27. Louisa McCarthy

"Przeszłości nie da się uniknąć. Siedzi mocno w każdym z nas. Zabarwia sepią każdą chwilę radości, ale i rozjaśnia każdą łzę"

Agnieszka Osiecka

- Sam? Jesteś? - pytam.

Odpowiada mi cisza, która panuje w całym apartamentowcu. Poprawiam zwiewną sukienkę oraz zdejmuję biały ręcznik owinięty wokół głowy. Mokre włosy opadają na plecy pozostawiając po sobie mokry ślad.

Nagle zauważam małe światło na balkonie, niewiele myśląc wychodzę na zewnątrz. Zastaję Sama klęczącego przed małym, drewnianym stolikiem próbującego zapalić świeczkę. Na stole znajdują się wszelkiego rodzaju przekąski, owoce oraz czerwone wino, jest przystrojony białym obrusem i wazonem czerwonych róż.

Gdy mnie zauważa na początku jest zakłopotany, ale potem szeroko się uśmiecha i wstaje. Ma na sobie krótkie beżowe spodenki przed kolano i błękitną koszulę, lecz jej rękawy podwinął do łokci, a teraz gdy wstał jeden opadł, zostawiając ją pomiętą. Podchodzę i mu ją poprawiam. Sięga po bukiet róż, lecz z wazonem, co doprowadza mnie do śmiechu.

- Są dla ciebie.

- Dziękuję. To cudowne, że aż tak o nie dbasz. - śmieję się.

- Tak, wiem, to mega urocze. Przygotowałem dla nas kolację.

- Hm, to całkiem miłe z twojej strony... że pojechałeś po chińskie jedzenie. - nie potrafię powstrzymać śmiechu.

- Co mnie zdradziło?

- Opakowania w kuchni.

- Przynajmniej je lubisz.

- Wiesz również, że lubię czerwone wino bądź czerwone róże.

- Wiem o tobie mnóstwo rzeczy, kotku.

- Na przykład?

- Wiem też, że mnie lubisz.

- Hahah, tak masz rację. Lubię cię, bo ciągle doprowadzasz mnie do śmiechu.

- Też cię lubię, McCarthy.

***

- Hahah, nasza akcja na konferencji była rozwalająca. - wspomina Sam.

- Noo, jesteś całkiem niezłym aktorem.

- Tsaaa... Dobrze mi tu. Na Ibizie.

- Mi też, ale już tak przyzwyczaiłam się do życia w Nowym Jorku, że chyba nie dałabym rady przeprowadzić się tutaj. Poza tym stamtąd mam bliżej do rodziców, mam tam przyjaciół. Nie lubię zmian.

- Czyli teraz bycie w związku byłoby dla ciebie utrudnieniem?

- Nie, oczywiście, że nie, ale nie jestem pewna czy dałabym radę. Mam złe wspomnienia z facetami.

- To znaczy, że to co gadają w pracy to jednak prawda?

- Nie. Byłam w szczęśliwym związku, do czasu. Trwałam w nim chyba za długo, potem zostały tylko złudzenia, nadzieja i dogadywanie.

- Dlaczego się rozstaliście? Jeśli nie chcesz nie musisz mówić.

- To ciężki temat.

- Jasne, rozumiem. - podnosi kieliszek i upija łyk wina. Odstawia go na miejsce i kładzie się na leżaku.

- Byliśmy ze sobą długo. - zaczynam, będąc przekonana, że muszę mu to powiedzieć. Czuję to samo wtedy, gdy rozmawialiśmy o Peterze. - Wszystko układało się dobrze, wręcz świetnie. Naprawdę się w nim zakochałam. Był pierwszym i jedynym facetem, w którym aż tak się zakochałam. Sądziłam, że i on kocha mnie. Planowaliśmy wspólną przyszłość. Chcieliśmy kupić dom, mieć dzieci. Wszystko przepadło. Nieoczekiwanie zaszłam w ciążę, bałam się odpowiedzialności, ale wiedziałam, że jest przy mnie i, że razem damy radę. Nic bardziej mylnego. Rozmawialiśmy, aż w końcu temat zszedł na dzieci. Wyznałam mu... - patrzę w oczy Samowi. - że jestem w ciąży. - jest zaskoczony, nawet bardzo. Obawiam się, że zacznie mnie oceniać. - Minęło kilka tygodni, żyliśmy jak przedtem, pewnego dnia wróciłam do domu po pracy, jego już nie było. Zniknął on, wszystkie jego rzecz oraz wszystko to co było dla mnie cenne. Pieniądze, obraz ciotki wart fortunę. Zostawił tylko kartkę, na której napisał coś w stylu: "Sorry, ale to dla mnie zbyt wiele. Nie jestem gotów być ojcem". Zostałam sama. Wzięłam w pracy urlop, ciągle płakałam nie mogąc znaleźć myśli, które siałyby pocieszenie. Czułam nawet poniekąd odrazę do tego dziecka. Zerwałam jakikolwiek kontakt z rodziną, spakowałam walizki i próbowałam zacząć wszystko od nowa, wyjechałam. Minęło sporo czasu, a ja pogodziłam się z tym co mnie spotkało. Pokochałam malucha, który się we mnie rozwijał. Chciałam, żebym wreszcie poczuła jego delikatne ruchy, które z tygodnia na tydzień by się nasilały. Chciałam je wreszcie przytulić, móc je wychować na prawdziwego mężczyznę szanującego kobiety, niewymigającego się od odpowiedzialności lub kobietę dobrą, uczciwą i pomocną. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama, z pytaniem co się dzieje. Nie potrafiłam i nadal nie potrafię ukrywać przed nią emocji. Wyczuła, że stało się coś niedobrego. Gdy tylko dowiedziała się o chłopaku, który zniknął ze wszystkim co miałam od razu kazała mi przyjechać. Spakowałam się i wyruszyłam w podróż powrotną. Przejechałam tysiące kilometrów, by wyznać im, że jestem w ciąży. Kiedy byłam niedaleko, zadzwoniłam do nich, a kiedy tylko przerwałam połączenie straciłam panowanie nad kierownicą i uderzyłam w drzewo. Pamiętam moment, w którym zjawiła się pomoc. Płakałam, by ratowali moje dziecko. W szpitalu powiedzieli mi, że poroniłam. - piję wino do końca. - Rodzice nie wiedzą do dziś, że byłam w ciąży. Nikt nie wie... oprócz ciebie.

- Co za... Gdybym go spotkał to by mnie popamiętał.

- Było minęło. - ocieram łzę spływającą ukradkiem po lewym policzku.

***

Wstaję wcześniej. Robię sobie kawę i siadam na leżaku na balkonie. Mam dość łez, a mimo to nadal je ronię. Życie mnie nie szczędzi, ale trzyma mnie tylko to, że niektórzy ludzie mają gorzej. W ich życiu dzieje się coś o wiele bardziej strasznego niż w moim. Nie mogę narzekać. Teraz mam jeszcze Sama, który jest dla mnie ogromnym wsparciem.

Nie zapominaj, że wasz czas się kończy. - upominam się. - Niedługo i jego stracisz.

Nie chcę!!! Naprawdę go kocham, nie chcę by odszedł. Nie jestem pewna czy zniosłabym rozstanie z nim. Czy gdyby mi na nim nie zależało powiedziałabym mu o tym co mnie spotkało? O tym ile się wycierpiałam? Teraz chyba moja kolej na miłość i szczęśliwe zakończenie jak w każdej z bajek. Całe zło przemija, a na jego miejsce pojawia się dobro. Niestety życie to nie bajka. Życie to nie film. Życie to pasmo nieprzewidzianych zdarzeń, dzięki którym kształtuje się nasza osobowość, to jacy jesteśmy nie na zewnątrz, lecz w środku. To co zaplanowane nie daje tyle radości co to co poznajemy wcale się tego nie spodziewając. Gdy nie jesteśmy świadomi tego co nastąpi za chwilę. Chcę, by co dzień budzić się w ramionach Sama, chcę codziennie parzyć dla niego kawę, kłócić się z nim o drobnostki. Być całowana przez niego na dobranoc. Chcę, by był aktywny w moim życiu.

- O czym myślisz? - pyta niespodziewanie kładąc dłonie na moich ramionach, całuje mnie w policzek.

- O niczym ważnym.

- No dobra. A czy ja zasłużyłem na kawę?

- Pewnie.

Wstaję i idę do kuchni. Nalewam mu kawy do białego kubka, stawiam przed nim. Siadam na jego kolanach, początkowo wydaje się być lekko zaskoczony, lecz po chwili obejmuje mnie, uśmiechając się.

- Namieszałaś w moim życiu, McCarthy.

- Pan w moim też, panie Darcy.

***

Co sądzicie o rozdziale? Piszcie koniecznie jak wrażenia. Kibicujecie Lou i Samowi? Chętnie przeczytam każdy Wasz komentarz i odpowiem na każde Wasze zadane pytanie...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top