10. Louisa McCarthy
"Jedno małe kłamstwo, może okazać się czymś więcej"
- Wszystko dobrze? - pyta Sam. - Od kilku dni jesteś jakaś nieswoja.
- Yyy... Tak, tak. Kontynuujmy.
Po południu, gdy wracam do domu, od razu pakuję kilka rzeczy. Wieczorem mam ruszyć w podróż do rodzinnego domu.
- Jak coś to dzwoń. - mówi Nancy. - Gdyby coś było nie tak, to...
- Daj spokój, przeżyję z nimi ten weekend. - lekko się uśmiecham, by ją uspokoić.
- Znam twoją rodzinę.
- Niczym się nie martw. Będzie dobrze.
- Chcę w to wierzyć, Lou, ale obawiam się, że ten wyjazd przysparza ci tylko zmartwień.
- Muszę już jechać.
Pakuję torbę do bagażnika i siadam za kierownicą mojego bmw 530i. Nancy prosi mnie bym jechała ostrożnie, a potem oddala się, aż w końcu znika w domu. Włączam radio. Powoli sunę przez Nowy Jork. Mój telefon kilkukrotnie daje o sobie znać. Ignoruję to, całkowicie skupiając uwagę na jeździe. Do Bostonu dojeżdżam w ponad cztery godziny. Parkuję samochód przed domem rodziców. Zabieram torbę, idę ku drzwiom. Dzwonię dzwonkiem. W drzwiach staje tata. Całuję go w policzek i idę do mamy. Dostaję reprymendę za to, że jeżdżę o tak późnej porze, ale bardzo się ucieszyli z tego, że przyjechałam. Zajmuję swój dawny pokój. Sprawdzam pocztę. Nic. Telefon. Pięć nieodebranych połączeń. Oddzwaniam do Sama.
ROZMOWA:
- No wreszcie. - słyszę jego głos po dwóch sygnałach.
- O co chodzi?
- O nasz projekt. Mam pewien pomysł, wyślę ci go mailem, co?
- Dobra.
- Wiem, że jest weekend nie powinienem ci zawracać głowy, ale muszę ci to pokazać.
- Nie ma sprawy, czekam na maila.
- Już wysyłam.
***
Rano wstaję wcześnie jak zawsze. Robię kawę i wychodzę na werandę.
- Wcześnie wstałaś. - mówi mama i siada obok mnie na kanapie. Wygładza moje włosy, uśmiecha się do mnie. - Fajnie jest cię mieć w domu. Zdecydowanie za rzadko tu przyjeżdżasz.
- Mamo, dobrze wiesz, że moja praca...
- Nie wymiguj się pracą, kotku. Chcę, żebyś tu bywała częściej.
- Dobrze, ale dopiero jak skończę projekt. Postaram się bardziej organizować czas, by tu przyjeżdżać.
- Świetnie. Wszystko dobrze w pracy? - przytakuję. - Masz kogoś?
- Mamuś, nie mam teraz czasu na faceta. Zależy mi na tym projekcie.
- Jasne, rozumiem. Tylko wiesz... Zdałoby już się ustatkować. Założyć rodzinę. Nie chcę, by moja córeczka była sama przez resztę życia. Chcę mieć kolejne wnuki. - uśmiecha się do mnie nadal gładząc moje włosy.
- Najpierw muszę znaleźć porządnego kandydata na męża, potem przyjdzie czas na dzieci.
- Tylko nie zwlekaj zbyt długo, kochanie. Chciałabym móc się pochwalić, że wychodzisz za mąż. I tak cię wychwalam. - przytula mnie do siebie. - Mam cudowną córę, która robi karierę w samym Nowym Jorku. Jestem z ciebie taka dumna, Louiso.
Zjedliśmy śniadanie, pomogłam mamie plewić w ogródku. Skosiłam trawnik. Pomogłam tacie układać drewno. Czułam się jakbym nadal z nimi mieszkała mając zaledwie siedemnaście lat. Ten dzień był naprawdę świetny. Postanowiłam, że jutro podczas rodzinnego obiadu będę miła dla rodzeństwa, dla rodziców. Oni nie są niczego winni. Wplątaliśmy ich w to przez przypadek, nie chcę, by dłużej martwili się o to czy nasza rodzina będzie kiedykolwiek w komplecie.
Ubieram białą sukienkę za kolano, związuję włosy w niskiego kucyka, robię delikatny makijaż. Pomagam nakryć mamie do stołu. Tata zmienia koszulę. Kiedy pojawia się Quentin nie wiem dokładnie jak się zachować, mimo wszystko witam się z nim i jego narzeczoną.
- No to skoro jest okazja to... W sumie chcielibyśmy cię zaprosić na nasz ślub. Oczywiście masz dużo pracy, więc nie obrazimy się jeśli nie przyjdziesz.
- Q! Przestań. Mamy nadzieję, że przyjdziesz. - mierzę ich obojga wzrokiem. - Przyjdziesz prawda?- dopytuje Violet.
- Tak, oczywiście, że tak... W końcu to ślub mojego brata, nie mogłabym nie przyjść.
Po godzinie zjawia się reszta mojego rodzeństwa. W spokoju jemy obiad, gdy Quentin nagle rzuca:
- Chyba nikogo sobie nie znalazłaś odkąd ty i pan naciągacz zerwaliście, a nie... Raczej jak on zabrał twoją kasę i wyjechał. - zaśmiał się.
Czuję jak gniew we mnie narasta. Chcę odburknąć coś co, by go zatworzyło, lecz nie chcę, by to po południe zakończyło się kłótnią. Mama upomina mojego brata, ale ja kładę tylko jej dłoń na ramieniu i odpowiadam:
- Właściwie to mam kogoś. Rzadko się widujemy, więc nie było kiedy wam o tym powiedzieć.
Nagle w jadalni zapada grobowa cisza. Nawet dzieci na górze jakoś dziwnie ucichły.
- Nic mi nie powiedziałaś! - mówi pierwsza mama.
- Nie chcę zapeszać. - Q wyraźnie zdębiał.
***
Pakuję torbę do bagażnika. Przytulam rodziców i obiecuję, że niedługo znów ich odwiedzę. Wsiadam do auta i wracam do domu. Mam ochotę palnąć się w łeb za to co powiedziałam przy stole. Serio?! Mam kogoś? Jeju, co mi strzeliło do głowy. Z kim ja mam iść na to wesele. Wchodzę do domu, zdejmuję trampki i idę do kuchni. Cisza. Nie ma auta Nancy, więc nie ma jej w domu. Idę pod prysznic i kładę się spać, jestem wykończona. Jednak czuję niepokój, bo wiem, że jeśli nie znajdę odpowiedniego faceta, który spodoba się mojej rodzinie jest po mnie.
***
Mam nadzieję, że rozdział się podoba... Miłego dnia, kochani 😘😊
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top