FINAŁ
Jest długie lato w Portofino
I dużo gości z wszystkich stron
I strumieniami płynie wino
Tu w Portofino przez całą noc
Sława dobrze wiedziała, że szczęście może okazać się przewrotne.
Prawdopodobnie ostatnia wiadomość od tajemniczego autora, którą po długiej walce Antka z podręcznym śrubokrętem udało się wyjąć ze skrzyni, była jak wielki ratunek. Oto kończył się powoli czas, gdy przed rodziną musiała ukrywać swoje prawdziwe plany, a ona wreszcie mogłaby odetchnąć z ulgą i uspokoić skołatane serce. Wiadomość została dostarczona, ostatni cel podróży prawie wytyczony, a kurs ustawiony - ona jednak nie mogła nadal w to uwierzyć. Wkrótce cała ta szopka miała się skończyć i mogłaby na spokojnie odpocząć. Zapomnieć, co znalazła kiedyś w Wiśle, oddać się przygotowaniom do dalszego życia i obiecać sobie, że nigdy więcej nie zrobi takiej głupoty, jak ostatnio. Nie wiedziała jednak, czy kiedyś obietnicy tej dotrzyma.
Jędrusik siedziała przy stole wraz z bratem i ciotką, choć oni wpatrywali się tylko w jej palce, którymi przekręcała otrzymany sygnet. Sława równie patrzyła na niego uważnie, przyglądając się każdej jego wypukłości - szukała wskazówek. Bardzo ciekawiło ją, co sygnet ma jej oprócz odpoczynku i jedzenia zagwarantować.
- Wreszcie ta akcja przyniesie jakieś korzyści i dla nas! - zawołał Antek, próbując rozśmieszyć rodzinę. - Nareszcie się najem...
- Uważaj, bo jeszcze się zdziwisz - mruknęła Sława. - To ja tutaj szukam skarbu koleżanki, nie ty. Ciebie może ta promocja nie obowiązywać.
- No to pójdę następnym razem - przekonywał dalej starszy Jędrusik. - Ty sobie zjesz pierwsza, jeśli będziesz chciała, a potem oddasz mi sygnet. A ja się zajmę resztą, zobaczysz...
- Nie może go oddać, zapomniałeś już? - Swoje trzy grosze wtrąciła także ciotka Gizela. Spojrzała na bratanka pobłażliwie i klepnęła go kilka razy w ramię. - Słuchaj uważnie, jak czytamy, a nie...
- O tam, o tam - rzucił, wywracając oczami. - Damy radę i bez tego...
- Oby - dopowiedziała Gizela. - Bo tym razem jedziecie beze mnie.
- Co!? - Rodzeństwo zapytało głośno, przechylając głowy w kierunku ciotki.
Gizela wzruszyła na to tylko ramionami i posłała im uspokajający uśmiech.
- Nie jestem taka młoda jak wy - przypomniała im. - Muszę pracować, a długiego urlopu nie mam. Wykorzystałam ostatnie zaległe godziny.
Sława zmieszana spuściła głowę, a Antek pokręcił swoją, zrezygnowany.
Młodsza Jędrusik nie mogła się z tym pogodzić. Choć kiedyś życie wydawało jej się o wiele lepsze bez podłej ciotki, której ciągle wytykała pomysł na niepowtarzalnie dziwne imię, te kilkanaście dni wielkiej przygody bardzo ją zmieniły. Nie mogła sobie wyobrazić, że niedługo ciotka zmuszona będzie zostać w Gdańsku, a ona i Antek ruszą na południe. Do własnego domu, gdzie czekają na nich zagadki i przygody. Prawdziwe życie, które nie będzie w stanie zapełnić pustki po utraconej wolności. Sława zdała sobie z tego sprawę dopiero teraz, gdy właśnie traciła Gizelę - wysyłała ją w długą podróż, która nie stanie się podobna do tej, którą ostatnio przeżyli.
Przecież wkrótce skarb będzie jej. Rodzice i dziadek będą czekać na ich przyjazd, cudowne opowieści, ale najbardziej oczekują ich. A ona boi się tam wracać, bo nie jest już tą samą Sławą. Poszukiwania tajemniczego skarbu odmieniły ją bezpowrotnie. I teraz musiała to wszystko porzucić. I po raz pierwszy od dawna, nie mogła tego zrobić. Nie potrafiła.
- Na pewno damy sobie radę - zapewniła ciotunię, uśmiechając się do niej szeroko. - A teraz cieszmy się, bo to ostatni dzień naszej wspólnej zabawy!
Po spędzeniu na nogach całej nocy ranek musieli już odespać. Wstali już idealnie na obiad, który zjedli w pobliskiej restauracji, stawiając jednak na zwykłe frytki i hamburgery, by uniknąć poprzedniej akcji i cierpiętniczego losu Antka. Niezdrowy, jak potem biadoliła ciotka Gizela, obiad zjedli bardzo szybko, a potem zaczęli się pakować, by opuścić hotel jak najszybciej. To właśnie tam rodzeństwo również musiało pożegnać kobietę. Oczywiście obiecali sobie, że napiszą do niej wiadomość po dotarciu do Zamku Czocha i okazaniu sygnetu, ciotka wiedzieć także chciała, co Sławie uda się tam znaleźć. Po gorących pozdrowieniach i uściskach przyszedł czas na wyjazd i koniec wspólnej przygody. A Świętosława przysięgać później wolała, że nawet jedna łza nie spłynęła jej po policzku, gdy Gizela wsiadła do swojego samochodu i odjechała z piskiem opon. Oczywiście kłamała.
Podróż na południe Polski, a konkretnie do Jeleniej Góry, minęła im sprawnie. Była to już jednak późna pora dnia, więc Jędrusikowie postanowili tam przenocować i następnego dnia, z samego rana, mimo nieprzekonanego z powodu niewyspania się Antka, wyjechali w kierunku Suchej, gdzie przy Zalewie Leśniańskim miał czekać na Sławę skarb „podchodów".
Rodzeństwo dobrze wiedziało, że tereny te były kiedyś częścią księstwa świdnicko-jaworskiego, o którym w dzieciństwie opowiadał im dziadek Władek - z zamiłowania wielki historyk. Pamiętali również, że po śmierci wdowy po ostatnim dziecku Piastówny Kunegundy ziemia ta stała się własnością Czechów. Sława przyznać musiała także, że widoki wokół zamku też były piękne i przez chwilę zaczęła żałować, że tak szybko musi szukać tego skarbu, nie znajdując więcej czasu na podziwianie tego zakątka Polski. Jednak sprawa skarbu była dla niej zbyt ważna i musiała zakończyć ją jak najszybciej. Nawet jeśli w środku nie mogła sobie na to pozwolić i serce ściskało ją mocno.
Po długiej jeździe, podczas której Sława zatęskniła za szybkim autem Bartka spod Poznania (czy może z Poznania?), dotarli wreszcie do celu. Mury zamku wyglądały na dobrze zachowane, wokół budowli trudno nie było także zauważyć wielu turystów, którzy dumnie stawali na moście lub przytrzymywali się kamiennych ścian, udając prawdziwych rycerzy. Rzekę i zalew opanowali zaś miłośnicy łódek i pływania, na okolicznych łąkach roiło się od zadowolonych z pięknej pogody ludzi.
Sława czuła się jak w innym świecie. Nie zwracała uwagi na brata, szła tylko dalej, nie zatrzymywała się i wszystkie sprawy z sygnetem udało jej się załatwić, spoglądając na piękno zamku. Autor listu miał rację - po okazaniu „rodowej przepustki" czekał już na nich suto zastawiony stół i pięknie pachnący obiad. Z odpoczynku nie skorzystali, choć Antka prawie udało się go pracownikom przekonać, udali się tylko w kolejnym kierunku. Do najważniejszych murów zamku, gdzie zakończyć się miała ta historia.
- Musimy się rozdzielić - rzuciła pewna swego Sława, gdy po kilku minutach szukania odpowiednich schodów postanowili odpocząć. - Tutaj jest ich za dużo.
Gdy autor w liście wspomniał o poszukiwaniach skrytki obok schodów, dziewczyna była pewna, że prostota tego zadania okaże się być duża, a cała sprawa banalna. Bardzo się pomyliła, bo Zamek Czocha miał schodów dosyć sporo i przez to znalezienie odpowiedniego wykuszu mogło zająć trochę czasu.
- Ale kto wie, co nas po drodze spotka? - zapytał Antek, którego ostatnie wydarzenia zmusiły do spokojniejszego, świeższego myślenia. - Ostatnio mamy pecha do niezbyt dobrych prób...
- Oj wiem - przyznała. - Ale musimy się postarać. Jeśli uznałbyś, że to te schody, dzwoń po mnie. I pod żadnym pozorem i nie otwieraj ich sam. To moja działka. Bo wiesz, najlepiej będzie, jak wcale nie będziesz się wychylać.
- Tak jest, kapitanie! - krzyknął Antek na tyle, ile pozwalał mu tłum ludzi wokół nich.
Po chwili już nałożył na twarz maseczkę i ruszył w prawo. Sława natomiast zrobiła krok w lewo.
Schody okazały się dość trudnym przeciwnikiem. Sława przypatrywała się im dość dokładnie, kilkanaście razy wpadając na innych turystów, wszczynając kłótnię z młodym małżeństwem i przeklinając swojego pecha do trudnych wyzwań. W końcu jednak się jej poszczęściło i kolejne spirale schodów nie były używane przez innych ludzi. Sława mogła tam robić, co tylko chciała.
„Nic chyba tutaj nie ma, a u ciebie?"
„Halo?"
„Antoni, odpisz, bo jak nie, to inaczej porozmawiamy..."
Wiadomości do brata nic nie dawały. Poszukiwania przynosiły tylko zawód i ból serca. Dla pewności przejechała jednak znów kilka razy dłonią po ścianach zamku, sprawdzając, czy pod jej dotykiem któraś z części murów się ruszy. Żadna jednak nie drgnęła, więc potem zaczęła pukać w nie palcami, licząc, że któraś z nich będzie zawierała skrytkę. Zrezygnowana przeszła kilka kroków, gdy nagle jej biodro zahaczyło o inny, wkładany do dużej dziury kamień. Sława spojrzała na otwór z zaciekawieniem i po chwili zaczęła je dokładnie sprawdzać, licząc, że to w końcu będzie to.
- Jezu, nareszcie! - rzuciła po cichu, gdy udało jej się wyciągnąć z dziury ostatnie już w tej przygodzie znalezisko. Patrzyła na nie z uśmiechem, szczególnie gdy odwinęła pierwszy papier, a jej oczom ukazała się tajemna fiolka i kolejne pakunek, którego na razie ruszać nie chciała.
Wolała uczynić to ze spokojem, przygotowana na wszystko. Dobry humor jednak jej nie opuszczał.
- I teraz będziesz u mnie. Ale super, wreszcie koniec...
- Nie byłabym tego taka pewna... - Mocny, kobiecy głos przestraszył Sławę i dopiero po krótkiej chwili, gdy mocno się zdziwiła, zrozumiała, że należy on do zakapturzonej dziewczyny, która minęła ją wcześniej na pierwszych schodach i nie omieszkała jakoś skomentować zachowania Świętosławy.
Jędrusik zaraz podniosła głowę, by sprawdzić, czy miała rację i niestety, nie pomyliła się. Teraz jednak nie stałą przed nią schowana pod grubym materiałem kobieta - dziwna towarzyszka zdjęła ciemne okulary i kaptur, rozwiązała czerwoną chustę, która wcześniej kryła jej rude włosy. Sława zaniemówiła, bo tajemnicza dziewczyna wydawała się jej znajoma. I to bardzo. Tyle, że nie policjantki z Węsiorów się tutaj spodziewała.
- Mam nadzieję, że oddasz mi to po dobroci - mruknęła sierżant Kowalik (jeśli w ogóle nią była), prostując plecy i wpatrując się w paczkę od autora listów.
- To pani? - zapytała zdziwiona Sława. - Ale jak to? Przecież...
Jędrusik nie mogła w to uwierzyć. Spodziewałaby się konserwatorów zabytków, jakiegoś uciekiniera z wariatkowa, podróżnika w czasie lub tego gościa z czaszkowego południa i pociągu. Działała w zmowie z tamtym gościem? Jest mózgiem operacji? A może znów myśli, że jestem narkotykowym dilerem i ściga mnie ze swoim kolegą?
Mam dość, pomyślała. Boże, Sławka, w co ty się wpakowałaś?
- Niespodzianka... - wycharczała znudzona kobieta i przysunęła się bliżej Jędrusik. - A teraz oddawaj to! Ale już...
- Czy ja wiem? - przeciągnęła ciemnowłosa, robiąc krok w tył. Za wszelką cenę starała się odejść jak najdalej od policjantki albo tylko jej fałszywki. - Pójdę, zastanowię się i wrócę za jakiś rok. Byłoby łatwiej...
- Ale tak nie będzie.
Zła sierżant Kowalik zbliżała się coraz bardziej, a Świętosława przeklinała w duchu swoją głupotę, która zmusiła ją do podjęcia tego wyzwania. Na nic wzięły się modlitwy do jej imienniczek i księżniczek piastowskich - wszystko zdawało się być już przesądzone. Rudowłosa wyciągnęła rękę po zawiniątko ze skrytki, gotowa przechwycić je w każdej chwili, a Sława dalej patrzyła na to ze strachem.
- To o was wspominał autor w liście? - zapytała, cofając się dalej.
Kobieta patrzyła na nią pobłażliwie, nadal zachowując mocny kontakt wzrokowy.
- W filmach robią tak zawsze. Szczególnie w kryminałach - mówiła dalej, choć wiedziała, że zaczyna mówić same głupoty. - Detektywi lub policjanci znają prawdę i wyjaśniają wszystko podejrzanym. A na końcu łapią mordercę lub szantażystę.
- Wiedziałaś o listach? Czy może tamten gość z czaszkowej kaplicy lub z waszego radiowozu wciągnął w to ciebie i resztę?
Jeśli ta reszta w ogóle istnieje, pomyślała szybko.
Kowalik nadal patrzyła na nią uważnie. Nadal milczała jak zaklęta.
- Możliwe... - Głos kobiety wydawał się być teraz bardziej wyniosły i pewny siebie.
Sława wiedziała, że atakująca może nie spodziewać walki. Nie wiedziała jednak, kto miałby ją rozpocząć.
A potem nagle duży cień pojawił się na ścianie tuż za plecami atakującej - powiększał się on ciągle, aż w końcu z mocą uderzył Kowalik w odpowiednią część pleców. Ogłuszona kobieta padła na ziemię jak długa, tracąc przytomność - młodsza Jędrusik pisnęła zaś głośno, skacząc z nogi na nogę, ale nawet to nie obudziło dziewczyny. Przerażona Sława dopiero wtedy spostrzegła, że cień przerodził się w męską sylwetkę, która bardzo szybko przeobraziła się w jej brata. Odetchnęła z ulgą.
Uśmiechnięty jak filmowy agent Antek patrzył na nią z politowaniem, stojąc nad ledwo oddychającą rudowłosą. W ręku błyszczała mu jakaś figurka, ale na twarzy pojawił się zmartwiony wyraz twarzy.
- Nie chciałbym przeszkadzać w tej jakże ważnej rozmowie, ale chodźmy - mówił szybko, wpatrując się w siostrę. - Zanim twoi koledzy się obudzą i spostrzegą, że zwiałaś im brawurowo.
Siedzieli już zmachani w aucie, gdy Sława mocno przytuliła brata (na co ten mocno się zdziwił) i szybko kazała mu stamtąd odjechać. Z piskiem opon wyjechali z parkingu, co jakiś czas odwracając głowy i sprawdzając, czy nikt ich nie śledzi. Wiadomość dla ciotki Gizeli czy rodziny mogła poczekać.
- Skąd ty wiedziałeś, żeby mi pomóc? - zapytała ciekawa historii brata.
Starszy Jędrusik roześmiał się tylko, kręcąc nieznacznie głowa.
- Nie skapnąłbym się, gdyby nie ten facet z pociągu - wytłumaczył szybko Antek. - Śledził mnie i podobnie jak ja, bardzo interesowały go wszystkie schody. Trochę to było podejrzane, więc na wszelki wypadek wykiwałem go jak przedszkolaka.
- Jeśli zrobiłeś mu to samo, co tej kobiecie, to zaczynam się trochę o niego bać - przyznała cicho, wpatrując się w swoje znalezisko, które ściskała ciągle dłońmi. Jakby bała się, że zawiedzie i cała intryga tajemniczego autora pójdzie jednak na marne.
- E tam, przeżywasz - odpowiedział Jędrusik. - Tak zawsze walą detektywów na filmach i udaje im się przeżyć. Z nimi też tak będzie.
- Jesteś pewny?
- Złego diabli nie biorą, Sławcia - wyznał uśmiechnięty chłopak. - Widzisz, teraz możesz się odwrócić, właśnie opuszczamy to zbiorowisko. A później opowiesz mi wszystko. Ze szczegółami, rozumiemy się?
Zadowolona Sława odwzajemniła uśmiech brata i odwróciła się szybko. W tylniej szybie nadal widniał Zamek Czocha, który wraz z powiększającym się dystansem zmniejszał swoją wysokość. Dziewczyna spojrzała na niego z dumą, wypatrując, jak budynek zaczyna świecić większym blaskiem niż dotąd, a dotychczasowe chmury, które kłębiły się nad tym terenem, zniknęły.
- Opowiem - mruknęła cicho i patrzyła za siebie, dopóki wielkie zamczysko nie zniknęło za zakrętem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top