29. Louisa McCarthy
"Najważniejsze w związku jest wzajemne wsparcie, życie ze sobą, a nie obok siebie"
Ewa Bagłaj
Wszystko idzie zgodnie z planem. Nasz projekt ciągle powstaje, lecz widać to czego nie było widać jeszcze niedawno. Budynek rośnie z piętra na piętro, z tygodnia na tydzień. Jest tak jak być powinno. Odnośnie moich rodziców, to zjawili się u nas, a właściwie u mnie tydzień temu. Postanowili pobyć z nami jeszcze trochę czasu i wyjeżdżają dopiero za tydzień. Między mną, a Samem wszystko układać się tak jak powinno. Jesteśmy razem, lecz nikt o niczym nie wie póki co. W pracy ukrywamy się jak możemy, lecz czasem wpadnie do mnie do gabinetu czy to ja do niego i wtedy możemy pozwolić sobie na pocałunek. Do domu wracamy osobno, by nie wzbudzać podejrzeń. Jak każdy chcielibyśmy wreszcie się ujawnić, ale wiem co by było. Zaczęłam także częściej odwiedzać sąsiadkę i jej wnuka. Jest z niego taka duma. Ciągle dziękuje mi za jego zmianę, lecz obie wiemy, że ja tylko zaproponowałam mu pracę, lecz to on zdecydował.
Wszystko mija w zawrotnym tempie i nim się orientuję jest już połowa października.
Jestem w pracy, gdy dzwoni do mnie Sam. Odbieram, a on prosi bym do niego przyszła. Zastaję go pochylonego nad laptopem. Zerka na mnie, a potem się rozpromienia. Wstaje.
- Hej. - mówię. - Co jest?
- Chciałem cię zobaczyć. - przytula się do mnie.
- Widzieliśmy się rano. - śmieję się.
- Dostanę jakiegoś buziaka na pocieszenie? - pyta.
- Wiesz, że nie powinniśmy w pracy. - przechyla głowę na lewą stronę. - No dobra. - całuję go w policzek. On jednak wykorzystuje to i złącza nasze usta. - Jeszcze nas ktoś zobaczy. - mówię, łapiąc oddech.
- Jesteśmy w moim gabinecie.
- Sam... Tutaj wszystko ma oczy i uszy.
- No dobra, ale to jeszcze nie koniec. Dokończymy w domu.
Wracam do siebie, a Suzanne zerka na mnie podejrzliwie. Nie wiem o co chodzi, ale wiem, że coś się stało?
- O co chodzi, Suz?
- Nie, nic. Wyglądasz na szczęśliwą, promieniejesz. Masz kogoś?
- To moja prywatna sprawa, ale nie.
Wychodzę na spotkanie po czternastej, gdy słyszę:
- Kate ich widziała, całowali się, ale kto wie do czego tam doszło.
- Sam to naprawdę super facet, a Louisa? - śmieje się, a mnie krew odpływa z twarzy. - Jestem pewna, że z nim spała, z resztą z kim tego nie robiła? Podobno ze swoimi klientami robi to samo, by więcej płacili jej za projekty.
- Ale z niej szmata.
Opieram się całym ciałem o ścianę, nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Pojawiają się też łzy. Kolejne plotki. Znowu ze mnie szydzą, drwią. Co im zrobiłam, że tylko potrafią mnie obrażać. Przez przypadek wypadają mi papiery z rąk, więc klękam, by je pozbierać.
- Hej, kotek. - słyszę głos Sama. - Ej, co się stało? Dlaczego płaczesz?
- Widzieli nas. Ktoś nas widział.
- Skąd wiesz?
- Słyszałam jak te dziewczyny gadały. Znowu to mnie się oberwało.
Widzę jak zaciska zęby. Pomaga mi z dokumentami i podnosi mnie z podłogi. Zerka na dziewczyny, które rozmawiały ze sobą i prowadzi mnie do mojego gabinetu. Suzanne jest zaskoczona.
- Przynieś jej szklankę wody, dobrze?
Siadam na mojej skórzanej kanapie i przytulam się do Sama. Wyjmuję chusteczkę i wycieram w nią nos. Upijam łyk wody.
- Co się stało?
- Słyszałaś plotki na nasz temat?
- Tak.
- Wiesz kto je rozpowiedział?
- Nie mam pojęcia.
- Zostań z nią, ja się tym zajmę.
- Sam... Przestań, przestaną gadać za jakiś czas. - mówię, gdy się lekko uspokoiłam. Klęka przede mną i przeczesuje moje włosy palcami. Potem dotyka policzek, kciukiem ściera pojedynczą łzę.
- Pamiętasz co ci kiedyś powiedziałem? Nie pozwolę, by ktokolwiek źle o tobie mówił. Nikomu na to nie pozwolę. Zaraz wrócę. - całuje mnie w czoło i wychodzi.
Wstaję i idę za nim, a następnie za mną Suzanne. Mimo wysokich szpilek szybko podążam za mężczyzną.
- Mogłybyście zająć się swoimi sprawami?!
- Och, Sam, o co chodzi? - pyta jedna z kobiet. Nagle zaczynają zjawiać się inni.
- Jaja sobie ze mnie robisz?! Nie pozwolę by ktokolwiek obrażał Louisę! To nie wasz interes co jest między nami, jasne?! - odwraca się do reszty zgromadzonych. - Zajmijcie się wszyscy pracą, a nie wtykacie nos w nieswoje sprawy!
- Co się tu dzieje?! Co to za krzyki?! - rzuca Robert wyraźnie zdenerwowany. - Sam do mnie!
Chcę iść za nimi, lecz Suzanne mnie przytrzymuje. Zjawia się Nancy i z obiema wracam do gabinetu.
***
- Miałeś przeze mnie kłopoty? - pytam, gdy zamykam drzwi od sypialni.
Wcześniej nie mieliśmy okazji porozmawiać, a teraz gdy zostajemy sami możemy rozmawiać bez przeszkód. Patrzy na mnie, wstaje i przytula mnie.
- Nie przez ciebie, skarbie. Nie żałuję, zrobiłbym to jeszcze raz. Robert tylko powiedział, że nie powinienem był robić awantury, ale się dogadać. Gdy mu wszystko powiedziałem sam się wkurzył.
- Przywykłam.
Dotyka mojego podbródka i unosi głowę tak bym na niego spojrzała. Przez chwilę patrzy mi w oczy po czym mnie całuje. To delikatny pocałunek. Bierze w dłonie moją twarzy, nadal całuje. Kładziemy się na łóżku. Kładę głowę na jego klatce piersiowej, on zaś układa jedną dłoń na moim udzie, zatacza lekkie koła.
- Jeśli chcesz weź kilka dni wolnego. - mówi.
- Nie, nie mogę.
- Nie myśl o tym.
- A o czym mam myśleć? W całej firmie mają mnie za...
- Myśl o mnie. - uśmiecha się zadziornie.
Śmieję się. Sprawnym ruchem ściąga moją koszulkę i kładzie się na mnie. Delikatnie całuje mnie w usta. Zniża się z pocałunkami. Wraca tą samą trasą do moich ust, by teraz skraść nieco dłuższy i bardziej namiętny całus. Wplatam palce w jego czarne włosy i przybliżam się, by pocałować go jeszcze raz. Wodzi ręką po moim udzie, w pewnej chwili ciągnie za spodenki i zrzuca je na podłogę. Znów zniża się do szyi. Chichoczę, bo mam tam łaskotki.
- Kocham twój śmiech. - szepcze mi do ucha, a mnie przechodzi dreszcz. - Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Chwila jego nie uwagi i to teraz ja siedzę na nim okrakiem. Nachylam się i złączam nasze usta. Sięga do zapięcia stanika, sekundę potem ląduje na podłodze...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top