19. Louisa McCarthy
„Nigdy już nie poczujemy deszczu,
Bowiem nawzajem będziemy sobie schronieniem.
Nigdy już nie poczujemy chłodu,
Bowiem nawzajem będziemy sobie ciepłem.
Nigdy już nie odczujemy samotności,
Bowiem nawzajem będziemy sobie towarzyszami.
Choć jesteśmy dwoma ciałami,
Przed nami tylko jedno życie”.
Bł. A.
Ślub to najpiękniejszy moment w życiu. Sama chcę, by mój ślub był idealny. Dziś ten wyjątkowy dzień należy do Nancy i Roberta. To właśnie dziś powiedzą sobie sakramentalne tak. Jadę z samego rana na salę, by pomóc w przygotowaniach. Pompujemy balony, odbieram kwiaty, które potem wkładam do wazonów, a je z kolei ozdabiam fioletowymi kokardami. Pomysł z fioletowymi dodatkami był oczywiście Nancy, uwielbia ten kolor.
Wracam do domu, gdzie trwają przygotowania panny młodej. Fryzjerka spięła jej włosy w schludnego koka. Kosmetyczka zadbała o perfekcyjny makijaż. Ja również przechodzę upiększającą metamorfozę. Lekki makijaż, elegancki kok. We włosach mam fioletowe drobne kwiaty. Zakładam złotą biżuterię. Słyszę dzwonek do drzwi, więc biegnę je otworzyć. Pan młody i drużba już przyjechali. Dokładnie trzy godziny przed ceremonią.
- Lou, jeszcze nie gotowa? - pyta Rob, widząc mnie owiniętą ręcznikiem.
- No jeszcze nie. Pomagałam właśnie Nan z suknią, wygląda niesamowicie. - uśmiecham się. - Będziesz zachwycony. Jest u siebie. - Robert zostawia mnie i Sama całkowicie samych.
- Wyglądasz ślicznie.
- No w ręczniku na pewno. Chodź do mnie, bo raczej oni prędko nie wyjdą. Przynajmniej się na coś przydasz.
Zabieram białą bieliznę i idę ją założyć do łazienki. Wracam również owinięta ręcznikiem. Zdejmuję sukienkę z wieszaka i każę odwrócić się facetowi znajdującemu się w mojej sypialni.
- Pomożesz mi z suwakiem? - pytam.
Kładzie dłoń na mojej talii, następnie sprawnym ruchem zasuwa suwak. Mam na sobie kremową sukienkę sięgającą do ziemi z czterema rozcięciami od połowy uda. Głęboki dekolt uwydatnia piersi.
- Teraz wyglądasz bosko. - zniża głos. Zbliża się.
- Powinniśmy chyba powoli jechać.
- Tak, masz rację.
Siadam na łóżku i wkładam na nogę beżowe buty na słupku zapinane na kostce. Jeden but idzie mi sprawnie, z drugim już gorzej, więc Sam mi pomaga. Jest zdecydowanie za blisko. Patrzy na mnie swoimi zielonymi oczami. Mam ochotę go pocałować.
- Gotowi? - przerywa nam Rob. Zauważa niezręczność panującą między nami. - Czekamy na dole.
Jedziemy na sesję. Ma odbyć się w parku niedaleko nas. Dojazd zajmuje nam około pół godziny przez korki. Kilka zdjęć we czwórkę, kilka sami państwo młodzi, a kilka ja z Samem. I tak oto zostaje nam godzina do ceremonii, w samochodzie poprawiam Nancy.
Na ceremonii nie potrafię nie uronić łzy. Moja Nancy właśnie wyszła za mąż. Wychodzimy z kościoła i jedziemy do restauracji, w której ma odbyć się wesele. Wszystkie prezenty składujemy w hotelu w jednym z pokoi. Restauracja znajdowała się na dole.
Pierwszy taniec, pierwszy toast. Potem zaczyna się przyjęcie. Dbam o każdy szczegół. Czy czegoś nie brakuje, czy goście się dobrze bawią. Na weselu są także moi rodzice co trochę komplikuje, bo muszę udawać narzeczoną Sama.
- A gdzie masz pierścionek, skarbie? - pyta mama, gdy na chwilę siadam obok nich.
- Kurczę, zostawiłam w pokoju na górze. Pójdę go poszukać.
Szukam wzrokiem Sama. Nie ma go nigdzie. Wychodzę na zewnątrz, jest! Siedzi z moim tatą!!! Szybkim krokiem idę do nich.
- O czym tak rozmawiacie? - przytulam Sama.
- Sam to farciarz, że ma taką narzeczoną. - śmieje się tata. - Dobrze, wracam do mamy, bo pewnie mnie szuka. - oddala się.
- Pierścionek. Powiedz, że masz go w samochodzie.
- Tak, mama zauważyła?
- Tak.
- Zapomniałem całkiem, byś go założyła.
- Ja też. Przepraszam, że znów musisz udawać.
- Dla ciebie wszystko. - uśmiecham się delikatnie.
Przyciąga mnie i całuje. Zanurzam palce w jego włosach, potem przenoszę dłoń na policzek. Czuję jego delikatny zarost. On natomiast trzyma dłonie na mojej talii. Delikatnie głaszcze moje żebra. Nie chcę przestawać. Czuję jakby czas stanął w miejscu. Opiera swoje czoło o moje, głęboko oddychamy. Uśmiechamy się do siebie.
- Pewnie nas szukają. - stwierdzam.
- Więc chodźmy tam, ale pod jednym warunkiem.
- Jakim?
- Że to dokończymy.
- Więc chodźmy.
Tańczymy. Pijemy. Świetnie się bawimy. Całuję Sama w policzek, Nancy od razu się uśmiecha. Kiedy potem wychodzimy zaczerpnąć świeżego powietrza wyjaśniam jej dlaczego to robimy.
- Chcę po prostu, by po raz pierwszy byli ze mnie dumni. I chyba są. Choć nie chcę ich okłamywać.
- Nie będziesz musiała.
- Co to znaczy?
- Gdybyś naprawdę była z Samem. Sądzę, że ten spisek was do siebie zbliżył, Lou. Może warto dać mu szansę.
Sam prosi mnie do tańca. Nagle wokół nas robi się kółko. Całkiem nieźle tańczy. Niespodziewanie obraca mnie, przyciąga do siebie, potem odchyla do tyłu, zostawiając na moich ustach przelotnego, szybkiego całusa.
***
Jest piąta nad ranem. Siadam na schodach i powoli zdejmuję szpilki. Alkohol zapanował nad całym moim ciałem. Okazuje się, że zdecydowanie trudniej rozpiąć buty, gdy o wiele za dużo się wypije. Z odsieczą po raz kolejny przybywa Sam. Wchodzimy razem na górę. Sprawdzam numer pokoju. 110. Zatrzymuję się przed nimi. Sama pokój znajduje się obok mojego.
Rozpinam sukienkę i idę spać. Budzi mnie słońce wdzierające się przez okno. Siadam na łóżku i zaskakuje mnie brak kaca. Brak jakichkolwiek oznak, że poprzedniego wieczora piłam alkohol. Zakradam się do pokoju Sama i zauważam wiszącą na wieszaku koszulę. Niewiele myśląc zakładam ją na siebie. Kładę się obok niego. Co mnie zaskakuje obejmuje mnie i przysuwa.
- Nie ładnie to się tak zakradać i zabierać moją koszulę.
- Oj, no wiem, ale... To w sumie nasza koszula.
- Całkiem seksownie w niej wyglądasz, złotko.
- Nie mów tak do mnie.
- Złotko czy że wyglądasz seksownie?
- Masz drugą, tą ci kiedyś oddam. - wychodzę.
***
Dziś 6 grudnia, więc życzę Wam dobrego dnia i mnóstwa prezentów... Chwalcie się koniecznie 😊😁
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top