10. Louisa McCarthy
"Musicie być silni miłością,
która wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
wszystko przetrzyma,
tą miłością,
która nigdy nie zawiedzie"
Jan Paweł II
- Ślub za cztery miesiące? Nie za wcześnie? - pytam Colina.
- Louisa, na co mamy czekać? Chcę wreszcie założyć rodzinę.
- Pod pojęciem rodzina, masz na myśli nas dwoje. A ja chcę mieć dzieci.
- Jeśli pojawią się dzieci nie będziemy mieć czasu dla siebie, będziemy wpatrzeni w małe paskudne stworki, które będą biegały pod domu, wszędzie bałaganiąc.
- Serio? Nie wierzę po prostu.
- Wyrażam swoje zdanie.
- Szkoda tylko, że takie pesymistyczne.
***
Sprzątam po obiedzie. Colin zaszył się gdzieś w głębi domu. W sumie to nie obchodzi mnie to gdzie jest. Relacje między nami się trochę popsuły. Ciągle coś mu nie pasuje, a to nie ze mną jest problem, ale z nim. Gdy rano wychodzi do kancelarii a wraca z niej bardzo późno. Dodatkowo ma teraz przejąć ją po ojcu, więc będzie coraz więcej czasu tam spędzał. Obawiam się tylko, że przez to oberwie nasz związek. Oddalimy się od siebie na tyle, że nie będzie nawet ślubu. Kocham go.
Kładę się do łóżka dawno po dwudziestej pierwszej. Colin dopiero wchodzi do domu. Słyszę jak idzie pod prysznic, potem wchodzi do sypialni w samych bokserkach. Materac ugina się pod jego ciężarem. Przykrywa się kołdrą. Kładzie ciepłą dłoń na moim brzuchu, potem na moje biodro.
- Kocham cię. - szepcze.
- Ja ciebie też. - odwracam się do niego. - Za dużo pracujesz.
- Wiem, misia, ale chcę by w przyszłości niczego nam nie zabrakło.
- I tak będzie nam czegoś brakować. I kogoś przede wszystkim.
- Co?
- Wiesz o czym mówię. Chcę mieć dziecko. Z tobą, z nikim innym.
- Zastanowię się nad tym, dobrze?
- Jasne. - uśmiecham się delikatnie.
Całuje mnie w szyję. Podciąga odrobinę za dużą o dwa rozmiary koszulkę. Po tej nocy chciałabym, aby się okazało, że jestem w ciąży.
***
Siedzę w swoim gabinecie, opierając dłońmi swoją głowę. Chwilę później kręcę się na krześle w koło. Wstaję i siadam na kanapie. Zdejmuję szpilki i kładę się na kanapie. Nagle Sam wpada do mojego gabinetu.
- Ja tu zasuwam jak głupek, a ty sobie leżysz? - śmieje się. - Za dobrze pani chyba.
- Absolutnie, mnie się podoba. Przyszedłem na ploteczki, mała. - stwierdza i podnosi moje nogi.
- No to co jest, MAŁY. - po przemyśleniu stwierdzam, że to niezbyt trafne określenie. - Dobra, zapomnijmy o tym jak cię nazwałam. - śmieję się.
- OK. A więc słyszałem, że znowu razem wyjeżdżamy.
- Co? Od kogo?
- Helen mi powiedziała.
- Kim jest Helen?
- Siostrą Roba.
- To wiem, ale skąd Hel o tym wie. Poza tym rozmawiałam z nią dwa dni temu w markecie i nic mi nie powiedziała.
- Powiedziała mi to przed chwilą, ma klienta, który z chęcią coś by nam zlecił.
- Co takiego?
- Coś mega. Więc trzy korzyści z tego będą.
- Niby jakie?
- Znowu zaczną mówić o firmie, będziemy bogaci i... Znów gdzieś razem wyjedziemy.
- Tym razem nie trzeba się martwić o to, że Nan i Rob będą chcieli nas zeswatać. Ja mam narzeczonego, a ty ciężarną żonę, więc luz. - śmieję się, ale Sam wyraźnie spoważniał. - Co jest?
- Nic. Sądzę, że to dobry pomysł... Z tym wyjazdem.
- Kiedy, gdzie i na ile?
- Tego nie wiem. Wypytamy jutro o wszystko Roberta.
Kiedy tylko Sam zamyka za sobą drzwi czuję radość, przeważające szczęście, ponieważ będę mogła znów zobaczyć trochę świata. Colin nie lubi podróżować, twierdzi, że jego miejsce jest w Stanach i to tu zamierza spędzić resztę swego życia. Nigdy nie był w Europie czy w Australii. Nigdy nie wyjeżdżał poza Stany Zjednoczone. A moim marzeniem jest, by móc zobaczyć każdy zakątek świata. Móc zbadać kulturę, spróbować jedzenia i poznać nowych ludzi. Chcę poznawać to co nieznane.
Gdy wracam do domu Colina nie ma. Zabieram więc torebkę i jadę do Nancy. Witam się z małym, a gdy zasypia rozmawiam z Nan.
- Jak wam się układa? - pytam, piję łyk kawy.
- Jest cudownie. Mam wszystko o czym marzyłam. Lepiej powiedz jak przygotowania do ślubu?
- Wolałabym sama wszystko zaplanować, ale Colin wynajął jakąś wedding plannerkę z Los Angeles.
- Miśka, on chce dobrze. Wie, że masz dużo pracy, a chce by ten dzień był najpiękniejszym w waszym życiu.
- Tak, wiem.
Wypytuję także o domniemany wyjazd, ale Nancy jeszcze nic nie wie. Wracam do domu i sprzątam. Mój narzeczony wraca wcześniej, co mnie zaskakuje. Daje mi jedną niebieską różę, mówiąc przy tym oklepany tekst: "Jest tak wyjątkowa, jak ty." Wolę jednak mimo wszystko zwykłe czerwone. Nie mówię mu tego, bo nie chcę by zrobiło mu się przykro. Choć powinien to wiedzieć. Jesteśmy ze sobą na tyle długo, by wiedział co lubię, a czego nie. Jemy razem kolację, a potem bierzemy razem prysznic. Wkładam na siebie czarną bieliznę i koszulę nocną w tym samym kolorze.
Rano wstaję wcześniej. Powoli piję kawę, pomagam Colinowi zawiązać krawat. Przytula mnie i całuje w szyję. Wychodzi z domu. Zapada cisza. Prasuję beżową sukienkę z suwakiem z tyłu i ogromnym dekoltem. Zakładam ją, a na nią czarny cienki, długi swetr. Mimo niskiego wzrostu świetnie wygląda to połączenie ze szpilkami. Zabieram wszystko to co potrzebne i jadę do pracy. Jestem kilka minut przed spotkaniem, więc szybko zdejmuję nakrycie i siadam przed laptopem. Po rozmowie zagląda do mnie Rob i prosi, bym za godzinę stawiła się w konferencyjnej. Wiem, że Sam mówił prawdę.
Robię sobie kawę i idę do konferencyjnej. W pomieszczeniu znajduje się już sam Robert, Helen i dziewczyna, której imienia nie pamiętałam. Sam wpada spóźniony. Zajmuje miejsce naprzeciw mnie.
- Spotkaliśmy się tu dzisiaj, aby przedstawić wam projekt zorganizowany przez firmę, o której zaraz będziecie mogli przeczytać. - Helen kładzie przede mną plik kartek. Zaczynam je kartkować.
- Firma, której szczegóły dostaliście znajduje się w Miami. Jest bardzo poważna i ceniona, dlatego też zwołaliśmy najbardziej uzdolnionych architektów. Waszym zadaniem będzie stworzyć projekt, który przedstawi wam ta oto firma. Jeśli będzie to na tyle dobre, zatwierdzą go. Wtedy zaczną się przygotowania. Jednak na czas projektowania przeniesiecie się na Florydę.
- Jak długo potrwa sam projekt? - pyta dziewczyna.
- Tydzień, dwa, trzy... Nie wiem wszystko zależy od was.
- Nie mogę zostawić na tyle dziecka, więc nie mogę uczestniczyć w projekcie.
- Szkoda, Lara. Wy za to nie możecie odmówić. Sam dyrektor firmy wybrał was, więc chcecie czy nie lecicie do Miami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top