24. Sam Darcy

Z uśmiechem na twarzy jadę do pracy. Obudziłem się w bardzo dobrym humorze. Nie wiem dokładnie co go spowodowało, ale cieszy mnie to. Jadę do klienta. Potem robię kawę. Biorę się do pracy. Kiedy wreszcie przychodzi przerwa na lunch jestem w jeszcze większych skowronkach niż kilka godzin temu. Idę do gabinetu Louisy.

- Hej, piękna. Gotowa na lunch? - pytam, wchodząc od razu do środka.

- Hej, biorę torebkę i idziemy.

- Dobra.

Louisa bierze ryż z kurczakiem i sałatką, ja porządny stek.

- A więc utrzymujemy to w tajemnicy? - pytam, wgryzając się w kolejny kawałek mięsa. - Inaczej to może mieć...

- Tak, musimy dla dobra Colina. Załamałby się, gdyby się dowiedział.

- Luz, nie ma sprawy. Nasza słodka tajemnica, skarbie. - puszczam jej oczko, na co ona chichocze.

- Nikomu ani słowa.

- Oczywiście... Jakaś nagroda za milczenie będzie? - dopytuję nie mogąc ukryć uśmiechu, ona także się uśmiecha.

- Może.

- Lubię, gdy jesteś taka tajemnicza.

Kobieta przeciw mnie zagryza wargę. Chyba spodobało jej się to co powiedziałem. Proszę, by tak nie robiła, bo mam ochotę ją pocałować. Wracamy do firmy, odprowadzam ją do gabinetu. Wchodzę na chwilę i wtedy już nie potrafię się powstrzymać. Nie kontroluję się. Dotykam ją za tyłek, podnoszę i sadzam na biurku. Całuję ją. Delikatnie i zmysłowo. Mam na nią ogromną ochotę, ale wiem, że nie jest na to dobre miejsce ani czas na takie rzeczy, a szkoda. Ogromna szkoda.

***
Przepraszam, że rozdział krótki, ale próbowałam spleść cokolwiek byście mogli dowiadywać się dalej co u głównych bohaterów.

Z powodu kolejnej nieprzespanej nocy postanowiłam coś napisać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top