1. Louisa McCarthy
Wchodzę do biura kwadrans przed ósmą w poniedziałkowy poranek. Suzanne - mojej asystentki nie zastaję za swoim biurkiem. Mam ogromną nadzieję, że się spóźni i wreszcie będę mogła ją bez przeszkód zwolnić. Przechodzę do swojego gabinetu, zdejmuję cienki płaszcz, otwieram szafę, wieszam go i zamykam ją. Dokładnie przeglądam się w lustrze i stwierdzam, że wyglądam idealnie. Siadam na fotelu i zerkam na zegarek.
Ma jeszcze dziewięć minut. - mówię w myślach.
Uruchamiam laptop, po czym przeglądam swoją pocztę. Następnie przechodzę do sprawdzenia harmonogramu spotkań i drukuję go.
8:30-9:30 - spotkanie z Wilsonami
10:00-12:00 - prezentacja
12:10-13:50 - przerwa na lunch
14:00-16:00 - omówienie projektu
Odkładam kartkę na bok i zerkam na zegarek. Minuta przed ósmą. Wstaję i podchodzę do drzwi. Otwieram je, siadam na jej biurku ciągle patrząc na zegarek. Trzy minuty po ósmej Suzanne zjawia się. Od razu przechodzi do tłumaczeń:
- Bardzo przepraszam, ale moja córeczka ma gorączkę. Musiałam poczekać na moją mamę.
- Zabierz się lepiej do pracy. Chcę mieć na biurku wszystkie zestawienia zanim wrócę ze spotkania.
- Ale...
- Jeśli chcesz tu pracować lepiej zabierz się do pracy. - mówię obojętnym tonem i mijam ją. - A i przynieś mi kawę. Czarną z łyżeczką cukru. Ostatnio była za słodka. Dziękuję. - uśmiecham się złośliwie i znikam za drzwiami mojego gabinetu.
Po kilku minutach Suzanne wchodzi i stawia przede mną filiżankę z pyszną kawą.
- Dyrektor chce z panią rozmawiać. Ma pani do niego iść koło 13:30, powiedział że nie będzie to trwało długo.
- Dziękuję idź już.
Uśmiech wkracza na moją twarz, gdy łączę fakty. Być może Robert postawi mnie w wyższym stanowisku i wreszcie dostanę poważniejsze projekty. Jestem przekonana, że to właśnie dziś.
Kwadrans po ósmej opuszczam budynek i kieruję się na parking. Wsiadam do mojego bmw 530i i wyjeżdżam na ulice Nowego Jorku. Piętnaście minut później jestem na podjeździe państwa Wilsonów. Wysiadam. Staję u drzwi, dzwonię. Pojawia się Camilla Wilson. Wpuszcza mnie do środka.
Wchodzę do ich małego domu. Camilla prowadzi mnie do salonu, siadam na kanapie. Witam się z jej mężem, otwieram laptop i uzgadniamy szczegóły. Obiecuję, że niedługo wstępny projekt prześlę im mailem i w razie niedogodności ustalimy poprawki.
Wracam i od razu idę na prezentację. Czas na niej wlecze się nieubłaganie, przeglądam na telefonie wszystko co tylko się da.
Na lunch wybieram się do jednej z restauracji w centrum. Zamawiam jedzenie, które mieści się w normach diety i wracam do firmy, by rozmówić się z szefem. Od razu wchodzę, nie pukam. Jak zwykle na biurku panuje porządek. Wszystko zajmuje swoje miejsce.
- Louisa siadaj.
- O czym chciałeś ze mną pomówić? - pytam, nie chcąc przedłużać.
- Przejdę do konkretów... W naszej firmie za tydzień zjawi się Sam Dracy. Zapewne go kojarzysz.
- No chyba nie bardzo.
- Architekt z Los Angeles...
- I?
- Popracujecie trochę razem.
- Nie no to jest jakaś kpina! Jaja sobie ze mnie robisz?!
- Wiem, że spodziewałaś się czegoś innego. - uśmiecha się złośliwie.
- To jakaś paranoja. - śmieję się nerwowo. - Chcesz mnie tym upokorzyć?! Sądzisz, że nie dam sobie z czymś rady sama?! Wiesz, że jestem świetna!
- Louisa, uspokój się. To ważny projekt, który może zaważyć o twojej przyszłości.
- Dałabym sobie radę sama. - stwierdzam urażona.
- Wiem, ale to jest jakby test. Chcę cię sprawdzić. Znam Sama od lat i zobaczysz współpraca z nim to najlepsze co może cię spotkać.
- Cóż, ja sądzę inaczej.
***
Kochani, po bardzo długim czasie wreszcie udało mi się stworzyć kolejną książkę. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Zadbałam o każdy szczegół, chciałam, by wyszła idealnie, a czy taka jest oceńcie sami. 😃
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top