28. Sam Darcy
- Uff, wreszcie się nam udało pana przekonać. - mówi Louisa, unosząc brwi i podnosząc delikatnie swoją filiżankę.
- Nie rozumiem, przecież wy mieliście podpisać ze mną tylko papiery, nie chodziło o przekonanie mnie. - oświadcza sponsor. - Pan Robert wszystko ze mną załatwił. Chociaż nie powiem, dzięki wam firma zyskała w moich oczach.
- Tak, my wiemy. Właśnie o to mi chodziło. - dodaje, byśmy nie wyszli na totalnych idiotów. Facet wstaje i podaje nam dłoń. Wychodzi.
- Co to, kurwa ma być?
- Robert nas wkręcił. Ten cały pobyt tutaj to ściema.
- A jak sądzisz dlaczego nas tu wysłali... Razem? Chcieli nas ze sobą zeswatać.
- Ale to uknuli. Dobrze, że palnęłam z tym przekonaniem, bo nawet byśmy nie wiedzieli.
- Kurde, ale w sumie też to dzięki nim jesteśmy razem.
- No w sumie racja. Dobra, musimy jechać na lotnisko, w końcu spóźnimy się na samolot.
***
Gdy tylko opuściliśmy lotnisko, przemieszczając się tym samym na jego parking zauważamy naszych przyjaciół, uśmiechniętych Roberta i Nancy. Nie owijamy w bawełnę i od razu pytamy o prawdziwy cel wyjazdu do Madrytu. Okazuje się, że mieliśmy rację. Zrobili to, bo widzieli, że oboje nie możemy znaleźć sobie nikogo na poważnie, a poza tym to dobrze nam zrobi. Louisa nie kryje oburzenia, które trzyma w sobie już od kiedy tylko dowiedziała się o misternym planie dwojga małżonków. Chce dalej kontynuować, lecz po prostu szepczę jej na ucho, że już wystarczy.
Wsiadamy do auta i jedziemy do domu Louisy. Stwierdzam, że potem pojadę po jeszcze kilka rzeczy. Nazajutrz mają zjawić się jej rodzice, więc wszystko musi wyglądać bardzo naturalnie, a poza tym w sumie jesteśmy "narzeczeństwem", które razem mieszka, więc to w sumie dodatkowy kłopot.
Wieczorem jedziemy razem do mojego mieszkania, pomaga mi zabrać to co potrzebne i wracamy. Leżymy na kanapie wtuleni w siebie. Myślę o tym jakby to wyglądało naprawdę. Teraz nie musimy udawać, że jesteśmy razem, ale jestem ciekaw jakby wyglądało nasze życie, gdyby Louisa naprawdę, nie na niby była moją narzeczoną. Chciałbym, żeby nią była. Chciałbym pewnego dnia obudzić się, poczuć jej zapach i wiedzieć, że jest koło mnie. Chciałbym, by robiła awantury o nic, wściekała się na mnie gdy czegoś nie zrobię.
Jest jednak coś przez co by mnie znienawidziła. Jestem pewien, że to zrobi, jeśli się dowie. Zrani to ją, a nie chcę, by cierpiała. A gdyby tak wcale się nie dowiedziała...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top