21. Louisa McCarthy
"Jedno małe kłamstwo często pociąga za sobą masę większych"
Jestem bardzo zdenerwowana. Obawiam się wszystkiego. Boję się, że zaczną pytać o ślub albo o dzieci. Przecież my o niczym takim nie rozmawialiśmy. Mogę być pewna, że o to zapytają. Nie dziś, to jutro.
- Sam, a kiedy będziemy mogli poznać twoich rodziców. - pyta mama i bierze mały kęs pieczeni. Przestaję przeżuwać i nerwowo zerkam na Sama. - Lou sama powiedziała na lotnisku, że to coś poważnego.
Kobieto przemyśl czasem co mówisz!!! - karam się.
- Sądzę, że... Nastąpi to niebawem. Chciałbym jednak, żeby najpierw poznali Louisę.
- Och, oczywiście. Masz rację. - uśmiecha się do nas. Za to tata prawie nic nie mówi, ale za to obserwuje.
Nagle robi mi się duszno. Szybko wstaję od stołu, przepraszam i idę do łazienki. Otwieram szeroko okno i opieram się o umywalkę. Oddycham głęboko.
- Wszystko dobrze? - pyta Sam i kładzie mi dłoń na talii.
- Tak, po prostu trochę się... boję.
- Lou, niczego się nie domyślą.
- To wszystko się pogłębia, Sam.
- Wszystko będzie dobrze. Po prostu zachowujmy się naturalnie.
- A co jak zaczną dopytywać o ślub albo dzieci? Co wtedy?
- Niczym się nie martw. Potem o tym pogadamy, a teraz... Mi zaufaj. Wiem co robię. - przytula mnie. - Wracajmy do twoich rodziców.
Ponownie siadam przy stole. Rozmawiamy o wszystkim i o niczym.
Sprzątam po kolacji, pomaga mi mama. Tata i Sam zaszyli się w garażu. Znoszę pościel do pokoju zajmowanego jeszcze niedawno przez Nancy. Ścielę im łóżko.
- Kochanie... - mama łapie mnie za dłoń. - Jesteś w ciąży?
- Nie.
- Ale gdybyś była powiedziałabyś mi, prawda?
- Oczywiście, że tak mamo.
Szybko uciekam do łazienki. Biorę szybki prysznic. Idę do sypialni, Sam siedzi na łóżku z laptopem na kolanach.
- Będę spał na podłodze, spokojnie. - śmieje się. - Poza tym wszystko ok?
- Tak. - wsuwam się pod koc.
- Słuchaj, w piątek wieczorem muszę wyjechać do Los Angeles. Wrócę w sobotę albo w niedzielę. Kolejnego dnia razem pojedziemy na lotnisko.
- Ok.
- Nie przejmuj się.
- Jestem zmęczona, pójdę już spać.
***
Przygotowuję śniadanie. Robię lunch Samowi do pracy. Wstaje tata, więc nalewam mu kawy i rozmawiamy. Potem pojawia się mama, tak dobrze nam się rozmawia, że nie zerkam która jest godzina. Nagle Sam wparowuje do kuchni zaspany.
- Zaspałem. Spóźnię się do pracy. Mam ważne spotkanie z klientem i nawalę.
- Leć pod prysznic. Ja ci wszystko naszykuję.
Idę szybko do sypialni i wyjmuję błękitną koszulę. Prasuję ją po czym wieszam na oparciu. Wkładam do torby jego służbowy laptop, wkładam do marynarki kluczyki od samochodu. Wchodzi do sypialni w samym ręczniku. Staje przede mną i przeczesuje mokre włosy. Wygląda... Ach... Bosko. Zagryzam wargę i mówię tylko:
- Wszystko gotowe.
- Dzięki.
Schodzę na dół do rodziców, którzy powolnie jedzą śniadanie. Rozmawiamy o tym co zamierzamy robić.
- Dobra, ja uciekam. Do widzenia.
- Pa, Sam. - rzuca mama.
- Pa, kochanie. - całuje mnie w policzek.
- Pa.
Zauważam pudełko z sałatką dla niego na lunch, zabieram go i szybko biegnę w jego stronę.
- Lunch! - krzyczę.
- O dzięki. Twoi rodzice na nas patrzą. - nie zdążam nic powiedzieć, bo łączy nas w pocałunku, który trwa dosłownie wieczność. Oplatam jego szyję. On przyciąga mnie bliżej siebie. - Żartowałem. - uśmiecha się.
- Jesteś okropny.
- Ja?
- Tak, nie spóźnij się na obiad.
- Oczywiście, skarbie.
***
- Nie uwierzysz! - rzuca Sam. - Miałem spotkanie z tym facetem i dostałem to zlecenie!
- Serio?!
- Tak, stwierdził, że jestem niezłym architektem.
- Jesteś najlepszy. - dopiero po wypowiedzeniu tych słów dociera do mnie co ja właściwie powiedziałam.
- Wiem, kochanie, że we mnie wierzysz. - podnosi mnie do góry i zostawia na moich ustach szybkiego całusa.
Po obiedzie tata z Samem przechodzą do salonu, gdzie rozmawiają, a my z mamą sprzątamy. Mimo, że żadna z nas nie mówi nic to i tak wiem, że chce o coś zapytać. Po skończeniu idziemy do salonu. Wtulam się w "mojego narzeczonego". Otacza mnie ramieniem.
- Kochani od jak dawna jesteście narzeczonym? - pyta mama.
- Jakieś pół roku. - odpowiada Sam.
- Jakieś pół roku? Nie pamiętasz kiedy mi się oświadczyłeś? - pytam urażona.
- Kotku, jasne że pamiętam. To 14 marca.
- O matko, 16 marca.
- Byłem blisko. - śmieje się.
- Jak się właściwie poznaliście?
- Przyjechałem z Los Angeles, na prośbę Roberta. Chciał bym pomógł mu sprawdzić pewną dziewczynę.
- Tak, mnie. Chciałam dostać awans, a w zamian dostałam jego. Dostaliśmy wspólny projekt i musimy go dokończyć.
- Zamierzacie tu zostać po ślubie?
- Tak.
- Nie.
Odpowiadamy równocześnie. Jego odpowiedź trochę mnie szokuje. W sumie to bardziej zawodzi. Czyli to między nami to tylko prawdziwa gra. Chce wyjechać do Los Angeles. Chce zapomnieć o tym co tu zaszło i o mnie. Nie wiedzieć czemu, ale mnie to przygnębia.
- Jeszcze nie zdecydowaliśmy.
- Nie, Sam. Ty już zdecydowałeś. Chcesz wrócić do Los Angeles.
- Lou... Tam mam...
- Dobra, nie kłóćmy się.
***
Odwożę rodziców na lotnisko. Potem wracam do domu i pakuję wszystkie rzeczy Sama. Koniec udawania. Koniec na jakiś czas, potem coś wymyślę. Zabolało mnie to co powiedział o wyjeździe. Mogłam być pewna tego, że będzie tego chciał. Nienawidziłam go, ale naprawdę polubiłam. Niestety. Może gdybym była bardziej czujna, nie pozwoliłabym mu na zbliżenie się wszystko byłoby ok, ale jest jak jest, czasu nie cofnę.
Sam od razu po pracy przyjeżdża do mnie. Jest już spakowany, więc pakuje walizkę do auta. Jednak nie odjeżdża, lecz patrzy na mnie.
- To co powiedziałem o wyjeździe Lou... to ja się zastanawiam czy aby powinienem tam jechać.
- Nie musisz mi się tłumaczyć. My tylko udajemy narzeczonych. Niedługo to zakończę. - zdejmuję pierścionek z palca i wkładam w jego dłoń. - Niedługo już nie będziemy musieli udawać.
Odwracam się i odchodzę. Zamykam za sobą drzwi. Idę do kuchni, opieram się o blat stołu i zaczynam płakać. Tak po prostu. Nie wiem czemu. Nie wiem co się ze mną dzieje. Nie wiem co zrobić, by to wszystko wróciło do normy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top