3. Louisa McCarthy
„Tak to już bywa, że kiedy człowiek ucieka przed swoim strachem, może się przekonać, że zdąża jedynie skrótem na jego spotkanie"
J. R. R. Tokien
Wstaję wcześniej niż zwykle. Jestem lekko poddenerwowana. Piję kawę. Ubieram moją ulubioną czarną sukienkę z suwakiem przebiegającym po całej długości sukienki. Czarne szpilki. Rozpuszczone włosy i wyraźny makijaż idealnie ukażą to, że ze mną nie ma żartów. Wsiadam do auta, zakładam okulary przeciwsłoneczne. Ruszam, po czym jadę prosto do firmy. Parkuję na tym samym miejscu co zawsze. Wchodzę do firmy kwadrans przed ósmą. Suzanne jest już przy swoim biurku. Rozmawia przez telefon, wyraźnie roztrzęsiona. Podchodzę bliżej. Kiedy mnie zauważa odkłada telefon od ucha i kładzie go na boku. Ma opuchnięte i zaczerwienione oczy.
- Dzień dobry. – oznajmia drżącym głosem.
- Dzień dobry. Do mnie. – mówię i idę do siebie. Zamyka za sobą drzwi.
- O co chodzi? – pyta nieśmiało.
- Suzanne to chyba ja powinnam zapytać o to ciebie. – nie muszę mówić nic więcej, ponieważ ona zaczyna płakać.
- Moja... córeczka jest... chora. Ciągle gorączkuje. Nie wiem... nie wiem co się dzieje. Z mężem... nie śpimy po... nocach. Martwię się o nią.
- Ma przyjechać dzisiaj cały ten Sam Darcy... Mimo to jedź do domu. – mówię, lekko niezadowolona. - Jakoś sobie poradzę.
- Naprawdę?
- Dwa razy tego nie powtórzę.
- Dziękuję bardzo.
- Idź już.
Biorę kilka głębokich wdechów i zabieram potrzebne dokumenty na spotkanie. Nerwy całkowicie mnie opuszczają, gdy wchodzę do gabinetu Roberta. Okazuje się, że Sama jeszcze nie ma. Upijam łyk kawy, spoglądam na zegarek. Pięć minut spóźnienia. Najbardziej na świecie nie lubiłam osób, które się spóźniały. Kolejny minus dla tego idioty. Wreszcie po kolejnych dwudziestu minutach czekania zjawia się szanowny pan Darcy.
- Sorki za spóźnienie. – mówi, podaje rękę Robertowi i siada naprzeciwko.
- Sam poznaj Louisę. – dodaje Robert.
- Louisa McCarthy. – oznajmiam poważnie, wstaję i podaję mu dłoń.
- Sam Darcy. – rzuca i posyła mi szeroki uśmiech.
Marszczę brwi i spoglądam na osobę obok. On tylko sprzecznie kiwa głową. Wtedy zmieszany Darcy, rozpoczyna temat projektu.
Gdy kończymy spotkanie nie wierzę, że to właśnie z nim mam zrobić ten projekt. Nie zna się na niczym! Kilka razy nawet próbował ze mną flirtować, ale dałam mu do zrozumienia, że nie jestem nim zainteresowana. Opuszczam gabinet najszybciej jak tylko potrafię, lecz Sam i tak mnie dogania.
- Może skoczymy na jakąś kawę? – pyta bez ogródek.
- Sądzę, że to zły pomysł.
- Dlaczego? Chcę cię po prostu lepiej poznać.
- Słuchaj... - przyszpilam go do ściany. – Nie chcę iść z tobą na żadną kawę! Odpieprz się i pozwól mi pracować! Może ty masz to w dupie, ale nie ja!
- Dobra. Jezu, co ty taka nerwowa?
- Wal się! – krzyczę i pokazuję mu środkowy palec idąc przed siebie.
Wchodzę do siebie zdenerwowana. Chodzę po gabinecie w te i wewte. Nie wiem jak się opanować. Obawiam się, że to nie będzie miła współpraca. Jednak mimo wszystko muszę się postarać, muszę dać z siebie wszystko, by dostać ten cholerny awans. To mój priorytet, jeśli się nie spełni zapewne cała firma będzie gadać o tym jak McCarthy nie potrafi poradzić sobie z takim typkiem jak Darcy. Jedyne czego bardzo pragnę w tej chwili to go pogrążyć. Wygładzam sukienkę i idę zrobić sobie kawę. Nalewam ją do filiżanki i już mam zamiar odejść, gdy zjawia się moja przyjaciółka Nancy.
Z Nancy znamy się od przedszkola. Pamiętam ten dzień dokładnie. Bawiłam się z chłopcami, gdy podeszła do nas i zapytała czy może się przyłączyć. Ucieszyłam się, że nie będę jedyną dziewczyną. Podczas zabawy schowałam się pod stolikiem i czekałam aż któryś z chłopców przebiegnie obok. Usłyszałam zbliżające się kroki, więc wystawiłam nogę, by się potknął i inni zdążyli się ukryć. Niestety los tak chciał, że nie przebiegał wtedy żaden chłopiec, ale Nancy, która upadła i zaczęła płakać. Szybko wyszłam z ukrycia, przytuliłam do siebie i głaskałam po głowie zanim przyszła pani przedszkolanka. Przepraszałam ją w nieskończoność. Kiedy znalazła się przy nas, zapytała co się stało, a wtedy Nancy powiedziała, że się potknęła i upadła. Nie powiedziała, że to byłam ja. Od tamtej pory mimo przeciwności jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami.
- Hej, co ty taka zmarnowana? – pyta i również nalewa kawę. – Jak spotkanie?
- Weź proszę cię. – odburkuję i opieram się o blat.
- Przystojny ten Sam. – dodaje i puszcza mi oczko.
- Tsaa... bardzo. – kpię.
- Wpadniesz do mnie dzisiaj? Obgadamy nowy obiekt westchnień, hm?
- Muszę dzisiaj dokończyć projekt i przekazać go komuś kogo wybierze Robert.
- A skoro o nim mowa to mógłby wreszcie dać podwyżkę. Cholera pracuję tu już dość długo, a wyobrażasz sobie, że zarabiam tyle co sprzątaczka! Co za dupek z niego!
- Fajnie wiedzieć. – mówi Robert, lekko się uśmiechając. – Naprawdę sądzisz, że taki jestem?
Upijam łyk kawy, by się nie roześmiać. Nancy chwilowo blednie, ale po chwili wraca do siebie i syczy:
- Ależ skąd.
- To ja was zostawię. – rzucam pomiędzy napadami śmiechu, wycofuję się.
***
Upsss... No to się narobiło 😂😂😂
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top