25. Louisa McCarthy

"Ból domaga się, byśmy go odczuwali."
John Green

- Opowiedz mi o nim.

Przez chwilę się waham. Nie wiem czy potrafię o nim rozmawiam. Jednak nie wiem czemu, ale chcę spróbować. Jestem pewna, że chcę, by wiedział o moim bracie. Wstaję, biorę do rąk torebkę i szukam w niej portfela. Kiedy znajduję wracam z nim na balkon. Upijam łyk słodkiego, czerwonego wina i wyjmuję nasze zdjęcie. Tylko ja i Peter. Mieliśmy wtedy po szesnaście lat. Trzy lata przed jego śmiercią.

- Byliśmy bliźniakami. Każdy twierdził, że jesteśmy podobni z wyglądu, ale różni z charakteru. On był bardziej spokojny, choć nieustępliwy. Pamiętam jak w trzeciej klasie nie miałam nikogo oprócz niego. Żadnych znajomych, przyjaciół. Więc zabierał mnie wszędzie ze sobą. Czasem się denerwował, ale nigdy nie zostawił mnie samej, gdy tego potrzebowałam. Nawet tamtej nocy. - unikam jego wzroku, bo czuję napływające łzy. - To była sobota. Jak co dwa tygodnie Peter i jego znajomi chodzili na imprezy. Dopiero co rzucił mnie chłopak. Kevin Gregory. Dupek jakich mało. Zostawił mnie, bo twierdził, że nie pasuję do niego i jego przyjaciół. Byłam zrozpaczona. To był mój pierwszy chłopak. Nancy wtedy pojechała do swojej ciotki, a ja zostałam sama. Peter namawiał mnie na pójście na imprezę, nie miałam ochoty, ale uległam jego namowom. Jego kolega Justin, z którym wcześniej umówiłam się kilka razy zaczął ze mną rozmawiać. Pamiętam, że nawet się śmiałam. - uśmiecham się. - Śmiałam się po kilku nieprzespanych i przepłakanych nocach. Wszystko popsuł Kevin. Pojawił się tam. Nie sam... był z dziewczyną. Zabolało mnie to, więc nie wiele myśląc wybiegłam stamtąd. Mój brat i jego kolega wyszli za mną. Odwieźliśmy Justina do domu, a sami kontynuowaliśmy jazdę. Peter mnie pocieszał, zapewniał, że wszystko się jakoś ułoży. Przejeżdżaliśmy przez skrzyżowanie, mój brat spojrzał na mnie i powiedział: Wszystko będzie dobrze, Lou - ronię łzę. - Wtedy uderzyło w nas auto. Ocknęłam się i zobaczyłam jego twarz pokrytą krwią, próbowałam wydostać się z auta, żeby mu pomóc, ale byłam bezsilna. Straciłam przytomność. Obudziłam  się w szpitalu. Byli ze mną tylko rodzice. Mama płakała, tata był blady, lecz zachowywał kamienną twarz. Zapytałam co z Peterem, a wtedy tata powiedział, że nie żyje. Nawet mój tata płakał. Mój świat w jednej chwili legł w gruzach. Zmarła osoba, która zawsze mnie wspierała. Razem z nim zmarła tak naprawdę część mnie. Nigdy od tamtej pory nie byłam taka jak kiedyś.

- Chodź tu do mnie. - wstaję i idę do niego. Chcę by ktoś mnie przytulił. Otacza mnie ramieniem i przyciska do siebie. -  To straszne, aczkolwiek nie rozumiem zachowania twojego rodzeństwa. Nie jesteś niczemu winna.

- Nie, Sam, jestem. Gdybym wtedy poprosiła, by został w domu nie doszłoby do wypadku.

- To nie była twoja wina, słyszysz? To auto w was wjechało.

- Facet był pijany, był w ciężkim stanie, ale sukinsyn z tego wyszedł, a mój brat umarł.

- Nie jesteś niczemu winna. - głaszcze mnie po włosach. - Lou, rozumiem, że masz żal do rodzeństwa, ale przez to odpychasz rodziców. Słyszałem jak mówili, że wreszcie czują, że cię mają. Kochają cię, tak samo jak każde ze swoich dzieci. Oni chcą żyć dalej. Chcą żyć tak jakby Peter miał zaraz wrócić do domu. Musisz im wypełnić tą lukę, która powstała po śmierci Petera. Twój brat, by chciał, żebyś była taką samą osobą jak przed wypadkiem.

- W sumie to dzisiaj ci się udało wskrzesić we mnie dawną Louisę. - uśmiecham się, ale łzy płyną po moim policzku.

Całuje mnie najpierw delikatnie, potem zwiększa tempo. Sięgam do końca jego koszulki i delikatnie pociągam ją w górę. W końcu całkowicie się jej pozbywamy. Sam sprawnym ruchem zdejmuje ze mnie sukienkę. Przez chwilę patrzy na moje ciało, jest pod wrażeniem? Hahah, chyba tak. Całuję moją szyję, pozostawiając na niej ślad w postaci malinki. Nie widzę jej, ale jestem pewna, że tam jest.

***

Budzą mnie wpadające przez okna promienie wschodzącego słońca. Otwieram oczy. Nie jestem w swojej sypialni! Nagle powracają wspomnienia z nocy. Odwracam się i patrzę na leżącego obok mnie Sama. Mimowolnie uśmiecham się. Zakładam nową bieliznę i powoli wkradam się do łóżka, uprzednio zasuwając zasłony. Sam przyciąga mnie do siebie. Jest tak blisko mnie, że czuję jak oddycha.

- Nie wstawajmy dzisiaj z łóżka. - szepcze zaspany.

- Idź spać, póki cię jeszcze z niego nie zwlekłam. - całuje mnie w ramię.

- Nigdzie cię dzisiaj nie puszczę.

- Jasne, zaplanowałam nam już wszystko na dzisiejszy dzień... I w sumie na cały wyjazd. - śmieję się.

- Jesteś niemożliwa.

- Mamy jeszcze godzinę przeznaczoną na spanie, potem stąd wychodzimy.

- No, dobra. - owija swoje ręce wokół mnie uniemożliwiając ucieczkę.

- Zamknij się i idź już spać.

- Kochanie, to ty ciągle gadasz. - tylko wzdycham. Mija kilka minut po czym znowu dodaje: - Powiedziałem do ciebie kochanie, czyżby ci to odpowiadało?

Nie mówię nic. Chcę, by myślał, że śpię, jednak potajemnie tylko się uśmiecham. Nie wiem dlaczego wzbudza we mnie tyle emocji, nie wiem czemu tak się dzieje, ale wiem jedno to do niczego dobrego nie prowadzi, a mimo wszystko chcę brnąć w tym dalej.

***

Czuję na swoim ciele mnóstwo pocałunków. Łaskocze mnie jego kilkudniowy zarost i to, że zbliża się do BRZUCHA.

- Przestań mam łaskotki.

- Gdzie? Tutaj? - delikatnie całuje mój brzuch, a ja nie potrafię leżeć w miejscu. - Czy tu?

- Sam! - śmieję się.

Dzwoni mój telefon. Sięgam po niego, lecz Sam mi to uniemożliwia. Ponawiam próbę przy kolejnym połączeniu. Pospiesznie odbieram.

ROZMOWA :

- No nareszcie! Już myślałam, że cię porwali albo zabili.

- Nan, przestań wyolbrzymiać.

- Martwiłam się, powinnaś to zrozumieć.

- Rozumiem, po prostu nie mogłam odebrać, bo brałam prysznic, a Sam wyszedł, więc nie słyszałam telefonu.

- No dobra. Czekaj to ty i Sam mieszkacie razem?

- Nie! - zaprzeczam szybko krzywiąc się, a chłopak zaczyna się uśmiechać. - Za bardzo podoba mu się mój pokój i siedzi w nim ciągle, nie dając mi za grosz prywatności. - unosi brwi, zakrywam mu dłonią usta.

- Cały on. - śmieje się. - Jak wam się podoba Hiszpania?

- Jest cudowna. Wszystko tutaj jest świetne. - wstaje i zbliża się do mnie. Zostawia buziaka na mojej szyi.

- Co to było?

- Usiadłam na łóżku. Są okropnie niewygodne.

- Czy aby na pewno? Słyszę jak głos ci drży, a to oznaka, że się denerwujesz.

- Co? Nie.

- Dodatkowo, bardzo szybko odpowiadasz na moje pytania. Czy ty Louisa, coś przede mną ukrywasz?

- Nie, daj spokój. Zawsze mówię ci o wszystkim. - mówię bezgłośne przestań i siadam. - U nas naprawdę wszystko w porządku.

- A jak się między wami układa?

- Jest dobrze, to całkiem fajny facet. - szczypie mnie. - Ałłł!!! - jęczę.

- Co ci się stało?

- Nic takiego.

- Hej, Nancy! - rzuca Sam, a ja w tym momencie mam ochotę go zamordować.

- Hej. Mówiłaś, że go nie ma. Weź na głośnik. - przełączam na głośnomówiący. - Mam do was pytanie. Czy wy ze sobą spaliście? W sumie to niestosowne pytanie, bo już zapewne uprawialiście seks.

- Nie! - bronię się.

- Sama nie słyszałam, a to oznacza jedno. Robert oni się ze sobą przespali! - uderzam go w ramię.

- Nie, nie zrobiliśmy tego. - rzucam. - Idę wysuszyć włosy.

Sam łapie mnie za rękę, lecz ją wyszarpuję. Słyszę z łazienki jak chłopak próbuje nas tłumaczyć. Nastaje cisza, a zaraz za nią słyszę pukanie do drzwi łazienki.

- Lou, o niczym nie wiedzą.

Otwieram z impetem drzwi.

- Co ty sobie w ogóle myślałeś?! Może tobie nie zależy na reputacji, ale mnie tak! Ty możesz sypiać z kim chcesz i o tobie źle nie powiedzą! Nie chciałam nic im mówić, bo zaczęliby spekulować, że jesteśmy razem albo że coś między nami może być!

- Czyli nie chcesz być ze mną?

- Co to w ogóle za pytanie?

- Mi na tobie zależy, Lou. Ten układ nas zbliżył i sądziłem, że czujesz to samo co ja.

- Dlaczego do cholery nie powiedziałeś mi wcześniej?!

- Przecież mnie nienawidziłaś.

- Fakt, ale nie jestem bez serca.

***

Idziemy na plażę. Nadal jestem wkurzona na Sama, ale wciąż słyszę to co powiedział. "Czyli nie chcesz być ze mną". Nie mam pojęcia jak w ogóle to zinterpretować. Nie miałam pojęcia co może do mnie czuć. Jednak wiele aspektów wskazywało na to, że mimo wszystko coś jest na rzeczy. Te ciągłe pocałunki, to jak czasem na mnie patrzył, jednak sądziłam, że się zgrywa.

Kładziemy koc na plaży. Zdejmuję z siebie sukienkę, zostając w bikini. Wyjmuję wodę z torebki i biorę duży łyk.

Nie odzywamy się do siebie przez kilka godzin. Wracamy do hotelu, gdy zaczyna zachodzić słońce.

- Nie chciałem zepsuć ci tego wyjazdu. Chciałem... Żebyś wreszcie odetchnęła, żebyś... Z resztą nie ważne. - rezygnuje.

- Ważne.

- I tak to między nami nie zmieni!

- Przemyślałam to... Chyba za wcześnie cię oceniłam... Poza tym chyba coś między nami  się zmieniło.

- Nie chcę litości.

- Zamkniesz się wreszcie! - krzyczę na niego. - Zrozumiałam, że... Że niezależnie od wszystkiego zakochałam się... W tobie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top