2. Louisa McCarthy
"Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób"
Lew Tołstoj
Piątek, wreszcie upragniony piątek. Mam po dziurki w nosie widok mojego szefa, który jednocześnie jest przyjacielem, do którego zawsze mogę się zwrócić o pomoc, a teraz tak po prostu wbija mi nóż w plecy. Za każdym razem przechodząc obok mnie szczerzy się najbardziej jak to tylko możliwe. Poza tym po całej firmie rozniosły się plotki na temat mojej osoby i mojego nie radzenia sobie z projektami.
Rzucam klucze na stolik w salonie i zdejmuję szpilki. W drodze do pracy wstąpiłam do restauracji, więc z gotowaniem mam spokój. Rozsuwam suwak czarnej obcisłej sukienki, po czym szybko ją zdejmuję. Wyjmuję szarą za dużą o co najmniej dwa rozmiary koszulkę i wkładam ją. Włosy związuję w niechlujnego koka. Siadam na kanapie, włączam telewizor i próbuję się odprężyć. Niespodziewanie zasypiam.
Kolejnego dnia zbieram potrzebne rzeczy i jadę na rodzinny obiad. Nie mam na to ochoty, ale nic na to nie poradzę, ponieważ matka jak zwykle nie chce słyszeć odmowy. Kiedy wchodzę do domu, słyszę odgłosy rozmów.
- Lou wreszcie jesteś. – rzuca mama i przytula mnie do siebie. – Zrobić ci kawy? Jesteś strasznie blada kochanie, wszystko w porządku?
- Tak, mamo.
Obok mnie szybko przebiegają siostrzeńcy. Wszyscy witają się ze mną. Dawno nie widziałam takiej frekwencji na zwykłym rodzinnym obiedzie. Ostatni raz chyba, gdy Mary – moja starsza siostra powiedziała nam o ciąży, czyli jakieś sześć lat temu. Oprócz Mary mam jeszcze trzech braci. Nathan jest z naszej piątki najstarszy, potem jest Quentin, Mary i ja. Spodziewam się, że bez przyczyny mama ściągnęła całą naszą rodzinę. Pomagam jej razem z Mary przygotować obiad. Gdy jest gotowy, wołamy resztę i siadamy do stołu. Rozmawiamy na różne tematy. Nie lubię rozmawiać o sobie, więc gdy ktokolwiek pyta co u mnie zbywam ich prostym: Wszystko dobrze. Mogłam spodziewać się, że mój brat nie przepuści okazji, by wypomnieć mi jakiś wątek z przeszłości.
- Wszyscy jakby nie patrzeć kogoś mają, a ty siostrzyczko jak zwykle sama. – mówi Quentin i obejmuje rudowłosą dziewczynę siedzącą obok niego.
- Wolę być sama niż znaleźć sobie takiego idiotę jakim jesteś ty, Quentin. – uśmiecham się do niego i upijam łyk wina. - Współczuję ci Violet.
- Z tego co pamiętam to twój były był dobrą partią dla ciebie.
- No właśnie był... Zerwałam z nim po tym jak uświadomiłam sobie jak bardzo przypomina mi ciebie.
- Dzieciaki. – wtrąca się mama. – Czy wy zawsze przy każdej sposobności musicie się sprzeczać?
- Po prostu boli go to, że ja mam w przeciwieństwie do niego świetną pracę i idealną wizję na przyszłość.
- Mam gdzieś twoją pracę!
- Czyżby? – kpię unosząc lewą brew.
Dzwoni mój telefon, więc opuszczam pomieszczenie uprzednio przepraszając. Odbieram, okazuje się, że to Robert. Tłumaczy mi kilka aspektów poniedziałkowego spotkania z Samem Darcy'm i rozłącza się. Kiedy zmierzam do jadalni słyszę urywek rozmowy:
- Quentin zachowuj się trochę! Wiesz dobrze przez co przeszła! Nie chce znów widzieć jej wraku przez twoje zachowanie! - wyjaśnia mu matka.
- Nie musisz się o to martwić, mamo. Jestem dużą dziewczynką i dam sobie radę... SAMA. – rzucam i siadam na wcześniej zajmowanym miejscu.
- Lou, wiesz, że...
- Czy możemy przestać drążyć niepotrzebne tematy? – pyta tata wyraźnie zdenerwowany zaistniałą sytuacją.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top