14. Louisa McCarthy
- Sam... Wiem, że to może dziwnie zabrzmieć jak na mnie, ale potrzebuję twojej pomocy.
- Coś się stało?
- Yymmm... Jakby o powiedzieć. Dobra, nie będę owijać w bawełnę. Mój brat się żeni i potrzebuję osoby, która przez dosłownie jedną noc będzie udawała mojego faceta. Pomyślałam o tobie, bo jesteś całkiem ogarnięty.
- Czy ty się denerwujesz? - śmieje się.
- Ej, to nie jest śmieszne. To naprawdę poważna sprawa.
- W takim razie chętnie tam z tobą pójdę. Będę twoim facetem na niby.
- Matko, dziękuję.
- Wisisz mi kolację.
- No dobra, niech stracę. - uśmiecham się.
Jadę na spotkanie z państwem Jones, którzy po dwudziestu latach chcą z lekka zmienić wnętrze domu. Oglądam je dokładnie i obiecuję zabrać się jak najszybciej do wstępnych projektów. W drodze powrotnej do firmy podjeżdżam na teren budowy. Są pierwsze efekty.
Siadam przy biurku i zaczynam rysować. Jadę na kolejne spotkanie, po którym już wracam do domu. Zdejmuję obcisłą czarną sukienkę i szpilki zamieniają je na top i luźne spodenki. Włosy związuję w kok. Nie potrafię się wyluzować, więc zabieram słuchawki i idę pobiegać.
Kiedy wracam jest u nas Robert. Między nami jest wszystko ok. Może trochę za bardzo impulsywnie podeszłam do ich związku. Najważniejsze to, że oboje są szczęśliwi. Szanuję to, choć to dla mnie trochę dziwne, że moja przyjaciółka i przyjaciel są razem. Zabieram się za szkice, które potem przełożę na komputer do programu, w którym wszystko znajdzie się w 3D i będę miała lepszy obraz całego wnętrza.
***
- Co sądzisz o tej? - pytam Nancy po założeniu kolejnej sukienki.
- Nie. Zdecydowanie nie.
- Matko, wesele za tydzień, a ja nie mam sukienki. Świetnie.
- Za dużo pracujesz. Przystopuj trochę.
- Dobrze wiesz, że nie mogę.
- Możesz, ale nie chcesz. Załóż jeszcze tą czerwoną. - szybko się przebieram. - No. Tak jest idealna. Bierz i nawet nie mów, że ci się nie podoba. Jestem pewna, że Sam oszaleje, gdy cię w niej zobaczy.
Nie wiem czemu, ale na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Znikam w przymierzalni, by to ukryć.
- Nadal nie mogę uwierzyć, że idziesz tam z nim.
- Uwierz mi, ja też.
***
PRZEDDZIEŃ ŚLUBU QUENTINA I VIOLET
Biorę prysznic, potem pakuję sukienkę w pokrowiec.
- Lou! Sam już jest! - krzyczy Nancy.
- Dobra, idę!
Zabieram walizkę, w której mam wszystkie potrzebne rzeczy na dwa dni i znoszę ją na dół. Sam wkłada ją do samochodu, a ja biegnę jeszcze po szpilki. Żegnam się z Nan i idę do mojego udawanego chłopaka. Całuje mnie w policzek, po czym wsiadamy do auta.
- Wynajęłam nam pokój w hotelu. Nie chciałam, żebyśmy tłoczyli się wszyscy w domu.
- Jasne.
Po kilku godzinach jazdy dojeżdżamy do hotelu. Wybrałam dla nas apartament z dwoma sypialniami, salonem, łazienką i przestrzenną kuchnią. Wchodzę do swojej sypialni, wieszam sukienkę w szafie.
- Mam dwie propozycję z czego ogólnie sądzę, że ta druga jest o wiele lepsza. Idziemy na miasto czy lenimy się przed telewizorem? - pyta Sam i siada na łóżku.
- Jestem za drugą opcją.
- Bosko. Głodna?
- Bardzo. Po drugiej stronie ulicy jest pizzeria.
- Zaraz wracam z pizzą.
Po kilkudziesięciu minutach leżymy na kanapie i oglądamy film akcji. Naprawdę podoba mi się ten film, wieczór w sumie też.
Idziemy spać przed północą. Dzień zaczynam od kawy. Kiedy wstaję, Sam jeszcze śpi. Dostajemy do pokoju śniadanie. Delikatnie pukam. Sam coś mamrocze, ale nie rozumiem co. Wracam do kuchni po tacę i idę do salonu. Włączam telewizor.
- Zaczęłaś beze mnie. - mówi oskarzycielskim tonem.
- Tak wyszło.
Dzwoni moja mama.
ROZMOWA:
- Cześć słońce. - rzuca radośnie na powitanie.
- Hej.
- O której będziesz?
- No nie wiem... A o której mamy być?
- Jest z tobą ten twój chłopak?
- Tak.
- O matko. Lou nawet nie wiesz jak się cieszę. Bądźcie o szesnastej trzydzieści. Zrobimy pamiątkowe zdjęcie, no i się poznamy.
- Dobra. Kończę mamuś, widzimy się później. Pa.
- Pa.
Rozłączam się. Przez chwilę się nie odzywam, lecz Sam przerywa ciszę.
- Twój chłopak. Jak to fajnie brzmi, nie sądzisz?
- Głupi jesteś. - śmieję się do niego. - Mamy być pół godziny wcześniej.
- Mamy jeszcze ponad sześć godzin. Co będziemy robić?
- Idziemy na miasto. Nie będziemy tu siedzieć, jest ładna pogoda.. Trzeba skorzystać. Cztery godziny na chodzenie po mieście i ponad dwie na przygotowania.
***
- Lou?
- Tak?
- Czyli mam udawać twojego faceta?
- Dokładnie.
- Ustalmy kilka ważnych informacji, żeby się nie pogubić.
- OK. Jesteśmy ze sobą rok. Poznaliśmy się na wyjeździe w... Los Angeles. Sam to naprawdę musi wyglądać naturalnie i mega poważnie. - patrzę na niego. On na chwilę odrywa wzrok od ulicy i łapie mnie za rękę. Uśmiecha się delikatnie.
- Będzie tak wyglądać. Żeby było jeszcze bardziej poważnie... - zapala się czerwone światło. Otwiera schowek i wyjmuje czerwone pudełeczko. Znajduje się w nim pierścionek z dość dużym diamentem.
- Wow, wozisz w samochodzie taką biżuterię tylko po to, by od tak dawać ją komukolwiek czy masz dziewczynę?
- Miałem. Dłuższa historia. - zjeżdża na pobocze. - Louiso McCarthy zostaniesz moją żoną?
- Musisz to zdecydowanie przećwiczyć. - śmieję się z niego. - Ale tak zostanę twoją tymczasową narzeczoną. - wybucha śmiechem i rusza.
Rodzice i rodzeństwo poznaje "mojego narzeczonego" po czym rozpoczyna się ceremonia.
Violet ma naprawdę piękną suknię. Quentin miał ogromny fart, że spotkał taką kobietę. Wyglądają na szczęśliwych. Mama jest wzruszona. Chciałabym, by była tak szczęśliwa na moim ślubie. Jednak wszystko może się zdarzyć. Sam przyciąga mnie bliżej. Kładzie dłoń na mojej talii, chcę ją zdjąć, lecz mnie upomina. Składamy życzenia.
W restauracji panuje połączenie kontrastów. Jest ich tak dużo, że gdybym nie wiedziała, że to ślub mojego brata pomyślałabym, że to urodziny jakiegoś dziecka. Wznosimy toast za młodą parę i idziemy tańczyć. Sam naprawdę się stara. Nie widać nawet, że to wszystko na pokaz. Dokładnie wczuł się w rolę.
- Pięknie razem wyglądacie. - mówi mama, gdy wychodzimy na zewnątrz odetchnąć. - Jestem z ciebie taka dumna Lou. A z ciebie niezły przystojniak. Oko ma po mamie. - uśmiecham się. Sam całuje mnie w policzek.
Kilka minut później tata porywa mamę na parkiet.
- Urocza ta twoja mama. - śmieje się.
- Wiem, tylko trochę przykro mi, że ją okłamujemy.
- Wiedz, że tu i teraz jest z ciebie dumna. Nie myśl o tym co będzie jutro. Quentin na nas patrzy. On chyba nam do końca nie wierzy, co?
- Tak, boję się, że nas przejrzał.
- Pozwól, że rozwiejemy jego wszelkie wątpliwości.
Nim się orientuję Sam złącza nas w namiętnym pocałunku. Czuję się tak jakby czas stanął w miejscu.
- Chyba nam uwierzył. - uśmiecha się zadziornie.
Jest już dawno po trzeciej, gdy nagle podchodzi do mnie Q.
- Cześć.
- Hej.
- Sądziłem, że nie przyjdziesz.
- Jesteś moim bratem, nie mogłam ci tego zrobić. To nie byłoby fair. - uśmiecham się.
- Przeżyłbym.
- Wcale nie chciałeś mnie tu zobaczyć, co? - poważnieję.
- No nareszcie się domyśliłaś.
- Co się dzieję? Kotku? - mówi Sam.
- Masz rację, nie powinno nas tu być. - reasumuję.
- Zamiast ciebie powinien być tu Peter. - dodaje. - Wiesz dobrze, że to co go spotkało to twoja wina.
- Q! Nie mów tak. Przepraszam za niego, Lou zostańcie jeszcze.
- Violet, dziękujemy za wszystko, ale na nas naprawdę już pora. Jeszcze raz wszystkiego dobrego. - uśmiecham się ze łzami. Przytulam ją i ciągnę Sama w stronę auta.
Sam pyta co się stało, ale ja chcę się tylko jak najszybciej znaleźć w hotelu.
***
Mam nadzieję, że się podoba... Do następnego 😘😘😘
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top