem, nie musisz się zakrywać. - Podchodzi i przerzuca mnie sobie przez ramię.

- Puść mnie.

- Nie, zaniosę cię do salonu, albo wiesz co zjedzmy na werandzie. Jest bardzo ciepło.

Wynosimy jedzenie i alkohol na zewnątrz. Siadamy na krzesłach. Mija trochę czasu zanim wlewamy w siebie na tyle alkoholu, by móc rozmawiać o własnych sprawach.

- Jesteś szczęśliwa z Colinem?

- Tak, chyba tak.

- Masz wątpliwości?

- Nie wiem. Może to ten cały stres ślubem, by wszystko wyszło tak jak powinno, a może... Nie, to bez sensu.

- No mów.

- Może ja wcale tego nie chcę. Może wcale nie chcę ślubu z Colinem. To głupie.

- Nie, wcale nie. Ja też nie byłem pewien i popełniłem największy błąd swojego życia. Poślubiłem kobietę, której nie kochałem.

- Czemu to zrobiłeś? Spodziewacie się dziecka, nie kochasz jej?

- Zrobiłem to, bo sądziłem, że jeśli się z nią ożenię zapomnę o tobie. Jednak im dłużej w tym siedziałem, tym bardziej byłem przekonany, że postąpiłem źle. Jeżeli jesteśmy ze sobą szczerzy to... Ona spodziewa się dziecka, nie ja. - marszczę brwi, bo nie wiem co on właściwie wygaduje. - Kiedy byłem z nią na badaniu lekarka powiedziała, w którym Leah naprawdę jest tygodniu. Nie mogłem to ja być ojcem, ponieważ byłem wtedy na dwutygodniowym wyjeździe. Sama przyznała się, że przespała się z moim kumplem z pracy w LA. To jego dziecko, nie moje. Dlatego zabrałem wszystkie swoje rzeczy i przyjechałem do Nowego Jorku. Miałem ogromną nadzieję, że wreszcie to dziecko nas do siebie zbliży, a tymczasem ona kłamała, że jest moje.

- Przykro mi. To dlatego wszystkich zbywałeś, gdy pytali o Leah lub dziecko.

- Tak. Co miałem im powiedzieć? Moja żona zdradzała mnie już przed ślubem, a ja tego nie zauważyłem.

- Złożyłeś papiery rozwodowe?

- Tak, już dawno. Przed wyjazdem miałem ostatnią sprawę w sądzie. Zostawiłem już Leah w tyle i zacząłem nowe życie, z nową kartą.

- To dobrze, że się z tym uporałeś. Ktoś wie?

- Tak, Rob i Nancy. Prosiłem ich, by nikomu nic nie mówili.

- Rozumiem, to osobista sprawa. Chociaż wiesz jak to jest w naszej firmie. Chcesz czy ne ludzie już nie długo zaczną snuć domysły albo wymyślać własne wersje wydarzeń.

- Wiem, ale wiesz co... Mam to gdzieś.

- Hahah, i bardzo dobrze. Na mnie zawsze możesz liczyć.

- A ty na mnie, McCarthy.











Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top