5. Louisa McCarthy

"Spotkania wytyczają drogę ludzkiego losu, niezależnie od tego, czy trwają kilka godzin, kilka dni, czy całe życie"

Theresa Révay

- Zostaniesz chrzestną? - pyta Nancy, podczas gdy ja trzymam Austina na rękach.

- No pewnie, że tak. Dla tego przystojniaka wszystko. - uśmiecham się do niego.

- Lou, masz urok, który zaczarowuje wszystkich facetów. Oczarowałaś nawet mojego syna. - śmieje się i patrzy na dziecko, które delikatnie unosi kąciki ust.

- Tak, to już ze mną jest. - szczerzę się.

- Mam być zazdrosny? - pyta Colin, staje obok mnie.

- Powinniście sprawić sobie takie maleństwo, pasuje wam. - dodaje Nancy.

- No jeszcze nie teraz. - mówi mój narzeczony i całuje mnie w policzek. - Może za kilkanaście lat.

- Niedługo ślub, więc z czym tu czekać. Zegar tyka, nie zapominaj Colin. Wiecznie młody nie będziesz.

- Tak, wiem.

***

- Kiedy te chrzciny? - rzuca nagle Colin.

- Za ponad miesiąc. Chcą, by maluszek trochę podrósł. - odpowiadam, wmasowując balsam do ciała.

- Lou, ja... Ja to przemyślałem i chyba... Nie chcę dzieci w naszym życiu. - przerywa i patrzę na niego pełnym zdziwienia spojrzeniem.

- Co?

- Nie chcę ich.

- Małżeństwo to też kompromisy, nie sądzisz? Kiedyś może sceptycznie podchodziłam do rodzicielstwa, ale teraz wiem, że tego chcę. Chcę mieć dziecko, Colin.

- Być może nie jestem gotowy.

- Przestań pieprzyć! Mój zegar biologiczny tyka, a ty wyjeżdżasz mi, że nie jesteś gotowy? Masz trzydzieści cztery lata! Zachowujesz się jak dziecko, a nie jak dorosły facet! Ty w ogóle masz jaja, żeby założyć rodzinę?!

***

Wstaję biorę prysznic. Owijam ciało ręcznikiem, suszę włosy. Spinam je. Robię makijaż. Zakładam białą koronkową bieliznę, po czym sukienkę w tym samym kolorze. Do łazienki wchodzi mój narzeczony. Zasuwa mi suwak. Całuje w szyję, potem w ramię. Odwracam się do niego, staję na palcach i całuję. Zakładam srebrne szpilki, wkładam najpotrzebniejsze rzeczy do torebki w takim samym odcieniu. Biżuteria i jestem gotowa do wyjścia. Zanim Colin kończy się ubierać, ja pakuję metrowego, zielonego dinozaura i kilka zabawek do torby.

Jedziemy moim BMW i520. Parkujemy przed kościołem. Witam się z moim chrześniakiem i przyjaciółmi. Jestem ogromnie szczęśliwa. 

- Pomożesz mi, nakarmić Austina?

- Tak, pewnie. - wstaję i idę za nią.

Trzymam go na rękach podczas, gdy Nancy szuka w wózku butelki z mlekiem. Kiedy ją znajduje podaję ją dziecku. Cichutko je. Gdy już jest najedzony oddaję go przyjaciółce.

- Ej, a gdzie jest do cholery chrzestny? - pytam, lekko poddenerwowana.

- Już jestem. Hej, młody. - rzuca Sam, a mnie odbiera mowę.

Sam!!! Kurwa!!! Mogłam się tego spodziewać. Stoję jak wryta. Nie wiem co zrobić, jak się zachować, co powiedzieć. Zaczynam się stresować. Trzyma Austina na rękach i rozmawia z Robertem. Colin obejmuje mnie w pasie, chyba nie wyczuwa mojego spięcia. W pewnym momencie Sam patrzy na mnie i mówi :

- Ślicznie wyglądasz. - i puszcza mi oczko.

Mojego narzeczonego wyraźnie to wkurza, bo zaciska pięść za moimi plecami i całuje mnie w policzek. Wchodzimy do środka i zajmujemy miejsca w pierwszej ławce. Colin siada z tyłu.

***

- Fajnie, znów cię zobaczyć. - rzuca Sam i podchodzi do mnie.

- Ciebie też.

- Twój narzeczony pożera mnie wzrokiem.

- Za to ja nie widzę twojej żony.

- Nie przyjechała ze mną.

- Spodziewacie się dziecka. - stwierdzam.

- Nie rozmawiajmy o tym.

- Dlaczego? Zawsze chciałeś zostać tatą.

- Wiem, ale nie chcę teraz o tym gadać, nadarzy się jeszcze dużo okazji. - Colin obejmuje mnie w talii. - W końcu teraz zaczniemy spędzać ze sobą mnóstwo czasu.

- No raczej wątpię, jesteśmy tylko chrzestnymi. Ty mieszkasz w Los Angeles, a ja w Nowym Jorku, więc...

- Robert ci nie mówił?

- O czym?

- Przeprowadziłem się tutaj i zaczynam od jutra pracę w firmie. Znowu będziemy razem pracować.

***
Tadam!!! Jest i Sam 😊 cieszycie się???

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top