12. Louisa McCarthy

"Życie wy­daje się kochać pa­radok­sy - kiedy człowiek sądzi, że jest zu­pełnie bez­pie­czny, wte­dy jest zaw­sze śmie­szny i w każdej chwi­li gro­zi mu wy­padek - ale kiedy wie, że jest stra­cony, życie za­sypu­je go pre­zen­ta­mi. Nie trze­ba wca­le o to za­biegać - chodzi za człowiekiem jak pies"

E. M. Remarque

Słyszę dźwięk mojego telefon. Colin przeciera oczy, a ja łapię za komórkę. Odbieram.

ROZMOWA:

- Słucham? - mówię zaspana.

- Louisa, musisz do nas przyjechać. - słyszę głos spanikowanego Roberta.

- Jak to? Co się stało?

- Mam samochód u mechanika, a Sam miał wypadek.

- Co? Zaraz u was będę.

Szybko wstaję i rzucam się w kierunku szafy. Wyjmuję pierwsze co mam pod ręką, czyli czarną bluzkę na cienkich ramiączkach i czarne spodnie. Colin pyta mnie co się dzieje, a ja tylko powtarzam, że muszę jechać. Biorę telefon i kluczyki. Wyjeżdżam z garażu moim autem i czym prędzej jadę do Roberta. On już czeka na mnie przed bramą. Wsiada i jedziemy do szpitala. Mijamy miejsce wypadku. Samochód Sama jest w opłakanym stanie. Widać, że wielokrotnie dachował. Boję się, bo wiem, że to było coś naprawdę poważnego. W szpitalu Robert podaje się za jego brata, więc mówią nam, w której sali leży. Jednak zanim tam wchodzimy ukazuje się lekarz, który mówi nam o stanie zdrowia Sama.

- Miał dużo szczęścia, w sumie można tu mówić nawet o cudzie. Jest tylko trochę poobijany i ma złamaną lewą rękę, ale to tyle. Żadnych urazów wewnętrznych, sprawdziłem dwa razy. Zostawimy go na obserwacji, ale to tylko kilka godzin. Po południu powinien już wrócić do domu.

Wchodzimy do środka, a on leży na łóżku. Ma zszyty łuk brwiowy. Gdy nas zauważa uśmiecha się szeroko.

- Hej, a co wy tu robicie? - pyta.

- Lekarz do mnie dzwonił. Podobno gdy cię zapytali do kogo mają zadzwonić powiedziałeś, że do mnie. - tłumaczy Robert. - Stary, co się właściwie stało?

- Aj, ktoś we mnie wjechał, ale ze mną jest dobrze.

- Nie powiedziałbym tego samego o twoim aucie.

- Dużo wgnieceń?

- Za dużo.

- Tylko nie to.

- Przykro mi, ale dostaniesz za niego spory hajs, więc będziesz mógł kupić nowy.

- Tsaa...

- Idę po kawę, Lou chcesz? - pyta Rob.

- Tak. - mężczyzna zamyka za sobą drzwi, a ja siadam obok Sama. - Jak się czujesz?

- Dobrze.

- Nie zgrywaj twardziela, wiem, że zabolała cię prawda o samochodzie. - śmieję się.

- Tak, moja perełka. - udaje, że ociera łzę. - Jakoś to przeżyję.

- Dobrze, że z tobą wszystko w porządku. Gdy Rob do mnie zadzwonił i powiedział, że miałeś wypadek... Potem jeszcze widzieliśmy twoje auto...

- Ej, nie smuć się. Wszystko w porządku. Wiesz, zanim straciłem przytomność zobaczyłem kobietę.

- Kobietę?

- Tak... Ale nie widziałem jej twarzy. Chciałbym jej podziękować, bo właściwie uratowała mi życie.

***
- Nie powinnaś być w pracy? - pyta Sam kiedy przejeżdżamy przez skrzyżowanie.

- Powinnam.

- Więc czemu jesteś tu ze mną?

- Bo ktoś musi się tobą zająć. Miałeś wypadek, w którym o dziwo praktycznie nic ci się nie stało.

- Więc praktycznie nikt nie musi się mną zajmować.

- Nie muszę, ale chcę. - kiedy wypowiadam te słowa czuję się jakoś dziwnie. Nie jestem pewna jak on to zinterpretuje.

- Colin, zapewne nie jest zadowolony.

- Tak się składa, że ma mnóstwo pracy w kancelarii i chyba będzie go to mało obchodziło. - wysiadamy i idziemy w kierunku drzwi frontowych.

- No tak, wychodzisz za prawnika.

- Mów o nim co chcesz, ale to on był dla mnie podporą, kiedy ty mnie zostawiłeś.

- Chciałem wszystko naprawić, ale to ty byłaś uparta.

- Mogłeś zastanowić się nad tym co robisz. Każdy musi odpowiadać za swoje błędy. - podaje mi klucz, a ja otwieram.

- Chciałem za nie odpokutować, ale to ty mnie odepchnęłaś. - wchodzimy do środka. Opieram się o blat stołu.

- Czyli sądzisz, że to moja wina? Że to ja między nami wszystko zepsułam?!

- Nie. To była moja wina. Szkoda tylko, że zepsułem nam życie.

- Być może zepsułeś je sobie, ale nie mi. Zaczęłam spotykać się z Colinem, a ty... - patrzę na niego. - A ty zniknąłeś. Łudziłam się, że wrócisz. Tęskniłam za tobą każdego dnia i każdej nocy. Przepłakałam tyle czasu. Czułam się okropnie, bo... - Jestem zdeterminowana wyznać mu prawdę. - Naprawdę się w tobie zakochałam. Nawet gdy spotykałam się z Colinem, nadal o tobie myślałam.

- Więc dlaczego nie zadzwoniłaś?

- Colin mi się oświadczył, ty się żeniłeś. Potem wiadomość o ciąży Leah... Ale jestem szczęśliwa. Biorę ślub za cztery miesiące, staramy się o dziecko. Mam wszystko czego chcę.

***

- Nie wróciłaś do domu. - rzuca mój narzeczony gdy tylko pojawia się w domu. - Powiesz mi wreszcie co się stało?

- Robert mnie potrzebował.

- Nie byłaś w pracy.

- Colin! Przestaniesz wreszcie to przesłuchanie?!

- O co ci chodzi? Mam się chyba o co martwić. Nie wracasz do domu, potem cały dzień nie odbierasz telefonu. Chciałem cię powiadomić, że jutro mamy spotkanie z Amy, ale chyba mało obchodzi cię nasz ślub.

- Zamkniesz się?! Mam już dość tego jak za każdym razem mi to wypominasz! Kocham cię i chcę wziąć z tobą ślub, a ty masz ciągle jakieś aluzje!

Zabieram torebkę i wychodzę. Trzaskam drzwiami. Mam tego po dziurki w nosie. Jadę do Nancy. U nich zawsze mogę się uspokoić. Otwiera mi drzwi i już wie, że coś się stało. Od razu pyta co się wydarzyło. Opowiadam jej o Colinie i jego zachowaniu. Kobieta nic nie mówi, cały czas milczy. Słucha mnie uważnie. Na koniec wydaje swoją opinię. Jestem jej wdzięczna za szczerość i wsparcie. Co ja bym zrobiła gdybym jej nie miała. Niewiele osób znajduje przyjaciół na całe życie. Ja walczyłabym o nią zawsze, broniłabym jej, bo czuję jakby była moją siostrą. Dzięki niej jestem taka jaka jestem.

***
Piję kawę w swoim gabinecie, próbuję wymyślić pokoje dla dzieci. Ich rodzice podali mi wszystkie szczegóły ich dotyczące, ale nie mam w ogóle pomysłu. Zaczynam kreślić po kartce jakiekolwiek wzory. Wreszcie gdy je łączę i przekładam na laptop układa się to w logiczną całość.  Kiedy udaje mi się skończyć jedno pomieszczenie, jestem z siebie zadowolona.

Wieczorem, gdy wracam do domu zastaję Colina przygotowującego kolację. Jestem w lekkim szoku, ale zrobił mi miłą niespodziankę. Rozmawiamy ze sobą szczerze. Wybieramy gdzie pojedziemy w podróż poślubną. Okazuje się, że do Colina dzwoniła Amy i poprosiła, abyśmy sporządzili listę gości. Nie chce mi się tego robić dzisiaj, więc odkładam to na kolejny dzień. Rano wychodzę do pracy jak codzień. Odbieram od Suz harmonogram i biorę się do roboty. Lunch postanawiam zjeść u siebie. Kupuję sałatkę, zjadam ją i w tym samym czasie robię listę gości. Koło piętnastej Suzanne oznajmiła, że mam gości. Ku mojemu zaskoczeniu są to rodzice Sama.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top